Читать книгу Umowa - Robyn Harding - Страница 4
ОглавлениеPROLOG
– Tatuś?
Nat ścisnęła słuchawkę w dłoni. Jej głos był cichy i drżący. Ostatni raz powiedziała do niego „tatuś”, kiedy była małą dziewczynką. A gdy skończyła szkołę średnią, przestała odzywać się w ogóle, bo wyjechała do Nowego Jorku, aby tam ułożyć sobie życie. To nie jej wina, że kontakt się urwał. Ojciec wyraźnie dał do zrozumienia, że nic go nie obchodzą żona i córka, która miała wtedy tylko dziesięć lat: wyprowadził się z domu, żeby zacząć wszystko od początku w Nevadzie, i odtąd ich kontakt ograniczał się do paru sporadycznych maili w roku. Co jakiś czas Andrew Murphy przysyłał swojej Natalie prezent na święta albo kartkę urodzinową z pięćdziesięciodolarowym banknotem w środku. Żyli w dwóch światach, rozdzieleni olbrzymią odległością oraz przepaścią emocjonalną – ale dziewczyna nie miała teraz nikogo innego, do kogo mogłaby się zwrócić.
– Natalie?
No, przynajmniej mnie poznał, pomyślała. Była jego jedynym dzieckiem. Jasne, czasu miał aż nadto, żeby założyć drugą rodzinę, ale nawet gdyby dorobił się potomstwa, to byłoby jeszcze małe, najwyżej takie, które przed chwilą zaczęło chodzić. Takie dzieci nie dzwonią do ojca z komisariatu całe zapłakane.
– Zaczekaj chwilę – poprosił.
Był w jakimś barze, knajpie albo może w kasynie. W tle rozbrzmiewały wesołe głosy, dźwięczały szklanki. Coś pikało, automat do gier? Mieszkał w Vegas już blisko dwanaście lat. Ciekawe, myślała Nat, jak często wspominał małą dziewczynkę, którą zostawił, której zafundował taki uraz, zranił głęboko i skazał na nieustanne rozpamiętywanie tamtej straty. Nie chciała pozwolić, aby to jedno wydarzenie zaważyło na całym jej życiu, ale każdy psycholog miałby z nią niezłą jazdę, zwłaszcza po tym, co stało się teraz. Specjalista od zdrowia psychicznego mógłby nawet doszukać się w tym winy jej ojca. Uznać go współodpowiedzialnym za zbrodnię, którą popełniła.
W słuchawce trzasnęły drzwi i wszystkie odgłosy ucichły jak nożem uciął. Jej ojciec zamknął się w łazience, jakimś schowku albo wytłumionym gabinecie. Słyszała już tylko głuche bicie własnego serca.
– Dawno się nie słyszeliśmy – zaczął. Niezręcznie to zabrzmiało, oficjalnie. – Co tam u ciebie?
– Mam kłopoty – wyznała prosto z mostu. To nie był czas na pogaduszki.
– Co się stało?
– Jestem na komisariacie w Chelsea. To w Nowym Jorku, taka dzielnica. A… Aresztowali mnie.
– Chryste, dzieciaku. Za co?
Otworzyła usta, ale nagle zabrakło jej słów. Przyznać mu się, co zrobiła? Jak? Byli sobie praktycznie obcy. A jednak… Potrzebowała jego pomocy, jego pieniędzy – o ile miał pieniądze. Bo mama z całą pewnością nie miała tyle, żeby jej pomóc w tej sytuacji. Jedyną szansą był on, dawno niewidziany ojciec. A nie mógł odmówić, bo ostatecznie w jakiś sposób był za to wszystko odpowiedzialny. Gdyby ją kochał, troszczył się o nią, trwał przy niej, inaczej pokierowałaby swoim życiem.
Mocno przycisnęła usta do słuchawki, zniżyła głos, chociaż w zatłoczonym pomieszczeniu panował harmider. Gdy wreszcie udało jej się coś wykrztusić, słowa zabrzmiały zaskakująco spokojnie. Wręcz beznamiętnie. Były kompletnie wyprane z emocji.
– Zabiłam człowieka – powiedziała.