Читать книгу Wespazjan. Święty ogień Rzymu - Robert Fabbri - Страница 7

***

Оглавление

Niemowlę prze­żyło zale­d­wie sto dni; teraz miało zostać zali­czone w nie­biań­ski poczet nie­śmier­tel­nych. Uro­dzona w stycz­niu, powi­tana z wielką rado­ścią w całym impe­rium Klau­dia Augu­sta, córka cesa­rza Nerona i Pop­pei Sabiny, krótko po zrów­na­niu wio­sen­nym ule­gła cho­ro­bie dzie­cię­cej. Władca był tak samo nie­umiar­ko­wany w żalu, jak wcze­śniej w rado­ści; aby ukoić ból zroz­pa­czo­nych rodzi­ców, senat prze­gło­so­wał przy­zna­nie dziecku sta­tusu bogini. Teraz zalany łzami, odziany w pur­pu­rową togę ze zło­tym brze­giem Neron wziął nawo­sko­wany sznur i zanu­rzył go w ogniu przy­nie­sio­nym ze świą­tyni Westy przez sześć jej kapła­nek.

Zebrani człon­ko­wie senatu, bez wyjątku byli kon­su­lo­wie bądź pre­to­ro­wie, każdy z fałdą togi nasu­niętą na głowę – z sza­cunku dla naj­now­szego bóstwa w rzym­skim pan­te­onie – ze sto­sowną powagą patrzyli, jak cesarz przy­kłada pło­nący knot do uło­żo­nej na ołta­rzu pod­pałki. Pło­mień chwy­cił; pasemka dymu unio­sły się pod strop nowego sank­tu­arium obok świą­tyni Apolla na Pala­ty­nie. Zbu­do­wane zostało bez licze­nia się z kosz­tami w sie­dem mie­sięcy od śmierci dziecka przez nie­wol­ni­ków pra­cu­ją­cych całą dobę, przy oso­bi­stym nad­zo­rze władcy nad każ­dym szcze­gó­łem wystroju. Neron poświę­cał temu pro­jek­towi więk­szość czasu, zupeł­nie zanie­dbu­jąc sprawy pań­stwowe.

Sto­jący w pierw­szym rzę­dzie Tytus Fla­wiusz Sabi­nus wal­czył z sobą, by nie wybuch­nąć śmie­chem – tak gro­te­skowa wyda­wała mu się ta cere­mo­nia. Uczest­ni­czył już nie­raz w uro­czy­sto­ściach deifi­ka­cyj­nych i zawsze czuł się nie­swojo na myśl, że kilka słów plus ogień roz­nie­cony ze świę­tego pło­mie­nia Rzymu spra­wiają, iż zmarły czło­wiek może wró­cić do życia jako bóg. Dobrze wie­dział, że nie tak rodzą się bóstwa: biorą się ze skały w jaskini, jak jego pan Mitra. Nie mie­ściło mu się w gło­wie, że nie­mowlę, które nie zdą­żyło doko­nać niczego ponad ssa­nie cycka mamki, trzeba będzie czcić jak bogi­nię. Gdy patrzył, jak dwaj kapłani nowego kultu pro­wa­dzą uma­jo­nego wstąż­kami ofiar­nego barana, zano­sząc przy tym grom­kie modły, Sabi­nus omal nie prze­grał boju ze wzbie­ra­jącą w nim weso­ło­ścią.

– No to tylko cze­kać, aż wpro­wa­dzi się publiczne święto ku czci boskiej Klau­dii Augu­sty – mruk­nął do sąsia­dów, swego zię­cia Lucju­sza Cezen­niu­sza Petusa i wuja Gaju­sza Wespa­zju­sza Pol­lona, maje­sta­tycz­nie pulch­nego sie­dem­dzie­się­cio­latka o licz­nych fał­dach na pod­bródku i brzu­chu.

– Hę? Co mówisz, drogi chłop­cze? – odszep­nął Gajusz, nie zmie­nia­jąc peł­nej nabo­żeń­stwa miny.

Sabi­nus powtó­rzył.

– Tak, a ja wtedy zajmę hono­rowe miej­sce pod­czas igrzysk, zło­żyw­szy boskiemu maleń­stwu wię­cej niż hojną ofiarę, aby cesarz widział, jaki jestem pobożny. – Sta­rzec odsu­nął znad uczer­nio­nej brwi sta­ran­nie zakrę­cony loczek. – Może będzie mniej skłonny zapro­po­no­wać mi otwar­cie sobie żył, a przed­tem uczy­nie­nie go spad­ko­biercą, gdy znów zabrak­nie mu fun­du­szy… Sądząc zaś po jako­ści mar­muru i ilo­ści złota w tej świą­tyni, to się może stać już nie­długo – dodał, przy­glą­da­jąc się z prze­sad­nym namasz­cze­niem, jak jeden z kapła­nów ogłu­sza ofiarę młot­kiem, a drugi w następ­nej chwili pod­cina jej gar­dło.

Krew try­snęła w pod­sta­wioną misę z brązu. Z zamro­czo­nego cio­sem zwie­rzę­cia życie powoli ucho­dziło na cześć malut­kiej boginki, która w ludz­kiej postaci nawet by nie wie­działa, co to za stwo­rze­nie.

