Читать книгу Felix, Net i Nika - Rafał Kosik - Страница 9
2. Deszczowa wycieczka
ОглавлениеFelix i Net dopiero po chwili załapali, że obudziło ich pukanie do drzwi.
— Prosz!… — zawołał Net, otwierając jedno oko.
Zza zamkniętych drzwi dobiegł ich głos pana Krzysztofa:
— Pobudka!
Net otworzył drugie oko i spojrzał na zegarek.
— Do szkoły wstajemy wcześniej, ale jakoś tak się czuję…
— Dużo tlenu i niższe ciśnienie. — Felix usiadł na łóżku. — Trochę zimno…
Net wysunął spod kołdry jedną stopę. Schował ją czym prędzej.
— Trochę?
Sięgnął do stojącego obok łóżka plecaka po ubranie. Chwilę nagrzewał je pod kołdrą, potem nałożył, wciąż nie wychodząc z łóżka. Wreszcie policzył do trzech i wyskoczył na podłogę.
— Dobra metoda — ocenił i wyszedł z pokoju.
W drodze do łazienki spadł ze stopnia oddzielającego ich część korytarza. Złapał równowagę i pomyślał, że cały ten dom powstawał bez projektu. Wszędzie było pełno stopni, uskoków, załomów ścian, czyli wszystkich tych rzeczy, które pojawiają się zwykle, kiedy ktoś kichnie podczas zapisywania wymiaru i zamiast „metr trzydzieści” nabazgrze „metr zybzdzieści”. No i potem trzeba robić stopień.
Przed łazienką ustawiła się już kolejka złożona z przestępujących z nogi na nogę Laury, Reginy i Tekli. Net, szarpiąc brązowe włosy sterczące teraz na wszystkie strony, układał fryzurę, a raczej doprowadzał ją do stanu względnej symetrii.
— Mogliby nas budzić etapami — zauważył. — No i chyba nie znają przysłowia, że kto rano wstaje, temu się nie udaje.
Do kolejki dołączyli Patryk, a po chwili i Adrian z konkurencyjnej paczki. Wszyscy wsłuchiwali się w odgłosy zza drzwi.
— Ktoś chyba myje głowę — oburzał się Net.
Na piętro weszła pani Olga.
— Najpierw dziewczynki — zarządziła.
— To niezgodne z konstytucją — zaprotestował Net.
— Są dwie łazienki. — Nika wyszła z pokoju potargana i w powyciąganych dresach. — Możemy się podzielić.
— To ja chcę górną — zaznaczyła Tekla.
— Ale przez większą część wieczoru będziemy siedzieć na dole — ziewnęła Laura. Na głowie miała jadowicie czerwony stóg siana.
— Więc chcę dolną.
— Zdecydujcie się wreszcie — ponaglał Net. — Mnie tam wszystko jedno, byle… bylebym miał górną.
— Więc może… — Opiekunka myślała intensywnie. — Może… Rzucimy monetą.
Net szybko wyjął z kieszeni dwuzłotówkę.
— Akurat przypadkiem mam monetę. — Podał ją opiekunce.
— No dobra… — Podrzuciła monetę tak mocno, że ta odbiła się od sufitu, podskoczyła kilka razy na podłodze i zaczęła kręcić bączka. Wszyscy patrzyli na to z niecierpliwością, nawet nie zauważając, że właśnie zwolniła się łazienka – wyszedł z niej pan Krzysztof z mokrymi jeszcze włosami. Wreszcie moneta znieruchomiała. Pani Olga uklękła i zawyrokowała – orzeł, czyli męski.
Kolejka się przegrupowała, bo jej część popędziła piętro niżej.
— Nie ustaliliśmy wcześniej, co oznacza orzeł — przypomniała sobie Tekla, zatrzymując się w połowie schodów.
— Nie bądź rewizjonistką. — Net rozwiązał za nią problem, wchodząc do łazienki.
* * *
Kamienny kominek po całej nocy był wciąż ciepły w dotyku. Ułożone na palenisku drewno czekało na podpalenie, które to podpalenie najwyraźniej jednak nie miało nastąpić podczas śniadania. Teraz jadalnia, jasno oświetlona wpadającymi przez małe okna promieniami słońca, wydawała się najzupełniej normalną jadalnią, najzupełniej normalnego pensjonatu, z najzupełniej normalną, choć nieco niską wzrostem obsługą. Wczorajsze strachy wydawały się śmieszne.
