Читать книгу Siedem lat - Peter Stamm - Страница 9

Оглавление

Sonia stała pośrodku jasno oświetlonej przestrzeni, jak zawsze w centrum. Głowę trzymała lekko pochyloną, a ramiona blisko tułowia, usta uśmiechały się, ale oczy były przymknięte, jakby raziło ją światło albo jakby coś ją bolało. Wydawała się nieobecna, wystawiona na pokaz, jak obrazy na ścianach, na które nikt nie zwracał uwagi, chociaż były powodem zgromadzenia.

Paliłem cygaretkę i przez wielką witrynę galerii obserwowałem, jak jakiś przystojny mężczyzna podchodzi do Soni i coś do niej mówi. Wyglądało, jakby się zbudziła ze snu. Uśmiechnęła się i trąciła z nim kieliszkiem. Mężczyzna poruszał ustami, na jej twarzy odmalowało się niemal dziecinne zdziwienie, potem znów się uśmiechnęła, ale nawet stąd widziałem, że go nie słucha, myśli o czymś innym.

Obok mnie stanęła Sophie. Też wydawała się zamyślona. Potem powiedziała: Mama jest najpiękniejszą kobietą świata. Tak, odrzekłem i pogłaskałem ją po głowie. To prawda, twoja matka jest najpiękniejszą kobietą świata.

Od rana prószyło, ale śnieg topniał, ledwo osiadłszy na ziemi. Zimno mi, powiedziała Sophie i drzwiami, które ktoś właśnie otworzył, wślizgnęła się do galerii. Na zewnątrz wyszedł wielki łysy mężczyzna z papierosem w ustach. Przystanął nieprzyjemnie blisko mnie, jak gdybyśmy się znali, i zapalił papierosa. Ekstra obrazy, powiedział. Nie zareagowałem, więc odwrócił się i odszedł parę kroków dalej. Nagle wydał się niepewny siebie i trochę zagubiony.

Nadal patrzyłem przez okno. Twarz Soni rozjaśniła się, gdy podbiegła do niej Sophie. Przystojniak, który wciąż jeszcze przy niej sterczał, popatrzył na dziecko nieco skonsternowany, prawie obrażony. Sonia pochyliła się nad Sophie, zamieniły ze sobą parę słów, Sophie wskazała ręką na dwór. Sonia osłoniła dłonią oczy i, marszcząc czoło, z grymaśnym uśmiechem spojrzała w moją stronę. Byłem raczej pewny, że po ciemku nie może mnie widzieć. Powiedziała coś do Sophie i popchnęła ją w kierunku drzwi. Przez chwilę korciło mnie, by uciec, wmieszać się między ludzi, którzy wracali z pracy i tylko na moment wynurzali się w kręgu światła galerii. Przechodnie omiatali szybkim spojrzeniem eleganckich, wystrojonych ludzi, a potem śpiesznie szli dalej i wtapiali się w tłum powracający do domu.

Prawie od dwudziestu lat nie widziałem Antje, a jednak od razu ją rozpoznałem. Musiała mieć koło sześćdziesiątki, ale jej twarz wciąż wydawała się młodzieńcza. No proszę, powiedziała i ucałowała mnie w oba policzki. Zanim się odezwałem, obok niej pojawił się młody człowiek z komiczną bródką, szepnął jej coś do ucha, ujął ją za ramię i odciągnął. Zobaczyłem, że prowadzi ją do pana w czarnym garniturze, którego twarz znałem z widzenia albo z gazet. Sophie uczepiła się faceta, który przedtem podrywał Sonię, i flirtowała z nim, co najwyraźniej wprawiało go w zakłopotanie. Sonia przysłuchiwała się ze śmiechem, ale znów miałem poczucie, że myślami błądzi gdzie indziej. Podszedłem do niej i objąłem ją w talii. Delektowałem się zazdrosnym spojrzeniem tamtego. Zapytał Sophie, ile ma lat. A jak pan myśli?, odparła. Udawał, że się zastanawia. Dwanaście? Ma dziesięć lat, powiedziała Sonia. To nie w porządku, zaprotestowała Sophie. Jesteś podobna do matki, powiedział mężczyzna. Sophie podziękowała z dygnięciem. Mama jest najpiękniejszą kobietą świata. Wydawało się, że świetnie się orientuje, co się tu dzieje.

