Читать книгу Na wszystko jest sposób - Renata Piątkowska - Страница 3
ОглавлениеMój tata znowu czytał przy obiedzie. Nie patrzył w ogóle na talerz, ale jakimś cudem trafiał łyżką do buzi. Na wszystkie pytania mamy odpowiadał:
– Tak, mhm, oczywiście, kochanie.
W końcu mama spytała go podstępnie:
– Czy chcesz na drugie danie twoje stare sandały w sosie koperkowym?
– Jasne, jakżeby inaczej, skarbie? – mruknął tata i przewrócił kartkę.
Mama nadciągnęła z kuchni jak gradowa chmura, z błyskiem w oku i talerzem pierogów z jagodami. Chciałem zapytać, gdzie te sandały, ale tata, z nosem w książce i pierogiem na widelcu, zawołał zachwycony:
– A czy wy wiecie, że Indianie uważają, że drzewa to stojący ludzie i trzeba im okazywać szacunek?!
Ja nic o tym nie wiedziałem i natychmiast zerknąłem na rosnące za oknem drzewo. Potem mama mówiła tacie, co myśli o czytaniu podczas obiadu, a ja uśmiechałem się do stojącego za oknem wielkoluda. To on zrzucał mi od paru dni zielone, kolczaste kulki, które spadając, pękały i uwalniały lśniące kasztany. Po obiedzie sam, bez niczyjej pomocy, nazbierałem ich tyle, że ledwo zmieściły się w moim plecaczku.
Gdy następnego dnia niosłem je do przedszkola, grzechotały tam przyjemnie przez całą drogę.
Pani będzie zadowolona – pomyślałem z dumą i przez chwilę czułem się jak kasztanowy król. Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłem wielką torbę pełną żołędzi, którą przyniósł Kuba.
– Żołędzie są lepsze, bo mają czapeczki – powiedział, patrząc lekceważąco na mój plecak.
– Ale z kasztanów robi się najfajniejsze zwierzątka! – broniłem moich zbiorów.
Mieliśmy do wyboru: pokłócić się porządnie albo zdecydować się na wymianę. Na kłótnię było za mało czasu, więc poświęciłem parę kasztanów w zamian za garść żołędzi w śmiesznych berecikach.
– Kuba, Piotrek, siadajcie i bierzcie się do dzieła – ponagliła nas pani.
Dopiero wtedy zauważyłem, że dzieci zdążyły już zrobić całą armię ludzików i różnych dziwnych stworów. Ja dawno zaplanowałem, że zrobię jeża. Wybrałem kasztan z płaskim brzuszkiem, nawbijałem w niego pełno zapałek, a na jedną nadziałem kulkę jarzębiny, żeby wyglądała jak jabłuszko. Wyszło super. Pani mnie pochwaliła i pokazała nam, jak można zrobić żyrafę i pieska, a my pokazaliśmy pani, jak można zrobić bitwę na kasztany. Wszyscy chłopcy wołali, że są generałami, i zapowiadała się świetna zabawa. Niestety, pani kazała nam przestać i posprzątać salę. Pozbierane do pudła kasztany pomieszały się ze sobą i już nie wiedziałem, które były moje.
Dobrze, że chociaż schowałem do kieszeni te żołędzie. Postanowiłem, że w domu zrobię z nich jamniki.
Tymczasem pani, stojąc na środku sali, zapytała nas z tajemniczą miną:
– Czy ktoś z was widział jesienią unoszące się w powietrzu srebrzyste niteczki?
Widzieli wszyscy.
– To są włosy mojej siostry – powiedział Marcin. – Bo ona ma takie długie, proste i jasne, a jak je czesze, to potem jest ich wszędzie pełno.
– Nieprawda, tata mi powiedział, że to jest babie lato – wymądrzała się Agnieszka.
– Co za głupia nazwa, a czemu nie dziadkowa zima? – Jacek zaśmiał się i pokazał Agnieszce język.
– Skoro ta nazwa się wam nie podoba, to możecie na te niteczki mówić „samoloty” albo „latawce pajączków” – zaproponowała pani, a my z wrażenia przestaliśmy pokazywać sobie język, szeptać i wymieniać się kasztanami.
– Pająki latają samolotami? – zdziwił się Kuba.
– Tak. Jesienią młode pajączki ruszają na wędrówkę. Przędą wtedy długie nici, puszczają je na wiatr i uczepione ich na końcu lecą w świat jak na latawcu. Podróżują tak bez żadnego wysiłku. Na koniec pajączek zwija nitkę w kulkę i zamienia swój latawiec w spadochron, dzięki któremu bezpiecznie ląduje na ziemi. Tam szuka sobie mieszkania na zimę, a nam dla ozdoby zostawia niepotrzebną już nić. To właśnie jest babie lato – zakończyła pani.
Chciałbym być pająkiem – pomyślałem.
– Taki mały, a potrafi zrobić sobie samolot! – Marek pokręcił z niedowierzaniem głową.
– No, a jak mocno wieje, to ma prawie odrzutowiec – zachwycił się Tomek.
A pani już rozdawała nam kartki, farby i pędzle, żeby każdy mógł namalować swoje babie lato. Na moim obrazku mały pajączek sunął po niebie na srebrnej nitce. Miał czarne okulary i czapkę pilotkę, przez co zrobił się trochę podobny do mojego dziadka. Chłopcy śmiali się z tej czapki, ale pani powiedziała, że jej się podoba, i powiesiła rysunek na ścianie.
Wszystko to zdążyłem opowiedzieć mamie w drodze z przedszkola do domu, a na koniec pokazałem jej mojego jeża.
– Jest piękny! – pochwaliła go i postawiła na honorowym miejscu, na środku kuchennego stołu.
Ledwo zdążyłem zrobić jeżowi do towarzystwa żołędziowego jamnika, gdy na stole pojawił się podwieczorek – mój ulubiony placek ze śliwkami. Byłem zachwycony. Pakując do ust wielki kawał ciasta, obiecałem mamie, że na pewno się z nią ożenię.
– No, no, nie rzucaj słów na wiatr – zaśmiała się mama. – Nie dalej jak wczoraj miałeś zamiar ożenić się z Julką.
Zaczerwieniłem się jak wiśnia. Julka mieszka po przeciwnej stronie ulicy i często się razem bawimy. Wczoraj przyniosła mi wielkiego lizaka i właśnie wtedy wyrwało mi się, że mogłaby zostać moją żoną.
– Dobra, ale dzisiaj nie dam rady, bo idę na basen – powiedziała, przewróciła oczami i pobiegła do siebie.
Więc chyba dalej nie mam żony.
Na pociechę postanowiłem, że pójdę do swojego pokoju i wymyślę nową bajkę. Bo ja strasznie lubię układać różne historyjki. To naprawdę nic trudnego. Potem opowiadam je rodzicom i oni bardzo mnie chwalą. Tym razem wymyśliłem bajkę o babim lecie.
Był sobie raz mały pajączek. Nie był wiele większy od kropki zrobionej flamastrem. Gdy nadeszła jesień, przycupnął za grudką ziemi i snuł swoją pajęczą nić. Jego przyjaciele: krokodyl, zebra, żyrafa i małpa nie mogli się temu nadziwić.
– Po co mu to? – nie zrozumiał krokodyl. – Przecież i tak nigdy nie będzie pływał i nurkował w wodzie jak ja.
– Z nicią czy bez, nie popędzi przed siebie galopem. A to potrafi każda z nas – pochwaliła się zebra.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej