Читать книгу Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów - Rafał Kosik - Страница 7

1. Nie pozwól­cie, żeby był tam smutny

Оглавление

W sali gim­na­stycz­nej Gim­na­zjum Numer Trzy­na­ście imie­nia pro­fe­sora Ste­fana Kusz­miń­skiego, umiesz­czo­nej dziw­nym kapry­sem archi­tekta na ostat­nim pię­trze, robiło się coraz cie­plej. Apel koń­czący rok szkolny cią­gnął się nie­mi­ło­sier­nie. Kil­ku­set gim­na­zja­li­stów zgod­nie nudziło się, zer­kało na prze­mian to na zegarki, to na błę­kitne niebo, zie­lone liście topól i kasz­ta­nów za oknami. Wszy­scy myślami byli już na waka­cjach. Oceny znali, a oso­bi­ste odbie­ra­nie świa­dectw z paskiem z rąk dyrek­tora magi­stra inży­niera Juliu­sza Sto­krotki było wąt­pli­wym wyróż­nie­niem.

Jedna osoba ocze­ki­wała wyczy­ta­nia swo­jego nazwi­ska z rado­sną nie­cier­pli­wo­ścią. Tą osobą był Net Bie­lecki. Szczu­pły i wysoki oku­lar­nik z kasz­ta­nową fry­zurą typu „nie­ostrożny elek­tryk” wyróż­niałby się z tłumu, nawet gdyby się nie wychy­lał i nie wier­cił przy każ­dym wyczy­ty­wa­nym nazwi­sku. A tym­cza­sem wychy­lał się i wier­cił. Nika Mic­kie­wicz, rudo­włosa dziew­czyna w bia­łym T-shir­cie, szkoc­kiej spód­niczce i nie­od­łącz­nych Mar­ten­sach, też się uśmie­chała, choć, w odróż­nie­niu od przy­ja­ciela, nie wycią­gała szyi i nie napi­nała się przy każ­dym wyczy­ty­wa­nym nazwi­sku. Po dru­giej stro­nie Neta sie­dział Felix Polon, przy­stojny blon­dyn. W prze­ci­wień­stwie do przy­ja­ciół nie przej­mo­wał się tym, co się dzieje na pod­wyż­sze­niu, tylko wyko­rzy­sty­wał czas, by skoń­czyć czy­ta­nie powie­ści Czło­wiek w labi­ryn­cie ukry­tej w otwar­tym ple­caku.

Net pod­sko­czył, gdy z ust dyrek­tora padło „Bie­drzycki”.

— Już myśla­łem, że Bie­lecki — mruk­nął z zawo­dem.

Nika pochy­liła się do niego i szep­nęła:

— Spo­koj­nie. Wyczy­tują kla­sami. Na razie wciąż jesz­cze pierw­sze.

— Wiem. Ale nie chcę prze­ga­pić.

Dziew­czyna pogła­skała go po ramie­niu. Net był wybit­nie uzdol­nio­nym infor­ma­ty­kiem, czego nie mógł znieść Eftep, nauczy­ciel infor­ma­tyki w tej szkole. Przy każ­dej oka­zji ze zwy­kłej zazdro­ści gnę­bił chło­paka. Ten apel był dla Neta szcze­gólny, Eftep miał mu bowiem oso­bi­ście wrę­czyć dyplom potwier­dza­jący pierw­sze miej­sce w ogól­no­pol­skiej olim­pia­dzie infor­ma­tycz­nej. Nauczy­ciel pró­bo­wał sce­do­wać to przy­kre dla niego zada­nie na dyrek­tora. Nie udało się. A to ozna­czało, że Net będzie miał swoją chwilę satys­fak­cji.

— Źre­bię orła na sześć liter — mruk­nął sie­dzący za nimi Gil­bert.

Net odwró­cił się do niego.

— Roz­wią­zu­jesz krzy­żówkę? Jak jakaś bab­cia?

— To krzy­żówka schi­zo­fre­niczna — wyja­śnił Gil­bert, nie pod­no­sząc wzroku znad zeszytu z krzy­żówkami. — Bab­cia by jej nie prze­szła.

— Pisklę — pod­po­wie­działa Nika.

— Nie­stety. Pierw­sza „r”.

Wresz­cie przy­szła kolej na klasę drugą „a”.

— Nika Mic­kie­wicz — oznaj­mił z ofi­cjal­nym uśmie­chem dyrek­tor.

Nika wstała.

— Mic­kie­wicz?! — jęk­nął Net. — Prze­cież Bie­lecki jest wcze­śniej.

Powie­dział to nieco za gło­śno. Nika zamarła w pół pierw­szego kroku. Nauczy­ciele, sie­dzący na pod­wyż­sze­niu przy stole przy­kry­tym zie­lo­nym suk­nem, zaczęli z nie­po­ko­jem prze­glą­dać papiery.

— Yyy… — Dyrek­tor Sto­krotka zamru­gał w zakło­po­ta­niu i z wyra­zem bez­rad­no­ści na twa­rzy obej­rzał się na grono peda­go­giczne.