Popły­nęły nowe modli­twy. Dwaj ako­lici prze­wró­cili tru­chło na grzbiet. Pre­cy­zyj­nym cię­ciem otwarto brzuch barana, roz­gar­nięto na boki skórę, mięso i żebra, by odsło­nić serce i wątrobę. Neron we łzach, na klęcz­kach i z roz­war­tymi ramio­nami wpa­try­wał się we wnętrz­no­ści, pod­czas gdy mistrzo­wie cere­mo­nii wyj­mo­wali oba organy. Pierw­szy od razu wło­żono w ogień; drugi spo­czął tuż obok na ołta­rzu. Widzo­wie wstrzy­mali oddech. Powol­nymi ruchami, jakby dla zbu­do­wa­nia napię­cia, kapłani obmyli dło­nie i przed­ra­miona, po czym osu­szyli wątrobę i oddali zakrwa­wione ścierki pomoc­ni­kom.

Nade­szła wycze­ki­wana przez wszyst­kich chwila: bada­nie tej naj­waż­niej­szej czę­ści zwie­rzę­cia ofiar­nego. Cesarz zadrżał. Gdy zadarł głowę i przez wyso­kie okno świą­tyni spoj­rzał w posęp­nie szare niebo, jego cia­łem wstrzą­snął spa­zma­tyczny szloch; uniósł prawą rękę i z wolna zaci­snął palce, jakby chciał zła­pać coś nie­wi­dzial­nego, zawie­szo­nego w powie­trzu.

Kapłani obma­cy­wali wątrobę i dokład­nie się jej przy­glą­dali. Na ich twa­rzach poja­wił się wyraz naboż­nego sza­cunku.

Neron zaczął cicho poję­ki­wać z led­wie tłu­mio­nego nie­po­koju.

Zba­daw­szy organ ze wszyst­kich stron, kapłani popa­trzyli po sobie, ski­nęli gło­wami i odwró­cili się do władcy.

– Bogo­wie przy­jęli boską Klau­dię Augu­stę do swo­jego grona i sie­dzi teraz ona pośród nich – obwie­ścił z namasz­cze­niem star­szy.

Neron wes­tchnął gło­śno i padł niby zemdlony, uwa­ża­jąc jed­nak, by nie doznać urazu, gdy policz­kiem doty­kał mar­mu­ro­wej posadzki. Zgro­ma­dzeni sena­to­ro­wie zaczęli wiwa­to­wać i pro­sić nowe bóstwo, by miało ich w opiece.

– Win­ni­śmy bogom wdzięcz­ność, że tak mile potrak­to­wali naj­now­szą kole­żankę – rzekł bez cie­nia iro­nii Gajusz, klasz­cząc z entu­zja­zmem. – Może teraz Neron wresz­cie znaj­dzie czas, by się sku­pić na spra­wach pań­stwa.

Sabi­nus zsu­nął z głowy fałdę togi, regijna część uro­czy­sto­ści była bowiem zakoń­czona.

– Mam nadzieję – powie­dział. – Odkąd ruszyła budowa świą­tyni, nie wysłu­chał chyba ani jed­nej ape­la­cji i nie przy­jął żad­nej pety­cji. Mam w mie­ście co naj­mniej setkę ska­za­nych bądź oskar­żo­nych z całego impe­rium, któ­rzy wycze­kują szansy odwo­ła­nia się do cesa­rza. Pre­fekt Rzymu nie powi­nien się bawić w straż­nika zwy­kłych prze­stęp­ców, choćby byli oby­wa­te­lami.

– Za więź­niów zawsze odpo­wia­dał pre­fekt – sprze­ci­wił się Petus, marsz­cząc brwi.

– Tak, z pomocą jed­nego z pre­to­rów, ale ni­gdy ich nie bywało tylu naraz. Nor­mal­nie jest ich dwóch albo trzech, jeżeli cesarz regu­lar­nie roz­pa­truje ape­la­cje. Naj­wię­cej kło­potu spra­wia ten łaj­dak Paweł z Tarsu. Sma­ruje te swoje obrzy­dliwe listy do kogo popad­nie… Więk­szość prze­chwy­tują i nisz­czą moi agenci, ale część się prze­do­staje. Na moje zarzuty odpo­wiada, że dopóki nie zapad­nie wer­dykt cesar­ski, wolno mu kore­spon­do­wać, z kim mu się podoba, nawet jeśli to tre­ści wywro­towe i ata­ku­jące to samo prawo, za któ­rym się bez­czel­nie chowa. Nasze prawo. Ale teraz, gdy Neron wróci, wresz­cie będę miał go z głowy. Tylko że… – Sabi­nus spoj­rzał z żalem na zię­cia. – To także zna­czy, że i ty będziesz musiał sta­nąć przed cesa­rzem.

– Liczy­łem, że mój powrót z Arme­nii ujdzie jego uwagi – przy­znał z kwa­śną miną Petus; przy cerze spa­lo­nej słoń­cem pod­czas kam­pa­nii na Wscho­dzie jego zęby wyda­wały się jesz­cze biel­sze.

Dal­sze komen­ta­rze się urwały, gdy Neron wzniósł ręce, pro­sząc o ciszę. Brze­mię emo­cjo­nalne prze­ro­sło jego siły; chwilę stał, ciężko dysząc, z wyma­lo­waną na twa­rzy ulgą.

– Przy­ja­ciele! – prze­mó­wił w końcu. – Byli­śmy tu świad­kami wiel­kiej rze­czy. Oto ja, syn boga i pra­wnuk boga, zosta­łem ojcem bogini. Wasz cesarz nosi boskie nasie­nie. – Wycią­gnął rękę do swego ulu­bieńca. – Moja cytra, Epa­fro­dy­cie.

Wyzwo­le­niec wycią­gnął zza ołta­rza sied­mio­stru­nowy instru­ment, na któ­rym grę Neron ćwi­czył już piąty rok.

