Читать книгу Republika świecidełek - Paweł Sajewicz - Страница 7

Оглавление

Samochody płonęły przy ulicy Floriańskiej w Warszawie przez dwanaście miesięcy. Podpalacz przykładał zapalniczkę do plastikowej ramki tablicy rejestracyjnej i ogień w kilka minut zajmował karoserię. Tylko w październiku wybuchły trzy pożary, a od sierpnia do grudnia – dziesięć. Policja podwoiła patrole, właściciele dyżurowali nocą na parkingu, a straż sąsiedzka wysłała dwóch podejrzanych wprost na oddział ratunkowy. Auta płonęły nadal.

Mieszkańcy nie rozumieli, skąd ta ich bezradność. Floriańska to zabytkowy zaułek na Pradze, zaledwie trzysta metrów bruku, którego upilnowanie nie powinno stanowić problemu. Na okolicę padł strach. „Wandalizm, owszem, zdarzał się, ale coś takiego? Tylko czekać, aż zaczną podpalać w Śródmieściu”, mówili ludzie. Domagano się rozwiązań, które przywrócą wiarę, że kolejne nieszczęście dotknie kogoś innego.

Doktor Tomek Brzeźniak przyznał się do podpaleń w sierpniu 2014 roku. Miał wtedy trzydzieści cztery lata i własną rubrykę w lewicowym kwartalniku społeczno-politycznym, a zeznania złożył nie na komisariacie, ale za pośrednictwem ogólnopolskiej telewizji informacyjnej. Nie takiego sprawcy oczekiwali poszkodowani.

„Przyznanie się do winy? Wszyscy myśleli, że Tomek prowadzi polityczną grę”, mówi Małgorzata Bereś, szefowa newsroomu Powszechnej.pl. „Pozował na anarchistę, miał radykalne poglądy, więc można to było dowolnie interpretować: wotum nieufności dla policji albo solidarność ze sprawcami – cokolwiek chcieliśmy. Ale nie przyznanie się do winy”.

Damian Kostrzewa, dziennikarz, który w 2014 roku pisał o podpaleniach: „Od razu obdzwoniłem kilkunastu lokatorów mieszkań przy Floriańskiej. I tych poszkodowanych, i sąsiadów. Wszyscy byli wzburzeni, kiedy spytałem, co sądzą o przeprosinach. A przecież facet kajał się, próbował wyrazić żal. Jedna kobieta zapytała, czy to w ogóle prawda – czy to Brzeźniak zrobił. Odpowiedziałem, że nie wiem, ale być może. Na co ona: w takim razie te przeprosiny są tym bardziej żałosne”.

Prawicowa prasa nazwała oświadczenie „przejawem obywatelskiej nieodpowiedzialności”, a rzecznik policji poinformował, że „ten wątek zostanie zbadany, choć trudno przesądzać dziś o prawdomówności pana Brzeźniaka”.

Ale już kilka dni później śledczy nabrali przekonania, że doktor nie kłamie. Dowiedli, że kiedy wybuchały pożary, jego telefon komórkowy logował się do masztów przekaźnikowych znajdujących się nieopodal Floriańskiej. W efekcie Brzeźniak trafił do aresztu, a policja – przeszukując jego mieszkanie – znalazła dowody jeszcze innych występków, jakich się dopuścił. W grę wchodziły pomówienia, groźby karalne, może nawet planowanie morderstwa biznesmena Juliana Nemma, głównego fundatora organizacji pozarządowej, z kierowania którą Brzeźniak został zwolniony trzy lata wcześniej.

*

W kwietniu 2015 roku odwiedzam Tomka w więzieniu. Sprawa podpaleń na Floriańskiej interesuje mnie tylko o tyle, o ile wiąże się z pozostałymi zarzutami, które prokuratura wciąż próbuje postawić Brzeźniakowi. On sam skomentował je w liście do sądu: „Oczywiście i prokurator, i pan [sędzia – przyp. red.] wiecie, że planowanie zabójstwa nie jest w Polsce przestępstwem. Nie jest karalne. Więc jeśli o to chodzi, żaden problem – przyznam się tak jak do podpaleń, bardzo proszę. Kompromitacja wymiaru sprawiedliwości sprawi mi radość”.

Listy Brzeźniaka dopiero niedawno przyjęły ten ton. Po aresztowaniu wysłał ich do sądu, prokuratury i prasy kilkanaście, ale przed uprawomocnieniem się wyroku w sprawie podpaleń wspominał raczej o „obezwładniającym poczuciu zagubienia, z którego przez lata nie zdawał sobie sprawy” i o „gniewie będącym odbiciem społecznych frustracji i lęków”. Po publikacji jednego z listów w ogólnopolskim magazynie poszkodowani przez doktora Tomasza Brzeźniaka wystosowali do mediów apel o „zaprzestanie promocji kanalii, która teraz podstawia się do roli ofiary”.

Kiedy siadamy naprzeciw siebie – przy niewielkim stoliku, jednym z dwudziestu, w sali, która wygląda jak szkolna stołówka – od razu przechodzę do rzeczy i pytam, skąd pomysł, żeby organizować polskie Czerwone Brygady i planować morderstwo milionera filantropa? Czy słanie listów z groźbami i budowanie struktur przestępczych to pomysł na rozbrojenie społecznego gniewu? Znam relację z ostatniej rozmowy Brzeźniaka z matką i wiem, że mój rozmówca fanatyka co najwyżej odgrywa; daleko mu do terrorysty. W tamtej rozmowie przyznał: „Dobrze, że to się tak skończyło. Uwolniłem się od odpowiedzialności”.

W odpowiedzi słyszę jednak drwiny, z których najłagodniejsza to: „Możesz nawet napisać, że mam rogi i ogon i że stanowię zagrożenie dla tradycyjnych polskich wartości”. Mówię zatem: „Przed aresztowaniem skontaktowałeś się ze mną, pamiętasz? Chciałeś zainteresować mnie Nemmem, jego działalnością. Wspominałeś o wycieku danych osobowych z jego firm, o nielegalnych operacjach finansowych. Teraz cię słucham, możesz wytłumaczyć, dlaczego potrzeba byłoby aż zamachu…”.

„Zamach na życie Juliana? Jasne”, wchodzi mi w słowo Brzeźniak. „Lepiej jego zapytaj, dlaczego nigdy nie złożył doniesienia na policję”.

„Może nie wiedział, od kogo te groźby pochodzą ani czy są realne”.

Tomek wypuszcza powietrze, jakby pozbywał się resztek wątpliwości, i rzuca z przekąsem: „Nie wiedział od kogo? Niech będzie. Ale zapytaj go w takim razie, dlaczego im więcej otrzymywał gróźb, tym bardziej namawiał mnie do odnowienia współpracy”.

Fragment reportażu Anarchat Franka Tomczyka

Republika świecidełek

Подняться наверх