Читать книгу Obchód - Piotr Jan Marczyński - Страница 9

Rozdział pierwszy
Ordynator – owoce sukcesu, czyli koniec początku

Оглавление

Kolejny dzień. Sprawdzam pocztę. Trzy anonse: Allegro – skasować, Pudelek donosi (co za debil nazwał tak ten portal?!) – skasować, Pudelek donosi – skasować (jak zablokować to gówno?!), oferta nurkowań – skasować, reklama Leroy Merlin – skasować, oferty pracy…

OK. Przerwa. Zalałem kawę. Odprawa – zabrać kalendarz!

– Proszę czytać raport z dyżuru – przerywam poranną wymianę plotek w pokoju lekarskim.

– Raport… Przyjęcia… Pooperacyjni… – Jednostajny głos doktora Bocianowskiego usypia. Zamyślam się. – Interwencje… Brak krwi…

Czemu ten uroczy, zawsze elegancko ubrany siedemdziesięciolatek w staroświeckiej muszce, dawny wieloletni dyrektor szpitala na Solcu, musi dorabiać do emerytury nocnymi dyżurami? – myślę. I co będzie,

jeśli to jemu coś się stanie?

Z drugiej strony, gdyby nie tacy jak on, dyżuranci z zewnątrz, już teraz trzeba by było zamknąć oddział…

– Proszę powtórzyć, zamyśliłem się. Dla kogo brakuje krwi?

– …OK, proszę poinformować ich, że po raz trzeci „spadną” z zabiegu.

– Pozostały plan operacyjny na dziś bez zmian, babcia z sali jedenastej prosiła, żebym ją zrobił, umyjemy się razem. Ma osiemdziesiąt osiem lat, niech się nie stresuje, wiek ma swoje prawa.

– Plan na jutro – rzucam w stronę asystenta. – Marcin, rozpisz tych, którzy dziś spadli. Powiedz im, że to znów warunkowo, bo zależy od krwi, to samo dotyczy operacji nerek.

– Sprawy bieżące: dyrekcja podała nowe dyrektywy NFZ. Do wglądu w sekretariacie, jak zwykle niejasne.

– Jak zwykle – mruczy Marcin, po czym dodaje ciszej: – I tak zmienią je najdalej za tydzień.

Dwa łyki kawy. Uporządkować myśli. Co jeszcze muszę zrobić przed zabiegami?

Telefon na tomografię – mogę zejść za kwadrans. Zabieg za dwadzieścia pięć minut, jest chwila na przejrzenie poczty.

Przyszły dwie kolejne propozycje pracy, tym razem prywatna klinika w Arabii Saudyjskiej szuka urologa, szpital w Irlandii zatrudni konsultanta. Wczoraj dzwoniła pani z firmy headhunterskiej i namawiała mnie na pracę w Hiszpanii. Poszukują urologa, płacą sześć tysięcy euro brutto miesięcznie, pochodne, premie, dyżury pod telefonem, etc. Zbyłem ją:

– Jeśli pani znajdzie również pracę dla mojej żony, to chętnie.

– Będę próbowała, ale na miejscu byłoby prościej szukać.

– Nie chcę prowizorki i działań partyzanckich, to mam tutaj. Będzie oferta, to rozpatrzę.

– Prześlę propozycję mailem, pozostajemy w kontakcie, do widzenia.

– Do widzenia, czekam.

Kolejna przerwa między zabiegami. Można zrobić przegląd prasy przesłanej przez dyrekcję – ciekawe, co nowego po doktorze Mengele, po „skórach”. Kogo tym razem aresztowali i wyprowadzili z pracy lub dyżuru?

DRRR, DRRR, DRRR – dzwoni telefon.

– Słucham?

– Czy to Warszawa?

– Tak.

– Szpital?

– Tak.

– Jaki?

– Wolski.

– Wolski?

– Tak, Wolski.

– A gdzie to właściwie jest?

– A do kogo pani chciała się dodzwonić?

Po drugiej stronie ktoś ciężko wzdycha:

– Bo ja w sprawie męża Mariana.

– Ale w czym mogę pomóc? Tu doktor Mrówczyk.

– Bo… bo… mężowi spuchły nogi w zeszłą środę.

– A czy mąż u nas leży?

– Nie, ale…

– To proszę zgłosić się do swojego lekarza.

– Ale ja nie mam lekarza.

– To proszę sobie wybrać, zapisać się i zgłosić.

– Ale jak mam się zgłosić? Osobiście?

– Myślę, że tak będzie najlepiej – odpowiadam, patrząc na zegarek. Zabieg! – I – dodaję szybko – przepraszam, ale jestem zajęty, do widzenia pani.

DRRR, DRRR, DRRR, DRRR – znowu dzwoni telefon.

– Izba przyjęć?

– Nie, urologia.

– To proszę przełączyć.

– Nie mam możliwości.

– Jak to pan nie ma? To co pan tam właściwie robisz?

– …Do widzenia.

Na szczęście za chwilę przeprowadzam zabieg. Jeszcze jeden telefon i zapomniałbym, po co tu jestem.

PUK, PUK.

– Proszę.

– Panie ordynatorze, ktoś do pana dzwoni!

– Czemu nie na mój numer?

– Bo nie znał?

– To może i dobrze – wzdycham.

– Słucham? W czym mogę pomóc?

– Ja ze skargą do pana ordynatora…

– Co się stało?

– Nie chcieli mnie zapisać przez telefon na środę do doktora Iwańskiego. Powiedzieli, że może być piątek, a jak powiedziałem, że mi piątki nie pasują, to pani była chamska i oznajmiła, że mogę do kogo innego i że nie ma czasu ze mną rozmawiać!

– Może rzeczywiście nie ma czasu. Tam pracują tylko dwie panie; rejestrują, umawiają zabiegi, odbierają telefony, a pacjentów jest ponad sześćdziesięciu dziennie.

– Ale ja na was płacę!

– Myślę, że ta rozmowa nie ma sensu.

– Za moje pieniondze siem chamie wykształciłeś! – słyszę jeszcze.

– Żegnam. – Odkładam delikatnie słuchawkę.

PUK, PUK, PUK.

– Proszę?

– Panie ordynatorze…

– Tak, pani Aniu?

– Zamówiłam trzy ryzy papieru, dali jedną. Dzwoniłam do zaopatrzenia, powiedzieli, że więcej nie dadzą…

– Co ja pani poradzę… Wie pani co? Jak się zgłosi jakaś firma, to ją pani podeślę, spróbuję naciągnąć. Coś jeszcze? – pytam, widząc zakłopotanie na poczciwej twarzy mojej oddziałowej.

– Tak, zepsuła się kolejna dźwignia Albarrana…

– To proszę dać do naprawy i… – podpowiadam uprzejmie, ale pani Ania wchodzi mi w słowo:

– Nie da się jej już naprawić. Byli z serwisu i mówili, że trzeba kupić nową, więc dzwoniłam do zaopatrzenia, a tamci odesłali mnie do dyrektora, a dyrektor odmówił – wzdycha.

– OK, ja to załatwię – mówię szybko. – A co z pozostałymi?

– Została ostatnia.

– Jak to? – pytam spokojnie.

– Trzy są w naprawie od sześciu miesięcy – informuje mnie, wzdychając, oddziałowa.

– To trzeba monitować – niepotrzebnie ją pouczam.

– Dzwoniłam wielokrotnie i słyszałam, że jak szpital nie płaci, to nic nie zrobią.

Wykonuję w jej stronę zapraszający gest.

– Dobrze, niech pani usiądzie, zadzwonię do nich.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Obchód

Подняться наверх