Читать книгу Pod prąd - Robert Biedroń - Страница 5
ОглавлениеEch, to jest ten moment, w którym wszystko się zacznie. To straszne! Mogę leżeć?
Możesz. W ogóle mi to nie przeszkadza.
Kim jest Robert Biedroń?
(śmiech) Mężczyzną leżącym, ale nie upadłym. Dlaczego zaczynamy od tak filozoficznego pytania? Bytem materialnym, mam wątpliwości czy duchowym. Trudny początek, aż boję się, co będzie dalej.
Im dalej w las, tym więcej drzew.
Mam nadzieję, że gdy będziemy kończyć książkę, będzie mi łatwiej odpowiedzieć na to pytanie.
Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa?
Nie wiem, czy to wspomnienie jest prawdziwe. Często historie z dzieciństwa wydają się prawdziwe, a tak naprawdę są jedynie projekcją naszego umysłu. Pamiętam moment, w którym przyszedłem po raz pierwszy do przedszkola. Na dywanie leżał bączek, zabawka. Był wielkości bochenka chleba, a tak go przynajmniej zapamiętałem. Pamiętam moment, kiedy wprawiam go w ruch i… To jest chyba najstarsze wspomnienie.
Pamiętasz, kim chciałeś wtedy zostać?
Oczywiście. Chciałem być strażakiem. Byłem dość szablonowym dzieckiem. Później chciałem być marynarzem, bo pojechałem na kolonie do Gdyni i zobaczyłem statki. To było moje marzenie w pierwszej klasie podstawówki. Później chciałem być archeologiem, bo rodzice mieli przyjaciół archeologów. I często nas do nich zabierali. Pamiętam, że pan archeolog wydawał mi się strasznie stary.
Pewnie był w naszym wieku.
Pewnie tak. Opowiadał mi o podróżach, pokazywał książki; bardzo się tym wszystkim fascynowałem. Później powróciłem do koncepcji podróżowania i zapragnąłem być albo pilotem, albo marynarzem. Nigdy za to nie chciałem być aktorem. Występowałem w teatrze w szkole średniej, ale fatalnie mi to wychodziło. Nie potrafiłem zapamiętać tekstu i musiałem go ukryć gdzieś podczas przedstawienia, żeby przed wypowiedzeniem kwestii przypomnieć sobie co dalej.
Darłeś koty z rodzeństwem?
Pewnie, że tak! Jestem najstarszy. Kolejny jest Rafał, o dwa lata młodszy, z którym tak naprawdę się wychowywałem. Byliśmy przyjaciółmi. Jest jeszcze Krzysztof, młodszy o sześć lat, i Monika o osiemnaście. To dosyć duża różnica wieku. Z siostrą relacje mam luźne, bo kiedy się urodziła, ja już nie mieszkałem w domu. Podobnie jest z młodszym bratem. Wyprowadziłem się, jak miałem piętnaście lat, a on dziewięć, więc też nie byliśmy ze sobą aż tak długo.
Z każdym z nich dogadywałem się inaczej, ale najwięcej wspomnień mam związanych z Rafałem. Pełnych emocji i takiej braterskiej agresji, kiedy biliśmy się non stop, do krwi. On wygrywał, bo był ode mnie silniejszy. Ja byłem za to bardziej sprytny, więc organizowałem sytuacje, w których przegrywał intelektualnie. Takie tam moje słodkie zemsty… Na przykład „uruchamiałem bank”, który zbierał pieniądze, a on lokował je w taki sposób, że wszystko przegrywał. Ja dostawałem od niego wpierdziel, on ponosił straty finansowe.
Nasze relacje rozluźniły się w okresie dojrzewania. On kochał sport, przede wszystkim żużel, ja wolałem książki. Czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Byłem ulubieńcem pań ze szkolnej biblioteki.
Podejmowałeś jakieś szalone działania?
Ciągle pakuję się w jakieś szaleństwa! Rzucam się na głęboką wodę, z różnymi pomysłami. Wydaje mi się, że dla wielu ludzi moje pomysły są szaleńcze, moje poglądy, wizje i to, co robię.
Podjąłem kiedyś próbę nauki tańca towarzyskiego, bo wydawało mi się, że nie umiem tańczyć. Zawsze wstydziłem się wyjść na parkiet.