– Dla uczcze­nia tego dnia i na chwałę mojej boskiej córki, owocu mych lędźwi, uło­ży­łem pean dzięk­czynny. – Cesarz trą­cił strunę i spró­bo­wał wziąć podobną nutę, lecz bez powo­dze­nia. Jego słaby głos ginął w wiel­kiej świą­tyni.

Sabi­nus skrzy­wił się i zebrał w sobie jak przed cio­sem. Gajusz ner­wowo rozej­rzał się za krze­słem, ale żad­nego nie zna­lazł.

Po dwóch kolej­nych akor­dach, które w ogóle nie powinny zabrzmieć razem, Neron roz­po­czął dys­har­mo­niczny lament o cha­otycz­nym ryt­mie i kiep­skich rymach. Cią­gnął wers za wer­sem, pod­czas gdy elita Rzymu wsłu­chi­wała się uważ­nie, jak przy­stoi szczę­śliw­com, któ­rych los posta­wił w towa­rzy­stwie geniu­sza, nie­mo­gą­cym uwie­rzyć, że to na nich wła­śnie spły­nął ów dar.

Nikt już jed­nak nie był w tej sztuce nowi­cju­szem: od paru lat cesarz bez­wstyd­nie, jak gdyby był nie­wol­ni­kiem lub wyzwo­leń­cem, gry­wał i śpie­wał dla nie­wiel­kich grup sena­to­rów. Po śmierci matki, zgła­dzo­nej z jego roz­kazu, i odtrą­ce­niu byłego men­tora Seneki, który sta­rał się utrzy­my­wać mło­dego prin­cepsa na dro­dze god­no­ści i powścią­gli­wo­ści, Neron pojął, że może robić dosłow­nie wszystko. Matkę zabił, bo go dener­wo­wała; brata, bo widział w nim zagro­że­nie; ostat­nio zaś żonę, Klau­dię Okta­wię, aby Pop­pea Sabina mogła zająć jej miej­sce – nowej cesa­rzo­wej dał nawet głowę poprzed­niczki w pre­zen­cie ślub­nym. Nikt go za te zbrod­nie nie kry­ty­ko­wał, bo nie było takich śmiał­ków. Cały patry­cjat wie­dział, że Neron nie zniósłby świa­do­mo­ści, że kto­kol­wiek o nim źle myśli; pra­gnął być kochany przez wszyst­kich – a ci, któ­rzy nie kryli się z odmien­nymi poglą­dami, nie mieli czego szu­kać w jego mie­ście.

Rzym był już bowiem jak naj­bar­dziej mia­stem Nerona.

Władca nie silił się wię­cej na masko­wa­nie rze­czy­wi­stej wła­dzy abso­lut­nej, jak to czy­nił August, i nie uda­wał, że nie wszystko, co mu wpad­nie w oko, może sobie wziąć. Nawet roz­pustny młody Gajusz, znany pod mło­dzień­czym przy­dom­kiem Kali­guli, sta­rał się zacho­wy­wać pozory pra­wo­rząd­no­ści: kiedy zapra­gnął czy­je­goś majątku, miał na tyle umiaru, że naj­pierw zle­cał jakie­muś karie­ro­wi­czowi sfa­bry­ko­wa­nie dowo­dów zdrady wła­ści­ciela. Któż mógłby bowiem sprze­ci­wić się czło­wie­kowi, któ­rego pozy­cję zabez­pie­cza dzie­sięć tysięcy pre­to­ria­nów? Kto porwałby się na próbę utem­pe­ro­wa­nia jego żądz? Skoro ów czło­wiek życzy sobie śpie­wać pean na cześć bogini, którą sam spło­dził, to niech­że mu będzie na zdro­wie. Nie było wśród obec­nych nikogo, kto choćby naj­mniej­szym drgnię­ciem dałby po sobie poznać, że to, co sły­szy, nie jest naj­wspa­nial­szą kom­po­zy­cją wszech cza­sów, wyko­ny­waną przez naj­pow­szech­niej umi­ło­wa­nego ze wszyst­kich ludzi, jacy kie­dy­kol­wiek stą­pali po tej ziemi.

Tak więc kiedy po pół­go­dzi­nie pieśń dobie­gła posęp­nego końca, sena­to­ro­wie prze­ści­gali się, kto szyb­ciej i gło­śniej pospie­szy z gra­tu­la­cjami i aplau­zem dla tak uta­len­to­wa­nego cesa­rza, który natu­ral­nie był zasko­czony i wzru­szony entu­zja­stycz­nym odbio­rem i nie mógł się oprzeć licz­nym proś­bom o bis.

– Przy­ja­ciele moi… – wychry­piał Neron prze­mę­czo­nym gło­sem, gdy doga­sły okla­ski po dru­gim wyko­na­niu. – Teraz, gdy już umie­ści­łem córkę na wła­ści­wym miej­scu w nie­bie­siech i zapew­ni­łem jej odpo­wied­nie lokum tu, w Rzy­mie, moje myśli mogą się skie­ro­wać na mą wła­sną i mojej żony Augu­sty Pop­pei Sabiny pocie­chę. – Przy­ło­żyw­szy wierzch dłoni do czoła i zapa­trzyw­szy się w pasma dymu skłę­bione pod malo­wa­nym sufi­tem i jego cedro­wymi dźwi­ga­rami, wydał melo­dra­ma­tyczne wes­tchnie­nie. – To jed­nak musi zacze­kać, albo­wiem muszę się poka­zać w sena­cie i udam się tam nie­zwłocz­nie. Trzeba odczy­tać raport Kor­bu­lona z prze­biegu wzno­wio­nej wojny w Arme­nii, usta­lić poli­tykę i dal­sze dzia­ła­nia w tam­tych stro­nach… skoro już byłem zmu­szony przy­wró­cić mu dowódz­two na Wscho­dzie po upo­ka­rza­ją­cej porażce Lucju­sza Cezen­niu­sza Petusa w bitwie z par­tyj­skim kró­lem Wolo­ga­ze­sem. – Prze­rwał, by dać słu­cha­czom spo­sob­ność do wznie­sie­nia okrzy­ków typu „wstyd i hańba”.

