Читать книгу Cudowny chłopak i ja. - R.J. Palacio - Страница 13
Rozmowa przez telefon
ОглавлениеPamiętam, jaka przejęta była moja mama po rozmowie z panem Tushmanem. Tamtego wieczoru przy kolacji rozwodziła się, jaki to wielki zaszczyt. No bo zadzwonił do nas dyrektor klas średnich z mojej szkoły podstawowej1 i zapytał, czy mógłbym zaopiekować się jakimś nowym uczniem. O rany! Fantastycznie! Mama zachowywała się tak, jakbym dostał Oscara albo coś w tym rodzaju. Jej zdaniem dowodziło to, że w tej szkole potrafią dostrzec „wyjątkowych” uczniów – rewelacyjna sprawa. Mama jeszcze nie poznała pana Tushmana – był dyrektorem szkoły podstawowej średniej, a ja chodziłem do niższej – ale piała z zachwytu, jak miło z nią rozmawiał.
Mama od dawna jest w szkole szychą. Zasiada w radzie nadzorczej, cokolwiek to znaczy, na pewno coś ważnego. Ciągle zgłasza się na ochotnika do różnych prac. Na przykład zawsze była „mamą klasową”, to znaczy zajmowała się sprawami organizacyjnymi w mojej klasie. Rok w rok. Dużo robi dla szkoły.
W dniu, gdy miałem pokazać temu nowemu szkołę, mama odwiozła mnie pod budynek. Chciała zaprowadzić mnie pod drzwi, ale szybko powiedziałem: „Mamo, to szkoła średnia!”. Od razu zrozumiała i odjechała, zanim jeszcze wszedłem do środka.
Charlotte Cody i Jack Will już czekali w holu. Powiedzieliśmy „cześć”, Jack i ja uścisnęliśmy sobie ręce, tak jak zwykle witamy się w naszej paczce, i pozdrowiliśmy ochroniarza. Potem we trójkę poszliśmy do gabinetu pana Tushmana. Pusta szkoła, bez uczniów, robiła dziwne wrażenie!
– Zobacz, kolo, moglibyśmy tu jeździć na deskorolce i nikt by o tym nie wiedział! – zawołałem do Jacka, gdy biegaliśmy i ślizgaliśmy się po posadzce, już niewidoczni dla ochroniarza.
– No chyba – odparł Jack.
Zauważyłem, że im bliżej było do gabinetu, tym mniej się odzywał. Właściwie wyglądał tak, jakby miał puścić pawia.
Prawie na samej górze schodów zatrzymał się i powiedział:
– Nie mam na to ochoty!
Stanąłem przy nim. Charlotte już była na podeście.
– Chodźcie! – krzyknęła.
– Nie rządź się! – odkrzyknąłem.
Pokręciła głową i przewróciła oczami. Ubawiony szturchnąłem Jacka łokciem. Uwielbialiśmy droczyć się z Charlotte. Bo taka z niej chodząca dobroć!
– Porąbana sprawa – mruknął Jack, pocierając dłonią policzek.
– Jaka sprawa? – zapytałem.
– Wiesz, kto to jest ten nowy?
Nie wiedziałem.
– A ty wiesz, prawda? – zwrócił się do Charlotte.
Charlotte zeszła kilka stopni.
– Chyba tak. – Skrzywiła się, jakby zjadła coś niedobrego.
Jack walnął się trzy razy w głowę.
– Byłem kretynem, że się zgodziłem – wycedził przez zęby.
– Chwila, kto to taki? – Złapałem Jacka za ramię i odwróciłem go przodem do siebie.
– To ten August. No wiesz, dzieciak z twarzą.
Nie miałem pojęcia, o kim on mówi.
– Wygłupiasz się? Nie widziałeś chłopaka? Mieszka w tej dzielnicy! Czasem przychodzi na plac zabaw. Musiałeś go widzieć. Jak wszyscy!
– On nie mieszka w tej dzielnicy – wtrąciła Charlotte.
– Właśnie że tak! – zirytował się Jack.
– Mówię, że Julian nie mieszka w tej dzielnicy – odparła, równie zirytowana.
– Jakie to ma znaczenie? – zapytałem.
– Wszystko jedno! – uciął Jack i zwrócił się do mnie. – Ma znaczenie. Wierz mi, kolo, czegoś takiego jeszcze nie widziałeś.
– Nie bądź wstrętny, Jack – zganiła go Charlotte. – To nieładnie.
– Nie jestem wstrętny! – oburzył się Jack. – Tylko mówię prawdę.
– To jak on właściwie wygląda? – spytałem, tracąc już cierpliwość.
Jack stał w miejscu i kręcił głową, bez słowa. Spojrzałem na Charlotte: zmarszczyła brwi.
– Sam zobaczysz – powiedziała. – No, chodźmy wreszcie.
Poszła na górę i skręciła w korytarz prowadzący do gabinetu pana Tushmana.
– No, chodźmy wreszcie – zwróciłem się do Jacka, idealnie naśladując Charlotte. Byłem przekonany, że to go rozbawi, ale nie rozbawiło. – Rusz się, kolo!
Zamachnąłem się, jakbym chciał dać mu w zęby. Dopiero wtedy zaśmiał się krótko i w odpowiedzi zamierzył się na mnie w zwolnionym tempie. Zaczęła się przepychanka, gdy jeden drugiego próbował dźgnąć pod żebro.
Charlotte wróciła i zawołała ze szczytu schodów:
– Chłopaki, idziemy!
– Chłopaki, idziemy! – szepnąłem do Jacka i tym razem jakby się roześmiał.
Ale pod gabinetem pana Tushmana trzeba było wysilić się na powagę.
Weszliśmy do sekretariatu. Pani Garcia kazała nam zaczekać u siostry Molly, pielęgniarki szkolnej, która miała swój pokoik obok gabinetu pana Tushmana. Staliśmy tam, nie odzywając się słowem. Miałem ochotę nadmuchać lateksową rękawiczkę, którą zobaczyłem w pudełku przy kozetce, ale się powstrzymałem, choć na pewno byłoby śmiesznie.