Читать книгу Yggdrasil - Radek Lewandowski - Страница 3
Rozdział I – Rok 994
ОглавлениеZbliżał się wieczór. Zawierucha, która szalała na zewnątrz, uderzała w drzwi z regularnością kowalskiego młota. Stare drewno trzeszczało pod jej naporem, dzielnie stawiając opór szalejącej na zewnątrz furii.
Widząc zatroskane spojrzenie żony, Sławoj machnął uspokajająco ręką.
– Cóżeś taka zestrachana? Nieraz ci gadałem, że chałupa solidna i żaden wiater jej niestraszny. – Surowe dwuizbowe wnętrze pełne jednak było dymu, który zamiast wydostawać się na zewnątrz poprzez otwór w dachu, krążył pod powałą wtłaczany porywami wichury do środka.
Hałas przy drzwiach nagle zmienił natężenie.
– Patrz, matka, jakby to ludzkie ręce miało, dziwy jakoweś. – Gospodarz splunął w ogień dla odegnania złych mocy. Łomotanie przybrało na sile, a w tle dało się słyszeć głosy. – Obacz, kogo bogi niosą w tę ciemnicę. – Sławoj machnął ręką w kierunku młodego chłopaka śpiącego na skórach z tyłu chaty, a sam złapał za gruby drąg, który trzymał zawsze na podorędziu. Wyrostek, zaspany i zły, że przerwano mu smaczną drzemkę, ale i zaciekawiony, powoli ruszył się z miejsca.
– Kto zacz!? – zawołał, przekrzykując zawieruchę.
– Otwórzcie! Prowadzę wozy kupieckie z towarami dla kniazia naszego. Jest ze mną dwóch parobków i piątka Waregów do obrony, ale ciężko nam iść dalej, a i bydlęta są padnięte. Otwórzcie!
Młody chłopak spojrzał na ojca i widząc jego aprobatę, odciągnął drewniany dybel. Wiatr porwał drzwi z impetem, wpuszczając wraz z gościem tumany grubego śniegu. Młodzieniec w ostatniej chwili chwycił skórzany pas przytwierdzony mocno do drewnianej połaci i, choć z wielkim trudem, zamknął ją za przybyszem.
– Maćko, zapewne strudzeni są wielce, zaprowadź wóz i ludzi do stodoły, nakarm ich oraz bydlęta – powiedział gospodarz do syna, a ten, znając ciężką ojcowską rękę, szybko wymknął się z domu, łapiąc po drodze skórę niedźwiedzia wiszącą na drewnianym kołku przy drzwiach. Wyleciał na podwórzec niczym strzała wypuszczona z łuku; niewiele widział przez tumany śniegu, ale usłyszał dobiegające zza białej kurtyny głosy i skierował się w ich stronę. Po paru krokach ujrzał woły i wozy, a wokół nich gromadkę ludzi rozcierających zgrabiałe dłonie. Przyodziani byli w długie futrzane płaszcze sięgające kostek, a spod kapturów wystawały metalowe nosale hełmów.
Chłopak trzęsącym się z zimna i strachu głosem zwrócił się do olbrzyma, który wyszedł mu naprzeciw:
– P-p-panie, chodźcie za mną do stodoły, ociec kazali. – Mówiąc to, skierował się do dużego budynku z nieociosanych bali, stojącego nieopodal.
– Idziemy, bo nam tu kulasy przymarzną do ziemi, a bez nich ciężko będzie mieczem czy toporem robić – odezwał się jeden z brodaczy i cała grupa ruszyła w ślad za młodym przewodnikiem.
– Może tu i ciepłe piwo będą mieć! – zakrzyknął inny. – A dziewek ci się nie zachciewa, Ormie?
Olbrzym, który pierwszy wyszedł chłopcu na spotkanie, zdzielił kompana w plecy. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, ale był tak grubo ubrany, że pewnie ledwo poczuł uderzenie.