Nie masz nic przeciwko temu, jeśli pojadę pierwsza z Sophie?, spytała Sonia. Antje pewnie będzie musiała zostać do końca. Zaproponowałem, że sam odwiozę Sophie do domu, a ona niech jeszcze zostanie, ale potrząsnęła głową. Jestem potwornie zmęczona, powiedziała. Mamy przecież z Antje cały weekend przed sobą.

Sophie poprosiła swego adoratora, żeby jej przyniósł sok pomarańczowy. Zapytał, czy ktoś jeszcze chciałby się czegoś napić. Przestaniesz wreszcie komenderować ludźmi?, powiedziałem. Po kim ona to ma, powiedziała Sonia. Zagryzła wargi, spojrzała przelotnie w ziemię, a potem w moje oczy, ale udałem, że nic nie usłyszałem. Uciekamy, powiedziała i szybko pocałowała mnie w usta. Nie róbcie hałasu, jak wrócicie.

Galeria poczęła pustoszeć, ale upłynęło sporo czasu, nim poszli ostatni goście. Na koniec prócz Antje i mnie został tylko starszy pan, którego mi nie przedstawiła. Stali obok siebie przed jednym z obrazów i rozmawiali tak cicho, że odruchowo się oddaliłem. Kartkowałem cennik i raz po raz popatrywałem na tych dwoje. Wreszcie Antje objęła mężczyznę, ucałowała go w czoło i odprowadziła do drzwi. Potem podeszła do mnie. To Georg, powiedziała, kiedyś za nim szalałam. Zaśmiała się. Nie do pojęcia, prawda? To było sto lat temu. Podeszła do bufetu i wróciła z dwoma kieliszkami czerwonego wina. Podała mi jeden, ale potrząsnąłem głową. Już nie piję. Uśmiechnęła się sceptycznie i jednym haustem opróżniła kieliszek. No to jestem gotowa, powiedziała.

Właściciel galerii zostawił Antje klucz. Bez końca przyciskała wyłączniki, aż wreszcie wszystkie światła pogasły. Na dworze uwiesiła się mego ramienia i spytała, czy daleko do samochodu. Wciąż jeszcze trochę padało. Co za pogoda, powiedziała. Następnym razem spotkamy się znowu w Marsylii. Zapytała, czy podobały mi się obrazy. Zrobiłaś się bardziej cywilizowana, odparłem. Subtelniejsza, mam nadzieję, powiedziała Antje. Nie znam się na sztuce, powiedziałem, ale teraz mogę sobie wyobrazić, że któryś z twoich obrazów powieszę w domu, nie tak jak kiedyś. Nie jestem pewna, czy to komplement, powiedziała Antje.

Spytałem, czy nie zaprosiła na wernisaż rodziców Soni. Myślałem, że przyjdą. Antje nie odpowiedziała. Jeśli chcesz ich odwiedzić, chętnie pożyczę ci samochód. Antje wciąż milczała. Dopiero kiedy dotarliśmy do samochodu, powiedziała, że właściwie nie ma czasu i jest zanadto zmęczona, żeby się wyprawić gdzieś dalej. Przygotowanie wystawy było potwornie stresujące. Zapytałem, czy coś nie gra. Antje zawahała się. Nie, powiedziała, a właściwie to tak. Zrobili się starzy i ograniczeni. Powiedziałem, że przecież zawsze tacy byli. Antje potrząsnęła głową. Owszem, rodzice Soni zawsze byli konserwatywni, powiedziała, ale kiedyś jej ojciec szczerze interesował się sztuką. Często z nim o tym rozmawiała. W ostatnich latach zaczął się coraz bardziej zamykać w sobie, może to kwestia wieku. Nie toleruje żadnych nowości i zrobił się zgorzkniały. Nie musi wcale zawsze się ze mną zgadzać, mówiła, ale mógłby przynajmniej wysłuchać, co mam do powiedzenia. Ostatnim razem, kiedy się widzieliśmy, pokłóciliśmy się okropnie o Gursky’ego. Odtąd nie mam już ochoty go widzieć.

