Читать книгу Top Gear od środka - Richard Porter - Страница 4
ОглавлениеDawny Top Gear
Jeśli jesteście bardzo młodzi albo nie interesujecie się samochodami, albo jeśli w 1974 roku zostaliście skazani na 24 lata odsiadki w holenderskim więzieniu, to możecie nie zdawać sobie sprawy, że Top Gear nie zawsze był programem o trzech niemądrych facetach, którzy kłócą się ze sobą i przewracają się na ziemię.
Dawno, dawno temu Top Gear był całkiem sensownym programem przypominającym typowe produkcje telewizyjne; sprawdzano w nim poziom zużycia paliwa, jeżdżono klasycznymi pojazdami silnikowymi i bardzo rzadko zdarzało się, by coś stawało w ogniu. Program wszedł na antenę pod koniec lat siedemdziesiątych, a prowadziła go wówczas dystyngowana nestorka telewizyjnych prezenterów wiadomości Angela Rippon, do której wkrótce dołączył Noel Edmonds – brodaty specjalista od otwierania pudełek*. Te informacje mogą okazać się przydatne, jeśli zdarzy się wam kiedyś wziąć udział w pubowym quizie, w którym padnie pytanie: „Kto był pierwszym prezenterem Top Gear?”. Nie ulegajcie wtedy pokusie, by wykrzyknąć: „Richard Hammond!”. To nie jest prawidłowa odpowiedź. Poza tym krzyki podczas pubowych quizów uchodzą za nieeleganckie.
Początkowo Top Gear emitowany był jedynie w paśmie lokalnym w regionie Birmingham. Potem awansował do telewizji ogólnokrajowej jako stały punkt ramówki BBC2. Z czasem Rippon wróciła do prowadzenia wiadomości, a Edmonds zajął się przygotowywaniem późnego śniadania**, ale Top Gear zachował swój niezachwianie rozsądny charakter – czuwali nad tym rzetelni, kompetentni prezenterzy, w szczególności William Woollard i Chris Goffey. Woollard to ten z nonszalancką fryzurą, który miał zwyczaj przekazywać widzom informacje, opierając się nogą o zderzak – wyglądał wówczas jak dobrze przyuczony do swojej roli fotomodel. Goffey z kolei był paradującym w grubych swetrach brodaczem, typem dobrego kumpla, który zawsze chętnie pożyczy wam kosiarkę – biada jednak temu, kto nie zwróci jej w idealnym stanie. W programie pojawiali się również inni prezenterzy – wśród nich Frank Page ze swoim orlim nosem oraz ulubienica męskiej części widowni Sue Baker – ale to Woollard i Goffey grali pierwsze skrzypce. To oni pewnym chwytem ściskali kierownicę i starannie sprawdzali lusterka, po czym wygłaszali do kamery kolejną długą i bardzo pouczającą kwestię.
W latach osiemdziesiątych, jeszcze jako chłopiec, uwielbiałem Top Gear. Program był różnorodny, a przy tym ostentacyjnie „nerdowaty”. W świecie bez internetu Top Gear stanowił dla mnie źródło informacji, których na próżno było szukać gdzie indziej. No i dotyczył samochodów, a ja bardzo lubiłem samochody. Dlatego nawet dziś, kiedy słyszę głos Williama Woollarda, który poważnym tonem życzy widzom „szerokiej drogi i dobrej nocy”, odzywa się we mnie podekscytowany siedmiolatek: „Jak fajnie, ten głos to znak, że właśnie leci Top Gear!”. A potem ten mój wewnętrzny siedmiolatek myśli sobie: „Kurczę, na kolejny odcinek Top Gear trzeba czekać cały tydzień” – i robi mi się trochę smutno. Taki właśnie był Top Gear w latach osiemdziesiątych. Poważny, rozsądny i stanowiący obowiązkową pozycję w telewizyjnej ramówce dla każdego dzieciaka ogarniętego obsesją na punkcie samochodów.