Z dzieciństwa pamiętam, jak mój kolega wracał ze szkoły i zapadła się pod nim ziemia. Był bardzo gruby, więc nie zrobiło to na nas wrażenia. A on przybiegł później, cały rozemocjonowany, i krzyczał, że coś tam jest. Zorganizowałem ekspedycję z podwórka jak Indiana Jones. Zabraliśmy latarki i zeszliśmy do tej dziury. Okazało, że to bunkier. Wybuchło szaleństwo. Siedzieliśmy w nim codziennie przez kilka miesięcy i szukaliśmy skarbów.
Nie przymierzając, wyprawa skautów po zdobycie nowych sprawności…
Nie byłem w harcerstwie. Mama mi zabroniła.
Dlaczego?
Wszystkie dzieci należały do harcerstwa, tylko nie ja! Miałem przerąbane życie małolata! Mama mówiła, że harcerstwo to komunistyczna organizacja i mam tam nie chodzić. A dzieciaki miały mundurki i to tak fajnie wyglądało! Drużyny, apele. Ja tego wszystkiego nie miałem, ale za to w ramach rekompensaty mama zapisała mnie do PTTK. A potem okazało się, że to też takie harcerstwo, tyle że bez mundurków. Chodziło się po górach i jeździło na wycieczki. Bardzo to lubiłem. Zresztą wciągnąłem w to brata i sam go zapisałem. Jeździliśmy po całej Polsce. To dopiero były przygody!
Pamiętasz jakąś?
Dużo. Byliśmy na przykład w Bóbrce, w skansenie kopalni ropy naftowej. Tam dowiedziałem się, że mój pradziadek – Jędrzej Biedroń – był jednym z jej współzałożycieli, razem z Ignacym Łukasiewiczem. Taki sekret odkryłem, że aż po powrocie do domu dostałem gorączki. To była niesamowita wiadomość dla takiego chłopca jak ja. Pamiętam, że nosiliśmy wielkie plecaki. Teraz się zastanawiam, jak taki malec dawał radę nosić tak wielki plecak ze stelażem!
Jeździłem też do Żarnowca, gdzie był dworek Marii Konopnickiej. Nigdy podczas tych wszystkich wycieczek nikt nie zająknął się nawet, że Konopnicka żyła z Dulębianką. O tym, że tworzyły związek, dowiedziałem się już w dorosłym życiu. Ta polska hipokryzja, ta dulszczyzna, która musiała też bardzo uwierać Konopnicką, jest w nas głęboko zakorzeniona. Nawet nie wiem, czy i teraz dzieciaki, które tam jeżdżą, znają prawdę.
Nie sądzę.
To jest absurdalne, że się o tym nie mówi! Przecież ona tam mieszkała ze swoją partnerką. Wychowywały dzieci, spały w jednym łóżku, a my udawaliśmy… Kto wie, czy wciąż nie udajemy. To jest smutne. Twórczyni Roty, tej samej, którą śpiewają nienawidzący gejów i lesbijek narodowcy! Czy oni wiedzą, że na wszystkich uroczystościach śpiewają Rotę napisaną przez Marię Konopnicką, która była w związku z Marią Dulębianką? To jakaś ironia losu! No ale oto Polska właśnie. Pełna sprzeczności, zakłamania i absurdów.
Może gdybym znał prawdę jako dziecko, łatwiej byłoby mi zaakceptować samego siebie?
Byłeś szefem bandy podwórkowej?
No pewnie! Niedaleko Krosna jest zamek Kamieniec, ten z Zemsty Aleksandra Fredry. Często tam jeździliśmy i bawiliśmy się w wojny, Krzyżaków, jak to dzieci. Ja miałem mapy i planowałem trasy dotarcia do celu. Organizowaliśmy wojny podwórkowe między blokami, a nawet między osiedlami. W szkole podstawowej zostałem liderem buntu szkolnego. To było zakończenie roku i piliśmy wino dla animuszu. Chcieliśmy wygarnąć naszej wychowawczyni, powiedzieć, dlaczego jej nie lubimy. O mnie na przykład mówiła, że jestem debilem i że nie powinienem iść do średniej szkoły, bo i tak nigdy się nie dostanę. Byłem genialny z przedmiotów humanistycznych, ale kompletna noga ze ścisłych. To ją pewnie uwierało. Zostałem zatem oddelegowany, żeby powiedzieć jej kilka słów prawdy.
Później, gdy rozpętała się afera, miałem przerąbane. Nie chciano mi wydać świadectwa ukończenia szkoły. Powiedziano, że w związku z tym, co się wydarzyło, rada pedagogiczna raz jeszcze musi przeanalizować, czy ja tę szkołę powinienem kończyć, czy nie, i czy przypadkiem nie powinni mnie zostawić na jeszcze jeden rok. Przestraszyłem się.
Później buntowałem się też przeciwko nauczycielom w szkole średniej, z której mnie wyrzucono. Byłem przewodniczącym internatu i stamtąd też mnie wyrzucono, też przez bunt. Ciągle tak było. Zawsze szedłem pod prąd. Dzisiaj też często jestem w opozycji. Taki buntownik nie z wyboru.
Rozrabiałeś w szkole. Rodzice byli wzywani na dywanik?
Często, bo byłem niepokorny. Wiem to ze wspomnień innych osób, bo sam oczywiście inaczej zapamiętałem dzieciństwo. Grzeczniej. No może poza tym, że chodziliśmy z Rafałem do tej samej szkoły, więc często się biliśmy.
Nie odpuszczaliście nawet w szkole?
To był permanentny konflikt. Nieustająca rywalizacja, o to, kto ma więcej kapsli albo fajniejszych kolegów, ale w szkole miałem przerąbane również z powodu matematyki.
Matematyki?
Nie byłem geniuszem matematycznym. Niestety. Jednak w szkole średniej trafiłem na nauczycielkę, która rozumiała, że matematyki nie ogarniam. Traktowała mnie z pobłażaniem i wiele odpuszczała. I w końcu miałem odrobinę spokoju.
Największy młodzieńczy nieodpowiedzialny wybryk?
Było wiele. Pamiętam ten najbardziej dramatyczny. Wychowałem się w Krośnie, na granicy z Ukrainą i ze Słowacją. I kiedyś z moim kolegą pojechaliśmy odkrywać wtedy jeszcze Czechosłowację. A był to okres wzmożonych kontroli. Druty, zasieki, strażnicy. Zbliżyliśmy się do granicy czechosłowackiej, gdzie zostaliśmy złapani przez Straż Graniczną. Przetrzymywali nas kilka godzin. Płakaliśmy, obawiając się konsekwencji.
Ile miałeś lat?
Byłem dzieckiem. Nie wiem, z dziesięć? Strażnicy przetrzymywali nas i straszyli, że trafimy do więzienia, ponieważ chcieliśmy nielegalnie przekroczyć granicę. To byli jacyś idioci. Jaja sobie z nas robili. Aż w końcu zadzwonili po rodziców, a ja naprawdę wierzyłem, że oni nas zamkną, a chciałem przecież tylko zobaczyć granicę czechosłowacką…
Pamiętasz jakąś jeszcze traumę?
W dzieciństwie siostra zakonna naciągała mi ucho za to, że byłem bezbożnikiem. Wtedy to było dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Nie znałem słowa „bezbożnik”. Dzieci za mną w szkole krzyczały potem bezbożnik! i dopiero wtedy dowiedziałem się, co ono znaczy. To było straszne! Ona mnie napiętnowała, bo przecież wcześniej dzieci w ogóle nie odnosiły się do mojej religijności. Dopiero siostra wprowadziła ten element do mojego życia. I ten ksiądz, który kiedyś mnie i brata złapał na ulicy.
To była mroźna, zimowa niedziela, wracaliśmy chyba z sanek. Zaczął krzyczeć, pytać, dlaczego nie byliśmy na mszy w kościele, a my kompletnie nie wiedzieliśmy, o co mu chodzi. Dlaczego niby mielibyśmy być na mszy? Przecież w niedzielę chodzi się na sanki! Wiedzieliśmy, że niektóre dzieci chodzą na mszę, i już wtedy czułem, że coś tu nie gra. Dlaczego ja muszę chodzić do kościoła? Dlaczego jestem bezbożnikiem? Dlaczego siostra ciągnie mnie za ucho? To sprawiło, że zacząłem się buntować.
Pewnie też inne predyspozycje miały na to wpływ, ale to urosło do tego, do czego urosło. Już wtedy miałem przechlapane, bo byłem inny. Oczywiście później, kiedy odkryłem, że jestem gejem, to już w ogóle miałem przechlapane. Na szczęście wtedy siostra i ksiądz nie mogli mi już naciągać ucha, ale księża z ambony mówili niejedno.