Zastanawiałem się, czy Antje nie miała jeszcze innych powodów, by unikać ojca Soni. Często nachodziło mnie podejrzenie, że kiedyś łączył ich romans. Raz zapytałem o to Sonię, ale zareagowała oburzeniem. Jej rodzice zawsze byli dobrym małżeństwem, powiedziała. Tak jak my, pomyślałem, ale nie odezwałem się ani słowem.

Chociaż nie było wielkiego ruchu, długo trwało, nim wydostaliśmy się z miasta. Antje milczała. Popatrywałem na nią i widziałem, że ma zamknięte oczy. Myślałem już, że śpi, gdy powiedziała, że zastanawia się czasem, czy wtedy wyświadczyła mi przysługę. Co masz na myśli? Jaką przysługę? Sonia nie miała pewności, powiedziała Antje. Na chwilę zapadło milczenie. Sonia nie miała pewności, czy do siebie pasujecie, dokończyła Antje. Czy jestem dla niej dość dobry, tak? Miałeś potencjał, powiedziała Antje, wydaje mi się, że użyła wtedy tego słowa. Ten drugi... Rüdiger, powiedziałem. Tak, Rüdiger. Był zabawny, ale straszna oferma. A potem był jeszcze jeden. Zastanowiła się. Ten, co potem ożenił się z tą muzyczką. Ferdi?, spytałem. Możliwe, rzekła Antje.

Dla mnie było niewyobrażalne, że Sonia mogła kiedyś interesować się Ferdim. To nie trwało długo, rzekła Antje. Byli ze sobą? Stanęliśmy na światłach i popatrzyłem na Antje. Uśmiechnęła się przepraszająco. Nie sądzę, by z nim spała, jeśli o to ci chodzi. Nigdy ci o tym nie opowiadała?

Sonia nigdy dużo nie opowiadała. Często miałem wrażenie, że zanim się zeszliśmy, w ogóle nie żyła albo że to dawniejsze życie nie pozostawiło żadnych śladów, jeśli nie liczyć stojących na jej półce albumów z fotografiami, których nigdy nie wyciągała. Gdy sam oglądałem zdjęcia, wydawało mi się, że pochodzą z jakiejś odległej epoki, z innego życia. Jeśli zdarzyło mi się pytać Sonię o czasy z Rüdigerem, odpowiadała monosylabami. Ona przecież też mnie nie pyta o moje dawniejsze sprawy. Możesz spokojnie pytać, mówiłem. Teraz jesteś ze mną. Ale Sonia uparcie milczała. Czasem przychodziło mi do głowy, że po prostu nie ma nic do opowiedzenia.

Uśmiech Antje zmienił się, teraz wydawał się drwiący. Wy, faceci, zawsze chcecie być zdobywcami, powiedziała. Spróbuj na to spojrzeć pozytywnie. Zbadała różne opcje i zdecydowała się na ciebie.

Samochód z tyłu zatrąbił i ruszyłem tak gwałtownie, że zapiszczały opony. A jaką rolę ty w tym wszystkim odegrałaś?, zapytałem. Pamiętasz jeszcze tę pierwszą noc, którą spędziliście u mnie?, zagadnęła. Sonia poszła wcześnie spać, a my oglądaliśmy razem moje obrazy. Miałam wielką chęć cię uwieść. Podobałeś mi się, taki ładny studencik. Zamiast tego nabierałam cię i wmawiałam, że Sonia jest w tobie zakochana. A za nią wzięłam się następnego dnia. Dlaczego to zrobiłaś? Antje wzruszyła ramionami. Masz mi za złe? Pytanie zabrzmiało całkiem serio. Dla żartu, powiedziała po chwili. Broniłam cię. Miałeś coś z inną kobietą, chyba z jakąś cudzoziemką. Sam powinieneś najlepiej wiedzieć. Z Iwoną, powiedziałem i westchnąłem, to długa historia.