Petus stał zesztyw­niały, gdy obrzu­cano go inwek­ty­wami.

Sabi­nus poru­szył się ner­wowo.

– Nie powi­nie­nem był zabie­gać o to sta­no­wi­sko dla niego, kiedy ustą­pił z kon­su­latu – mruk­nął do wuja, ale tak, by zięć go nie usły­szał.

Neron z zazdro­ści i stra­chu ode­brał Kor­bu­lo­nowi, naj­więk­szemu wodzowi swych cza­sów, naczelne dowódz­two sił rzym­skich w Arme­nii, kiedy z jego mel­dun­ków zaczęło jasno wyni­kać, że aż za dobrze sobie pora­dził z oba­le­niem Tyry­da­tesa, brata Wolo­ga­zesa, i osa­dze­niem na tro­nie armeń­skim zwią­za­nego z Rzy­mem Tigra­nesa. Cesa­rze lubią zwy­cię­stwa, ale nie­ko­niecz­nie tych, któ­rzy im je zapew­nili. Brak podzię­ko­wań ze strony Nerona był nie­mal ogłu­sza­jący. Wojna roz­go­rzała na nowo, gdy z kolei Wolo­ga­zes prze­gnał Tigra­nesa i znów oddał koronę Tyry­da­te­sowi. Sabi­nus użył swych wpły­wów i sta­no­wi­ska, by zała­twić zię­ciowi nomi­na­cję na namiest­nika Kapa­do­cji i przy­dzie­le­nie mu dwóch legio­nów, aby przy­wró­cił rzym­skie pano­wa­nie w Arme­nii. Petus to zada­nie przy­kład­nie i sro­mot­nie sfu­sze­ro­wał i Kor­bu­lo­nowi w końcu pozwo­lono przyjść mu z pomocą.

Obwi­słe policzki Gaju­sza zafa­lo­wały ze wzbu­rze­nia.

– Mój chłop­cze, trzeba powie­dzieć, że ani ty, ani twój brat nie bar­dzo macie szczę­ście do zię­ciów. Jeden stra­cił cały legion w Bry­ta­nii, teraz drugi zaprze­pa­ścił dość udany kon­su­lat, bo pod­dał się z dwoma legio­nami Par­tom, a ci zmu­sili ich do przej­ścia pod jarz­mem, zanim pozwo­lili opu­ścić Arme­nię bez broni i pan­ce­rzy.

Neron dał znak, by się uci­szono, po czym wbił wzrok wcale nie w Petusa, lecz w sto­ją­cego przy nim Sabi­nusa.

– Jako że twój zięć, pre­fek­cie, nie­dawno wró­cił do mia­sta, możesz mu prze­ka­zać, że dla uczcze­nia deifi­ka­cji mojej córki prze­ba­czam mu cał­ko­wi­cie. Powiedz mu, skoro naj­wy­raź­niej tak jest skłonny do paniki, że już nie musi umie­rać z chro­nicz­nego lęku w ocze­ki­wa­niu na mój wyrok.

Zebrani skwi­to­wali to salwą śmie­chu. Petus aż pociem­niał na twa­rzy z bez­sil­nej furii.

Sabi­nus zbladł.

– To prawda, prin­cep­sie – wydu­kał.

Uśmiech cesa­rza wyraź­nie mówił o przy­cza­jo­nym okru­cień­stwie.

– A gdy już senat zakoń­czy posie­dze­nie, wysłu­cham ape­la­cji. Pre­fek­cie, zbierz wszyst­kich pra­gną­cych łaski mojego osądu i niech cze­kają na forum.

– Dopil­nuję tego, prin­cep­sie.

– Dobrze. W służ­bie Rzy­mowi jestem gotów uro­bić ręce po łok­cie, nawet kosz­tem wła­snej wygody.

To wzbu­dziło grom­kie wiwaty, tym razem bar­dziej szczere: pierw­szy raz od śmierci córeczki Neron miał przyjść do senatu i powie­dzieć im, jak mają myśleć.

– To Kor­bu­lon nie chciał mi pomóc, ojcze – upie­rał się Petus, gdy obaj w towa­rzy­stwie Gaju­sza scho­dzili z Pala­tynu.

– Ale nie taką wer­sję usły­szał cesarz – przy­po­mniał mu Gajusz. – Wszy­scy byli­śmy w sena­cie, kiedy odczy­ty­wano przy­milny list Wolo­ga­zesa o tym, jak to wspa­nia­ło­myśl­nie pozwo­lił ci odejść, cho­ciaż mógł cię zgnieść razem z two­imi legio­nami. Nie­stety to pismo dotarło dużo wcze­śniej niż twój raport.

– Podob­nie jak list od Kor­bu­lona – dodał Sabi­nus – w któ­rym aż nadto obra­zowo przed­sta­wił, jak sam się wpa­ko­wa­łeś w tara­paty, ale duma nie pozwo­liła ci się do tego przy­znać ani popro­sić o wspar­cie. I teraz cesarz publicz­nie oskarża cię o stra­chli­wość i robi z cie­bie pośmie­wi­sko.

– I tego mu ni­gdy nie wyba­czę!

Gajusz aż się sku­lił i rozej­rzał wokół ner­wowo.