Jesteś ochrzczony?
Tak. Byłem nawet u Komunii Świętej. Mam chyba nawet zdjęcie pamiątkowe z tego dnia; kiedyś opublikował je „Super Express”. Nie przystąpiłem do bierzmowania, bo to nie było mi potrzebne. Często chrzci się w naszym społeczeństwie dziecko na wszelki wypadek, bo co ludzie powiedzą.
Pielęgnujesz jakieś szkolne znajomości?
Tak, z moim najlepszym kolegą ze szkoły średniej. I z innymi kolegami też utrzymuję kontakt. Miałem bardzo dobrego kolegę w podstawówce, Piotra, ale zmarł na raka.
Jak to przeżyłeś?
Traumatycznie. Pamiętam, że nikt nas nie przygotowywał, nie wytłumaczył, skąd to się bierze, dlaczego. Miałem z dziesięć, jedenaście lat i nie wiedziałem, co zrobić, jak się zachować w takiej sytuacji. Było mi bardzo smutno, bo to był mój dobry kolega. Pamiętam do dziś jego twarz, jakieś strzępy rozmów.
A z koleżankami też utrzymujesz kontakty?
Nie. A dlaczego akurat z koleżankami?
Nie byłeś w szkole ulubieńcem koleżanek?
Byłem, ale wiesz… Grono osób, które dopuszczam do swojego najbliższego kręgu, jest bardzo wąskie. Poza tym nie jestem w stanie pielęgnować wszystkich relacji, bo dużo pracuję. Jestem zaangażowany w życie zawodowe. W związku z tym mam tylko garstkę naprawdę bliskich.
Chcesz powiedzieć, że koleżanki w szkole dyskryminowałeś?
Skąd! Miałem nawet takie, z którymi się przyjaźniłem. Różnie to bywało na różnych etapach dzieciństwa. Ale w żadnej nigdy się nie zakochałem. Przykro mi, że cię rozczarowałem.
Jak wspominasz szkołę?
Szkoła… Zbyt często podcinała mi skrzydła, zamiast ich dodawać. Źle się czułem w podstawówce. Czułem, że mnie tłamsi, że ten system nie jest skrojony dla mnie, że muszę robić rzeczy, które mnie nie ciekawią. Że moja energia jest gdzieś wytracana. Że dzieje się coś, co jest dla mnie niesprawiedliwe. No i wracałem do domu, gdzie była przemoc. Nie było takiego punktu, gdzie mógłbym się czuć bezpiecznie. I to nie było fajne.
Jeśli miewam dzisiaj koszmary, to są one związane ze szkołą. Śni mi się szkoła, która jest opresyjna i surowa. Śni mi się matematyka.
Co ci się śni?
Nauczycielka zbierająca klasówkę, której nie napisałem. I że znów dostanę pałę z matematyki.
Ściągałeś?
Ściągałem.
Na jakich przedmiotach?
Próbowałem ściągać na matematyce, ale nigdy mi to nie wychodziło (śmiech). Przepisywałem toczka w toczkę zadania matematyczne, ale nauczyciele musieli o tym wiedzieć, bo zawsze dostawałem pałę. Nie lubiłem WF-u, szczególnie piłki nożnej, bo gra zbyt często wiązała się z przemocą. A wuefista był absolutnym zaprzeczeniem zdrowego stylu życia. Był bardzo gruby. Wszyscy wiedzieliśmy też, że pije. Właściwie pasję do sportu, a zwłaszcza do biegania, odkryłem dopiero na studiach.
W szkole byłem bardzo dobry z przedmiotów humanistycznych. Miałem szóstki na świadectwie z polskiego, języków obcych, historii – to były moje pasje! Jeździłem na olimpiady z geografii, z historii, ale miałem problemy z przedmiotami ścisłymi. Po prostu to moja pięta achillesowa.
Choć to pewnie wina i naszego archaicznego systemu edukacji. Nieprzypadkowo blisko 40 procent Polaków nie rozumie tego, co czyta, a co dziesiąty absolwent podstawówki nie potrafi czytać ze zrozumieniem. Mamy szkołę niedostosowaną do dzisiejszych realiów. Obserwuję to jako prezydent miasta odpowiedzialny za organizację systemu oświaty. W praktyce wygląda to tak, że samorząd wydaje na nią ogromne pieniądze, a mieszkańcy otrzymują bardzo kiepski produkt. W konsekwencji więc mamy sytuację, w której 10 milionów Polaków, czyli ¼ społeczeństwa, nie ma w domu ani jednej książki, za to ma prawa wyborcze, z których korzysta, dokonując takich, a nie innych, wyborów.
