Читать книгу Futbol i cała reszta - Przemysław Rudzki - Страница 6

Prolog Tyle lat wcześniej, że można zapomnieć

Оглавление

Jesteśmy tutaj, ale tak naprawdę nikt nas nie widzi. Rzec można: utknęliśmy i na starcie mamy koncertowo przejebane. Dla świata po prostu nie istniejemy, a to nie jest przyjemne. Dzieci z małych miasteczek pogrążone są w zapomnieniu.

Pod niebem szarym od sadzy kopiemy piłkę o ścianę azbestowego bloku pokrytego blachą falistą, co sprawia, że całe osiedle zdaje się wpadać w psychodeliczny rezonans. Zdzieramy kolana do krwi, brudzimy ubrania, które nasze mamy wypiorą później w pralkach marki Frania. Nosimy te same za duże swetry, z tego samego sklepu, blaszaka wyrastającego jak iluzja luksusu w centrum naszego niebytu.

Nasi ojcowie, górnicy, wykonują te same prace, a babcie mają takie same domy na wsiach. Wzdychamy do tych samych rzeczy materialnych o kształcie, którego nie potrafimy nawet poczuć, nazwać i opisać. Śnimy o dorosłym życiu, które kiedyś pozwoli nam się stąd wyrwać. Jeden z nas po osiągnięciu pełnoletności wypowie zdanie, które bardzo długo będzie rozbrzmiewać echem na osiedlu: „Osiemnastka – praca, kasa, pan samego siebie”.

Jesteśmy nieświadomi istnienia innych galaktyk. Wiedziemy tutaj szczęśliwy żywot jak hobbici w Shire. Marzymy o puszce po piwie, której jeszcze nie mamy w kolekcji puszek po piwie, ale spokojnie, znajdziemy ją w kontenerze na śmieci za jednym z katowickich hoteli, podczas jednej z egzotycznych wycieczek czerwonym ikarusem numer 61 albo 159 albo na czeladzkim wysypisku śmieci obok cmentarza. Piszemy listy do zagranicznych klubów z prośbą o zdjęcia drużyn z autografami piłkarzy, chcemy grać w Bayernie i kupić za to dom rodzicom. Pragniemy zebrać jak najwięcej historyjek z gum Donald, poczuć smak mandarynek w święta i dowiedzieć się, jak naprawdę wygląda banan. Tęsknimy za lepszym życiem, choć nie wiemy, że najlepsze właśnie się dzieje, tu i teraz, a kiedyś, w odległej przyszłości, tęsknota będzie mieć kierunek odwrotny.

Jest rok 1984, ale to nie Orwell. Otacza nas świat pełen kolorów, wypełniony beztroską czułością zaklętą w wizytach u babci, wyjazdach na ryby z dziadkiem i w meczach, dziesiątkach meczów. Wkrótce będziemy jednak każdego dnia rozgrywać te dużo ważniejsze: o przetrwanie, związki, pensje, coraz większe mieszkania, szybsze samochody. Ich tempo będzie szalone, a końcowy wynik odgadłby tylko wariat, bo jedno jest pewne – do tego popierdolonego wyścigu nie startujemy z pole position.

Przed blokiem dziewczyny grają w gumę i siedząc na ławkach, jedzą lody, ale zaraz będą robić lody bez gumy. Będą grube, będą miały dzieci z tymi, z którymi za nic w świecie nie chciały ich mieć. Tymi, którzy szarpali je za włosy na długich przerwach, a w szkolnych szatniach wkładali ręce pod bluzki, próbując wyczuć rosnące piersi i doprowadzając do płaczu. Staną się brzydkie, nijakie, zleją się z całym tym tłem – żywopłotem, krawężnikiem i śmietnikiem, będą jak stary samochód stojący na cegłach, bez silnika, bez lakieru, bez przyszłości. Jak szary blok, obok którego przechodzisz bez emocji. Będą matkami, które same są dziećmi, bez jakichkolwiek szans na to, by ich synowie i córki stały się kimś lepszym niż one. Ale to wszystko ich nie skrzywdzi, ponieważ prawdopodobnie nigdy nie dowiedzą się, że istnieje lepsze życie.

