Читать книгу Osobliwe szczęście Arthura Peppera - Phaedra Patrick - Страница 9
Słoń
ОглавлениеArthur ściskał słuchawkę w dłoni. Rozsądek nakazywał mu się wyłączyć, zapomnieć o sprawie. Przede wszystkim był to spory koszt. Telefonował do Indii. Nie może być tanio. Miriam zawsze uważała na rachunki telefoniczne, szczególnie kiedy dzwonili do Dana do Australii.
No i miał nieprzyjemne poczucie, że narusza prywatność żony. Ich małżeństwo opierało się na wzajemnym zaufaniu. Kiedy jeździł po kraju, sprzedając zamki i sejfy, Miriam czasem przebąkiwała coś o tym, żeby nie uległ wdziękom jakiejś gospodyni, u której wynajmuje pokój na nocleg. Zapewniał ją, że nigdy nie zrobi nic, co mogłoby zaszkodzić ich małżeństwu czy rodzinie. Poza tym nie był typem mężczyzny, który szczególnie podoba się kobietom. Poprzednia dziewczyna porównywała go do kreta. Twierdziła, że jest nieufny i łatwo się denerwuje. Ale, o dziwo, rzeczywiście miał kilka propozycji. Choć może bardziej ze względu na samotność i desperację tych pań (i jednego pana) niż ze względu na swoje walory.
Czasami pracował do późna. Mnóstwo podróżował. Szczególnie lubił prezentować nowe zamki z blokadą, wyjaśniać klientom działanie zatrzasków, zasuwek i dźwigni. Coś w tych urządzeniach go fascynowało. Były solidne i niezawodne. Chroniły i zapewniały bezpieczeństwo. Uwielbiał to, że w jego aucie zawsze pachnie olejem, i lubił rozmowy z klientami w ich warsztatach. Ale potem pojawił się internet i kupowanie w sieci. Ślusarze nie potrzebowali już zaopatrzeniowców. Sklepy, które nadal działały, zaczęły zamawiać towary przez komputer, a Arthur został skazany na pracę przy biurku. Kontaktował się z klientami już nie bezpośrednio, ale przez telefon. Nigdy nie przepadał za tą formą komunikacji. Nie wiadomo, kiedy ludzie się uśmiechają, nie widać ich oczu, gdy zadają pytania.
Przykro mu też było, że jest tak mało z dziećmi. Czasem wracał do domu dopiero, kiedy leżały w łóżkach. Lucy to rozumiała i następnego ranka cieszyła się, że go widzi. Zarzucała mu ręce na szyję i mówiła, że stęskniła się za nim. Z Danem było to bardziej skomplikowane. Jeśli Arthurowi udało się, z rzadka, wrócić wcześniej, syn wydawał się niezadowolony. „Wolę być z mamą” – powiedział kiedyś. Miriam przekonywała Arthura, żeby nie brał sobie tego do serca. Niektóre dzieci są bliżej z jednym z rodziców i tyle. Mimo to Arthur czuł wyrzuty sumienia, że starając się zapewnić rodzinie byt, tak mało czasu może jej poświęcać.
Miriam przysięgała, że nigdy by go nie zdradziła, bez względu na to, ile godzin by spędzał w pracy. I ufał jej. Nie dała mu powodu, by jej nie wierzył. Nigdy nie widział, żeby z kimś flirtowała, ani nie natrafił na coś, co by wskazywało, że nie jest mu wierna. No i niczego takiego nie szukał. Choć czasem, kiedy wracał do domu, zastanawiał się, czy pod jego nieobecność ktoś jej nie odwiedza. Musiało być jej ciężko, samej z dwójką dzieci. Nie żeby się skarżyła. Była naprawdę dzielna.
Starając się pokonać ucisk w gardle, który wywołały te myśli o rodzinie, zaczął odsuwać słuchawkę od ucha. Dłoń mu drżała. Lepiej tego nie ruszać. Rozłączyć się. Ale nagle usłyszał dźwięczny głos.
– Halo. Mehra przy telefonie. Podobno pytał pan o Miriam Kempster?
Arthur przełknął ślinę. Zaschło mu w ustach.
– Tak. Nazywam się Arthur Pepper. Miriam to moja żona.
Jakoś nie mógł zdobyć się na to, by powiedzieć: „Miriam była moją żoną”, bo przecież choć umarła, nadal byli małżeństwem, prawda?
Wyjaśnił, jak znalazł bransoletkę z przywieszkami i słonika z wyrytym numerem. Nie sądził, że ktoś odbierze ten telefon. Potem dodał, że jego żona już nie żyje.
Pan Mehra umilkł. Minęło więcej niż minuta, nim się znowu odezwał.
– Och, tak mi przykro. Opiekowała się mną, kiedy byłem mały. Była taka troskliwa. Ale to dawne czasy. Nadal mieszkam w tym samym domu! W naszej rodzinie niewiele się zmienia. Mamy ten sam numer telefonu. Jestem lekarzem, podobnie jak mój ojciec i dziadek. Nigdy nie zapomniałem, jaka dobra była dla mnie Miriam. Miałem nadzieję, że może kiedyś ją odszukam. Powinienem był bardziej się postarać.