– Eryku – jęknął tylko – zimno tu jak w Niflheimie, więc nie dziw się, że do gorącego napitku mi tęskno. A o dziewkach pogadaj z Haraldem, on żadnej nie przepuści, nawet kozy uciekają, czując jego smród z daleka, jakby coś przeczuwały.
– Ty ślepy synu Hodura i żmii o jadowitym jęzorze – odezwał się wyzywany z imienia Harald. – Nic dziwnego, że zdrowy mąż myśli często o niewiastach i miodu z ich rogów chce kosztować. A że każdy inaczej smakuje, więc zanim się ustatkuję, popróbować muszę wielu odmian, by wybrać najsmaczniejszy i najsłodszy, bo przecież przyjdzie mi go potem pić do końca moich dni. Czy to moja wina, że boska Freya tak często rzuca na mnie czar miłości? I czy moją winą jest, że trwa ona nie dłużej niźli do pierwszej nocy spędzonej wspólnie z wybranką?
Czysty, swobodny i przyjacielski śmiech przebił się na chwilę przez huk wiatru, ale zaraz został zagłuszony wściekłym wyciem.
Dopiero gdy ta wesoła wilcza kompania znalazła się w środku, zobaczył Maćko, z kim tak naprawdę ma do czynienia. W słabym świetle łojowych kaganków sylwetki wojów wydawały się nienaturalnie wielkie, a wyobraźnia zrobiła resztę. Rozglądał się trwożnie, chcąc jak najszybciej uciec z tego miejsca, gdy jeden z olbrzymów wskazał na niego swoim wielkim paluchem.
– Ty, mały, ciepłą strawę i piwo, ale migiem, bo jak cię... – zwrócił się ostro do chłopaka, koślawiąc niemiłosiernie słowiańskie narzecze.
– Spokój, Sven! W gościnie jesteśmy, a nie wśród wrogów, trzymaj język za zębami. – Wareg, którego kompani zwali Erykiem, zmitygował druha. Po czym spojrzał na młodzika, kładąc mu ciężką dłoń na ramieniu. – Poproś, synu, gospodarzy o ciepłą strawę dla nas, bo nadchodzi mroźny kvöld, a ten zimny wiatr skuł swoim oddechem nasze kości, a niektórym, jak widać, i pomyślunek. – Mówiąc to, zmierzył groźnym wzrokiem swojego krewkiego towarzysza.
– Pewnie – chłopak biegł już w kierunku wrót stodoły, jakby dostał skrzydeł – pewnie, panie, matka kaszę z mięsem warzyła, pewnikiem coś się ostało. – Ostatnie słowa wypowiadał, będąc już na zewnątrz.
Tymczasem w głównej izbie domostwa gospodarz zrobił miejsce przy ognisku.
– Zachodźcie, a śmiało – zachęcał. – Gość w dom, bóg w dom, zachodźcie. Pewnie jesteście zmarznięci i głodni?
– Ano, okrutna pogoda, gospodarzu, nie widziałem takiej od lat. Ale w chacie, przy ogniu to i taka zawieja niestraszna. – Gość otrzepał ze śniegu grubą derkę, która go okrywała, i z zadowoleniem zajął miejsce niedaleko strzelistych jęzorów ognia. Ciepło szybko roztopiło płatki śniegu; z mokrych, zlepionych włosów przybysza spływały powoli strumyczki wody, a było jej tak dużo, że kapała z brody i nosa, sycząc po zetknięciu z rozgrzanymi kamieniami paleniska. – Niech bogowie wynagrodzą ci twoją gościnę – rzekł do Sławoja, a widząc niewiastę niosącą miskę gorącej strawy, aż klepnął się z zadowolenia po udach, potrząsając przy tym głową niczym zmoknięty kundel.
– Odsuńcie się, panie, od ognia, bo mi go zgasicie!
Śmiech gospodarza był głośny i zaraźliwy. Po chwili połowa domowników rechotała pod nosem wraz z samym obiektem żartu. Przyjemne ciepło rozchodziło się po kościach, czyniąc zimny świat za drzwiami odległym i nierealnym.