– Nie tak gło­śno, chłop­cze! Słowo wró­blem rzu­cone zazwy­czaj wraca kamie­niem.

– Moż­liwe. Ale nie myśl­cie, że ta znie­waga pozo­sta­nie nie­po­msz­czona.

Sabi­nus chwy­cił zię­cia za łokieć i przy­cią­gnął do sie­bie.

– Posłu­chaj, Petu­sie – syk­nął. – Z uwagi na moją córkę nie popeł­nisz żad­nego głup­stwa, które mogłoby ścią­gnąć na cie­bie nie­bez­pie­czeń­stwo. Porzuć wszel­kie roje­nia o zemście i skon­cen­truj się na odzy­ska­niu łask cesa­rza, bo czy ci się to podoba czy nie, to on trzyma w ręku każdy aspekt naszego życia, a jest prze­ra­ża­jąco kapry­śnym czło­wie­kiem. Rozu­miesz?

– To nie do znie­sie­nia! – Petus z gniewną miną wyrwał rękę. – Nawet honoru już nam mieć nie wolno.

– Nasz honor sczezł wraz z upad­kiem repu­bliki i jest już tylko odle­głym wspo­mnie­niem. Neron dzierży całą wła­dzę, więc ow­szem, honoru nie mamy, ale za to żyjemy.

– A czymże jest życie bez niego?

– Czymś o wiele przy­jem­niej­szym niż nie­ho­no­rowa śmierć – odrzekł z prze­ko­na­niem Gajusz.

– Co wię­cej, kiedy par­tyj­ski słu­gus, król Tyry­da­tes, przy­słał emi­sa­riu­szy na roko­wa­nia poko­jowe, nie odtrą­ci­łem ich… – czy­tał z mel­dunku Kor­bu­lona młod­szy kon­sul Lucjusz Wergi­niusz Rufus – …gdyż doszły mnie wie­ści o rebe­lii we wschod­niej Par­tii. Uzna­łem, że Wolo­ga­zes nie zechce pro­wa­dzić dwóch wojen naraz. I rze­czy­wi­ście, król szybko przy­stał na rozejm. Jed­nakże gdy trwały per­trak­ta­cje, uśmier­ci­łem bądź wygna­łem wszyst­kich armeń­skich nobi­lów, któ­rzy przy­rze­kli nam wier­ność, a potem zdra­dzili po klę­sce Petusa, i w ten spo­sób zapew­ni­łem lojal­ność pozo­sta­łych. – Wergi­niusz prze­rwał, cze­ka­jąc, aż ucich­nie gniewny szmer, który się prze­to­czył przez audy­to­rium.

Sabi­nus ści­snął nad­gar­stek zię­cia, by go przy­trzy­mać na sie­dze­niu.

– Następ­nie zrów­na­łem z zie­mią wszyst­kie ich for­ty­fi­ka­cje, aby nie można ich było wię­cej wyko­rzy­stać prze­ciwko nam. Tyry­da­tes popro­sił o spo­tka­nie, miej­sce zaś zapro­po­no­wał to samo, gdzie wcze­śniej przy­gwoź­dził Petusa. Nie spe­szyło mnie to, pomy­śla­łem bowiem, że gdy sta­niemy tam z pełną siłą, pod­kre­śli to kon­trast mię­dzy ich nie­daw­nym suk­ce­sem a obecną sytu­acją.

W sali znów roz­brzmiały nie­przy­chylne pomruki. Sabi­nus czuł, że wiele par oczu spo­częło na jego zię­ciu. Sie­dzący na krze­śle kurul­nym obok mówcy Neron cmok­nął z dez­apro­batą.

– Nie zamie­rza­łem się przej­mo­wać hańbą poprzed­nika – kon­ty­nu­ował Wergi­niusz – wysła­łem więc przo­dem jego syna, który służy w moim szta­bie w ran­dze try­buna, z paroma oddzia­łami, aby usu­nął wszel­kie ślady tam­tego nie­for­tun­nego star­cia. Poje­chał ocho­czo, rad pomóc w napra­wia­niu skut­ków ojcow­skiej głu­poty.

Tego już było dla Petusa za wiele. Sąsie­dzi musieli go siłą zatrzy­mać na miej­scu; patrząc na to zamie­sza­nie, Neron prych­nął z pogardą.

– Przy­by­łem z eskortą dwu­dzie­stu jeźdź­ców jed­no­cze­śnie z Tyry­da­te­sem, któ­remu towa­rzy­szyła podobna świta. Miło mi donieść, że młody król oka­zał mi sza­cu­nek, pierw­szy zsia­da­jąc z konia. Nie­zwłocz­nie posze­dłem w jego ślady, uści­sną­łem mu obie dło­nie i pochwa­li­łem, że nie szuka wojny i chce zawrzeć układ z Rzy­mem. Doszli­śmy do hono­ro­wego kom­pro­misu: on zade­kla­ro­wał, że złoży koronę u stóp pomnika cesa­rza, a potem przy­bę­dzie do Rzymu, by ją ponow­nie ode­brać, ale już z rąk Nerona. Zgo­dzi­łem się warun­kowo, uza­leż­nia­jąc to od cesar­skiej apro­baty; uca­ło­wa­li­śmy się na koniec i roz­je­cha­li­śmy.

Wszy­scy spoj­rzeli na Nerona, pomni na jego reak­cję, kiedy ostat­nim razem w jed­nym z rapor­tów Kor­bu­lon pisał o szyb­kim zapro­wa­dze­niu porządku w Arme­nii – sena­to­ro­wie zaczęli wtedy wiwa­to­wać, lecz zaraz uci­szył ich wybuch cesa­rza: stwier­dził on, że Kor­bu­lon zro­bił tylko tyle, ile na jego miej­scu doko­nałby każdy z obec­nych na sali. Tym razem chcieli więc naj­pierw dostać kon­kretną wska­zówkę. Nie musieli długo cze­kać.