– Opiekowała się panem?
– Tak. Była moją ayah. Zajmowała się mną i moimi młodszymi siostrami.
– Była u państwa nianią? Tu, w Anglii?
– Nie. W Indiach. Mieszkam w Goi.
Arthur zaniemówił. Kompletnie osłupiał. Nic o tym nie wiedział. Miriam nigdy nie wspominała, że mieszkała kiedyś w Indiach. Jak to możliwe? Patrzył na wypełnioną potpourri poduszeczkę w formie liścia, kołyszącą się na sznurku w korytarzu.
– Mogę opowiedzieć panu o niej coś jeszcze?
– Tak. Proszę – wymamrotał.
Wszystko, co wyjaśniłoby wątpliwości, co by go uspokoiło, że to pomyłka i że chodzi o jakąś inną Miriam Kempster.
Pan Mehra mówił łagodnym, choć zdecydowanym tonem. Arthur już nie myślał o rachunku telefonicznym. Bardziej niż czegokolwiek na świecie pragnął usłyszeć, co powie ktoś, kto być może znał i kochał Miriam, nawet jeśli to ktoś zupełnie mu obcy. Czasami, przez to, że nie rozmawiał z nikim o żonie, miał wrażenie, że pamięć o niej zanika.
– Mieliśmy wiele niań, zanim pojawiła się u nas Miriam. Byłem nieznośnym dzieckiem. Robiłem im kawały. Wkładałem im jaszczurki do butów i dosypywałem chili do zupy. Nie wytrzymywały długo. Ale Miriam była inna. Jadła te ostre potrawy i nigdy nie powiedziała słowa. Wyjmowała jaszczurki z butów i zanosiła z powrotem do ogrodu. Obserwowałem jej twarz, ale była świetną aktorką. Nigdy nie dała nic po sobie poznać. Nie wiedziałem, czy się na mnie gniewa, czy jest rozbawiona. Z czasem przestałem jej dokuczać. Nie było sensu. Znała wszystkie moje sztuczki! Pamiętam, że miała woreczek przepięknych kulek do gry. Błyszczących jak księżyc, a jedna wyglądała zupełnie jak oko tygrysa. Kiedy graliśmy, Miriam potrafiła razem z nami klęczeć na gołej ziemi. – Zaśmiał się gardłowo. – Trochę się w niej kochałem.
– Jak długo u państwa była?
– Kilka miesięcy, w Indiach. Kiedy wyjechała, miałem złamane serce. To wszystko była moja wina. Nigdy o tym nikomu nie mówiłem. Ale pan, panie Pepper, powinien wiedzieć. O wstydzie, który ciążył mi przez tyle lat.
Arthur nerwowo poruszył się na krześle.
– Nie ma pan nic przeciw temu, żebym panu powiedział? To by wiele dla mnie znaczyło. Ten sekret pali mnie w piersi żywym ogniem. – Pan Mehra, nie czekając na reakcję Arthura, kontynuował opowieść: – Miałem zaledwie jedenaście lat, ale kochałem Miriam. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na dziewczynę. Była taka śliczna i zawsze elegancko ubrana. A jej śmiech… Brzmiał jak malutkie dzwoneczki. Budziłem się z myślą o niej, a kiedy kładłem się spać, nie mogłem doczekać się jutra. Teraz wiem, że to nie była prawdziwa miłość, jak ta, którą poczułem do swojej żony, Priyi, gdy ją poznałem. Ale takiemu młodemu chłopaczkowi wydawała się bardzo prawdziwa. Miriam była całkiem inna niż dziewczynki, z którymi chodziłem do szkoły. Egzotyczna, o alabastrowej skórze i orzechowych włosach. Oczy w kolorze akwamaryny. Chodziłem za nią krok w krok, ale ona nigdy nie dała mi odczuć, że zachowuję się głupio. Moja matka umarła, kiedy byłem bardzo mały, i często prosiłem Miriam, żeby posiedziała ze mną w jej pokoju. Razem oglądaliśmy skarby w kasetce z biżuterią mamy. Bardzo podobała się jej przywieszka w kształcie słonia. Patrzyliśmy przez szmaragd, żeby widzieć świat na zielono.
Więc to jest prawdziwy szmaragd, pomyślał Arthur.