Już od paru godzin siedzieliśmy z Ferdim i Rüdigerem w ogródku piwnym w pobliżu Englischer Garten. Było upalne czerwcowe popołudnie, białe światło oślepiało. Dziesięć dni temu oddaliśmy prace dyplomowe, a za tydzień mieliśmy przedłożyć projekty. Chwilowo nie pozostawało nam nic innego, jak tylko przepędzać czas i wzajemnie dodawać sobie otuchy. Wszyscy trzej wybraliśmy temat ogólny, muzeum sztuki nowoczesnej na obrzeżach Hofgarten, i teraz szkicowaliśmy swoje rozwiązania, przesuwając bloki rysunkowe to tu, to tam. Dyskutowaliśmy na głos, uradowani, gdy inni goście odwracali się w naszą stronę. Rüdiger powiedział, że mój projekt przypomina mu Alda Rossiego. Nic nie rozumiesz, powiedziałem obrażony. Bywają gorsze wzorce niż starzy mistrzowie, zauważył Ferdi, ale Alex chce przy każdym projekcie wymyślać architekturę od nowa. W takim razie wytłumacz mi, co to ma wspólnego z Rossim, powiedziałem, nakreśliłem widok mojej budowli i podsunąłem mu przez stolik. Ale Rüdiger był już zajęty czym innym. Perorował o dekonstruktywizmie, mówił, że architekt jest psychoterapeutą czystej formy i temu podobne brednie.

Do naszego stolika przysiadły się dwie dziewczyny. Miały na sobie zwiewne letnie sukienki i były nieinteresująco ładne. Po chwili wciągnęliśmy je w rozmowę. Jedna pracowała w agencji reklamowej, druga studiowała historię sztuki albo etnologię czy coś w tym rodzaju. Była to dowcipna rozmowa, składająca się tylko z pojedynczych zdań, żartów i replik, które donikąd nie prowadziły. Gdy dziewczęta zapłaciły, Ferdi zaproponował, żebyśmy wszyscy razem poszli do Englischer Garten. Trochę się ociągały, naradzały się po cichu, potem ta od reklamy powiedziała, że mają jeszcze coś do załatwienia, ale moglibyśmy się spotkać potem przy Świątyni. Na odchodnym szeptały między sobą, a po paru metrach odwróciły się jeszcze raz i pomachały nam z uśmiechem.

Blondynka jest moja, powiedział Ferdi. Ta ciemna jest o wiele ładniejsza, powiedział Rüdiger. Ale blondynka ma lepszy biust, powiedział Ferdi. Znowu dekonstruujesz, powiedział Rüdiger. Dwie dziewczyny na nas trzech, nierówny rachunek. Ferdi popatrzył na mnie. Musisz sobie sam kogoś znaleźć. Dlaczego ja?, zaprotestowałem. Ferdi wyszczerzył zęby. Jesteś najprzystojniejszy z nas. Ta, co tam siedzi, cały czas się na nas gapi.

Odwróciłem się i o parę stolików dalej w cieniu wielkiej lipy zobaczyłem czytającą kobietę. Musiała być mniej więcej w naszym wieku, ale była kompletnie pozbawiona uroku. Twarz miała jakby obrzmiałą, włosy rozpuszczone, ani krótkie, ani długie. Prawdopodobnie dawno temu zrobiła sobie trwałą, ale fryzura zatraciła kształt i włosy zwisały jej na twarz. Nosiła jakieś na oko znoszone i tandetne ciuchy, brązową sztruksową spódnicę, wzorzystą bluzkę w niewyraźnych kolorach, na szyi apaszkę. Nos miała zaczerwieniony, a przed nią na stoliku leżało parę zmiętych chusteczek higienicznych. Jeszcze się jej przyglądałem, kiedy podniosła oczy znad książki i nasze spojrzenia się spotkały. Jej twarz wykrzywiła się w udręczonym uśmiechu, a ja odruchowo też się uśmiechnąłem. Opuściła wzrok, ale nawet jej nieśmiałość wydawała się czymś niestosownym i niesympatycznie kokieteryjnym.