Niestety, system prawa oświatowego jest w Polsce tak skonstruowany, że jako prezydent miasta mam ograniczone możliwości wpływania na poziom edukacji. Trzeba to zmienić, bo inaczej nadzór samorządu nad oświatą staje się fikcją i ogranicza się wyłącznie do spraw kadrowych i finansowych.
Na wagary też chodziłeś?
Tak często, że nawet zostałem za to wyrzucony ze szkoły średniej.
W której klasie?
To było technikum, piąta klasa.
I co?
I nic. Przyjechał mój ojciec i na mnie nakrzyczał. Powiedział, że mam się zmienić i poprawić.
Poprawiłeś się?
Nie, ale zrobiłem się ciut grzeczniejszy. Nie chciałem, żeby mnie wyrzucono, bo przecież chciałem iść na studia. Musiałem ulec systemowi, niestety. I dalej chodziłem do szkoły. Na maturze dostałem dobre świadectwo.
Tylko dobre?
Same piątki, bo matematyka była nieobowiązkowa. Zdawałem język polski, angielski i wiedzę o społeczeństwie. Jestem humanistą i zawsze byłem dobry z tych przedmiotów, nie bałem się matury. Podobała mi się moja szkoła średnia, chodziłem do niej z radością. Bardzo miło wspominam studia. Uczyłem się języków…
Jakich?
W szkole średniej miałem trzy: angielski, rosyjski i francuski. A na studiach dwa: francuski i angielski.
Mówisz też po włosku, prawda?
Chciałem mówić po włosku, więc się go nauczyłem. Chcesz – działasz – masz efekt.
Chodziłeś do szkoły, w której pracowali rodzice?
Nie. Ja chodziłem do Technikum Hotelarskiego w Ustrzykach Dolnych, a moi rodzice pracowali w technikum naftowym. Musiałem się uczyć. Byłem najstarszy z rodzeństwa i oczekiwano ode mnie, że będę się opiekował, że będę dojrzały, będę podejmował dorosłe już decyzje.
Byłeś wtedy punkiem?
Tak. Nosiłem się punkowo, ale wtedy sporo było takiej młodzieży. Zafascynowany byłem Siczką, legendarnym liderem zespołu KSU, który pochodził z Ustrzyk Dolnych. Dzisiaj pozostały mi już tylko płyty, kasety i dziurka w uchu po kolczyku.
Z czego żyłeś?
Mieszkałem w internacie, nie miałem za dużo pieniędzy, więc musiałem nauczyć się, jak żyć rozsądnie. Później wyjechałem na studia i pracowałem, już od pierwszego roku. Byłem stróżem nocnym. W nocy stróżowałem, a w ciągu dnia się uczyłem.
Gdzie…?
Pilnowałem hurtowni farmaceutycznej. Łapałem się wszystkiego, żeby się jakoś utrzymać. Później wyjechałem do Londynu, żeby się nauczyć języka. Chodziłem tam do szkoły. Pracowałem w kawiarni, a w międzyczasie się uczyłem. Zresztą jako szesnastolatek wyjechałem kiedyś do Włoch, zaraz po przemianach, i znalazłem sobie pracę jako ogrodnik w Neapolu. Wiesz, człowiek bardzo szybko dojrzewa w takich sytuacjach.
Dobrze zarabiałeś?
Dobrze. Kupiłem sobie odtwarzacz wideo.
Przyznaj się, co oglądałeś.
Wszystko! Hurtowo! Wszystko, co można było kupić lub wypożyczyć. Całe podwórko przychodziło oglądać.
Rodzice wiedzieli o tym wyjeździe?
Wiedzieli, pozwolili mi. Rodzice byli bardzo liberalni w tych sprawach. Pozwalali nam na bardzo wiele. Podróżowaliśmy z moim bratem autostopem. To go zachęciło do ucieczki (śmiech). Ale o tym później. Podróżowaliśmy po całej Europie, on miał wtedy czternaście lat. Mieliśmy sto marek, pamiętam!, i nie wydaliśmy ich. Zjechaliśmy całą Europę i wróciliśmy ze stówą w kieszeni.