– Ależ to będzie wido­wi­sko! – Neron zerwał się na równe nogi, wzniósł wysoko rękę i zapa­trzył się w przy­szłość. – Wyobraź­cie sobie: władca z dyna­stii Arsa­cy­dów, brat samego wiel­kiego króla Par­tów, zje­dzie do Rzymu w roli petenta. Do mnie! Nie do swo­jego brata, lecz do mnie, bo to ja jestem naj­po­tęż­niej­szy. Uzna­jąc moje prawo do dys­po­no­wa­nia koroną armeń­ską, potwier­dza zara­zem moje zwierzch­nic­two nad tym kró­le­stwem. Wygra­łem!

Cesarz roz­warł ramiona, jakby chciał objąć całą izbę. Zebrani powstali nie­mal jed­no­cze­śnie i wznie­śli wiwaty na cześć Nerona, pana Arme­nii.

– Wsta­waj i uda­waj, że się cie­szysz! – wark­nął Sabi­nus, szarp­nię­ciem pod­ry­wa­jąc zię­cia z krze­sła.

Petus nie­chęt­nie dołą­czył do aplauzu.

– Zdaje się, że Kor­bu­lon opa­no­wał wresz­cie sztukę schle­bia­nia prin­cep­sowi – zauwa­żył Gajusz, cały spo­cony z wysiłku wkła­da­nego w okla­ski­wa­nie władcy. – To powinno tro­chę prze­dłu­żyć mu życie.

Wiwa­tom i pochleb­nym okrzy­kom nie było końca. Neron pła­wił się w chwale. W końcu jed­nak nawet naj­za­go­rzalsi z lizu­sów się zmę­czyli; wyczu­wa­jąc, że wrzawa zaczyna cich­nąć, sam dał znak, by się uci­szono, i usiadł.

– Jest coś jesz­cze? – zwró­cił się do Wergi­niu­sza.

– Zostało kilka lini­jek, prin­cep­sie.

– Dalej więc, bo muszę iść wysłu­chać ape­la­cji.

Kon­sul odchrząk­nął i wzno­wił czy­ta­nie.

– Jak od zawsze wia­domo, wła­dza namiest­nika Syrii roz­ciąga się też na Judeę. Ponie­waż Syryj­czy­ków obło­ży­łem już wyso­kimi podat­kami, aby opła­cić tę kam­pa­nię, naka­za­łem pro­ku­ra­to­rowi Por­cju­szowi Festu­sowi znacz­nie zwięk­szyć pobór w tam­tej pro­win­cji. Dopil­nuję także, by jego następca, Gesjusz Flo­rus, kon­ty­nu­ował tę poli­tykę, gdy obej­mie urząd w przy­szłym roku. Żydów na to stać, są znani z bogac­twa; dość spoj­rzeć na ich kom­pleks świą­tynny. Te dodat­kowe wpływy w znacz­nym stop­niu pokryją koszt ponow­nego wyekwi­po­wa­nia dwóch legio­nów, które Petus tak nie­roz­trop­nie utra­cił, ja zaś już je ścią­gną­łem z powro­tem do Syrii pod moją komendę.

Ostat­nie słowo roz­brzmiało echem po izbie i nastała cisza.

Neron drżał z tłu­mio­nej furii, zaci­ska­jąc palce na porę­czach krze­sła. Zdo­łał jed­nak się opa­no­wać, wstał rap­tow­nie i wyma­sze­ro­wał z senatu w sze­lesz­czą­cym wirze złota i pur­pury.

– Oho, dro­dzy chłopcy – mruk­nął Gajusz ledwo dosły­szal­nie w nagłym gwa­rze, jaki wypeł­nił salę po odej­ściu cesa­rza. – Zdaje się, że tym przy­zna­niem się do kon­cen­tra­cji woj­ska nasz Kor­bu­lon wła­śnie zaprze­pa­ścił wszystko, co zyskał na uczy­nie­niu Nerona roz­dawcą koron.

– I to aku­rat, kiedy już myśla­łem, że nic dobrego to nie przy­nie­sie – dorzu­cił z nie­przy­jem­nym uśmiesz­kiem Petus.

– Prośba odrzu­cona! – wrza­snął Neron. Kolejny oby­wa­tel, ekwita uznany za win­nego zamor­do­wa­nia wspól­nika, padł ofiarą cesar­skiego roz­draż­nie­nia. – Jaki był pier­wotny wyrok?

Epa­fro­dyt zaj­rzał do roz­ło­żo­nego na stole papi­rusu.

– Śmierć przez deka­pi­ta­cję, prin­cep­sie.

– Pozba­wić go praw oby­wa­tel­skich i rzu­cić lwom na pożar­cie za mar­no­wa­nie mojego czasu.

Tłum gapiów, w któ­rym prze­wa­żali pospo­li­tacy, wybuch­nął aplau­zem. Zawsze to przy­jem­nie popa­trzeć, jak ci lepsi dostają za swoje; kto by się tam przej­mo­wał, że w nie­ko­niecz­nie spra­wie­dli­wym postę­po­wa­niu…

Ska­zany rzu­cił się na zie­mię z bła­ga­niem o litość, został jed­nak bez­ce­re­mo­nial­nie odcią­gnięty za nogi, darem­nie usi­łu­jąc cze­piać się szpar w bruku.