Podczas gdy Honorata roznosiła talerze pełne kanapek z szynką i kubki z kawą, pani Olga przedstawiała plan dnia:
— Dziś mamy w planach wycieczkę po okolicy. Wszyscy się rozruszamy i pozbędziemy z płuc resztek miejskiego smogu. Znaczy, aklimatyzacja. Jutro jedziemy na narty do… Aha! Nie jedziemy na narty, bo wtopiliśmy autokar. Tak się to nazywa fachowo? — Spojrzała znacząco na pana Janusza.
— Tak się to nazywa niefachowo — przytaknął uprzejmie.
— Bo fachowo to się w ogóle nie wtapia autokaru — odparła z przekąsem.
— Niefachowe jest ponaglanie kierowcy i wymuszanie krzykiem, żeby jechał w las.
— Sam pan wjechał w ten las.
— Ja kręcę kółkiem, biuro podróży Czarny Kot mówi, gdzie mam jechać. Biuro chciało w las, to pojechałem w las.
— A skąd ja mam niby wiedzieć, że autokar może się zakopać w śniegu?
— To powszechnie dostępna wiedza.
W drzwiach na zaplecze pojawiła się pani Leokadia. Tego dnia zamiast sukni miała na sobie długą plisowaną szarą spódnicę i zieloną koszulę. Niezmienna była tylko kamizelka z kożucha.
— Tobiasz spróbuje odpalić Goliata — wyjaśniła, nie precyzując, czym jest ów Goliat i co to oznacza dla uwięzionego w śniegu autokaru. — Poznajcie moją kuzynkę Leontynę.
Zza niej wyszła… jej dokładna kopia. Nieodróżnialne było wszystko, łącznie z odpiętym górnym guzikiem koszuli. Kobiety podeszły równym krokiem do stołu i usiadły na końcu.
Net mruknął coś pod nosem.
— Co powiedziałeś? — zapytała szeptem Nika.
— Powiedziałem „xero”, ale bardzo cichutko.
— Przepraszam — odezwała się dość głośno Tekla — czy to dobry pomysł, aby w naszym wieku pić kawę?
— To kawa zbożowa — odparła pani Leokadia, albo może Leontyna. — Nie ma w niej kofeiny. Prawdziwą kawę przypomina tylko w smaku.
Nika upiła łyk i skrzywiła się.
— Nie przypomina — stwierdziła cicho.
— Ta szynka też jakaś dziwna — zauważył Net, przeżuwając pierwszy kęs kanapki.
— Przyzwyczaiłeś się do takiej z supermarketu — wyjaśnił Felix. — Tam połowa masy to żelatyna i dodatki smakowe. Widać pod światło.
— Znasz się?
— Poznałem się, jak wujek z Bąkowic przywiózł prawdziwą. Chyba też próbowaliście.
— Od paru tygodni jem pseudokrokodylinę i pseudokangurzynę. Smak mi się zaustralizował.
— Więc się nawróć — poradziła Nika. — Szynka jest wyborna.
— Najważniejsze, że jest breakfasteron. Starczy do obiadu.
Rozmowę przerwała nieoczekiwana eksplozja dźwięków muzyki klasycznej.
— Koncert wiolonczelowy C-dur Haydna — wyjaśnił z udawanym lekceważeniem Net. Wyjął telefon i przeczytał — „W jadalni woda po kostki. Dostaliśmy szufle. Będziemy odwadniać”. No, to my tu mamy luksusy jak w Paris Hiltonie.
Nagle coś osobliwego zaczęło się dziać z kawą Tekli. Pieniła się, jak za szybko nalany napój gazowany. Po chwili piana już wypełzała z kubka i zsuwała się na blat. Siedzący bliżej feriowicze wpatrywali się w to zjawisko z wytrzeszczonymi oczami.
— Filip! — Tekla spojrzała groźnie na siedzącego obok blondyna, niższego od niej o głowę. — Znowu ty?
Chłopak wzruszył ramionami i teatralnie rozłożył ręce. Nietrudno było jednak dostrzec, że z trudem powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu. Zdegustowana Tekla zamieniła miejscami ich kubki, co natychmiast zakończyło dobry humor dowcipnisia.