— Teraz świa­dec­twa z paskiem — syk­nęła Nika, nachy­la­jąc się do Neta. — Dyplomy będą potem.

— Oj… — Net przy­gar­bił się. — Trema mnie zżera.

Czu­jąc na sobie spoj­rze­nia całej szkoły, wstał z ocią­ga­niem, z zamia­rem wyja­śnie­nia sytu­acji. Tyle że nie wymy­ślił jesz­cze żad­nego wyja­śnie­nia.

— Cho­dzi o to, że byli­śmy na poczcie… — Net roz­ło­żył ręce. — I tam są takie numerki… I jak tam byli­śmy kie­dyś, to mia­łem… wcze­śniej­szy…

Usiadł szybko, pocią­gnięty przez Felixa.

— Nic nie mów — syk­nął Felix. — Z każ­dym sło­wem jest coraz gorzej.

— Net, ty prze­cież nie masz świa­dec­twa z paskiem — wyja­śniła pani Jola, wycho­waw­czyni.

— Gdy­byś popra­wił geo­gra­fię, histo­rię i pol­ski na jakieś sió­demki z plu­sem, to kto wie? — dodała geo­gra­ficzka.

Sala odpo­wie­działa cichym pomru­kiem roz­ba­wie­nia. Net przy­gar­bił się jesz­cze bar­dziej. Nika tym­cza­sem ode­brała swoje świa­dec­two. Była chyba pięt­na­stą osobą, która wycho­dziła na pod­wyż­sze­nie, więc nikomu nawet nie chciało się uda­wać, że klasz­cze.

Kilka minut póź­niej wrę­czono ostat­nie świa­dec­two z paskiem i Net oży­wił się ponow­nie. Do mikro­fonu, zamiast Eftepa, pod­szedł jed­nak Czwar­tek, fizyk. Uśmiech­nął się, w odróż­nie­niu od dyrek­tora, szcze­rze, i prze­czy­tał:

— Felix Polon.

Felix naj­spo­koj­niej w świe­cie wstał i ruszył do przej­ścia.

— To pomyłka! — Net uniósł się i zaraz opadł z powro­tem. — Ja mia­łem…

— Nie dosta­łeś dyplomu z mię­dzysz­kol­nego kon­kursu wyna­laz­czo­ści, Net — uprze­dził go pan Czwar­tek. Dzięki temu dyrek­tor nie musiał mówić „Yyy…”, a nauczy­ciele prze­rzu­cać papie­rów. — Zacze­kaj na swoją kolej.

Felix uści­snął dłoń fizyka i wró­cił na miej­sce z dyplo­mem.

— Mię­dzysz­kolny kon­kurs wyna­laz­czo­ści? — prze­czy­tał szep­tem Net. — Nic nie mówi­łeś.

— Tak sobie wysła­łem. — Felix wzru­szył ramio­nami. — Nie sądzi­łem, że ktoś to doceni.

— A co wysła­łeś?

— Żyro­kom­pas od Golema Golema. Zapa­sowy. Odpi­sali, że to nie może dzia­łać, ale jest bar­dzo pomy­słowe.

— Powie­dzieli, że nie może dzia­łać, ale dali pierw­sze miej­sce?

— Widocz­nie inne wyna­lazki… jesz­cze bar­dziej nie mogły dzia­łać.

Golem Golem był andro­idem1 skon­stru­owa­nym przez Felixa, zapro­gra­mo­wa­nym przez Neta i nauczo­nym empa­tii przez Nikę. Żyro­kom­pas pozwa­lał mu utrzy­mać rów­no­wagę. Z pew­no­ścią dzia­łał, i to dzia­łał dosko­nale, bo Golem Golem potra­fił cho­dzić, bie­gać i wyko­ny­wać wiele innych skom­pli­ko­wa­nych czyn­no­ści.

Net oklapł i prze­stał podry­gi­wać przy każ­dym nazwi­sku. Zamy­ślił się, aż Nika trą­ciła go łok­ciem.

— Bie­gnij…! — szep­nęła.

— Co? — Spoj­rzał na nią z zasko­cze­niem i zro­zu­miał. Przy mikro­fo­nie stał Eftep i miał bar­dzo nie­szczę­śliwą minę. Net wstał i trium­fal­nie wyszedł z rzędu. No, pra­wie trium­fal­nie, bo potknął się o ostat­nie krze­sło i nie­mal się wygrzmo­cił na środku sali. Pod­sko­czył, uda­jąc, że było to celowe, i wolno pod­szedł do pod­wyż­sze­nia. Na samo pod­wyż­sze­nie nie wszedł, lecz wkro­czył z miną zbli­żoną do tej, jaką musiał mieć gene­rał MacAr­thur, przyj­mu­jąc kapi­tu­la­cję Japo­nii.

Eftep mruk­nął coś nie­wy­raź­nie i wrę­czył mu dyplom w teczce z logo Mini­ster­stwa Edu­ka­cji.

— Prze­pra­szam…? — Net uniósł brwi. — Nie dosły­sza­łem.