Ale teraz? Teraz ich widok wydaje nam się najpiękniejszym krajobrazem świata i przyprawia o dreszcze. Kupujemy im lody pistacjowe w plastikowym pudełku, polo-coctę i żółte napoje w woreczku, które wyglądają jak stary mocz. Nosimy ich ciężkie kolorowe tornistry i błyszczące w słońcu worki na buty. Chcemy ich takimi, jakie są, lecz nie wiemy, jak to zrobić. Wstydzimy się ich, a one nie zwracają na nas uwagi. Musimy w pocie czoła zapracować na ich spojrzenia, zmężnieć, dorosnąć, coś udowodnić, ale w tej chwili nie mamy pojęcia, jak tego dokonać.

Na naszych klatkach schodowych czuć wymieszane zapachy kotletów mielonych, zup pomidorowych, wątróbek, a w każdą niedzielę rosołu i kurczaka. Za tymi samymi drzwiami są prawdziwi ludzie, blisko siebie, na dobre i na złe. Mają te same meble, z tych samych sklepów meblowych, ich synowie trzymają pod łóżkami te same piłki biedronki, w piwnicach – te same rowery, które czasem nie przetrwają do rana, zwłaszcza gdy złodziejaszek Kermit akurat jest na wolności.

Jesteśmy jak odlani z jednej formy. Mała enklawa, kurewska Chińska Republika Ludowa przeniesiona na polski grunt. Zimą zjeżdżamy na krótkich plastikowych nartkach i sankach z górki w parku, budujemy coraz większe skocznie, jesteśmy Ernstem Vettorim, Vegardem Opaasem i Jensem Weissflogiem, a latem – wiadomo, stajemy się opętani przez futbol. Gramy dwóch na dwóch, trzech na trzech, dziesięciu na dziesięciu. Pijemy wodę z hydrantu, kradniemy śliwki, gruszki, jabłka z działek, jesteśmy Zbigniewami Bońkami, Dariuszami Dziekanowskimi, Włodzimierzami Smolarkami. Krzyczymy do siebie: „Nie siedź na piłce, bo zrobi się jajo!”. Wdajemy się w bijatyki, oszukujemy bezustannie w czasie meczów, ale tak naprawdę kochamy się wszyscy miłością szaloną, czujemy związani ze sobą niewidzialnymi nićmi małomiasteczkowej egzystencji i potem zawsze „dajemy sobie na zgodę”.

Biegamy brudni od kurzu i ziemi, czasem głodni, chce nam się pić, ale kto by się tym przejmował? Jesteśmy jedną wielką rodziną, choć z innych matek i innych ojców. Jest nas cała armia, wszystko mamy za nic. Gramy wszędzie: na żwirowym boisku, które nazywa się „hasiok”, choć mówimy na nie „hasiak” – to nasza, zagłębiowska, wersja. Na basenie, czyli wielkiej połaci zieleni, naszym małomiasteczkowym hyde parku, możemy zrobić sobie tyle boisk, ile dusza zapragnie. W parku, gdzie każda polana, a jest ich kilka, to Camp Nou, Estádio da Luz, Santiago Bernabéu i San Siro, rozgrywamy własne finały europejskich pucharów i mundialu. Od świtu do zmierzchu. Całe hordy rozwrzeszczanych, złaknionych ruchu, nieokiełznanych źrebaków. Biegamy za piłką do utraty tchu, dopóki zapadnie zmrok albo nie zabrzmi okrzyk z jednego z okien. To nasze mamy każą wracać do domu. Kiedyś uciekniemy im tak daleko, że żaden krzyk nie będzie już słyszalny. Ale dzisiaj, na szczęście, nie musimy o tym myśleć. Liczy się tylko futbol.

Futbol i cała reszta

Подняться наверх