— Za godzinę wyruszamy — powiedział pan Krzysztof. — Umawiamy się przed wejściem równo o dziewiątej. Załóżcie ciepłe skarpety i zabierzcie ze sobą coś przeciwdeszczowego, bo wycieczka zajmie kilka godzin. Pani Honorata przygotuje kanapki na drogę. Przed wyjściem każdy z własnym bidonem zgłosi się po herbatę.
— A jak ktoś bardzo nie chce iść na wycieczkę? — zapytał Tymon.
— Wówczas ten ktoś pójdzie na wycieczkę bardzo niechętnie — wyjaśnił uprzejmie opiekun. — Niezależnie od pogody i tak dwa razy dziennie czeka nas półtorakilometrowy marsz. Zgodnie z opisem na stronie internetowej naszego biura, obiady jemy w pobliskiej karczmie.
Spojrzenia, jakimi obdarzyli opiekuna feriowicze, świadczyły, że nie zajrzeli na wspomnianą stronę.
— Karczma w tej dziczy? — zdziwił się Net. — Pewnie się nazywa Pod Rozbrykanym Orkiem?
— A wiesz, że jakoś podobnie… — zastanowiła się pani Olga. — No nieważne, przekonamy się za parę godzin.
Honorata przyszła pozbierać puste talerze. Zniknęła z nimi w kuchni.
— Aaa… mam to! — Net pokiwał głową. — Tu nie ma kuchni. Jest tylko smarowalnia kanapek.
* * *
Przyjaciele wyszli przed pensjonat jako jedni z pierwszych. W powietrzu czuło się wilgoć oraz delikatną woń żywicy i butwiejących roślin. Temperatura była bliska zera, a słońce, oświetlające spomiędzy chmur południowe zbocza, roztapiało śnieg. Można się było domyślać, w co zamieni się podwórko, jeśli taka pogoda utrzyma się dłużej.
— A miało być śniegu po pysk — westchnął Net. Spojrzał na Reginę samotnie stojącą poza granicą zabudowań. — Wiesz, jak się robi diabełka w śniegu? — zapytał cicho. — Tak samo, jak aniołka, tyle że śnieg się przy tym topi.
Felix pokiwał głową, ale nawet się nie uśmiechnął. Stojący obok Olimpijczycy nie wykazywali ochoty do rozmowy. Konkurencyjna paczka, która wyszła właśnie z pensjonatu, również zajęła się sobą. Przyjaciele obeszli małe podwórko zakończone szopą i budynkiem gospodarczym z wielkimi wrotami. Stał wciśnięty w zbocze, tak samo jak dom. Dostrzegli też wędzarnię zrobioną ze starej szafy pancernej, co tłumaczyło wyborną szynkę na śniadanie.
— Ja cię… — Net trącił Felixa łokciem i wskazał w bok.
Zza wrót garażu, bo chyba takie było przeznaczenie budynku, wyszedł chudy pięćdziesięcioletni może mężczyzna w czarno-szarym stroju roboczym. Wyglądał całkiem normalnie, tyle że miał ponad dwa metry wzrostu. Z tej odległości dawało się to zauważyć przez porównanie z wrotami, które wyglądały przy nim jak zwykłe drzwi. Zapewne był to Tobiasz, o którym wspominała poprzedniego dnia Leokadia. Olbrzym zniknął w drzwiach szopy. Żeby tego dokonać, musiał się zgiąć niemal wpół.
— Ludzie są różni — skwitował Felix. Patrzył ponad dachem pensjonatu na zalesione zbocze. — Architekt chyba nie bał się lawin, osunięć ziemi ani przewracających się drzew.
— Może dlatego, że sam nie zamierzał tu mieszkać — odparł Net.
Zbocze było w tym miejscu łagodne. Wspięli się kawałek, ale dalsze przedzieranie się przez gęste krzaki groziło podarciem ubrań. Już stąd zobaczyli, że dom jest większy, niż początkowo sądzili. Dalsza część, ukryta za dwumetrowym uskokiem, pozostawała niewidoczna z dołu. Była minimalnie niższa i o połowę krótsza od reszty. Na jednym piętrze mieściły się może dwa pokoje.
— Zastanawiałem się, gdzie mieszkają te dwie kuzynki i reszta — powiedział Felix.
— Że nie dojeżdżają, to jasne — zgodził się Net. — Mnie bardziej ciekawi, gdzie jest trzecia kuzynka.
— Nie żyje? — zastanowiła się Nika. — To stara nazwa. Może nawet teraz pensjonat prowadzą spadkobiercy tamtych kuzynek.