Sabi­nus spoj­rzał na dwu­dziestkę ocze­ku­ją­cych więź­niów, któ­rzy przez dwie godziny sądów Nerona nie usły­szeli, by choć jedna ape­la­cja została przy­jęta. Żaden nie wyglą­dał na pew­nego sie­bie. Zaraz, zaraz… Wpadł mu w oko męż­czy­zna niski, łysawy, o krzy­wych nogach. Paweł z Tarsu miał minę tak obo­jętną, że można ją było wziąć za pusty wyraz czło­wieka kom­plet­nie zagu­bio­nego – zwa­żyw­szy na gro­żące mu nie­bez­pie­czeń­stwo.

Z zamy­śle­nia wyrwał go czyjś głos tuż obok.

– Cie­kawa reak­cja, co? Naj­zu­peł­niej… jak by to okre­ślić… spo­kojna, o wła­śnie, spo­kojna, jak na to, że zaraz sta­nie przed obli­czem władcy, któ­remu zanie­po­ko­je­nie poten­cjal­nym rywa­lem na Wscho­dzie ode­brało resztki poczu­cia spra­wie­dli­wo­ści, jakie się w nim jesz­cze mogły koła­tać.

Sabi­nus odwró­cił się i ujrzał obrzmiałą twarz Lucju­sza Anne­usza Seneki.

– O kim mówisz? – spy­tał.

– To chyba jasne. O Pawle z Tarsu. Zwró­ci­łem uwagę, jak bacz­nie mu się przy­glą­dasz.

– A ty go znasz?

Seneka obda­rzył go uśmie­chem dobrego wujaszka i poło­żył pulchną dłoń na jego ramie­niu.

– Naprzy­krzał mi się, odkąd tylko przy­był do mia­sta z ape­la­cją, abym użył mych wpły­wów u Nerona i zała­twił mu umo­rze­nie zarzutu o dzia­łal­ność wywro­tową.

– Tylko że nie masz już żad­nych wpły­wów na dwo­rze.

– To nie­ko­niecz­nie prawda, dobrze wiesz. – Filo­zof pokle­pał go po ramie­niu. – Na­dal mam do niego dostęp. On po pro­stu już z zasady mnie nie słu­cha. Lubi mnie upo­ka­rzać, postę­pu­jąc dokład­nie na odwrót, niż mu dora­dzam, a Epa­fro­dyt jesz­cze go pod­bu­rza, bo chce poka­zać, że teraz to on jest naj­waż­niej­szą przy nim figurą. Przy­znaję, że to… jakiego by tu słowa użyć… iry­tu­jące, otóż to. Iry­tu­jące. Przy­naj­mniej było.

Sabi­nus pojął w lot, co roz­mówca ma na myśli.

– Dopóki nie zaczą­łeś udzie­lać mu rad prze­ciw­nych do tego, co chcesz osią­gnąć?

– Ach, stary przy­ja­cielu, jak ty dobrze rozu­miesz naszego Nerona! Prze­czy­ta­łem co nieco z ohyd­nych ate­istycz­nych prac Pawła, w któ­rych pod­żega swych zwo­len­ni­ków, aby nie uzna­wali naj­wyż­szej wła­dzy cesa­rza na ziemi. A teraz, obmier­zły hipo­kryta, jakby ni­gdy nic ape­luje do tegoż cesa­rza o uła­ska­wie­nie, posta­no­wi­łem więc wyświad­czyć mu tę przy­sługę i nakła­niać Nerona do łagod­nego potrak­to­wa­nia jego sprawy.

– Dobrze zro­bi­łeś. – Sabi­nus z apro­batą poki­wał głową. – Musia­łem poprzy­bi­jać do krzyża sporo jego wyznaw­ców, kiedy byłem namiest­ni­kiem Tra­cji i Mace­do­nii. Negują ist­nie­nie bogów, odma­wiają skła­da­nia ofiar cesa­rzowi… ba! nawet za jego pomyśl­ność, jak to czy­nią Żydzi… i wie­rzą w życie poza­gro­bowe w świe­cie lep­szym niż nasz. Przez to zdają się nie bać śmierci, która ponoć rychło czeka wszyst­kich, albo­wiem tak zwany koniec świata ma według niego nadejść już nie­długo. To poglądy nie­bez­pieczne, nie­ro­zumne i fana­tyczne, nie mówiąc już o tym, że kom­plet­nie sprzeczne ze wszyst­kim, czego nauczyli nas przod­ko­wie.

– Zga­dzam się cał­ko­wi­cie. Cho­ciaż w jed­nym trudno mu odmó­wić racji.

– Tak? A w czymże to?

– Widzia­łem kopię jego listu do grec­kich zwo­len­ni­ków, w któ­rym napo­mina, by kobiety były cicho. Ech, gdy­byż Pop­pea Sabina chciała wziąć to sobie do serca… – Seneka zaśmiał się z wła­snego żartu. – I jestem pewien, że teraz rów­nież twój brat Wespa­zjan zgo­dziłby się ze mną – dodał, gdy Pawła dopro­wa­dzano przed cesa­rza.

Epa­fro­dyt spraw­dził zapis na papi­ru­sie.

– Sprawa Gaju­sza Juliu­sza Pau­lusa, zwa­nego Paw­łem z Tarsu, oskar­żo­nego przez Por­cju­sza Festusa, koń­czą­cego kaden­cję pro­ku­ra­tora Judei, o sze­rze­nie anty­rzym­skich i anty­ży­dow­skich resen­ty­men­tów oraz o wywo­ła­nie zamie­szek – obwie­ścił. – Nie zgo­dził się na pro­ces w Jero­zo­li­mie i wybrał ape­la­cję bez­po­śred­nio do cie­bie, prin­cep­sie. – Podał zwój cesa­rzowi. – Seneka zaleca łagodny wymiar kary – dorzu­cił, posy­ła­jąc filo­zo­fowi chy­tre spoj­rze­nie.

