Читать книгу Najszczęśliwsze dzieci na świecie - Rina Mae Acosta - Страница 9

Wstęp

Оглавление

Dwa szkraby wspięły się na zjeżdżalnię, a teraz spierają się o to, które z nich zjedzie pierwsze. Ich mamy siedzą na pobliskiej ławce, pogrążone w rozmowie, sączą latte i rozkoszują się słońcem. Z oddali dobiega szczekanie psów, jakiś chłopczyk pędzi na swoim rowerku biegowym, a za nim spokojnie kroczy dziadek, pchając przed sobą niemowlęcy wózek. Po ścieżce rowerowej jedzie banda starszych dzieciaków ubranych w dresy; śmieją się i żartują, a ich kije hokejowe kołyszą się niebezpiecznie blisko rozpędzonych kół. Nastolatki wymijają młodą mamę, która jedzie znacznie wolniej, wioząc z przodu niemowlę, z tyłu zaś – kilkuletnie dziecko. Na trawniku grupa dziewczynek bawi się w głupiego jasia, powietrze wypełniają ich radosne piski. Nieco dalej kilku chłopców ćwiczy tricki na deskorolkach. Dzieciom w wieku szkolnym nie towarzyszy ani jeden dorosły.

Ta radosna scenka nie pochodzi z żadnego filmu. Tak wygląda zwykłe wiosenne środowe popołudnie w amsterdamskim Vondelparku, podobnie jak w wielu innych miejscach w całej Holandii, niezależnie od dnia tygodnia.

W roku 2013 UNICEF ogłosił raport[1] uznający holenderskie dzieci za najszczęśliwsze na świecie. Zdaniem badaczy wyprzedzają one pod tym względem swoich rówieśników z dwudziestu dziewięciu najbogatszych krajów uprzemysłowionych. Wielka Brytania zajęła w tym zestawieniu szesnastą, Stany Zjednoczone zaś – dwudziestą szóstą pozycję, tuż przed Litwą, Łotwą i Rumunią – trzema najbiedniejszymi krajami spośród tych, które objęto badaniem. Holenderskie dzieci znalazły się w pierwszej piątce w każdej z ocenianych kategorii: dobrobyt materialny, zdrowie i bezpieczeństwo, edukacja, zachowania i zagrożenia oraz warunki mieszkaniowe i środowisko. Zdobyły najwięcej punktów za zachowania i zagrożenia oraz edukację (Wielka Brytania uplasowała się w tej kategorii na dwudziestej czwartej pozycji). Kiedy poproszono holenderskie dzieci o ocenę zadowolenia z życia, ponad 95% uznało się za szczęśliwe. Korzyści wynikające z dorastania w Holandii zostały potwierdzone przez kilka innych grup badawczych, jak chociażby brytyjska Child Poverty Action Group (organizację przeciwdziałającą ubóstwu wśród dzieci) czy Światową Organizację Zdrowia. Raport UNICEF-u potwierdził wyniki badań przeprowadzonych w 2007 roku, kiedy to Holandię po raz pierwszy ogłoszono krajem, w którym dzieciom żyje się najlepiej. Wielka Brytania i Stany Zjednoczone uplasowały się wówczas na dwóch najniższych pozycjach.

Nowe badania sugerują również, że holenderskie niemowlęta są szczęśliwsze od swoich amerykańskich rówieśników. Po przebadaniu różnic w usposobieniu niemowląt urodzonych w Stanach Zjednoczonych i Holandii okazało się, że te drugie są pogodniejsze – uśmiechają się, śmieją i chętniej przytulają niż amerykańskie. Holenderskie niemowlęta łatwiej też było uspokoić, podczas gdy amerykańskie częściej okazywały strach, smutek i frustrację. Psychologowie przypisują te rozbieżności kulturowym różnicom w wychowywaniu dzieci w tych dwóch krajach. Zdumiewające, że nikt nie zainteresował się głębiej tym tematem.

Jedna z nas jest brytyjską, druga amerykańską mamą; obie poślubiłyśmy Holendrów, wychowujemy nasze pociechy w Holandii i trudno nam nie zauważyć, jak szczęśliwe są tutejsze dzieci. Scenka, którą wcześniej opisałyśmy, powinna wam pomóc zrozumieć dlaczego: holenderskie dzieci cieszą się wolnością, jakiej nie mają dzieci w krajach, z których pochodzimy, i czerpią z niej ogromne korzyści. Oto kilka różnic dzielących holenderskie dzieci od tych wychowywanych w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych:

 Holenderskie niemowlęta więcej śpią.

 Holenderskim dzieciom w szkole podstawowej zadaje się mniej prac domowych (albo wcale).

 Holenderskie dzieci nie tylko się widzi, lecz także się ich słucha.