— Gra­tu­la­cje… — bąk­nął nauczy­ciel i wycią­gnął dłoń.

Net uści­snął ją i zapy­tał zachę­ca­ją­cym tonem:

— Z oka­zji…?

Eftep zakasz­lał i mię­dzy kaszl­nię­ciami wydu­kał:

— wyghrrr… aniahrrr… olimhrrr… pia­dyhrrr….

— Jakiej olim­piady?

Nauczy­ciel spoj­rzał na niego z nie­na­wi­ścią.

— Infor­ma­tycz­nej — powie­dział, tyle że nie do mikro­fonu.

— Dzięki… — Net ski­nął głową i wresz­cie puścił jego rękę. Trium­fal­nie uniósł nad głową dyplom. Owa­cji jed­nak nie było, ale nie­zra­żony tym chło­pak wolno wró­cił na miej­sce.

— Zemści się w trze­ciej kla­sie — zauwa­żyła szep­tem Nika.

— Gorzej niż dotych­czas to już nie będzie — zba­ga­te­li­zo­wał Net. — Przej­dzie mu przez waka­cje. Zresztą, jak mam ten dyplom, to może mi nafiu­kać.

— Ta ocena Bie­lec­kiego to chyba wynik rzutu monetą w tej całej nie­kom­pe­tent­nej komi­sji — mruk­nął jesz­cze Eftep, niby przy­pad­kiem sto­jąc obok mikro­fonu.

— Reszka! — wykrzyk­nął Gil­bert i zapi­sał coś w zeszy­cie. Zorien­to­wał się, że wszy­scy na niego patrzą. — No… źre­bię orła na sześć liter. Reszka.

Apel dopeł­zał do końca. Wresz­cie, po krót­kiej wstawce muzycz­nej, do mikro­fonu wró­cił dyrek­tor i zro­bił uro­czy­stą minę.

— Cóż, pozo­staje mi podzię­ko­wać per­so­ne­lowi pod­le­głej mi pla­cówki — zaczął pod­nio­słym tonem. Pani Jola skrzy­wiła się, sły­sząc pierw­sze zda­nie, a pan Czwar­tek zawczasu pochy­lił głowę i dys­kret­nie zasło­nił oczy. — Muszę rów­nież pogra­tu­lo­wać naszym pod­opiecz­nym wytrwa­łej pracy przez cały rok. Przy tej oka­zji szcze­gól­nie pra­gnę wyra­zić moje szczere i nie­wy­mu­szone wyrazy uzna­nia oraz pogra­tu­lo­wać ser­decz­nie pra­co­wi­tej i cier­pli­wej oraz jakże owoc­nej…

Wła­ści­wie to nikt już nie słu­chał prze­mó­wie­nia. Ucznio­wie znów sku­pili uwagę na dyrek­to­rze, dopiero gdy poznali po into­na­cji głosu, że zbliża się do końca.

— … dla­tego życzę wam i nam — Sto­krotka wska­zał ciało peda­go­giczne — uda­nych, sło­necz­nych, cie­płych, bez­desz­czo­wych waka­cji! A teraz może­cie wstać i odnieść krze­sła do swo­ich klas.

Ostat­nie zda­nia zagłu­szył rumor prze­su­wa­nych krze­seł. Po chwili ciało peda­go­giczne, z dyrek­to­rem magi­strem inży­nie­rem Juliu­szem Sto­krotką na czele, zostało na wprost sali peł­nej sto­ją­cych bądź leżą­cych bez­ład­nie krze­seł.

* * *

Poże­gna­nie z klasą było krót­sze, ale zde­cy­do­wa­nie bar­dziej oso­bi­ste. Pani Jola życzyła wszyst­kim uda­nych waka­cji i zaczęła inten­syw­nie wycie­rać nos, jakby dostała nagłego ataku kataru. Felix, Net i Nika wyści­skali wycho­waw­czy­nię, kole­gów i kole­żanki z klasy, obie­cali, że będą pisać i wrzu­cać zdję­cia na fejsa. Po czym nastą­pił moment, gdy opu­ścili mury szkoły na dwa mie­siące. Net zatrzy­mał się w poło­wie scho­dów, obej­rzał na szary budy­nek, a potem spoj­rzał przed sie­bie na błę­kitne niebo i zie­lony park z fon­tan­nami. Poki­wał głową z uzna­niem.

— W wię­zien­nic­twie to się nazywa „prze­pustka”.

Zbie­gli ze scho­dów, prze­szli przez ulicę i zaraz zna­leźli się w zupeł­nie pustej o tej porze kawiarni Zbędne Kalo­rie.

— Dzień dobry! — rzu­cili do pani Basi, wła­ści­cielki.

— Ostatni dzień w szkole? — zapy­tała ze smut­nym uśmie­chem. Przy­tak­nęli. Tu też mieli nie przy­cho­dzić przez całe waka­cje. — Podać to, co zwy­kle?

— Z podwójną bitą śmie­taną — spre­cy­zo­wał Net.

Usie­dli przy swoim ulu­bio­nym sto­liku w głębi salki i poło­żyli wyróż­nie­nia na stole, by je porów­nać.