Serca kobiet lgną do niego, powiedział Ferdi. Tej nie dostanie, powiedział Rüdiger. Założymy się? Zanim mogłem coś wtrącić, ciągnął dalej, z wyrazem smutku w oczach: Założę się, że tej nie dostaniesz. Nie przyjąłbym jej nawet w prezencie, odparłem. Zaraz zobaczymy, powiedział Ferdi wstając. Kobieta znów na nas zerknęła. Gdy spostrzegła, że Ferdi idzie w jej stronę, jej twarz przybrała wyraz lęku i zarazem oczekiwania. Wariat, jęknąłem i odwróciłem się. Nagle cała sprawa wydała mi się żenująca. Rozejrzałem się za kelnerką. Chyba teraz nie będziesz pękał, powiedział Rüdiger, pokaż, że jesteś mężczyzną. Nic z tego, powiedziałem, rozsiadając się z wyciągniętymi nogami. Mój dobry nastrój prysł, czułem się do niczego, podle, i zły byłem na samego siebie. Miałem wrażenie, że z tyłu rozbrzmiewają głosy i śmiech i że przez stłumiony hałas słyszę wyraźnie zbliżające się po żwirze kroki.

To jest Iwona, z Polski, rzekł Ferdi. A to Rüdiger i Alex. Stał za mną, musiałem wygiąć szyję, żeby na niego spojrzeć. Siadaj, rzekł Ferdi. Kobieta postawiła na stoliku swoją szklankę, obok położyła chusteczki i książkę, jakieś romansidło w kolorowej okładce, na której widać było mężczyznę i kobietę na koniu, pod niebem zaciągniętym burzowymi chmurami. Usiadła między mną a Rüdigerem. Siedziała tak, z rękoma na podołku, bardzo wyprostowana. Popatrywała niespokojnie to na niego, to na mnie. Była napięta, a jednocześnie cała jej postać miała w sobie coś nieporadnego, bezsilnego. Wyglądała, jakby straciła wszelką nadzieję, że może się komuś spodobać, choćby samej sobie.

Piękna pogoda, powiedział Rüdiger, śmiejąc się sztucznie i z lekkim zakłopotaniem. Tak, rzekła Iwona. Ale gorąco, rzekł Ferdi. Iwona skinęła głową. Zapytałem, czy jest przeziębiona. To alergia, rzekła. Jest uczulona na pyłki. Na tyłki? Zwłaszcza na polskie?, zapytał Ferdi, a Rüdiger roześmiał się głupkowato. Na pyłki traw, powiedziała Iwona z nieporuszoną twarzą. I tak szło to dalej. Ferdi i Rüdiger zadawali jej głupie pytania, a ona odpowiadała, jak gdyby nie zauważając, że tamci z niej kpią. Przeciwnie, wydawała się ucieszona ich zainteresowaniem i po każdej monosylabowej odpowiedzi uśmiechała się. Powiedziała, że jest z Poznania. Myślałem, że z Polski, powiedział Rüdiger. Poznań to miasto w Polsce, odparła cierpliwie Iwona. Mówiła po niemiecku prawie bez akcentu, ale ostrożnie i powoli, jak gdyby niepewna swego. Pracuje w księgarni, powiedziała. Chce poprawić swój niemiecki, a zarobionymi pieniędzmi pomaga rodzicom. Jej ojciec jest inwalidą, a zarobki matki nie wystarczają.

Iwona od pierwszej chwili nie budziła mojej sympatii. Było mi jej żal, a jednocześnie denerwowała mnie jej potulna cierpliwość. Zamiast powstrzymać Ferdiego i Rüdigera, byłem gotów wziąć udział w okrutnej zabawie. Iwona wydawała się wprost stworzona na ofiarę. Gdy Ferdi powiedział, że umówiliśmy się z dwiema dziewczynami w Englischer Garten, i czy Iwona nie miałaby ochoty pójść z nami, chciałem zaprotestować, ale co miałbym rzec? Iwona wahała się. O czwartej przy Świątyni, powiedział Ferdi i obrócił się ku nam. Idziemy?