W latach dziewięćdziesiątych w Top Gear zaszły duże zmiany. Woollard i Goffey zostali po cichu odsunięci od prowadzenia programu, a ich miejsce zajął nowy zespół intrygujących prezenterów. Jednym z nich był kierowca wyścigowy Tiff Needell. Dał się poznać jako prawdziwy wirtuoz jazdy w kontrolowanym poślizgu, ale kiedy tylko zaczynał coś mówić, miało się wrażenie, że do jego spodni wpełzło coś zębatego. Kolejnym z nowych prezenterów był Quentin Willson, szarmancki handlarz samochodami, który w zanadrzu zawsze miał garść zgrabnych metafor, a na twarzy ironiczny uśmieszek, zdający się sugerować: wpadnijcie do mnie po programie, a sprzedam wam ten wóz w bardzo atrakcyjnej cenie. Do ekipy Top Gear dołączyła także Vicki Butler-Henderson, kokieteryjna rusałka o zachrypniętym głosie, świetnie radząca sobie za kierownicą, a także pewien wygadany facet z ekstrawaganckim afro na głowie. Nazywał się Kingsley Flistwipe, a jego poczucie humoru i wrodzona błyskotliwość mogły zupełnie odmienić oblicze telewizyjnych programów motoryzacyjnych. Niestety, tuż przed swoim pierwszym występem w Top Gear Kingsley Flistwipe zginął w katastrofie sterowca i trzeba było w ostatniej chwili znaleźć kogoś, kto mógłby go zastąpić. To właśnie wtedy zatrudniono niejakiego Jeremy’ego Clarksona. Ale końcówkę tej historii mogłem po prostu sobie zmyślić.
Tak czy inaczej, w latach dziewięćdziesiątych Top Gear przeżywał rozkwit – stał się zjadliwszy, zabawniejszy i bardziej wyrazisty. Co prawda, jeśli obejrzycie dziś jeden z ówczesnych odcinków, możecie tego nie dostrzec: akcja wyda się wam bardzo niemrawa i niemal na pewno natraficie na scenę, w której jeden z prezenterów odwiedza zlot pojazdów z napędem parowym. Ale trzeba pamiętać, że były to znacznie spokojniejsze czasy, w których ludzie wciąż jeszcze otwierali oczy ze zdumienia na widok T-shirtów zmieniających kolor, gdy robi się wam gorąco. To Jeremy wprowadził do programu więcej luzu – zdarzało mu się na przykład przejechać samochodem cztery metry, a następnie oświadczyć, że układ kierowniczy pracuje zbyt ciężko. Innym razem odmawiał zajęcia miejsca za kierownicą, bo uznał samochód za zbyt nudny. Jeremy był bezczelny i hałaśliwy, ale przede wszystkim zabawny. Czasami występował w jednej scenie razem z Needellem i Willsonem, na przykład na targach motoryzacyjnych lub podczas wspólnej przejażdżki wybranym przez Top Gear samochodem roku, w czasie której Tiff usilnie starał się obrócić pojazd tyłem do kierunku jazdy. Prezenterzy wygłaszali dowcipne uwagi, robili śmieszne miny i zachowywali się jak zgrana paczka kumpli, do której chciałby należeć każdy z nas. Był to pierwowzór tego, czym Top Gear miał stać się w przyszłości. Jeśli byliście dzieckiem albo przynajmniej mieliście w sobie choć trochę z dziecka, to taki program musiał wam się wydać wspaniały. Uwielbiałem oglądać Top Gear w latach osiemdziesiątych, ale w latach dziewięćdziesiątych polubiłem go jeszcze bardziej.