Neron spoj­rzał na oskar­żo­nego jak na nie­przy­jemny objaw cho­roby skór­nej.

– Co masz do powie­dze­nia? – burk­nął.

Paweł uśmiech­nął się do niego z prze­sadną sło­dy­czą i roz­warł ku niemu ramiona.

– Prin­cep­sie, niech pokój Pań­ski spły­nie na cie­bie i…

– Do rze­czy! – Władca nie był w nastroju na bło­go­sła­wień­stwa.

Pod­sądny odru­chowo się cof­nął, zasko­czony jado­wi­to­ścią jego tonu.

– Ja… tego… wybacz, prin­cep­sie. – Zatarł dło­nie, przy­gar­bił się i uśmiech­nął tak przy­mil­nie, że Sabi­nu­sowi zebrało się na mdło­ści. – Mnie po pro­stu źle zro­zu­miano. Przy­by­łem do Jero­zo­limy, aby przy­jąć zebrane dla ubo­gich pie­nią­dze. Kapłani w świą­tyni nie pozwo­lili mi ich jed­nak roz­dzie­lić, bo uwa­żali, że to ich zada­nie. To zaś zna­czyło, że zatrzy­mają wszystko dla sie­bie. Na moje pro­te­sty naj­wyż­szy kapłan kazał straży mnie aresz­to­wać i prze­ka­zać pro­ku­ra­to­rowi. I wła­śnie wtedy wybu­chły zamieszki.

Neron miał dosyć.

– Czyli przy­zna­jesz, że doszło do zakłó­ce­nia porządku i że bun­to­wa­łeś się prze­ciwko wła­snym kapła­nom, któ­rzy zano­szą bogom ofiary w mojej inten­cji. Co wię­cej, chcia­łeś się zająć roz­da­wa­niem jał­mużny, jak­byś to ty, a nie ja, twój cesarz, był źró­dłem wszel­kiej szczo­dro­ści.

– No, niby tak. – Paw­łowi zrze­dła mina. – Ale i nie. Ja…

– Zabrać go i stra­cić – roz­ka­zał Neron, spoj­rzaw­szy zaś na Senekę, pokrę­cił z nie­sma­kiem głową. – Łagodny wymiar, tak?

Nawet pre­fekta miej­skiego zasko­czyła arbi­tral­ność cesar­skich wyro­ków tego dnia.

– Dobrze zoba­czyć, że to koniec tego pod­że­ga­cza – rzekł pół­gęb­kiem – ale cie­szę się, że prin­ceps uła­ska­wił mojego zię­cia jesz­cze przed wysłu­cha­niem raportu Kor­bu­lona.

– Bar­dzo for­tunna oko­licz­ność – przy­tak­nął Seneka, z uśmie­chem patrząc, jak Paweł pokor­nie znosi zaku­wa­nie w łań­cu­chy. – I wer­dykt zaiste satys­fak­cjo­nu­jący.

– Myślisz, że jest szansa na zmy­cie plamy, jaką Petus zosta­wił na hono­rze mojego rodu?

– To zależy od dwóch rze­czy: po pierw­sze od tego, jak się Wespa­zjan spi­sze w Afryce, po dru­gie zaś od two­jej decy­zji co do suge­stii, jaką ci przed­ło­ży­łem.

– Mówi­łem ci, Seneko, że nie podejmę jej, dopóki się nie roz­mó­wię z bra­tem, gdy wróci następ­nej wio­sny.

– Do wio­sny wszy­scy możemy umrzeć. – Seneka uśmiech­nął się ponuro i odszedł.

W posta­wie Pawła z Tarsu zacho­dziła zmiana: gdy dotarła doń osta­tecz­ność wer­dyktu, znik­nęła jego przy­po­chlebna mina. Zer­k­nął na krę­pu­jące go kaj­dany, wypro­sto­wał się i spoj­rzał cesa­rzowi pro­sto w oczy.

– Twój wyrok nic dla mnie nie zna­czy – rzekł hardo. – Ten świat już długo nie poist­nieje. Ja go tylko opusz­czę ciut wcze­śniej niż ty, albo­wiem dzień sądu jest bli­ski. Wtedy będę już z moim Panem, Jeszuą bar Jose­fem, zwa­nym Chri­sto­sem.

– Stać! – Neron uniósł dłoń. – Co on powie­dział? Chri­stos?

– Zdaje się, że tak, prin­cep­sie – potwier­dził Epa­fro­dyt.

Cesarz popa­trzył na ska­zańca.

– Czyż­byś był wyznawcą tego nowego kultu ukrzy­żo­wa­nego boga?

– Wie­rzę, że Chri­stos umarł za nasze grze­chy – odrzekł z prze­ko­na­niem Paweł – i że już wkrótce ponow­nie przy­bę­dzie na zie­mię w Dzień Ostatni, który szybko się zbliża. Jego nadej­ście obwie­ści wschód Psiej Gwiazdy, a zacznie się tutaj.

Widać było, że Neron przy­jął to z zado­wo­le­niem.

– Tak powia­dasz? Naprawdę? – Odwró­cił się do Sabi­nusa. – Trzy­maj go w Tul­lia­num i dobrze pil­nuj, pre­fek­cie. Jego śmierć może mi się na coś przy­dać.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Wespazjan. Święty ogień Rzymu

Подняться наверх