Stawiliśmy się na miejscu punktualnie. Wkrótce nadeszły obie dziewczyny, tylko Iwony nie było widać. Nie przyjdzie, powiedziałem, dzięki Bogu. Kto nie przyjdzie?, spytała jedna z dziewcząt. Przyjaciółka Alexa, rzekł Ferdi i dorzucił w moją stronę: Poczekaj tu na nią, wiesz, gdzie będziemy.

Rüdiger powiedział, że dotrzyma mi towarzystwa. Usiedliśmy na podeście małej świątyni, poczęstował mnie papierosem. Te najbrzydsze są najbardziej oporne, rzekł. Nikt im się nie trafia, więc myślą, że są wyjątkowe. Potrząsnąłem głową. Bzdura. Rüdiger powiedział, że Iwona przypomina mu pewną dziewczynę, z którą chodził na początku gimnazjum. Potem sam nie mógł zrozumieć dlaczego. Właściwie już wtedy zakochany był w Soni, ale Sonia przytłaczała go swoją urodą i w ogóle. Pewnie ze strachu przed nią zdecydowałem się na tę drugą, powiedział, albo żeby sprowokować Sonię. Brigitte nie miała żadnego fizycznego uroku, była potwornie męcząca i przeważnie w złym humorze. Pozwalała mi się najwyżej całować i trochę obmacywać, nic więcej. Ale jakoś nie mogłem się z nią rozstać. Manipulowała mną, nigdy nie zrozumiałem do końca, jak jej się to udawało. Opowiadał dalej, ale już go nie słuchałem. Wciąż byłem w złym humorze. Piwo mnie podcięło, pociłem się i czułem się niedobrze. Zastanawiałem się, dlaczego czekam na Iwonę, skoro jej towarzystwo tak mi nie dogadza. Może to resztki przyzwoitości, może ciekawość, może po prostu trzeba było zdobyć się na decyzję, żeby odejść, a mnie obezwładniał zły humor.

Iwona spóźniła się dwadzieścia minut. Ubrana była tak samo jak w południe, a dodatkowo jeszcze miała beżowy sweterek, chociaż nadal było gorąco. Nie przepraszała i nie tłumaczyła się ze spóźnienia. No to jazda, rzekł Rüdiger wstając.

Tamtych znaleźliśmy niedaleko jeziora, w miejscu, gdzie często bywaliśmy. Dziewczyny przywitały się z Iwoną, ale nie zwracały na nią uwagi. Przynieśliśmy ze sobą koce, a Ferdi kilka butelek ciepławego piwa. Leżeliśmy leniwie, podawaliśmy sobie z rąk do rąk butelki i gadaliśmy Bóg wie o czym. Iwona nie piła i prawie nie uczestniczyła w rozmowie. Od czasu do czasu tylko wycierała nos i uśmiechała się prostodusznie, gdy któryś z nas powiedział coś wyjątkowo głupiego. Parę razy już chciała się odezwać, ale ktoś wpadał jej w słowo i natychmiast znowu milkła. Zauważyłem, że mnie obserwuje. Ilekroć na nią spojrzałem, odwracała wzrok, jak przyłapana. Znowu korciło mnie, żeby ją obrazić, zranić. Jej nieatrakcyjność i żałosny wygląd działały na mnie podniecająco, jej pragnienie, by dołączyć do naszego towarzystwa, kompromitowało nas i ośmieszało. Zastanawiałem się, jak się jej pozbyć. Może byśmy się wykąpali, zapytałem w końcu. Zebraliśmy manatki i ruszyliśmy. Iwona nic nie powiedziała, ale podreptała za nami nad Eisbach. Większa część łąki była już w cieniu, a nieliczni, którzy tu jeszcze pozostali, tłoczyli się na ostatnich nasłonecznionych skrawkach. Myślałem, że widok golasów spłoszy Iwonę, ale nie dawała po sobie nic poznać i w milczeniu siadła na kocu, jak gdyby to miejsce jej się należało. Ferdi powiedział, że idzie po piwo, i znikł.