— Nie chcę krytykować twojego toku rozumowania, ale te dwie Leo… coś tam są identyczne. Kuzynki nie rozmnażają się przez pączkowanie… Czekajcie, czekajcie. — Net uniósł dłonie. — Już się zachowujemy, jakbyśmy rozwiązywali zagadkę kryminalną. To przecież nic nie znaczy, że ktoś nazwie pensjonat Giewont, bo do Giewontu jest piętnaście kilometrów. Marketing. Coś ponuro wyglądasz?
— Powinnam się cieszyć z tych ferii, ale jakoś nie mogę. — Nika wzruszyła ramionami. — Ten dom mnie niepokoi. Nie wiem dlaczego. No i… Regina urządziła sobie przy łóżku mały ołtarzyk. Zapisuje jakieś zaklęcia w tym zeszycie z pająkami. Mam złe przeczucia.
— Przeczucia? Pewnie przez zmianę klimatu. Tu nie ma żadnej tajemnicy.
— Nie wiadomo, kto wczoraj krzyczał — zauważyła Nika.
Net uniósł jedną brew.
— Może ktoś sobie coś upuścił na nogę…
Z pensjonatu wyszły Natalia i Zuzanna, które w złości wrzeszczały coś w stronę chichoczącego w bezpiecznej odległości Filipa.
— Zamienił im buty, bo mają identyczne — powiedziała do przyjaciół Laura. — Jedna próbowała założyć dwa prawe, druga dwa lewe.
— Mały demotywator na początek dnia — ocenił Net.
Dalszą rozmowę przerwał im pan Krzysztof, nawołując wszystkich do wymarszu. Zeszli na dół. Kiedy pani Olga policzyła feriowiczów, niespiesznym krokiem ruszyli po swoich wczorajszych śladach. Za dnia las nie wydawał się taki straszny. Jałowce nie przypominały przygarbionych postaci, a cienie nie poruszały się na krańcach pola widzenia. Nawet droga do autokaru nie była tak długa. Za to znacznie gorzej prezentowało się położenie autokaru. Tkwił, na końcu stumetrowego zjazdu, w sięgającym ponad krawędź karoserii śniegu. Podkładanie gałęzi pod koła i pchanie nie wydawało się już dobrym pomysłem.
— Czymkolwiek jest ten Goliat — mruknął pan Janusz — w nim jedyna nadzieja.
* * *
Pagórki były większe lub mniejsze, bardziej lub mniej zalesione, widoki na inne pagórki lepsze lub gorsze, a ścieżka bardziej lub mniej śliska. Wycieczka byłaby nawet miła, gdyby nie obojętność na piękno natury większej części grupy, wzmocniona pogarszającą się aurą. Słońce już całkiem zniknęło za szarą zasłoną i nawet nie było widać, z której strony świeci. Morale zdychało. Tekla narzekała, że ścieżka jest nierówna, że ma mokro w butach, że ciągle jest pod górę. Tymon sapał i się pocił, dźwigając swój plecak i plecak Tekli, a przemądrzalec Kleofas pouczał wszystkich, jak należy stawiać stopy, by mniej się męczyć. Zamilkł po pierwszej wywrotce w śnieżno-wodną breję. Natalia i Zuza stwierdziły, że od tego łażenia po górach zniszczą im się buty, które kosztowały więcej niż całe te ferie. Producent eleganckich kozaków, by nadać im sportowy charakter, przyczepił do suwaków błyszczące breloczki z napisem „Sport”. Cała reszta nie była sportowa. Dziewczyny szybko jednak znalazły pozytywną stronę tej sytuacji i umówiły się na wielkie zakupy po powrocie z gór.
Kiedy dotarli do wiaty w pobliżu docelowego szczytu, byli przemarznięci i zmęczeni. Usiedli pod spadzistym dachem, na ławach ustawionych po obu stronach długiego stołu, wyciągnęli kanapki i bidony z herbatą.
— Ta herbata jest zimna — stwierdziła ze szczerym zdziwieniem Zuza.
— Pij na zapas — poradził Net. — W lecie będziesz narzekać, że ciepła.
Jedynie Felix miał termos. Napełnił kubek i podał Nice. Pociągnęła łyk i skrzywiła się.
— Niedobra? — zapytał Felix.
— Ząb…
— To nie fair — zauważyła Tekla. — Podziel się ze wszystkimi.