 Holenderskie dzieci mogą same jeździć na rowerach do szkoły.

 Holenderskie dzieci mogą się bawić na dworze bez nadzoru.

 Holenderskie dzieci regularnie jedzą posiłki z resztą rodziny.

 Holenderskie dzieci spędzają więcej czasu z rodzicami.

 Holenderskie dzieci doceniają proste przyjemności i cieszą się z używanych zabawek.

 I wreszcie: holenderskie dzieci jedzą hagelslag[2] na śniadanie!

Holenderskie dzieciństwo to w dużej mierze swoboda i zabawa z niewielką domieszką szkolnego stresu. W rezultacie miło się przebywa w towarzystwie tutejszych dzieci. Gdy już przywykniemy do ich bezpośredniego stylu komunikacji, okazują się towarzyskie, przyjazne, gadatliwe, pokrzepiająco uczciwe i przechodzą od razu do rzeczy. Holenderskie dzieci są pomocne, szybko przejmują inicjatywę i nie domagają się ciągłej uwagi ze strony dorosłych. Potrafią się zająć same sobą.

Mówiąc, że tutejsze dzieci wydają się szczęśliwe, nie mamy na myśli tego, że bez przerwy się śmieją, skaczą z radości i spontanicznie zaczynają tańczyć w rytm piosenki Happy Pharrella Williamsa. Holenderskie dzieci są świadome własnej wartości, pewne siebie, zdolne do tworzenia mocnych więzi z członkami swoich rodzin, budowania lojalnych przyjaźni, znajdowania miłości i odkrywania swojego miejsca na świecie. Właśnie tego rodzaju szczęścia doświadczają dzieci, których rodzice potrafią je wysłuchać i uszanować ich opinie.

Ten sposób wychowania kształtuje najbardziej pewne siebie, odpowiedzialne i pełne szacunku nastolatki, jakie tylko można sobie wyobrazić. Holenderskie nastolatki się nie buntują. Nie mają w sobie wystudiowanej arogancji, mają za to dojrzałe przeświadczenie o własnej wartości. Chociaż nocowanie u swojej sympatii jest w tej kulturze akceptowane, Holandia może się poszczycić jednym z najniższych odsetków ciąż wśród nastolatek na świecie. Te dzieci są po prostu dobrze przygotowane do wyzwań i trudów dorosłego życia.

Stwierdzenie siedemnastowiecznego filozofa Johna Locke’a, że człowiek rodzi się jako czysta, niezapisana karta, którą kształtuje środowisko, zdominowało anglosaskie podejście do wychowywania dzieci. Zdaniem niektórych, doprowadziło to do powstania nowego modelu przewrażliwionych, nadmiernie przekonanych o własnych racjach i przesadnie zaangażowanych rodziców. Ich dzieci, wiecznie pod presją, zmuszane do konformizmu, ukierunkowane na sukces, nie mogą się rozwijać w swoim tempie. Brytyjscy i amerykańscy rodzice są obecnie znacznie bardziej skoncentrowani na swoich dzieciach niż rodzice w poprzednich pokoleniach i zdają się wierzyć w to, że każda najdrobniejsza dziecięca aktywność wymaga nadzoru dorosłego. Cechą definiującą współczesne rodzicielstwo w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych jest niepokój: nasi przyjaciele mieszkający w tych dwóch krajach gonią resztką sił; każda ich rodzicielska decyzja obarczona jest brzemieniem wątpliwości, niepewności i poczucia winy. Dlaczego holenderscy rodzice nie są obciążeni podobnymi niepokojami? Dlaczego nie przejawiają tych lękliwych, pełnych przewrażliwienia zachowań, tak popularnych gdzie indziej?

Holandia ma opinię kraju liberalnego, w którym toleruje się seks, narkotyki i alkohol, lecz za tym kryje się pilnie strzeżony sekret: w rzeczywistości Holendrzy są narodem dość konserwatywnym. W sercu holenderskiej kultury kryje się społeczeństwo domatorów, którzy stawiają rodzinę na pierwszym miejscu. Rodzice mają jednak zdrowe podejście do dzieci i postrzegają je jako indywidualne jednostki, a nie przedłużenie samych siebie. Rozumieją, że sukcesy nie muszą prowadzić do szczęścia, za to szczęście może sprzyjać sukcesom. Holendrzy trzymają na wodzy niepokoje, stresy i oczekiwania związane ze współczesnym rodzicielstwem, nadając nową definicję sukcesowi i dobremu samopoczuciu. Dla nich sukces zaczyna się od szczęścia – dzieci i rodziców.