Dziewczyny miały pod sukienkami bikini, Rüdiger i ja szybko się rozebraliśmy, na golasa popędziliśmy na brzeg i wskoczyliśmy do wody. Gdy po chwili wróciliśmy, dziewczyny leżały obok siebie na kocu i cicho rozmawiały. Kiedy byliśmy już blisko, blondynka, która tymczasem zrzuciła górną część bikini, przekręciła się na brzuch. Iwona siedziała w cieniu, nie zdjęła nawet sweterka. Popatrzyła na mnie tymi swoimi zdziwionymi oczami, a mnie zrobiło się głupio, że stoję goły, i naciągnąłem gatki i spodnie. Potem zaczęliśmy z Rüdigerem przerzucać się frisbee. Wyglądało, że dziewczyny nie interesują się nami, pewnie rozmawiały o tym, jak spędzić wieczór, i byłem pewien, że nie biorą nas pod uwagę w swoich planach. Faktycznie, gdy Ferdi wreszcie powrócił, powiedziały, że na nie już czas. Ferdi niby próbował je zatrzymać, ale chyba w gruncie rzeczy wszyscy byliśmy zadowoleni, że sobie idą. Tylko Iwona najwyraźniej nie zamierzała się ruszyć.

Tymczasem cała łąka była już w cieniu. Ostatni kąpiący ubrali się, poszli i teraz pewnie włóczyli się po piwnych ogródkach i knajpach w mieście. Ogarnęła mnie mieszanka melancholii i oczekiwania, było tak, jakby teraźniejszość skurczyła się do krótkiej chwili i oderwała od przeszłości i przyszłości, nagle bardzo odległej i nieosiągalnej. Rüdiger i Ferdi znowu wszczęli dyskusję o architekturze, ale było inaczej niż przedtem. Iwona siedziała, trochę z boku, z ramionami splecionymi na bladych nogach. Nic nie mówiła, mimo to nam przeszkadzała. Ferdi, który siedział tyłem do niej, wykonał rękami gest, jakby kogoś dusił, pochylił się do mnie i szepnął, że chyba trzeba będzie ją wrzucić do wody, bo inaczej się jej nie pozbędziemy. Rüdiger dosłyszał jego słowa i rzekł półgłosem: Ty ją zaprosiłeś, to twoja sprawa. Należy do Alexa, rzekł Ferdi. Nie wiem, czy Iwona nas słyszała, w każdym razie nie zareagowała. Oparła głowę na ramionach i patrzyła na drzewa. To nie ma sensu, rzekł Rüdiger i wstał.

Pozbieraliśmy swoje manatki. Iwona podniosła się skwapliwie i patrzyła, jak zwijamy koce. Gdyśmy ruszyli, podążyła z tyłu, nieproszona. Szła cały czas kilka metrów za nami. Na trzy-cztery puszczamy się biegiem, rzekł Ferdi, odliczył i wystartował, ale po paru krokach zatrzymał się, czekając, aż go dogonimy.

Zaszliśmy do tego samego ogródka, gdzie byliśmy w południe. Nie było wolnych stolików i wypadło nam przysiąść się do innych ludzi. Iwona siedziała obok mnie. Znów nie odzywała się ani słowem i wyglądało, że nawet nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Potem pojawiło się kilku przyjaciół i trzeba było się ścieśnić. Iwona znalazła się tuż przy mnie, tak że wyczuwałem ciepło i miękkość jej ud i tyłka.

W jakiejś chwili – kręciło mi się w głowie od alkoholu i wrzawy – położyłem dłoń na jej udzie i pogłaskałem je, machinalnie i od niechcenia. Ten gest nie dotyczył jej samej, był odruchowy, jak u zwierząt, które kładą się jedno przy drugim w poszukiwaniu ciepła. Kiedy nieco później wstałem i uniosłem rękę na pożegnanie, ona również wstała i podążyła za mną jak pies za swoim panem. Przy wyjściu z ogródka powiedziała, że zajrzy jeszcze szybko do toalety. Zastanawiałem się, czyby po prostu nie zniknąć, ale nagle ogarnęło mnie podniecenie na myśl, że pójdziemy razem. Nie przypominało to zwykłych podchodów, jak nieraz, kiedy próbowałem poderwać kobietę. Miałem poczucie, że Iwona mi się oddaje, że jest całkowicie pod moją władzą i mogę z nią zrobić, co chcę. Przy tym była mi kompletnie obojętna. Nie miałem nic do stracenia, nie musiałem się niczego obawiać.

