Читать книгу Pustynna włócznia. Księga 1 - Peter V. Brett - Страница 11
2 Abban 305 – 308 ROK PLAGI
ОглавлениеJardir miał dziewięć lat, gdy dal’Sharum zabrali go od matki. Był młody, nawet jak na Krasję, ale plemię Kaji straciło tego roku wielu wojowników i musiało szybko wzmocnić siły, by inne plemię nie wykorzystało okazji i nie wkroczyło na ich tereny.
Jardir, jego trzy młodsze siostry oraz matka, Kajivah, mieli jeden pokój w domu Kaji przy wyschniętej studni. Jego ojciec, Hoshkamin, zginął w walce dwa lata wcześniej, zabity przez wojowników z plemienia Majah, którzy chcieli zagarnąć studnię. Zwyczaj nakazywał, by o rodzinę i wdowę poległego zatroszczył się któryś z towarzyszy broni, ale Kajivah urodziła trzy córki pod rząd, co było złym znakiem, i żaden mężczyzna nie chciał ich zabrać do swego domostwa. Rodzina Jardira żyła więc na skromnych racjach żywnościowych przyznawanych przez miejscowego dama i poza sobą nie miała zupełnie nic.
– Ahmann asu Hoshkamin am’Jardir am’Kaji – rzekł Mistrz Ćwiczeń Qeran – udasz się z nami do Kaji’sharaj, by odnaleźć swoją Hannu Pash, ścieżkę, którą wybrał dla ciebie Everam.
Przybył w towarzystwie Mistrza Ćwiczeń Kavala. Obaj wojownicy stali w drzwiach, wysocy i groźni, w czarnych szatach, ozdobionych czerwoną przesłoną przynależną ich kaście. Patrzyli bez emocji na łzy matki, ściskającej i tulącej Jardira.
– Będziesz teraz mężczyzną dla naszej rodziny, Ahmann – powiedziała mu Kajivah. Dla mnie i dla twoich sióstr. Nie mamy nikogo poza tobą.
– Będę, matko – obiecał Jardir. – Zostanę wielkim wojownikiem i wzniosę wam pałac.
– Och, jestem tego pewna – rzekła Kajivah. – Ludzie mówią, że skoro urodziłam po tobie trzy córki, zapewne jestem przeklęta, ale ja uważam, że Everam pobłogosławił naszą rodzinę synem tak wspaniałym, że nie potrzebuje braci.
Uścisnęła go mocno, otarła mokrym od łez policzkiem.
– Dość tych szlochów – rzekł Mistrz Ćwiczeń Kaval, chwytając Jardira za ramię i odrywając go od matki. Młodsze siostry patrzyły bez słowa, gdy wojownicy wyprowadzali go z niewielkiej izby.
– Zawsze to samo – powiedział Qeran. – Matki nigdy nie mogą się z nimi rozstać.
– Moja matka nie ma nikogo, kto by się o nią troszczył – rzucił Jardir.
– Nikt nie pozwolił ci się odezwać, chłopcze – warknął Kaval i trzepnął go mocno w tył głowy. Jardir zdusił okrzyk bólu, gdy uderzył kolanami o bruk z piaskowca. Zalała go wściekłość, chciał poderwać się i zemścić, ale opanował się w porę. Kaji potrzebowali nowych wojowników, ale dal’Sharum zabiliby go za taki afront równie łatwo, jak człowiek rozgniata skorpiona sandałem.
– Każdy mężczyzna w Krasji troszczy się o nią – rzekł Qeran, zerkając ku drzwiom. – Każdy z nich przelewa bowiem krew co noc, by twoja matka mogła bezpiecznie szlochać po rozstaniu.
Zmierzali ku Wielkiemu Bazarowi. Jardir doskonale znał drogę, bo często się tam wybierał, choć nie miał pieniędzy. Mieszanina ostrych woni przypraw i perfum uderzała mu do głowy, lubił też przyglądać się włóczniom i zakrzywionym, niebezpiecznym ostrzom na stoiskach płatnerzy. Czasami wszczynał bójki z innymi chłopcami, przygotowując się w ten sposób do roli wojownika.
Rzadko się zdarzało, by dal’Sharum wkraczali na bazar, gdyż było to poniżej ich godności. Kobiety, dzieci i khaffit uskakiwali z drogi Mistrzów Ćwiczeń. Jardir przyglądał im się czujnie, usiłując naśladować ich postawę. Kiedyś to ja będę tak chodził, a inni będą usuwać mi się z drogi, pomyślał.