Holenderski sposób wychowania pozwala zachować równowagę pomiędzy rodzicielskim zaangażowaniem i delikatnym zaniedbaniem. Holendrzy wierzą w staroświeckie rodzinne wartości połączone ze współczesnym poszanowaniem poczucia godności każdego dziecka i szacunkiem dla tych stref życia kobiety, które wykraczają poza macierzyństwo. Dla Holendrów normą jest prostota: rodziny wybierają proste, niezbyt kosztowne rozrywki i starają się wracać do źródeł.

Holenderskie społeczeństwo wypracowało godną pozazdroszczenia równowagę pomiędzy pracą a życiem prywatnym. Jako europejscy liderzy pracy na część etatu Holendrzy pracują średnio dwadzieścia dziewięć godzin tygodniowo[3], poświęcają przynajmniej jeden dzień w tygodniu dzieciom, a przy tym są jeszcze w stanie wykroić trochę czasu wyłącznie dla siebie. Nie spotkacie holenderskiej matki, która miałaby poczucie winy z powodu niedostatecznej ilości czasu spędzanego z dziećmi – raczej będzie starała się znaleźć czas – niezwiązany z macierzyństwem i pracą – dla siebie. Krzepkie, wysmagane wiatrem i pewne siebie holenderskie mamy nie zaczynają się stresować koniecznością powrotu do dawnej formy w minutę po opuszczeniu szpitala ze świeżo narodzonym maleństwem. Nie wyręczają też dzieci w tym, co mogą one zrobić same – wierzą bowiem w sens zachęcania ich do samodzielności stosownie do wieku. Są śmiałe i opanowane. Nie konkurują ze sobą ani nie wpędzają się w poczucie winy, jak to się zdarza matkom w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych.

Holenderscy tatusiowie nie boją się wyjść na ofermy – odgrywają taką samą rolę w wychowaniu dzieci i prowadzeniu domu, jak żony. W dni wolne od pracy opiekują się dziećmi i pomagają utulić najmłodsze z nich do snu. Z równym prawdopodobieństwem możecie spotkać na ulicy tatę pchającego wózek z dzieckiem lub taszczącego je w nosidełku jak mamę. A gdy na przykład dziecko ma gorączkę, holenderscy rodzice będą z nim zostawać w domu na zmianę; większość pracodawców okazuje w takim przypadku daleko idące zrozumienie. Holenderscy tatusiowie chodzą ulicami z dumnie podniesionymi głowami i nie przejmują się tym, że my, cudzoziemcy, nabijamy się z ich sztywnych od żelu loków, czerwonych spodni czy żółtych kurtek.

Dla kontrastu, brytyjscy i amerykańscy rodzice czują się wiecznie sfrustrowani swoimi nierealnymi oczekiwaniami i opiniami innych. Święcie wierzą, że dzieci potrzebują całego czasu, pieniędzy, środków i uwagi, jakie rodzic może (nadludzkim wysiłkiem) im dać, by miały zapewniony dobry start. To założenie wydaje się zakorzenione w brytyjskiej i amerykańskiej kulturze. Jeśli kobieta nie dorasta do ideału poświęcającej się, śledzącej nowinki, stającej na głowie mamy, społeczeństwo jej to wytknie. Ale odkąd to bycie dobrym rodzicem oznacza, że wychowanie dziecka będzie definiowało całe nasze życie? Kiedy pogodziliśmy się z tym, że współczesne macierzyństwo powinno się składać wyłącznie z pracy bez odrobiny rozrywki?

Sednem problemu jest sposób, w jaki społeczeństwo nauczyło się oceniać i porównywać rodzicielskie kompetencje przez pryzmat akademickich osiągnięć naszych dzieci. Wszyscy znamy atrybuty rodzicielstwa charakterystyczne dla klasy średniej: ergonomiczne nosidełka, wymyślne wózki, organiczne przekąski, ekskluzywne prywatne szkoły, klubiki sportowe, lekcje muzyki… Szkolne boisko zamieniło się w pole rodzicielskiej bitwy. Koleżanka z Nowego Jorku opisała mi przepychanki rodem z boiska do rugby, towarzyszące walce o miejsce w przedszkolu na Upper East Side. Rodzice trzylatków i ich pociechy muszą przejść rygorystyczny proces selekcji, a niedostanie się do przedszkola jest o wiele gorsze niż porzucenie przed ołtarzem. Istnieją nawet „dobre” i „złe” daty urodzin; poczęcia planuje się tak, aby dziecko było najstarsze (a co za tym idzie, najlepiej rozwinięte intelektualnie) w klasie. Współzawodnictwo między matkami osiąga najbardziej ekstremalną formę w Nowym Jorku i Londynie, skąd przenika do innych miast, na przedmieścia i wsie. Rodzicielstwo przekształciło się w sport wyczynowy, edukacja zaś – w strefę działań wojennych.