Moim zdaniem prezenterzy Top Gear przypominają pod pewnym względem aktorów grających Jamesa Bonda czy Doktora Who. W głębi duszy zawsze będziemy czuli się przywiązani do ludzi, którzy wcielali się w te role w czasach naszego dzieciństwa. To dlatego wciąż z rozrzewnieniem wspominam Woollarda, opierającego stopę o przednie koło Rovera 800 i spoglądającego poważnym wzrokiem w obiektyw kamery, a także Goffey’ego, ubranego w wydziergany ściegiem warkoczowym sweter i narzekającego na umiejscowienie przełącznika świateł w nowym Datsunie. Dawni prezenterzy nie byli ani dowcipni, ani niepoważni czy wesołkowaci, ale też wcale nie starali się tacy być. Po prostu rzetelnie prowadzili swój program i dostarczali nam informacji.
Mogłoby się wydawać, że nowy Top Gear nie miał zbyt wiele wspólnego z przeszłością – a jednak ekipa tworząca ten program w XXI wieku nigdy nie zapomniała o Woollardzie i Goffeym. Całkiem możliwe, że zaskoczyłem was tym stwierdzeniem, bo przecież nigdy nie poświęcaliśmy uwagi osiągnięciom Laboratorium Badań nad Transportem ani nie testowaliśmy nowego typu zaczepów do holowania przyczep kempingowych… A jednak cień dawnego Top Gear w pewien szczególny sposób kładł się na naszej pracy. Od czasu do czasu oglądaliśmy w montażowni jakiś szczególnie idiotyczny materiał, jaki udało się nam nakręcić, albo stojąc na planie zdjęciowym w plenerze, czekaliśmy, aż wyleci w powietrze przyczepa kempingowa, którą wypełniliśmy galaretą; to właśnie w takich chwilach jeden z nas – zwykle był to Jeremy – mówił coś w rodzaju: „O-o, kiedy William Woollard to zobaczy, będzie WŚCIEKŁY”, czy: „O rety, Chrisowi Goffey’emu na pewno się to NIE SPODOBA”.
Następnie wyobrażaliśmy sobie obu byłych prezenterów siedzących w swoich domach – oczyma wyobraźni widziałem gustowne, wyłożone dębową boazerią wnętrza, a w nich głębokie fotele – z poczuciem rezygnacji włączających telewizory, żeby obejrzeć Top Gear, chociaż wcześniej powtarzali sobie, że nie powinni tego robić. Łudzili się jednak, że tym razem usłyszą wreszcie coś o pojemności bagażników lub o dostępnych za dopłatą rozsuwanych i podnoszonych szyberdachach. Zamiast tego na ekranie pojawiało się trzech błaznów, ubranych dla zgrywy w stroje pszczelarzy albo upychających sobie nawzajem ciasto do samochodowych schowków. Wyobrażaliśmy sobie, jak byli prezenterzy zgrzytają zębami i zaciskają pięści na widok tego, czym stał się program, który kiedyś był ICH, i jak na koniec w porywie rozpaczy ciskają pilotem od telewizora o podłogę, napędzając stracha cierpiącemu na wzdęcia labradorowi, który wylegiwał się przed kominkiem.
Oczywiście nie mogę ręczyć, że faktycznie tak to wyglądało. Wręcz przeciwnie, jestem prawie pewien, że William Woollard i Chris Goffey, którzy po odejściu z programu odnieśli wiele sukcesów w biznesie, mieli w niedzielne wieczory lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie Top Gear. A jeśli nawet oglądali nasz program, to mam nadzieję, że im się podobał albo że przynajmniej choć trochę doceniali nasze podejście. Bo w pewnym sensie bez dawnego Top Gear nie byłoby tego, co powstało później.
* Nawiązanie do prowadzonego przez Noela Edmondsa teleturnieju Deal Or No Deal, w którym uczestnicy otwierają kolejno pudełka z ukrytymi w nich kwotami pieniędzy (ten i wszystkie kolejne przypisy pochodzą od tłumacza).
** W roku 1982 Noel Edmonds został gospodarzem programu rozrywkowego Late, Late Breakfast Show („Bardzo, bardzo późne śniadanie”).