Kaval zerknął na tabliczkę z wypisanymi kredą słowami i na wielki namiot, z którego powiewały kolorowe proporce.
– To tu – powiedział, a Qeran parsknął. Wojownicy rozchylili poły namiotu i weszli, nie zawracając sobie głowy przedstawianiem się. Jardir poszedł w ślad za nimi.
Wnętrze namiotu przepajał zapach kadzidła, a ziemię zaścielały bogate dywany, na których piętrzyły się stosy jedwabnych poduszek. Wszędzie widać było stojaki z wiszącymi kobiercami, malowane produkty garncarskie i inne skarby. Jardir przesunął palcem wzdłuż beli jedwabiu, jego gładkość wywołała u niego dreszcz.
Moja matka i siostry będą nosić takie tkaniny, pomyślał. Spojrzał na własne liche nogawice i brudną, podartą kamizelkę i zatęsknił za chwilą, gdy będzie mógł założyć czarny strój wojownika.
Kobieta za ladą wrzasnęła na widok Mistrzów Ćwiczeń i błyskawicznie zaciągnęła zasłonę na twarz.
– Omara vah’Haman vah’Kaji? – zapytał Qeran.
Kobieta pokiwała głową, jej oczy były pełne strachu.
– Przybyliśmy po twojego syna, Abbana – rzekł Qeran.
– Nie ma go tu – odpowiedziała Omara, ale jej oczy i dłonie, jedyne części ciała, których nie spowijało grube czarne sukno, zadrżały. – Wysłałam go dziś rano z towarem.
– Przeszukaj zaplecze – przykazał Qeran Kavalowi, a ten pokiwał głową i ruszył ku zasłonie zawieszonej w przejściu za ladą.
– Nie, błagam! – wykrzyknęła Omara, zagradzając mu drogę. Kaval tylko odepchnął ją i zniknął na zapleczu. Dobiegło stamtąd jeszcze kilka wrzasków, a potem Mistrz Ćwiczeń wyszedł, ściskając za ramię młodego chłopaka w tunice, czapce i nogawicach z o wiele lepszego sukna niż Jardirowe. Wyrostek był rok, może dwa starszy od Jardira, dobrze zbudowany i odżywiony. W ślad za nim wybiegło kilka starszych dziewczyn, dwie w zwykłych szatach, a trzy w czarnych zawojach niekryjących twarzy, co było typowe dla niezamężnych kobiet.
– Abbanie am’Haman am’Kaji – rzekł Qeran – udasz się z nami do Kaji’sharaj, by odnaleźć swoją Hannu Pash, ścieżkę, którą wybrał dla ciebie Everam.
Chłopak aż zadrżał na te słowa. Omara wyła z rozpaczy i tuliła syna, próbując go wyrwać.
– Proszę! Jest za młody! Proszę, dajcie nam choćby jeden rok!
– Milcz, kobieto! – Kaval pchnął ją na podłogę. – Chłopak jest już dorosły i gruby. Jeśli zostanie u ciebie choćby jeden dzień dłużej, skończy jako khaffit, tak jak jego ojciec.
– Okaż dumę, kobieto – powiedział Qeran. – Twój syn właśnie dostaje szansę, by zmazać niesławę ojca i służyć Kaji oraz Everamowi!
Omara zacisnęła pięści, ale nie podniosła się, leżała i szlochała z twarzą do ziemi. Żadna kobieta nie była w stanie sprzeciwić się woli dal’Sharum. Siostry Abbana przypadły do niej, przytuliły się, dzieląc z matką rozpacz. Abban sięgnął ku nim, ale Kaval odciągnął go mocnym szarpnięciem. Chłopak płakał i wył, gdy wywlekali go na zewnątrz. Płacz kobiet niósł się długo po tym, jak ciężkie poły namiotu opadły i na nowo otoczył ich zgiełk targowiska.
Obaj wojownicy naraz jakby zapomnieli o chłopcach. Szli w kierunku placów ćwiczebnych, a młodzieńcy, chcąc nie chcąc, dreptali za nimi. Abban nadal szlochał i drżał.
– Dlaczego płaczesz? – zapytał Jardir. – Naszą drogę opromienia chwała!