— Pasek… — Net przy­glą­dał się świa­dec­twu Niki. — Faj­nie, że masz pasek. A to nic nie daje. Wygląda, jakby się zatan­ko­wany komar wkrę­cił w maszynę dru­kar­ską.

— Jasne, że daje. Mam sty­pen­dium naukowe i nie będę musiała pła­cić cze­snego w przy­szłym roku.

— No dobra, może i daje. A wie­cie, co mam dzięki temu? — Net poca­ło­wał swój dyplom. — Przyjmą mnie do dowol­nego liceum bez egza­mi­nów wstęp­nych.

— Cie­szymy się twoją rado­ścią, ale to dopiero za rok — zauwa­żyła Nika. — Ja bez sty­pen­dium bym nie dotrwała.

— I tak naj­waż­niej­sza była mina Eftepa. — Net uśmiech­nął się błogo na samo wspo­mnie­nie. — Widzie­li­ście to? He, he… Szkoda, że tego nie nagra­łem. Miał­bym potem anty­de­pre­sant pod ręką.

Felix przy­glą­dał się swo­jemu dyplo­mowi w mil­cze­niu. Wresz­cie powie­dział:

— A ja mam z tego czy­stą satys­fak­cję.

— I tym się tak przej­mu­jesz? — zapy­tał Net.

— Powie­dzieli, że to nie może dzia­łać.

— Prze­cież działa.

— Prze­stań… — Nika pokle­pała go w ramię. — Pomyśl lepiej o waka­cjach.

Felix ski­nął głową i zapy­tał:

— Ode­zwał się Angus2?

— Tak, ma jakoś teraz przy­słać ter­miny.

— Zaraz. — Net spoj­rzał na nią podejrz­li­wie. — Jak to… ode­zwał się?

— Prze­cież zapra­szali nas do sie­bie na rewi­zytę. Mie­li­śmy tylko usta­lić dokładny ter­min. Ich rodzice wypo­ży­czają jacht i jesz­cze nie wie­dzą dokład­nie kiedy.

— Ale… po co z nim kore­spon­du­jesz?

— Jesteś zazdro­sny… — Nika uśmiech­nęła się z nie­do­wie­rza­niem. — Zazdro­sny o e-maile?

— Nie… — Net powie­dział to w taki spo­sób, że zabrzmiało jak potwier­dze­nie. — Ale lepiej będzie, jak ja się tym zajmę. Wiesz… — puk­nął pal­cem w swój dyplom — jestem dyplo­mo­wa­nym infor­ma­ty­kiem.

Felix wypu­ścił gło­śno powie­trze i zapa­trzył się w wiru­jący na sufi­cie wen­ty­la­tor.

— Nie wie­rzę. — Nika pokrę­ciła głową. — Nie trzeba być infor­ma­ty­kiem, żeby wysłać e-mail albo wrzu­cić gdzieś zdję­cie.

— Ach, więc i zdję­cia mu wysy­ła­łaś?

— Dobra. — Nika była już tro­chę znie­cier­pli­wiona. — Chcesz się z nim doga­dy­wać, to się doga­duj. Tylko niczego nie namąć.

— Czy ja kie­dy­kol­wiek coś namą­ci­łem? — Net uśmiech­nął się z ulgą i wyjął tele­fon. — Zaraz mu napi­szę, żeby już ci nie zawra­cał głowy, bo odpo­czy­wasz po całym roku nauki.

— Zabie­raj­cie świa­dec­twa. — Pani Basia pode­szła z tacą. — Szkoda by je było popla­mić, a ta potrójna piana ledwo się trzyma.

— Łał… — Net otwo­rzył sze­rzej oczy na widok trzech szar­lo­tek z potrójną bitą śmie­taną i trzech cze­ko­lad na gorąco, rów­nież z potrójną śmie­taną. — Dzięki…

Net pierw­szy skoń­czył jeść i, z twa­rzą uwa­laną śmie­taną, pokle­pał się po brzu­chu.

— No, star­czy na jakieś pół godziny.

Nika wytarła mu usta ser­wetką.

— W twoim brzu­chu musi sie­dzieć jakiś obcy byt, który to wszystko kon­su­muje. — Pokrę­ciła głową z nie­do­wie­rza­niem.

— Może jutro wybie­rzemy się na pik­nik z Laurą — zapro­po­no­wał Felix. — I tak będzie u mnie. Zro­bimy naradę wypra­wową na świe­żym powie­trzu. Przy oka­zji wezmę Cabana. Wete­ry­narz powie­dział, że przyda mu się tro­chę ruchu.

— Pik­nik jak naj­bar­dziej — zgo­dził się Net. — Ale na narady to chyba za wcze­śnie.

— Prze­cież już zaczęły się waka­cje, a nic nie usta­li­li­śmy — zauwa­żyła Nika. — Nie wiemy, kiedy poży­czą ten jacht. Lepiej obga­dać wyjazd wcze­śniej, niż potem bie­gać i zała­twiać na ostat­nią chwilę.