Jakim cudem?
Robiliśmy różne kombinacje. Spaliśmy w rowach, a gdy mieliśmy więcej szczęścia – pod namiotem. Jedliśmy to, co było najtańsze lub znalezione. Opowiadaliśmy ludziom naszą historię: że podróżujemy i że mamy ze sobą tylko sto marek. Często wzruszali się i proponowali nocleg i jedzenie. Byli dla nas bardzo mili.
Szybko dzięki takim lekcjom stałem się samodzielny i – jak widać – jakoś poradziłem sobie w życiu. Miałem swoje pieniądze, więc musiałem nimi dobrze gospodarować. Całe życie uczyłem się żyć oszczędnie, dlatego też nie mam problemów z myśleniem o oszczędnym mieście czy oszczędnym państwie. Oszczędzanie i unikanie zbędnych wydatków mam we krwi. Od samego początku, kiedy zostałem prezydentem, ograniczam wydatki miasta i idzie mi to całkiem nieźle. Urzędnicy w ratuszu czy prezesi miejskich spółek narzekają, a mieszkańcy to kochają (śmiech).
A jak jest dzisiaj między tobą a Rafałem?
Dobrze. On od wielu lat mieszka w Modenie, we Włoszech. Jako szesnastolatek uciekł do klasztoru Hare Kriszna w Belgii. Wyszedł z domu, nie informując nikogo i nigdy już nie wrócił. Dla nas to był szok. Przysłał list, w którym uspokajał rodziców, żeby się nie martwili. Pisał, że nie może wrócić do domu, do szkoły, do kraju. Od tamtej pory mieszka poza Polską, jest niezależny. Ma dziewczynę, która jest od niego o czternaście lat starsza. Razem wychowują trójkę dzieci. Jest szczęśliwy. To jest jego pierwsza w życiu dziewczyna, wielka miłość. Mają superzwiązek. Rafał mieszka za granicą tak długo, że Polakiem jest już pewnie tylko z urodzenia i łączącej go z Polską przeszłości.
Jak na twoją wyprowadzkę z domu zareagowało rodzeństwo?
Dla nich to było naturalne, po prostu wyjechałem do szkoły. Rafał był już poza domem, potem rodzice wyjechali do Stanów Zjednoczonych. My chyba mamy to w DNA, w naszym kodzie rodzinnym. Biedronie są rodziną nomadów (śmiech).
Dlaczego rodzice wyjechali z kraju? Za chlebem?
Tak. W połowie lat 80. likwidowano szkoły, redukowano etaty. Nie byli w stanie poradzić sobie z utrzymaniem czwórki dzieci. Wyjechali, jak miałem osiemnaście lat.
I zostaliście sami?
Tak. Ja i Krzysztof zostaliśmy w kraju, a siostra, która dopiero się urodziła, poleciała z rodzicami. Rafał mieszkał już wtedy w Belgii. Najmłodszy brat kończył szkołę, a ja szedłem na studia.
Szybko się usamodzielniłeś, ale czy nie jesteś rozczarowywany dorosłością? Kiedy jesteśmy dziećmi, żyjemy wyobrażeniami, co będziemy robić, kiedy dorośniemy. A później się okazuje, że to nie do końca to, czego oczekiwaliśmy.
Nie zastanawiam się specjalnie nad dorosłością i starością w kontekście osobistym. Nie myślę o takich rzeczach. Jestem już dorosły, wiem o tym. Pewien swoich praw, odpowiedzialny od tak dawna… Zajmuję się swoim życiem sam. Od czternastu lat jestem z tym samym partnerem, który też mnie wspiera. Dobrze mi w tej dorosłości. To dzieciństwo było dla mnie okresem kilku traum. Dlatego wszystko, co spotyka mnie teraz, często jest atrakcyjne i ciekawe, dobre i fajne. Nikt mnie nie przezywa, nie bije, nie opluwa. Nie spotyka mnie przemoc, pogarda.