– Nie chcę być wojownikiem – powiedział Abban. – Nie chcę umierać!
– Może odkryjesz w sobie powołanie, by zostać dama. – Jardir wzruszył ramionami.
– Trudno o coś gorszego. – Abban zadrżał. – Pewien dama zabił mojego ojca.
– Dlaczego?
– Bo ojciec przez przypadek wylał atrament na jego szatę.
– Tylko dlatego?
Abban pokiwał głową. Jego oczy były pełne łez.
– Złamał mu kark. Wszystko to stało się tak szybko... Wyciągnął rękę, usłyszałem trzaśnięcie i zobaczyłem, jak ojciec pada. – Z trudem przełknął ślinę. – Jestem teraz jedynym mężczyzną, który może zaopiekować się matką i siostrami.
Jardir ujął go za rękę.
– Mój ojciec też nie żyje. Mówi się ponadto, że moja matka została przeklęta, bo urodziła trzy córki pod rząd. Ale my jesteśmy mężczyznami z plemienia Kaji! Możemy przewyższyć naszych ojców i przynieść chwałę naszym kobietom.
– Ale ja się boję! – Abban pociągnął nosem.
– Ja też, trochę – przyznał Jardir, opuszczając spojrzenie, ale już po chwili jego twarz pojaśniała. – Słuchaj, zawrzyjmy układ.
Abban, wychowany w brutalnym świecie interesów na bazarze, spojrzał na niego podejrzliwie.
– Cóż znowu za układ?
– Będziemy się nawzajem wspierać w trakcie pokonywania Hannu Pash – rzekł Jardir. – Złapię cię, gdy będziesz spadać, a jeśli mnie się to przytrafi, to ty... – Uśmiechnął się i poklepał okrągły brzuch Abbana. – To ty załagodzisz mój upadek.
Abban aż załkał i pomasował brzuch, ale nie rzekł słowa skargi i spojrzał na Jardira ze zdumieniem.
– Serio? – zapytał, ocierając oczy wierzchem dłoni.
Jardir pokiwał głową. Szli właśnie w cieniu markiz rozpiętych nad bazarem, lecz nagle złapał Abbana za rękę i wyciągnął go na światło słoneczne.
– Przysięgam na blask Everama! – rzekł.
– A ja na wysadzaną klejnotami Koronę Kajiego – uśmiechnął się szeroko Abban.
– Szybciej! – warknął Kaval i obaj chłopcy przyspieszyli, lecz Abban szedł teraz z większą pewnością siebie.
Przechodząc obok wielkiej świątyni Sharik Hora, Mistrzowie Ćwiczeń nakreślili w powietrzu runy, mrucząc pod nosem modlitwy do Everama Stwórcy. Za Sharik Hora ciągnęły się tereny ćwiczeń i Jardir wraz z Abbanem nie mogli się wprost napatrzeć. Co rusz odwracali głowy, gdy próbowali przyjrzeć się wszystkiemu i wszystkim jednocześnie. Wszędzie widzieli trenujących wojowników. Niektórzy ćwiczyli władanie tarczą i włócznią bądź siecią, inni zaś maszerowali lub biegali w szeregu. Wypatrywacze balansowali bez zabezpieczenia na szczycie długich drabin, a całe tłumy dal’Sharum szlifowały ostrza włóczni i runiczne tarcze albo ćwiczyły sharusahk – sztukę walki bez użycia broni.
Obszary ćwiczebne otaczało dwanaście sharaji – szkół – z których każda należała do innego plemienia. Jardir i Abban pochodzili z plemienia Kaji, zostali więc zabrani do Kaji’sharaj, gdzie miała rozpocząć się ich Hannu Pash i skąd mieli wyjść jako dama, dal’Sharum lub khaffit.
– Kaji’sharaj jest o wiele większa od pozostałych – rzekł Abban, patrząc na ogromny namiot. – Tylko Majah’sharaj może się z nią równać.
– A czego się spodziewałeś? – prychnął Kaval. – Sądziłeś, że to zwykły zbieg okoliczności, że nasze plemię zwie się Kaji po Shar’Dama Ka, naszym Wybawicielu? Jesteśmy potomkami tysiąca jego żon, jesteśmy krwią jego krwi. Majah zaś – splunął – to pomiot cherlaka, który objął rządy, po tym jak Shar’Dama Ka opuścił ten świat. Pozostałe plemiona stoją niżej od nas, nigdy o tym nie zapominaj.