— Wszystko ogarnę — zastrzegł Net. — Bilety i tak dalej. Będę się komu­ni­ko­wał z Angu­sem, a ty nie pisz już do nich, żeby nie wpro­wa­dzać zamie­sza­nia.

Nika z roz­ba­wie­niem poki­wała głową. Wstali.

— Ja sta­wiam. — Felix się­gnął po port­fel. — Dosta­łem na koniec roku małą pre­mię do tygo­dniówki.

Nika pod­nio­sła rachu­nek, zosta­wiony przez panią Basię pomię­dzy fili­żan­kami, i poka­zała go przy­ja­cio­łom. Na rachunku wid­niała suma do zapłaty: „0”.

— A niech to… — skrzy­wił się Net. — Mogłem powie­dzieć, że ja sta­wiam.

Spoj­rzeli pyta­jąco na panią Basię. Odpo­wie­działa uśmie­chem.

— Do widze­nia — powie­działa. — Posza­lej­cie sobie, bo za dwa mie­siące znów szkoła.

* * *

Felix otwo­rzył drzwi na bosaka. Miał na sobie dres i T-shirt, a włosy w zupeł­nie nie­fe­li­xo­wym nie­ła­dzie.

— Mie­li­ście być za pół godziny — powie­dział do sto­ją­cych na wycie­raczce Neta i Niki.

— Stary, nie wie­dzia­łem, że do cie­bie trzeba mieć numerki. — Net, nie cze­ka­jąc na zapro­sze­nie, prze­ci­snął się obok przy­ja­ciela i wszedł do hallu.

— Mam tro­chę bała­gan… — Felix prze­su­nął się, żeby wpu­ścić Nikę. — Wła­śnie sprzą­ta­łem.

Przy­biegł Caban, wielki i kudłaty czarny ter­rier rosyj­ski. Popi­sku­jąc, zaczął się witać. Powstrzy­my­wa­nie go nie miało sensu. I tak prę­dzej czy póź­niej musiał prze­ka­zać swoją por­cję namol­no­ści. Dopiero wygła­skany i wyści­skany, pozwo­lił gościom wejść dalej.

— O, woda leci w łazience. — Net nad­sta­wił ucha na odgłosy dobie­ga­jące od strony scho­dów na pię­tro.

— A, tak… — Felix w zakło­po­ta­niu podra­pał się po gło­wie. — Laura… pfff… Zepsuł jej się prysz­nic i wpa­dła umyć włosy.

— No tak. — Net poki­wał głową ze zro­zu­mie­niem. — Wczo­raj było zakoń­cze­nie roku, to dziś warto umyć głowę. Na wypa­dek, gdyby ktoś chciał zro­bić powtórkę.

Woda prze­stała lecieć, a po chwili z góry dobiegł głos Laury:

— Nie mogę zna­leźć suszarki.

— Jest w dol­nej łazience — odparł Felix i dopiero po chwili się zre­flek­to­wał. — Przy­niosę ci!

Wyko­nał kilka kro­ków, ale było już za późno. Laura w szla­froku Felixa zbie­gała z pię­tra. Koń­czyła wycie­rać wście­kle czer­wone włosy. Zoba­czyła przy­ja­ciół i uśmiech­nęła się do nich.

— Cześć. Wysu­szę kudły i możemy iść. — Znik­nęła za drzwiami łazienki.

— Spo­koj­nie. — Net wyszcze­rzył się w sze­ro­kim uśmie­chu. — Nie spiesz się. To my jeste­śmy przed cza­sem.

Spoj­rzał na Felixa i poru­szył poro­zu­mie­waw­czo brwiami. Felix uciekł wzro­kiem w bok.

Laura z suszarką wyszła z łazienki.

— Co za szczę­ście, że zało­ży­łam szla­frok — rzu­ciła i pobie­gła na górę.

— Nie tylko głowę myła. — Net znów spoj­rzał na Felixa i poru­szył brwiami.

— To ja zro­bię her­batę. — Felix obró­cił się na pię­cie i znik­nął w kuchni. — Albo kawę.

* * *

Dom Felixa wpraw­dzie nie stał na przed­mie­ściach, ale wystar­czył krótki spa­cer, by poczuć się pra­wie jak w lesie. W parku leśnym, poprze­ci­na­nym licz­nymi ścież­kami, stały gdzie­nie­gdzie ławki, teraz w więk­szo­ści zajęte przez napa­wa­ją­cych się wol­no­ścią i napo­jami, praw­do­po­dob­nie izo­to­nicz­nymi, gim­na­zja­li­stów i lice­ali­stów. Felix pro­wa­dził Cabana na krót­kiej smy­czy przy lewej nodze. Pies wyglą­dał jak mały czarny niedź­wiedź, dyszał i szedł grzecz­nie, nie zwra­ca­jąc uwagi na ludzi, psy, ptaki ani mrówki. Caban uwiel­biał spa­cery. Prawą dłoń Felixa trzy­mała Laura. Miała na sobie biały T-shirt z napi­sem „Ludzie się skoń­czyły, jedz dżem”, oliw­kowe bojówki i skó­rzaną torebkę typu nerka3 z wiel­kimi suwa­kami. Net, idący z Niką kilka kro­ków przed nimi, odwró­cił się i powie­dział:

— Pik­nik, mówi­łeś? Zadep­czą nas.

