Читать книгу Edmundopeja - Praca zbiorowa - Страница 4

CZĘŚĆ I

Оглавление

Edmund S. został obdarzony przez naturę mocno niesymetryczną twarzą. Gdyby przedzielić ją na pół lustrzanym odbiciem, uzyskałoby się dwa zupełnie inne oblicza, tak różne od siebie, że nikt nie dopatrzyłby się rodzinnego podobieństwa. Nie znaczy to rzecz jasna, że Edmund był własnym bratem…

Co prawda przez dłuższy czas Edmund podejrzewał, że być może do oblicza przykleiła mu się jakaś resztka, powiedzmy, nienarodzonej siostry bliźniaczki. Taka mroczna połowa. Taki tok myślenia nasunął mu się niebezpodstawnie. Otóż jedna połówka edmundowej twarzy była piękna niczym lico dziewicy, na którą połasiłby się każdy napalony smok. Nawet włosy rosły mu na tej połowie głowy jakby bardziej lśniące, naturalnie lokowane. Druga część twarzy stanowiła kompletne przeciwieństwo pierwszej. Prezentowała się niczym księżyc, którego od tysiącleci bombardowała armia wyjątkowo nienawistnych asteroid. Lekarze, z którymi się skonsultował, pozbawili go jednak złudzeń. Dychotomia frontu głowowej części Edmunda wynikała jedynie z jego własnego genomu, żadna siostra syjamska nie dołożyła do niej nic od siebie. Ale wiedzcie, że deformacja nie przeszkadzała aż tak biedakowi. Wręcz przeciwnie, na jego osiedlu uważano, że jest prawdziwym bogiem seksu…

I tutaj należy się Wam, drodzy frajerzy, którzy czytacie te wypociny, odrobina wyjaśnienia dotycząca wzmiankowanego osiedla. Informacja ta przyda się w szczególności niewiastom, które z niewiadomych przyczyn szukają akurat mocno zdeformowanego, podniecającego aż do przekręcenia licznika boga seksu – notabene niewiasty robią bardzo wiele rzeczy z przyczyn niewiadomych, a z przyczyn wiadomych wielu nie robią (kto by za tym nadążył?). Po namyśle dodać musimy, że adres osiedla przyda się takoż i samcom obojga płci, bądź to chcącym się douczyć w byciu seksualnym uberpotentem, bądź to chcącym zlikwidować nieuczciwą (bo zdeformowaną nieludzką facjatą) konkurencję. Osiedle znajdowało się i być może nadal się znajduje gdzieś na przedmieściach Warszawy, w miejscu, w którym silne prądy konstruktywnego i twórczego myślenia o rzeczywistości politycznej i finansowej natrafiały na gubiący już siły radioaktywny czarnobylski niż.

Powstała w ten sposób inkluzja poszarganej, upokorzonej i wynicowanej inności, doskonale wtapiająca się w realia ambitnej i skupionej na sobie stolicy. Osiedle na pozór wyglądało całkiem zwyczajnie: szare, brudne, udekorowane przeładowanymi śmietnikami i stojącymi na cegłach samochodami, nie zasługiwałoby na uwagę gdyby nie postać Edmunda, będącego prawdziwym klejnotem w mosiężnej koronie betonowiska. No, nie zapominajmy jeszcze o na wpół zdziczałych stadach jego adoratorek, snujących się po okolicy z rozanieleniem przybitym do twarzy grubymi bretnalami niepojętego uwarunkowania. Być może dlatego właśnie na osiedlu brakowało kotów, które poczuły się w tych okolicznościach zwolnione z obowiązków i hurtowo przemieściły się na Wiejską, by zrekompensować sobie stratę obwąchiwaniem tamtejszych ele-mętów.

Edmund nie do końca wierzył, że winę za jego wygląd mógł ponosić wyłącznie jakiś bezosobowy genom.

– Eeee? – mówił sam do siebie, gdy się nad tym zastanawiał.

Aż w końcu go olśniło. A gdyby tak ze słowa genom usunąć rzeczone „Eeee”, co nam zostaje? Gnom! Jezusiemario! Ale jaki gnom?!

– Gnom Twarzowy – przedstawiło się ukryte w ciemnym kącie pokoju stworzenie.

– Co takiego?

Stworzenie postąpiło krok naprzód. Edmund wpatrzył się w nie i tak wpatrywał oczyma wielkimi jak spodki zmutowanych kosmitów adoptowanych przez ciotkę Belzebuba, ale efekt był taki, że dostał straszliwego ślepiopląsu. Twarz stworzenia non stop zmieniała się, niczym szkiełka w kalejdoskopie. Najpierw przedstawiała starego Murzyna, potem Chińczyka, następnie w jednej połowie stała się mordą Charlesa Mansona, a w drugiej sexi japunią Marilyn Monroe.

– Teen! Teen! Teen! Teen! Mobscene! – zaśpiewało babochłopowe oblicze i roześmiało się rechotliwie.

Edmund zrobił zdziwioną minę, co na jego podwójnej facjacie odbiło się iście groteskowym wykrzywem, a potem zapytał:

– Eeeee?

– Eeeedmund – powiedział Gnom głosem Dartha Vadera. – Ja… Jestem twoim ojcem…

– Że co, do chuja pana? – zaklął szpetnie Edmund, ale w tej ciężkiej sytuacji można usprawiedliwić dobór słów.

– Nie zastanawiałeś się nigdy nad tym, dlaczego twoja mamusia zawsze mówiła, że twój tatuś jest już tam, hen, w niebie? – wysyczał gnom tonem wskazującym na poczucie wyższości kompensujące szereg kompleksów.

– No myślałem, że chodzi jej o to, że leży sześć stóp pod i gnije.

– Debil. Znaczy się… O nieświadomy maluczki! Czyż nie wiesz, że gnomy twarzowe żyją tam, hen, w niebie, pośród chmur, bo mają delikatne pośladki i na niczym innym, niż na chmurnym puchu nie usiedzą?

– Hej, hej, wolniej. Przecież parę minut temu nie wiedziałem, że w ogóle istniejeta, nie?

Edmundopeja

Подняться наверх