— W niedzielę się nie dzielę — powiedział Net.
— Tu jest pół litra — wyjaśnił Felix. — Każdy dostałby naparstek.
— Jeśli chodzi o team building1, to generalną zasadą jest dzielenie się wszystkim z innymi — pouczył go z mądrą miną Kleofas.
— My nie chcemy budować zespołu, tylko napić się herbaty. — Net sięgnął po kubek i ostentacyjnie wypił zawartość. — Skoro jesteś taki mądry, to czemu nie masz własnego termosu?
— Nie chciałem się wywyższać z powodu swojej przezorności — odparł tamten dumnie. — Nie wziąłem termosu celowo, nie zamierzam epatować, że jestem lepszy i mądrzejszy. Poza tym w ten sposób się hartuję.
— Święte słowa — przyznał pan Krzysztof, wyjmując z plecaka swój termos. — Jesteście wydelikaceni. — Nalał parującą herbatę do kubka. Spróbował, skrzywił się i zaczął dmuchać, żeby szybciej ostygła.
Reszta grupy patrzyła chciwie na gorący napój.
Pani Olga otworzyła przewodnik po Sudetach.
— Chcecie posłuchać o historii tych ziem? — I nie czekając na odpowiedź, zaczęła czytać — „Sudety to łańcuch górski na obszarze południowo-zachodniej Polski i północnych Czech. Niewielki fragment znajduje się w Niemczech. Najwyższym szczytem Sudetów jest Śnieżka, która ma 1602 m n.p.m. Sudety ciągną się od Doliny Łaby po Bramę Morawską. Od północnego…”. E, nie, to nie jest ciekawe. — Przerzuciła kilka stron. — „Typowe góry zrębowe. Skały magmowe, metamorficzne i osadowe datowane od prekambru do kenozoiku tworzą mozaikową budowę geologiczną…”. To też nie za ciekawe. — Znów przerzuciła parę kartek. — „Można tu wyróżnić blok karkonosko-izerski, nieckę północnosudecką, metamorfik kaczawski…”. Dziwne… „Sudety zostały wypiętrzone podczas orogenezy kaledońskiej oraz hercyńskiej…”. Coś tu nie gra… — Zamknęła książkę i przyjrzała się okładce. — Przewodnik geologiczny po Sudetach! Myślałam, że geograficzny…
— Znam nowszą historię związaną z tą okolicą — odezwała się Laura. — Legendę właściwie. Opisał ją w książce podróżniczej profesor paleontologii Hieronim Zygmuntowicz. Chcecie posłuchać? Dawno, dawno temu, tak ze dwadzieścia lat, profesor opisał żyjące w tych lasach ćmamuty, czyli mamuty prowadzące nocny tryb życia. Jako jedyny podgatunek mamutów przetrwały ostatnią epokę lodowcową.
— Będzie o miłości? — chciała wiedzieć Natalia.
— Trochę będzie, potem. Profesor Zygmuntowicz to postać tragiczna. Po publikacji książki nikt nie uwierzył w istnienie takich zwierząt. Zorganizowano kilka wypraw naukowych, które wróciły z niczym. Na podstawie ich relacji powstała praca naukowa, w której wykpiwa się odkrycia profesora i nazywa go hochsztaplerem i oszustem. Napisał ją profesor Zarębski, zazdrosny o wcześniejsze dokonania Zygmuntowicza. Cały rozdział poświęcił problemowi żerowania pewnych indywiduów na łatwowierności i otwartości kolegów naukowców. Środowisko paleontologiczne wykluczyło Zygmuntowicza, mimo że w jego książce było jasno napisane, że ćmamuty są niewielkie, czarne i niezwykle płochliwe, więc nie da się ich zaobserwować powszechnie stosowanymi metodami. Argumentem koronnym stał się jednak fakt, że paleontologia zajmuje się skamielinami, a więc niezależnie od tego, czy ćmamuty biegają po Sudetach, czy zostały tylko wymyślone, na pewno nie są skamieniałościami. Wyrokiem sądu koleżeńskiego Zygmuntowicz został pozbawiony podtytułu naukowego. Został profesorem bez specjalności, profesorem z wielokropkiem. Przyjaciele się od niego odwrócili, żona uciekła, zresztą – jak się potem okazało – do Zarębskiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 Team building (ang.) – budowa zespołu. Wszelkie formy integracji grupy, pozwalające na wzajemne poznanie jej członków. [wróć]