Jednak tutaj, w tym niewielkim płaskim państewku na zachodzie Europy, rodzice zachowują się zupełnie inaczej i w rezultacie wychowują jedne z najbardziej zadowolonych z życia dzieci na świecie. Niemiecki poeta Heinrich Heine zażartował kiedyś: „Gdy nastąpi koniec świata, pojadę do Holandii, bo tam wszystko się dzieje pięćdziesiąt lat później”. Życie w Holandii jest jednocześnie kojąco znajome i staroświeckie. Holenderskie dzieci cieszą się dużą swobodą: jeżdżą do szkoły na rowerach, bawią się na ulicy i odwiedzają po szkole przyjaciół bez nadzoru dorosłych. Podczas wspólnej kolacji każdy ma coś do powiedzenia, a rodzinom nie brakuje czasu na robienie różnych rzeczy razem. Dzieci w szkołach podstawowych nie mają zadawanej pracy domowej i nie zakuwają do egzaminów. Wielu z nas tęskni za takim dzieciństwem rodem z czarno-białych fotografii, starych filmów i powieści Enid Blyton.

Tylko czy taka wersja dzieciństwa rzeczywiście jest staroświecka? A może właśnie wyprzedza swoje czasy? Czy to możliwe, że Holendrzy świadomie trzymają się tej wersji dzieciństwa? Na czym polega fenomen Holandii, dlaczego mieszkające tu dzieci nadal mogą się cieszyć tak beztroskim życiem? Czy ten malutki kraj naprawdę jest bezpieczniejszy niż inne?[4]

Holandia jest zamożnym zachodnioeuropejskim państwem korzystającym z wszelkich wygód nowoczesnego życia i trapionym problemami charakterystycznymi dla pierwszego świata, takimi jak: przestępczość, morderstwa i porwania dzieci. Tutejsze tabloidy nie podsycają jednak rodzicielskich lęków, a holenderscy rodzice są mistrzami patrzenia na wszystko z odpowiedniej perspektywy: oceniają stopień realnego zagrożenia i działają stosownie do niego. Holendrzy mają na to nawet odpowiednie słowo: relativeren. Oznacza ono, że przyglądają się problemowi ze wszystkich stron i zamiast martwić się porwaniami, pedofilami i katastrofami, wolą przygotować dzieci na powszechniej występujące zagrożenia, takie jak utonięcia czy wypadki drogowe, ucząc je pływać, jeździć na rowerze i bezpiecznie przechodzić przez ulicę.

Istotne jest to, że chociaż dług przeciętnego holenderskiego gospodarstwa domowego należy do najwyższych w Europie, a samo państwo nie jest wolne od problemów społecznych, w Holandii występuje mniej społecznych i ekonomicznych nierówności aniżeli w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Warunki życia są dobre, chociaż nie dla wszystkich idealne. W raporcie UNICEF-u z 2013 roku Holandia uplasowała się za Szwecją, Irlandią i Norwegią w kategorii warunki mieszkaniowe i środowisko. Nie zapominajmy, że jest to kraj dość wilgotny (duża część terytorium znajduje się poniżej poziomu morza) i przeludniony. Widok wiecznie szarego nieba może czasem przyprawić o depresję. Holandia to żaden raj.

Jako mamy cudzoziemki wychowujące swoje dzieci w Holandii, podzielimy się naszą wiedzą na temat holenderskiego modelu rodzicielstwa. Uzgodniłyśmy, że: Michele, której pociechy są starsze niż Riny, skoncentruje się na dzieciach w wieku szkolnym, Rina zaś na tych w wieku poniżej pięciu lat. Obie rozmawiałyśmy z rodzicami i ich dziećmi, usiłując zrozumieć, co takiego wiedzą Holendrzy, a o czym zapomnieli lub co przeoczyli rodzice w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. Jak to się dzieje, że holenderscy rodzice wychowują szczęśliwe dzieci i sympatyczne nastolatki? Czy odpowiedź rzeczywiście sprowadza się do czekoladowej posypki, którą serwuje się z chlebem na śniadanie? A może do tego, że holenderskie dzieci wszędzie jeżdżą na rowerze? Albo że ich rodzice mają takie luźne podejście do swojej roli? Że Holenderki wolą rodzić w domach? Że wszyscy Holendrzy kochają nabiał? Regularnie jeżdżą na biwaki? A może chodzi o system nauki w szkołach średnich oparty na ścieżkach edukacyjnych? Rozmawiałyśmy z innymi rodzicami, słuchałyśmy, co mieli do powiedzenia, a teraz podzielimy się momentami olśnienia, jakie były naszym udziałem. Postaramy się też przekazać jak najwięcej wskazówek, żebyście mogli wychować swoje dzieci po holendersku; na szczęśliwych ludzi.

Najszczęśliwsze dzieci na świecie

Подняться наверх