– Jednak potem Miriam zaczęła wychodzić gdzieś sama, dwa razy w tygodniu. Spędzaliśmy razem trochę mniej czasu. Byłem dość duży, żeby nie potrzebować niani, ale moje siostry wymagały opieki, i głównie to nimi wtedy się zajmowała, nie mną. Któregoś dnia postanowiłem ją śledzić. Spotkała się z jakimś mężczyzną. To był nauczyciel z mojej szkoły. Anglik. Przyszedł do nas do domu na herbatę. Widziałem, że Miriam mu się podoba. Zerwał dla niej w ogrodzie kwiat hibiskusa. Panie Pepper, byłem młodym chłopakiem. Dorastałem, hormony we mnie szalały. Strasznie się zezłościłem. Powiedziałem ojcu, że widziałem, jak Mirian całowała się z tym mężczyzną. Ojciec był bardzo konserwatywny. Już raz zwolnił jedną nianię w podobnych okolicznościach. Natychmiast poszedł do Miriam i kazał jej opuścić nasz dom. Kompletnie ją to zaskoczyło, ale zachowała się z godnością i spakowała swoje rzeczy. Byłem zdruzgotany. Nie chciałem, żeby to się tak skończyło. Wziąłem z kasetki słonia i pobiegłem do miasteczka coś na nim wygrawerować. Wsunąłem go potem do zewnętrznej kieszeni walizki stojącej przy drzwiach. Nie miałem odwagi się pożegnać, schowałem się, ale Miriam mnie znalazła i pocałowała na do widzenia. Powiedziała: „Do zobaczenia, najdroższy Rajeshu”. I wtedy widziałem ją po raz ostatni. Przysięgam, panie Pepper, że od tamtej pory staram się nigdy nie kłamać. Mówię wyłącznie prawdę. To jedyna droga. Modliłem się, żeby Miriam mi wybaczyła. Opowiadała panu coś o tym?
Arthur nie miał pojęcia o tej części życia swojej żony. Ale już wiedział, że obaj kochali tę samą kobietę. Śmiech Miriam brzmiał jak dzwoneczki. Miała woreczek z kulkami, które podarowała Danowi. Nadal nie mógł otrząsnąć się z szoku, ale w głosie pana Mehry usłyszał błagalną nutę. Odchrząknął.
– Tak. Wybaczyła panu dawno temu. Mówiła o panu z wielką sympatią.
Pan Mehra się roześmiał.
– Panie Pepper! Nie wyobraża pan sobie, jaki jestem szczęśliwy, że to słyszę. Zdjął mi pan kamień z serca. Tyle lat się tym zadręczałem. Dziękuję, że zadał pan sobie trud, by do mnie zadzwonić. Tak mi przykro, że Miriam już przy panu nie ma.
Arthur aż się rozpromienił. Czegoś takiego nie doświadczył od bardzo dawna. Poczuł się komuś potrzebny.
– Długo byli państwo małżeństwem? To wielka wygrana, prawda? Mieć taką żonę jak Miriam. A ona, czy była szczęśliwa?
– Tak. Tak myślę. Prowadziliśmy spokojne, ciche życie. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci.
– To musi pan spróbować cieszyć się tym. Czy ona chciałaby, żeby pan się smucił?
– Nie. Ale trudno tego uniknąć.
– Wiem. Jednak jest co wspominać z radością.
– To prawda.
Obaj przez chwilę milczeli.
Arthur obracał w dłoni bransoletkę. Znał już historię słonia. Ale co z innymi przywieszkami? Skoro nie miał pojęcia o życiu Miriam w Indiach, jakie jeszcze tajemnice tu się kryją? Zapytał pana Mehrę, czy wie coś o bransoletce.
– Dałem jej tylko słonia. Napisała do mnie raz, kilka miesięcy po wyjeździe, by mi podziękować. Jestem sentymentalnym głupkiem. Nadal mam ten list. Zawsze mówiłem sobie, że skontaktuję się z Miriam, ale za bardzo wstydziłem się swojego kłamstwa. Jeśli pan chce, mogę sprawdzić adres nadawcy na tamtym liście.
Arthur przełknął ślinę.
– To byłoby bardzo uprzejme z pana strony.
Czekał z pięć minut, nim pan Mehra wrócił do telefonu. Sięgnął ręką, żeby zatrzymać kołyszącą się poduszeczkę z potpourri. Przejrzał foldery, które wrzuciła mu Bernadette.
– No, jest… Graystock Manor w Bath, Anglia, tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty trzeci rok. Mam nadzieję, że to pomoże panu w poszukiwaniach. W liście pisała, że jest tam u przyjaciół. I coś o tygrysach w tej posiadłości.
– Na bransoletce jest przywieszka w kształcie tygrysa – powiedział Arthur.
– Aha. W takim razie to może być następny punkt do sprawdzenia. Zamierza pan odkryć historię każdego wisiorka?
– O, przecież to nie żadne śledztwo – odparł Arthur. – Po prostu byłem ciekaw…
– Tak czy owak, jeśli pan kiedyś przyjedzie do Indii, koniecznie proszę mnie odwiedzić. Pokażę panu miejsca, które Miriam lubiła. I jej dawny pokój. Nie zmienił się wiele przez te lata. Chciałby pan go zobaczyć?
– Jest pan bardzo miły. Choć obawiam się, że skoro dotąd nie ruszałem się z kraju, to raczej w najbliższym czasie nie wybiorę się do Indii.
– Zawsze jest ten pierwszy raz, panie Pepper. Proszę się zastanowić nad moją propozycją.
Arthur podziękował za zaproszenie, pożegnał się i odłożył słuchawkę. W głowie wciąż dźwięczały mu słowa pana Mehry: następny punkt do sprawdzenia… odkryć historię każdego wisiorka…
Zaczął się zastanawiać.