Chłopców zaprowadzono do namiotu, gdzie otrzymali bido – zwykłe białe przepaski biodrowe – a ich ubrania zabrano do spalenia. Jardir i Abban byli teraz nie’Sharum – jeszcze nie wojownicy, ale już nie chłopcy.
– Miesiąc ćwiczeń i owsianki wypali to twoje sadło – rzekł Kaval, gdy Abban zdjął koszulę.
Mistrz Ćwiczeń szturchnął jego brzuszysko z obrzydzeniem, Abban aż się zgiął od uderzenia, ale Jardir złapał go, nim upadł, i podtrzymywał, dopóki ten nie złapał oddechu. Gdy przebrali się, Mistrzowie zabrali ich do koszar.
– Świeża krew – krzyknął Qeran, wepchnąwszy ich do wielkiego, pozbawionego umeblowania pomieszczenia, w którym mieszkali inni nie’Sharum. – Ahmann asu Hoshkamin am’Jardir am’Kaji i Abban am’Haman am’Kaji! Oto wasi bracia.
Abban oblał się rumieńcem, a Jardir natychmiast odgadł dlaczego, podobnie jak wszyscy obecni chłopcy. Nie wymieniając imienia ojca Abbana, Qeran dał wszystkim do zrozumienia, iż należał on do khaffit – najniższej i najbardziej pogardzanej kasty w społeczeństwie krasjańskim. Khaffit byli tchórzami i słabeuszami, ludźmi, którzy nie sprostali wymaganiom drogi wojowników.
– Ha! Przyprowadziliście nam tłustego syna świniopasa i wyliniałego szczurka! – zawołał największy z nie’Sharum. – Precz z nimi!
Pozostali chłopcy wybuchnęli śmiechem.
Mistrz Ćwiczeń Qeran warknął i grzmotnął chłopaka w twarz. Ten padł na twarde podłoże i splunął krwią. Śmiech się urwał.
– Poczekaj, aż będziesz mógł zastąpić swoje bido czymś szlachetniejszym, Hasik – powiedział Qeran. – Wtedy będzie ci wolno drwić z innych. Do tego czasu wszyscy jesteście wyliniałymi świniopasami i nędznymi khaffit.
Z tymi słowami odwrócił się na pięcie i wyszedł wraz z Kavalem.
– Zapłacicie za to, szczury! – rzekł Hasik, a w ostatnim słowie dało się słyszeć osobliwy świst. Cios Qerana wybił mu przedni ząb, którym rzucił teraz w Abbana. Trafiony chłopak wzdrygnął się. Jardir zasłonił go własnym ciałem i warknął, ale Hasik i jego towarzysze już stracili zainteresowanie.
Wkrótce po przybyciu chłopcy otrzymali miski, a potem pojawił się kociołek z owsianką. Jardir, któremu burczało w brzuchu, ruszył natychmiast, Abban okazał się jeszcze szybszy, ale któryś ze starszych chłopców zablokował im drogę.
– Co, myślisz, że będziesz mógł jeść przede mną? – zapytał ostro. Pchnął Jardira na Abbana i obaj padli na ziemię.
– Wstawaj, jeśli chcesz jeść – powiedział Mistrz Ćwiczeń, który przyniósł owsiankę. – Ci z końca kolejki chodzą głodni.
Abban aż krzyknął. Wraz z Jardirem zerwali się na równe nogi. Tymczasem większość chłopców uformowała już kolejkę z większymi i silniejszymi chłopakami na czele. Hasik zajął pierwsze miejsce, a po przeciwnej stronie najmniejsi walczyli zaciekle, by nie znaleźć się na szarym końcu.
– I co teraz? – zapytał Abban.
– Teraz wepchniemy się do kolejki – oznajmił Jardir, złapał towarzysza za ramię i pociągnął go tam, gdzie stali chłopcy drobniejsi od dobrze odżywionego Abbana. – Mój ojciec mawiał, że słabość okazana jest gorsza od tej, którą nosisz w sercu.
– Ale ja nie umiem się bić! – zaprotestował, drżąc.
– Zaraz się nauczysz – rzekł Jardir. – Gdy przewrócę któregoś z nich, przygnieć go swoim ciężarem.
