Читать книгу Wzgórze pełne słońca - Roma J.Fiszer - Страница 7

Wpadka na Maxa

Оглавление

Eliza późnym wieczorem znalazła wreszcie czas, żeby porozmawiać z Maxem na NetMeetingu. Wcześniej ciągle coś się działo, jeszcze godzinę temu doktor Siwek zawołał nagle wszystkich wolontariuszy do świetlicy. Dostał informację, że koło Dziwnowa fale wyrzuciły na brzeg małą martwą foczkę, i chciał wszystkim pokazać otrzymane przed chwilą zdjęcia oraz porozmawiać jeszcze raz o zachowywaniu szczególnej uwagi podczas monitoringów. Gdy spotkanie się skończyło, Eliza została sama w świetlicy. Miała wreszcie, tak jak chciała, komputer do dyspozycji i cieszyła się, że Igor miał rację z tym TASK-iem[1]. Znaleźli się z Maxem w sieci błyskawicznie, klawiaturowa rozmowa płynęła powoli, lecz bez zakłóceń. Pochwalił nawet jej angielski.

Dobrze, że nie słyszysz jak mówię, uśmiechnęła się do własnych myśli. Ale muszę się podciągnąć…

Drzwi do świetlicy otworzyły się z piskiem.

Mogli by je nasmarować, pomyślała. Kogo tu niesie? Spojrzała w ich kierunku; na progu stał doktor Siwek.

– Co tutaj robisz? – odezwał się, podchodząc do stołu. – NetMeeting – odpowiedział sam sobie. – A kogo masz po drugiej stronie? – zaciekawił się.

– To jest taki znajomy… właściwie rodzina… bo babcia szuka swoich korzeni – zaczęła nieskładnie, jąkając się.

– Czy mam rozumieć, że wykorzystujesz uczelniany sprzęt i łącza internetowe na prywatne sprawy?

– To jest taka sprawa, że dzięki babci w ogóle tu przyjechałam… – zaczęła się tłumaczyć. Opowiedziała o listach prababci, o swojej walce o studia i wolontariat i o przyjeździe do Parchowa. Zauważyła po kilku zdaniach, że mina doktora złagodniała, a w jego błysnęło oczach zainteresowanie. Przysiadł obok niej.

– A musisz się tak męczyć i rozmawiać klawiaturowo? Nie łatwiej fonicznie?

– No tak, ale ja nie mam prywatnego sprzętu, a tutaj na stanowisku też nie ma.

– Spytaj go, czy ma w zestawie mikrofon i głośniki – wskazał na komputer.

– Ma… – odparła po kilku chwilach, gdy Max odpisał.

– To podtrzymuj rozmowę, ja zaraz przyniosę swoje, a jutro kupimy i do tego zestawu.

Po kilku minutach doktor Siwek, sapiąc, podłączał do komputera przyniesiony sprzęt.

– Wywołaj go teraz przez mikrofon – rzucił krótko po wykonaniu stosownego testu.

– Max, tu Eliza, jak mnie słyszysz?

– Good! Hello! Jaki masz śliczny głos, kuzyneczko! – zadudnił głos Maxa.

Rozmowa zaczęła się toczyć szybciej niż na klawiaturze, chociaż Elizie czasami brakowało słów albo czegoś nie mogła zrozumieć. Od czasu do czasu podpowiadał jej doktor Siwek.

– A kogo masz tam za suflera?

Siwek po usłyszeniu pytania parsknął śmiechem.

– Jestem szefem tutejszego fokarium. Doktor Siwek – odpowiedział sam.

– Wow! Witam pana serdecznie! Eliza, jeśli tam u was przy każdym studencie jest co najmniej doktor, to poziom uczelni i wiedzy studentów musi być naprawdę wysoki. Gratuluję!

– Może nie zawsze tak bywa, ale Eliza ma naprawdę zadatki na dobrą studentkę – odparł poważnym tonem Siwek, choć twarz miał uśmiechniętą.

– A może mi pan doktor powiedzieć, jak wygląda moja kuzyneczka? – odezwał się ponownie Max.

Siwek i Eliza spojrzeli po sobie.

– Jest śliczną, ciemnooką, młodą dziewczyną o bardzo ognistych włosach...

– Ognistych? Słowianka?

– Ufarbowałam je tak dla fantazji… Max, może to sobie kiedyś wyjaśnimy, a dzisiaj wracajmy do naszych spraw – ze śmiechem włączyła się w rozmowę Eliza.