Dla mnie dzieciństwo i młodość to, niestety, nie wyidealizowany obraz. Widzę na nim wiele rys. Oczywiście spotkało mnie wtedy wiele niesamowitych rzeczy, mam też sporo fajnych wspomnień. Ale moje dzisiejsze życie jest bardziej godne, sprawiedliwe, ciekawsze. Bardziej mnie fascynuje i angażuje. Ta moja mądrość dzisiejsza – oczywiście przy całej mojej obecnej głupocie – pozwala mi się łatwiej i bardziej rozsądnie poruszać. Gdybym jako dziecko wiedział, że ojcu nie wolno mnie uderzyć, to pewnie inaczej bym sobie ułożył życie. Gdybym miał świadomość, że ksiądz nie może mnie zaczepić na ulicy i pociągnąć za ucho, to pewnie nie spotkałoby mnie to wszystko. A spotkało mnie bardzo wiele złych rzeczy. Dzisiaj jest inaczej.
Ojciec bił was często.
Często. I wszystkim, co było pod ręką. A najgorsze było to, że nie potrafiłem wyczuć, w którym momencie ojciec jest w nastroju, by mi przyłożyć. Czy jak wraca pijany, jest w dobrym humorze, czy nie? To odgadywanie nastroju było ważnym elementem, ale nigdy go nie rozszyfrowałem.
Może był sfrustrowany, a na was się wyżywał?
To pewnie była frustracja. Nie, nie próbuję go tłumaczyć. Choć myślę, że nikt nie nauczył go, jak radzić sobie z emocjami, z przemocą, która być może spotkała go ze strony jego ojca. Takie rzeczy często się dziedziczy. To wynika też z przyzwolenia, „przecież wszyscy tak robią”. Może był nieszczęśliwy? Niestety nigdy z ojcem o tym nie rozmawiałem. Dzisiaj, gdy już nie żyje, żałuję, że zabrakło takiej rozmowy, ale cóż… Jeśli ktoś może jeszcze to zrobić, to na pewno warto spróbować. Szkoda, że tak mało ludzi o tym mówi. Gdy się mówi, jest łatwiej.
Dostaję wiele wiadomości od osób, które miały, lub mają, takie sytuacje. Przemoc domowa to wciąż tabu, temat, który jest nieprzerobiony przez nasze społeczeństwo. To niesie konsekwencje w postaci ofiar. W Polsce jest też ciche, ale mające swoje realne ofiary przyzwolenie na nadużywanie alkoholu. Straszymy, i słusznie, dopalaczami, marihuaną, narkotykami, ale realnym zagrożeniem w naszym społeczeństwie jest alkohol, nie inne używki. Lecz oczywiście alkohol nie budzi tak spektakularnych reakcji i emocji. Kolejna ofiara przemocy pod wpływem alkoholu nie robi już wrażenia w mediach. Problem przemocy w rodzinie i bliskich związkach to oczywiście nie tylko problem alkoholu, bo przecież jej przyczyną jest błędne przekonanie sprawcy, że ma prawo do takiego traktowania drugiego człowieka.
Dotąd, niestety, nie zostały też wprowadzone skuteczne mechanizmy ochrony ofiar przed przemocą. A przecież najczęściej ofiarami są kobiety, dzieci i osoby starsze. Brak takich mechanizmów to jedno z największych zaniedbań polskich polityków ostatnich lat. Wszystkie ostatnie rządy – Kaczyńskiego, Kopacz, Tuska – wpisywały ten problem w wojnę ideologiczną. Nie mogę tego zrozumieć. Każdy z nas musi mieć przecież prawo do poczucia bezpieczeństwa we własnym domu.
Bardzo podobała mi się kampania społeczna „Gazety Wyborczej” Powrót taty, w której czytelnicy i czytelniczki gazety przesyłali swoje listy do ojców. Różne, bo życie pisze nam różne scenariusze relacji rodzinnych. Niektóre pełne nienawiści, żalu, urazów, inne o miłości, szacunku, godnym odchodzeniu bliskiej osoby. To była fascynująca lektura. Szkoda, że nie wychodzi nam to wszystko, gdy mamy szansę jeszcze porozmawiać.
Emocjonalnie bardziej byłeś związany z mamą?
Gdy rodzice się kłócili, stawałem po stronie ojca. Instynktownie czułem, że ojciec jest nieszczęśliwy. Chociaż brzmi to paradoksalnie, bo to ojciec bił moją matkę i nas. Nie wiem dlaczego, ale czułem, że to on potrzebuje pomocy. Moja matka, pewnie z bezsilności i braku instrumentów, nie potrafiła mu jej udzielić i rozwiązać problemu, ale czułem, że to ona jest kluczem w całej tej zagadce przemocy. Właśnie dlatego brałem stronę ojca. Dzisiaj patrzę na to inaczej.