– O, to mogę zrobić – zgodził się Abban i ruszył za Jardirem w kierunku chłopaków. Jeden skrzywił się na ich widok i wypiął klatkę piersiową.
– Na koniec kolejki, szczury! – warknął do Abbana, większego z dwóch nowo przybyłych.
Jardir nie odpowiedział, tylko grzmotnął tamtego w brzuch i kopnął w kolano, a gdy chłopak upadł, Abban zwalił się na niego niczym kolumna z piaskowca. Gdy Abban wstał, Jardir już stał w kolejce w miejscu, które właśnie wywalczył. Spojrzał groźnie na kolejnych w szeregu, a ci posłusznie zrobili miejsce dla Abbana.
Nagrodą za te starania była pojedyncza chochla owsianki.
– To wszystko? – zapytał zszokowany Abban.
Człowiek wydający jedzenie spojrzał na niego pochmurnie i Jardir szybko odciągnął towarzysza na bok. Kąty pomieszczenia zostały już zajęte przez starszych chłopców, więc usiedli pod jedną ze ścian.
– Przecież ja tu umrę z głodu – powiedział Abban, obracając miską z wodnistą kaszką.
– Inni mają o wiele gorzej – rzekł Jardir, wskazując dwóch posiniaczonych chłopaków, którzy nie dostali nic. – Jak chcesz, możesz wziąć trochę ode mnie – dodał, gdy humor Abbana się nie poprawił. – W domu i tak nigdy nie dostawałem więcej.
Spali na wyłożonej piaskowcem podłodze koszar, a za jedyną ochronę przed zimnem służyły chłopcom cienkie koce. Jardir, który przyzwyczajony był do dzielenia się ciepłem z matką i siostrami, wtulił się w Abbana. Z oddali słyszał dźwięk Rogu Sharak i domyślił się, iż właśnie rozpoczęła się bitwa. Minęło wiele czasu, nim sen wreszcie przemógł marzenia o chwale i objął jego umysł w posiadanie.
Przebudził się nagle, gdy na głowę opadł mu jakiś koc. Jardir został raptem uniesiony. Walczył, ciskał się, ale nie udało mu się zerwać koca, nie był w stanie się wyswobodzić. Tuż obok słyszał stłumiony wrzask Abbana.
Potem rozpoczęła się kaźń. Ciosy spadały ze wszystkich stron, kopniaki i uderzenia pięści wybijały oddech i wstrząsały mózgiem. Jardir nie przestawał walczyć, sam tłukł dziko, na oślep, ale czuł, że niektóre ciosy trafiły w cel. Niestety, nie osłabiło to zaciekłości napastników. Nie upłynęło wiele czasu, a Jardir zwisł bezwładnie, podtrzymywany jedynie przez duszący go koc.
Gdy chłopcu zdawało się już, że więcej nie zniesie i zaraz umrze, nie zdobywszy chwały ani nie zasłużywszy na raj, zabrzmiał znajomy głos:
– Witajcie w Kaji’sharaj, szczurki.
Dźwięk „sz” zaświstał w dziurze po wybitym zębie Hasika. Ci, którzy trzymali koce, puścili nagle i Jardir z Abbanem osunęli się na ziemię.
Pozostali zaśmiali się i powrócili na posłania, nie dbając o nowych, którzy szlochali w ciemnościach, zwinięci w kłębek.
– Wyprostuj się! – syknął Jardir, gdy oczekiwali na poranną inspekcję.
– Nie mogę – jęknął Abban. – Nie zmrużyłem oka i wszystko mnie boli.
– Nie daj tego po sobie poznać! – rzekł Jardir. – Mój ojciec mówił, że najsłabszy wielbłąd zawsze przyciąga wilki.
– A mój mówił, że trzeba się schować, póki sobie nie pójdą.
– Ani słowa! – warknął Kaval. – Zaraz będzie tu dama, by was obejrzeć, wy żałosne fajtłapy.
Wraz z Qeranem nie zwrócili najmniejszej uwagi na skaleczenia i siniaki dwóch chłopców, choć lewe oko Jardira spuchło do tego stopnia, że nie mógł go otworzyć. Zauważył jednak, że Abban jest bliski załamania.
– Wyprostuj się! – rozkazał Qeran, a Kaval poparł polecenie smagnięciem skórzanego paska po nogach Abbana. Chłopak wrzasnął z bólu i upadłby, gdyby Jardir nie podtrzymał go w porę.
