Читать книгу Różaniec - Rafał Kosik - Страница 7

II

Оглавление

Komu­ni­ka­tor ode­grał melo­dię, któ­rej nie­na­wi­dziła. Ozna­czała coś, czego nie­na­wi­dziła jesz­cze bar­dziej. Tym razem wia­do­mość brzmiała: „Mar­szał­kow­ska 72. Broszka. 30 minut”. Wie­działa, że nie może odmó­wić. Odsu­nęła talerz z napo­czę­tym spa­ghetti, wytarła usta ser­wetką i wstała. Trzy­dzie­ści minut to nie­wiele, a spóź­nie­nie drogo kosz­tuje. Wło­żyła buty, nie czer­wone szpilki, które tak lubiła, tylko zwy­kłe, pła­skie. Żeby łatwo pod­biec, jeśli okaże się, że pół godziny to za mało. Do torebki wrzu­ciła para­solkę i bluzę. Teraz jest gorąco, ale za godzinę może lać. Pro­gnoza obej­mo­wała naj­wy­żej kil­ka­na­ście minut, nawet nie godzinę.

Upew­niła się, że w torebce jest broszka – dobrze skom­pi­lo­wana, wyglą­dała na starą i cenną. Zbie­gła po scho­dach i wyszła w gorące i hała­śliwe miej­skie popo­łu­dnie. Trzy­sta metrów do przy­stanku poko­nała w minutę. Teraz już się nie spie­szyła, już wczu­wała się w rolę, choć znacz­nie lepiej się nie wczu­wać i zacho­wy­wać natu­ral­nie. Nie potra­fiła tak.

To tylko trzy przy­stanki auto­bu­sem, potem jeden metrem. Wydaje się bli­sko, ale gdy przy­je­chał auto­bus, z trzy­dzie­stu minut zostało dwa­dzie­ścia. Nie potra­fiła opa­no­wać ner­wów. Nie wie­działa, co grozi za nie­wy­ko­na­nie zada­nia. Może nic. Nie miała jak tego spraw­dzić. Nie patrzyła na ludzi w auto­busie, sku­piła się na zada­niu. W gło­wie wiro­wały jej myśli, a naj­waż­niej­sza była obawa, że zawsze coś może pójść nie tak.

Nie­wiele bra­ko­wało, a prze­je­cha­łaby przy­sta­nek. Wysko­czyła na chod­nik w ostat­niej chwili i pra­wie bie­giem ruszyła w stronę sta­cji. Po kilku kro­kach zmu­siła się, by zwol­nić. Walą­cego serca spo­wol­nić nie potra­fiła. Zeszła pod zie­mię i dotknęła panelu przy bramce. Wsz­cze­piony w ciało chip ID poro­zu­miał się z por­ta­lem sta­cji metra. Jej konto zmniej­szyło się o pół zło­teuro.

Linie metra były trzy: dwie po lewej stro­nie Wisły i jedna po pra­wej. Wszyst­kie na osi pół­noc–połu­dnie. Pociągi jeź­dziły w obie strony po pętlach. Te środ­ko­wej linii, do któ­rej teraz wcho­dziła, nie musiały zawra­cać na Kaba­tach, znacz­nie tań­sze w dłuż­szej per­spek­ty­wie oka­zało się prze­ko­pa­nie dwu­ki­lo­me­tro­wego tunelu do Ursusa, skąd przez Łomianki pociąg jechał do Mło­cin. Nowe osie­dla mię­dzy Kaba­tami a Ursu­sem wymu­siły doda­nie dwóch nowych sta­cji. Linii wschód–zachód nie było po co odtwa­rzać. War­szawa miała sześć kilo­me­trów sze­ro­ko­ści. Wystar­czały auto­busy i tram­waje. Metro sta­no­wiło krę­go­słup sys­temu, a linie komu­ni­ka­cji naziem­nej odcho­dziły od sta­cji jak żebra węża.

Gdy ponow­nie wyszła na powierzch­nię, upał nale­żał już do prze­szło­ści. Wiatr pchał masy ochła­dza­ją­cego się powie­trza wąwo­zem Mar­szał­kow­skiej. Zostało pięć minut, w sam raz, by się uspo­koić. Albo zde­ner­wo­wać jesz­cze bar­dziej. Wybrała kawiar­nię naj­bliż­szą miej­sca akcji, sto­lik bli­sko wyj­ścia. Zamó­wiła kawę i pączka z róża­nym nadzie­niem. Zapła­ciła od razu, tego wyma­gała pro­ce­dura. Upiła łyk kawy, gdy komu­ni­ka­tor ode­grał znie­na­wi­dzoną melo­dię przy­pi­saną do tego kon­taktu.

„30 sekund”.

Mecha­nicz­nie wstała od sto­lika, wyszła na ulicę i mecha­nicz­nie poko­nała trzy­dzie­ści metrów dzie­lą­cych ją od budynku o nume­rze 72. Się­gnęła do kie­szeni torebki po broszkę. Obra­cała metal z perłą w dłoni. Ładny przed­miot, podo­bał jej się. Sama chcia­łaby mieć coś takiego. Nie stać jej. Sta­rała się zacho­wy­wać natu­ral­nie. Nie rzu­cać się w oczy, to naj­waż­niej­sze. Pro­ce­dura. Im bar­dziej się jed­nak sta­rała, tym sil­niej­sze ogar­niało ją poczu­cie, że wszy­scy się na nią gapią, że wszy­scy wie­dzą.

Brama. Jesz­cze pięć metrów, trzy… już. Natu­ral­nym ruchem upu­ściła broszkę wzdłuż uda. Upa­dła tam, gdzie powinna, bez tocze­nia się, perłą do wierz­chu. Tak, miała to wyćwi­czone. Tre­no­wała wiele razy w domu. Akcja z broszką była jedną z prost­szych.

Usły­szała otwie­ra­jące się drzwi w głębi bramy. Znów się udało. Ulga, to prze­cież banal­nie pro­ste. Teraz wystar­czy, że obiekt pod­nie­sie broszkę.

Renata nie oglą­da­jąc się, ode­szła.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Różaniec

Подняться наверх