Minęła dobra chwila, nim Iwona wróciła z toalety. Zapytałem, czy mam ją odprowadzić do domu. To niedaleko, powiedziała. Droga wiodła przez mały park. Powietrze było tu chłodniejsze, pachniało wilgotną ziemią i psimi kupami. W najciemniejszym miejscu schwyciłem Iwonę i pocałowałem ją. Poddawała się moim pocałunkom, nie broniła się wcale, gdy obmacywałem jej piersi i tyłek. Gdy spróbowałem rozpiąć jej pasek, wyrwała się i wzięła mnie za rękę.

Miała pokój w akademiku dla kobiet. Szła przede mną po schodach. Trochę wytrzeźwiałem i powoli docierało do mnie, że robię głupstwo, ale byłem zbyt podniecony i zdawało mi się, że teraz przecież nie mogę się wycofać. Iwona otworzyła drzwi pokoju i zapaliła światło. Zaledwie zamknęła za nami, objąłem ją znowu i pociągnąłem na wąskie łóżko. Usiłowałem ją rozebrać, ale nie pozwoliła. Wywijała się i broniła z zadziwiającą zręcznością. Całowałem ją i dotykałem wszędzie, sięgnąłem ręką do zapięcia spódnicy, ale pasek był tak ciasny, że nie mogłem prawie poruszać palcami. Moja ręka leżała płasko na jej brzuchu i wyczuwałem gęste włosy łonowe. Z ust Iwony wydobył się dźwięk, coś jakby łkanie, nie wiedziałem, z rozkoszy czy ze strachu, czy z obu tych powodów. Dawno nie byłem tak podniecony, może dlatego, że było mi zupełnie wszystko jedno, co ona o mnie myśli. Spróbowałem rozpiąć jej pasek drugą ręką. Znowu się broniła. Wybełkotałem coś głupiego. Nie, zamamrotała, nie. Jej głos brzmiał matowo i miękko.

Gdy się zbudziłem, byłem oszołomiony i nie wiedziałem, gdzie się znajduję. Na dworze świtało, w pokoju panował półmrok. Bolała mnie głowa i chciało mi się pilnie do ubikacji. Byłem goły do pasa, Iwona leżała całkiem ubrana, tylko górne guziki bluzki miała rozpięte.

Sikając do umywalki, otworzyłem szafkę z lustrem, zapchaną próbkami szamponu i lekami o nieznanych mi nazwach i zastosowaniu. Obróciwszy głowę, zobaczyłem, że Iwona nie śpi i patrzy na mnie. Pójdę sobie, powiedziałem. Wtedy wstała, podeszła do mnie i wyszeptała mi do ucha: Kocham cię. Nie zabrzmiało to jak deklaracja miłosna, raczej jak niepodważalne stwierdzenie. Odwróciłem się i zacząłem szukać koszuli i podkoszulka. Iwona przypatrywała mi się, gdy się ubierałem, jak gdyby miała do tego prawo, zdawało mi się, że w jej oczach dostrzegam coś w rodzaju dumy. Wyszedłem bez słowa.

Przed akademikiem usiłowałem odzyskać orientację. Nie pamiętałem, z jakiego kierunku przyszliśmy wczorajszej nocy. Ptaki na drzewach śpiewały niewiarygodnie głośno, naszła mnie absurdalna myśl, że zaraz się na mnie rzucą. Zadawałem sobie pytanie, co ja tu robię i jak mogło do tego dojść. Cała historia wprawiała mnie w zażenowanie, miałem tylko nadzieję, że nikt nie widział, jak odchodzę z Iwoną. Zarazem doznawałem dziwnego upojenia. Wszystko, co do tej pory przeżyłem z kobietami, wydawało mi się niepoważne w porównaniu z ubiegłą nocą. Z Iwoną czułem się dojrzały, odpowiedzialny, a przy tym całkowicie wolny.

Siedem lat

Подняться наверх