— Jest tu kilka razy wię­cej ludzi niż zwy­kle — przy­znał Felix. — Ale wystar­czy znać odpo­wied­nią miej­scówę. Tutaj w lewo.

Skrę­cili w mniej uczęsz­czaną ścieżkę, potem w jesz­cze mniej uczęsz­czaną, aż Felix zarzą­dził opusz­cze­nie utar­tego szlaku i wszedł mię­dzy krzaki. Cała czwórka, no i pies, wszy­scy prze­sko­czyli leżący pień, omi­nęli kil­ku­me­trowe chasz­cze i zna­leźli się w zupeł­nie bez­lud­nej czę­ści parku-lasu. Nie było sły­chać ludzi. Z oddali, przez śpiew pta­ków prze­bi­jał się jedy­nie cichy szum mia­sta.

— Gdzie się wszy­scy podziali? — Laura rozej­rzała się.

— Prze­ana­li­zo­wa­łem zdję­cia sate­li­tarne i zna­la­złem to miej­sce — odparł Felix.

— Nikt tu nie wcho­dzi, bo tu nie ma żad­nych ście­żek — zauwa­żyła Nika. — Cie­kawe, czemu tak to zapro­jek­to­wali.

— Tutaj wszyst­kie ścieżki powstają i zni­kają spon­ta­nicz­nie. Nie ma planu tego parku.

— I tu nie powstały? — zapy­tała Laura.

— No… parę lat temu prze­cho­dziły tędy dwie ścieżki — przy­znał Felix. — Posta­ra­łem się, żeby stały się mniej atrak­cyjne dla spa­ce­ro­wi­czów. Przy­cią­ga­łem i kła­dłem w poprzek gałę­zie, zmia­ta­łem na nie liście. Bar­dzo szybko ścieżki zaro­sły i po pro­stu znik­nęły.

— Chcesz powie­dzieć — zaczął podejrz­li­wym tonem Net — że zawłasz­czy­łeś sobie kawał parku?

— Nie zawłasz­czy­łem, prze­cież każdy może tu wejść.

— Więc nikt nie zauwa­żył, że ta część jest wyłą­czona z użytku — dodała z uzna­niem Laura. — Sprytne.

— Cza­sem ktoś tu wcho­dzi, ale 99,9% ludzi nie opusz­cza ście­żek. Ten kawa­łek parku jest dla nich nie­wi­dzialny, nawet nie mają poję­cia o jego ist­nie­niu.

— Zhac­ko­wa­łeś sys­tem. — Net skło­nił się z prze­sad­nym sza­cun­kiem.

— To był taki… eks­pe­ry­ment. Nie sądzi­łem, że się uda. Powstał mały rezer­wat przy­rody.

Dotarli na polankę, Nika roz­ło­żyła koc, a Felix wyjął sta­lową butelkę, cztery kubki i małą miskę. Nalał do wszyst­kich naczyń wodę. Kubki wrę­czył przy­ja­cio­łom, miskę zaś posta­wił przed Caba­nem, który naj­pierw gło­śno wychłep­tał wodę, a potem poło­żył się, zmę­czony.

— Po co to? — Net wziął ostroż­nie kubek.

— Testuję butelkę ter­miczną przed waka­cjami.

— Twój ple­cak znów będzie ważył sto kilo. Że też ci się tak chce. — Net spoj­rzał na Laurę. — Tata ma numer do dobrego hydrau­lika.

— Po co mi hydrau­lik? — zdzi­wiła się Laura.

— Tak na wszelki wypa­dek, gdyby kie­dyś zepsuł ci się na przy­kład prysz­nic.

— Zaczniemy od narady — prze­rwał mu ze zło­ścią Felix.

Usie­dli na kocu. Net poki­wał głową z teatral­nym zro­zu­mie­niem. Wyjął lap­top i uru­cho­mił go.

O, cześć! — ode­zwał się Man­fred4. Kamera na górze ekranu lap­topa obró­ciła się. — Pik­nik. Świet­nie. Uwiel­biam przy­rodę, świeże powie­trze i ciszę.

— Chcesz kieł­ba­skę z ogni­ska? — zapy­tał Net.

— Bar­dzo śmieszne. Co robi­cie?

— Felix zarzą­dził mocno przed­wcze­sną naradę w spra­wie wyjazdu.

— Nie lubię odkła­dać spraw na ostat­nią chwilę. — Felix otwo­rzył brud­no­pis i odkrę­cił skuwkę pióra wiecz­nego. Zapi­sał na górze czy­stej strony: „Do zała­twie­nia przed wyjaz­dem”, obok dodał datę i pod­kre­ślił wszystko. Poni­żej nary­so­wał małe kółeczko i zapi­sał przy nim: „Kupić bilety na samo­lot”. Pod spodem nary­so­wał kolejne kółeczko i napi­sał: „Wymie­nić pie­nią­dze”. Net przy­glą­dał się kolej­nym punk­tom z unie­sio­nymi brwiami.