Rozległ się chichot. Jardir wyszczerzył zęby do Hasika, który w odpowiedzi uśmiechnął się złośliwie.
W rzeczy samej Jardir nie czuł się wcale lepiej niż Abban, ale ukrywał to starannie. Choć kręciło mu się w głowie, a ciało promieniowało bólem, pochylił głowę i zdrowym okiem śledził nadchodzącego dama Khevata. Mistrzowie Ćwiczeń usunęli się na bok, robiąc miejsce dla kleryka, i ukłonili z szacunkiem.
– Serce moje łka z rozpaczy, albowiem nadszedł dzień, kiedy zamiast wojowników Kaji, potomków Shar’Dama Ka i samego Wybawiciela, widzę tylko żałosną bandę nieudaczników – parsknął dama i splunął. – Wasze matki musiały zmieszać wielbłądzie szczyny z nasieniem mężczyzn.
– To kłamstwo! – wykrzyknął Jardir zapalczywie. Takiej zniewagi nie mógł przecież puścić płazem. Abban spojrzał na niego z niedowierzaniem, a Qeran doskoczył z przerażającą prędkością i Jardir zrozumiał, że popełnił poważny błąd, jeszcze zanim miejsce, gdzie smagnął go rzemień, zapłonęło żywym ogniem. Kolejne ciosy powaliły go na ziemię.
Dal’Sharum bynajmniej jednak nie miał zamiaru na tym poprzestać.
– Jeśli dama mówi ci, że jesteś zrodzony ze szczyn, to tak właśnie jest! – wrzasnął, okładając chłopaka raz po raz.
Odziany jedynie w bido, Jardir nie mógł uchronić się przed ciosami. Ilekroć się odwrócił lub przekręcił, by zasłonić którąś z ran przed kolejnym ciosem, oczom Qerana ukazywało się nowe miejsce nietknięte jeszcze przez bicz. Jardir wrzeszczał, ale to zdawało się tylko dodawać Mistrzowi sił.
– Dość – rzekł Khevat.
Grad ciosów urwał się natychmiast.
– Jesteś zrodzony ze szczyn? – zapytał Qeran.
Ręce i nogi Jardira drżały, uginały się pod nim, gdy usiłował wstać. Nie spuszczał oczu z bicza, uniesionego, gotowego zaatakować ponownie. Wiedział, że jeśli znowu okaże bezczelność, Mistrz Ćwiczeń zatłucze go na śmierć. I Jardir umrze bez chwały, a jego dusza przez milenia błąkać się będzie u bram raju w towarzystwie dusz khaffit i czekając na reinkarnację, jedynie z daleka będzie mogła patrzeć na tych, którzy dostąpili łaski Everama. Młodzieńca przerażała ta myśl. Lecz imię ojca było jedynym skarbem, który posiadał, i nie miał zamiaru się go wyrzec.
– Jestem Ahmann, syn Hoshkamina z linii Jardirów – rzekł najmocniej jak potrafił. Słyszał, jak inni chłopcy wstrzymują oddechy ze zdumienia, i napiął mięśnie, gotując się na kolejny atak.
Twarz Qerana wykrzywiła wściekłość. Poderwał bicz, ale powstrzymał go lekki gest dama.
– Znałem twojego ojca, chłopcze – powiedział Khevat. – Walczył wśród prawdziwych mężczyzn, ale w swoim krótkim życiu nie zdołał zdobyć wielkiej chwały.
– A zatem ja zdobędę ją za siebie i za niego! – obiecał Jardir.
– Może – parsknął dama. – Ale nie dzisiaj. Dziś jesteś bowiem gorszy od khaffit.
Następnie odwrócił się do Qerana i rzekł:
– Wrzuć go do kloaki. Niech prawdziwi mężczyźni szczają i srają na niego.
Mistrz Ćwiczeń uśmiechnął się i grzmotnął Jardira w żołądek. Gdy młodzieniec zgiął się wpół, Qeran złapał go za włosy i pociągnął w kierunku kloaki. Jardir zdążył jedynie obrzucić przelotnym spojrzeniem Hasika, spodziewając się kolejnego szyderczego uśmieszku, ale twarz starszego chłopaka, podobnie jak oblicza wszystkich zebranych nie’Sharum, wyrażała tylko mieszaninę niedowierzania i strachu.