— Na wszelki wypa­dek dory­suj kody paskowe — powie­dział.

— Śmiej się. — Felix nie prze­jął się. — Ja wolę teraz coś zapi­sać, niż przy­po­mnieć sobie o tym po star­cie samo­lotu.

— Prze­cież to jest oczy­wi­ste, że trzeba kupić bilety.

— O oczy­wi­stych spra­wach naj­ła­twiej zapo­mnieć. Sys­tem jest bar­dzo przej­rzy­sty. Kiedy sprawa jest zała­twiona, zama­lo­wuję kółeczko.

— Nie­sa­mo­wite, stary. Mamy kanapki czy coś? Wpi­sa­łeś je na listę?

Laura wyjęła z ple­caka cztery grube, zawi­nięte w papier kanapki. Caban natych­miast usiadł na skraju koca i całą uwagę sku­pił na źró­dle zapa­chu: na serze, jaj­kach i szynce z majo­ne­zem.

— Nic mu nie dawaj­cie — popro­sił Felix. — Jest na die­cie.

— I tak nie zamie­rza­łem się dzie­lić. — Net roz­wi­nął papier i wbił zęby w bułkę.

— Ni­gdy nie lecia­łam samo­lo­tem — ode­zwała się cicho Nika.

— Nie pękaj. — Net mówił z peł­nymi ustami. — Sta­ty­stycz­nie podróże lot­ni­cze są naj­bez­piecz­niej­sze. Są bez­piecz­niej­sze nawet od spa­ceru z kuchni do łazienki.

Dopiero po chwili sko­ja­rzył, że mama Niki wiele lat temu zgi­nęła w kata­stro­fie awio­netki.

— Oj, sorki… — dodał.

— Nie, spo­koj­nie. — Dziew­czyna odwi­nęła swoją kanapkę. — Po pro­stu mam coś w rodzaju…

Reise­fie­ber5 — pod­po­wie­działa Laura. — Stres przed­po­dró­żowy.

— Kasą się nie przej­muj — zapew­nił Net. — Robimy zrzutkę.

— Nawet nie o to cho­dzi. Dosta­łam tro­chę pie­nię­dzy na waka­cje od ciotki Ame­lii z Kra­kowa.

— Nie będziemy mieli na co wyda­wać pie­nię­dzy — dodał Felix. — Miesz­ka­nie, jedze­nie i trans­port mamy za darmo. Cho­ciaż kasę trzeba wziąć na wszelki wypa­dek.

Caban stra­cił nadzieję na prze­ką­skę. Wstał więc i wyru­szył na zwie­dza­nie naj­bliż­szej oko­licy. Z nosem przy ziemi obcho­dził oko­liczne trawy, krzaczki i zaro­śla, od czasu do czasu gło­śno zasy­sa­jąc co cie­kaw­sze zapa­chy. Felix tym­cza­sem doszedł do dwu­na­stego punktu w brud­no­pi­sie.

— Paku­jemy się w jedną wielką walizkę czy każdy osobno?

— Jeżeli ty będziesz ją cią­gnął, może być jedna — odparł Net.

— Jaki tam mają kli­mat? Jakie ubra­nia trzeba wziąć? — zain­te­re­so­wała się Laura.

— Skąd mam wie­dzieć? Na pewno cią­gle tam pada. Angus napi­sał tylko, że wystar­czy, jak weź­miemy po jed­nym stroju wie­czo­ro­wym. To oczy­wi­ste, bo na co mi druga piżama?

— Usta­le­nie ter­mi­nów. Coś wiemy?

Net uśmiech­nął się sze­roko.

— Wszystko zała­twi­łem. Zapra­sza nas na trzy­dzie­stego czerwca. Sie­dzimy tydzień w jego domku na szkoc­kim wypier­dzi­sze­wie, potem prze­no­simy się do lon­dyń­skiego miesz­ka­nia rodzi­ców Wil­liama.

Nika zer­k­nęła na ekran, ale Net zazdro­śnie odwró­cił lap­top do sie­bie.

— Pora­dzę sobie — zastrzegł. — Nie mie­szajmy kana­łów komu­ni­ka­cji, bo wynikną z tego nie­po­ro­zu­mie­nia.

Nika pokrę­ciła głową z dez­apro­batą. Ode­zwał się za to Man­fred:

— Prze­pra­szam, że się wtrą­cam, ale

— Nie martw się, zabie­rzemy cię — zapew­nił go Net, co oczy­wi­ście nie było konieczne, bo pro­gram sztucz­nej inte­li­gen­cji może być, gdzie chce, jeżeli tylko będzie się potra­fił tam sko­pio­wać.

— Nie wąt­pię. Chcia­łem tylko zwró­cić uwagę

— Daj spo­kój, nie marudź. Obczajmy tę listę, jak już tu jeste­śmy. — To ostat­nie było skie­ro­wane do Felixa.

— Chcia­łem tylko zwró­cić uwagę, że trzy­dzie­sty czerwca jest jutro.

— Man­fred, potem. Mamy teraz…

Zapa­dła cisza. Wszy­scy patrzyli po sobie, tra­wiąc tę infor­ma­cję.

— Jesteś pewien? — zapy­tała Nika.

— Tak. Dziś jest dwu­dzie­sty dzie­wiąty.

— Pyta­łam Neta, czy na pewno mamy zapro­sze­nie już na jutro.

Net wepchnął do ust ostatni kęs, pogryzł, prze­łknął i dopiero prze­czy­tał z ekranu po pol­sku:

— „Może­cie przy­je­chać trzy­dzie­stego czerwca. Odbie­rzemy was z lot­ni­ska w Glas­gow. Tydzień u mnie w Beastly­crag, tydzień u Wil­liama w Lon­dy­nie. Będzie nam bar­dzo miło was gościć, zapra­szamy oczy­wi­ście też Laurę. Obga­da­li­śmy wszystko z naszymi rodzi­cami. Co wy na to?”. Odpi­sa­łem, że oczy­wi­ście tak. A w poprzed­nim e-mailu… „Wygląda na to, że trzy­dzie­sty czerwca będzie naj­lep­szy. Potwier­dzę jesz­cze”. O! Mam też naj­now­szą wia­do­mość sprzed kwa­dransa. „Trzy­dzie­sty czerwca na sto pro­cent. Potwierdź­cie mi szybko, że dacie radę”. Jezu, prze­cież nie zdą­żymy ze wszyst­kimi przy­go­to­wa­niami!

— Zapy­taj go, czy to musi być ten trzy­dzie­sty — ode­zwał się Felix.

Net wkle­pał pyta­nie i wysłał. Felix przej­rzał listę.

— Może się uda, jeśli się sprę­żymy. — Skre­ślił kilka punk­tów. — Na przy­kład nie musimy kupo­wać prze­wod­ni­ków. Angus i Wil­liam pokażą nam wszystko, możemy też spraw­dzać muzea i inne atrak­cje w inter­ne­cie. Pasz­porty prze­cież mamy, kasę mamy, więc jeśli tylko zała­twimy bilety, to powinno się udać.

— Luz. Mamy jesz­cze parę godzin.

— Teraz powi­nie­nem ci przy­po­mnieć, jak narze­ka­łeś, że ta narada jest przed­wcze­sna.

— Nie pamię­tam niczego takiego. — Net poło­żył lap­top na kola­nach. — Kupię bilety. Potem się będziemy mar­twić, co dalej.

Może lepiej ja to zro­bię — zapro­po­no­wał Man­fred.

— Pro­szę cię — prych­nął Net. — Potra­fię jesz­cze kupić bilety.

— Jest mało czasu. Ja przej­rzę w sekundę wszyst­kie oferty.

— Dobra, dobra już. Rezer­wuj naj­tań­sze, ale cze­kamy na odpo­wiedź.

— Może być wylot o dwu­na­stej?

Pik­nię­cie oznaj­miło przyj­ście e-maila. Net poki­wał głową i powie­dział:

— Kupuj! Angus napi­sał: „Inny ter­min nie­stety nie wcho­dzi w grę. Przez resztę waka­cji jeste­śmy na rej­sie z rodzi­cami”.

— Cztery bilety na dwu­na­stą pięt­na­ście. War­szawaGlas­gow.

Laura od pew­nego czasu sie­działa w mil­cze­niu ze wzro­kiem wbi­tym w zie­mię, co było do niej bar­dzo nie­po­dobne.

— Trzy — powie­działa. — Wystar­czą trzy.

Pozo­stali spoj­rzeli na nią.

— W ponie­dzia­łek wyjeż­dżam na obóz jeź­dziecki.

Ciszę prze­rwały jakieś okrzyki w oddali. Dawały się zro­zu­mieć słowa „czarna bestia” i „chodu!”. Przez krzaki i zaro­śla widać było grupkę rowe­rzy­stów, z któ­rych część peda­ło­wała zawzię­cie, odda­la­jąc się szybko, część zaś w panice zeska­ki­wała z rowe­rów. W ich stronę cwa­ło­wał Caban.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1 Android – maszyna o ludz­kiej postaci. [wróć]

2 Angus i Wil­liam – Szkot i Anglik, któ­rzy przy­je­chali do Felixa, Neta i Niki na wymianę mię­dzysz­kolną. Opo­wiada o tym książka Felix, Net i Nika oraz Sekret Czer­wo­nej Hań­czy. [wróć]

3 Nerka hip­bag – nie­wielka torebka moco­wana na pasku w talii. [wróć]

4 Man­fred – pro­gram sztucz­nej inte­li­gen­cji zapro­jek­to­wany przez tatę Neta, udo­sko­na­lony przez samego Neta. Czwarty, nie­ty­tu­łowy boha­ter serii „Felix, Net i Nika”. [wróć]

Reise­fie­ber (niem.) – stan zde­ner­wo­wa­nia przed podróżą. [wróć]

Felix, Net i Nika oraz Klątwa Domu McKillianów

Подняться наверх