Drzwi do świetlicy znowu otwarły się z piskiem.

– A, tutaj jesteś!– krzyknęła od progu Wika, ale dojrzawszy doktora Siwka, przysłoniła usta.

Siwek spojrzał na nią, położył palec na ustach i gestem zachęcił, żeby podeszła do nich. Rozmowa znowu zaczęła się wartko toczyć. Teraz rolę podpowiadacza przejęła Wika.

– A czyj to głos słyszę tam jeszcze w tle? – zapytał Max.

– To moja… – Eliza zawahała się – …moja przyjaciółka Wika – dokończyła. Wika z wrażenia aż przysiadła obok Elizy.

– Takiego imienia nie znałem – zadudnił Max.

– To skrót od Wiktoria.

– Piękne imię. Doktorze, a może pan jeszcze powiedzieć, jak wygląda Wiktoria?

Dziewczyny spojrzały po sobie, a rozbawiony pytaniem Siwek aż klasnął w dłonie.

– Słyszał pan te oklaski? To moje! Też śliczna, też czarna i też Słowianka! Ja panu powiem już do widzenia, bo dziewczyny dają sobie doskonale radę. Pełniłem tylko funkcję serwisu technicznego. Nic tu po mnie – uśmiechnął się do dziewczyn.

– Dziękuję i do widzenia – zadudniło w głośniku.

– Ależ facet ma głos… – wyszeptała Wika. Eliza skinęła głową.

– Max, czy ty lubisz śpiewać? – spytała go.

– Tak, ale niektórzy mówią, że to jest męczące, bo nie lubię śpiewać cicho. Jednak nie fałszuję.

– To jak się spotkamy, to pośpiewamy – będę akompaniować na gitarze.

– O, grasz na gitarze! Ja też trochę potrafię. Już nie mogę się doczekać.

– Kto to jest? – spytała szeptem Wika.

– Kuzyn z Ameryki…

– Max, wróćmy do naszych spraw – roześmiała się Eliza. – Opowiedz coś wreszcie o sobie.

– Urodziłem się w siedemdziesiątym szóstym roku, jestem wysoki, jak to mówią, kawał chłopa – roześmiał się. – Ciemny szatyn, strzygę się na jeża.

– Ale czy z ciebie ten kawał chłopa to taki po McDonaldach? – roześmiała się Eliza. Wika puknęła się w czoło.

– Co to, to nie! Nasza rodzina takie bary czy restauracje omija szerokim łukiem. To wszystko wina taty, który ma to po babci. Mówi, że jako Słowianin z pochodzenia uwielbia wyłącznie domowe jedzenie. Mama nauczyła się gotować po polsku od babci Krysi, a ta była prawdziwą mistrzynią kuchni. Dokąd byśmy się nie wybierali, zabieramy zapasy domowej wałówki. Mama, chociaż rodowita Amerykanka, to przy tacie też się odzwyczaiła od gotowego jedzenia.

Eliza żachnęła się, spojrzała na koleżankę i zasłoniła dłonią mikrofon.

– Czy on tak musi opisowo? Nie może krócej? Podpowiedz mi, bo połowy nie zrozumiałam.

Wika szeptem przetłumaczyła.

– Podobają mi się ich poglądy na kuchnię! – szepnęła, zerkając na Elizę, i podniosła kciuk do góry

– Wika mówi, że jej się podoba ten wasz zwyczaj.

– Ty powiesz Wiktorii, że ona też mi podoba – odpowiedział łamaną polszczyzną Max. Dziewczyny parsknęły śmiechem.

– Nic nie mówiłeś, że umiesz trochę po polsku – obruszyła się Eliza.

– No, jak wy się z tego śmiejecie, to na pewno nie było po polsku. Zostaję w takim razie przy swoim angielskim, bo twój angielski jest lepszy niż mój polski. – Głośnik podskakiwał w takt śmiechu Maxa.

– Max! Wróć, proszę, do opowiadania o sobie.

– Okej! Mam dwadzieścia pięć lat…

– To już sobie w międzyczasie policzyłam.

Obie dziewczyny zaniosły się śmiechem.

– To u was matematyki też uczą? Przecież ponoć w Polsce… – głośniki znowu wpadły w rezonans od jego śmiechu. – Przepraszam was! Kilku kumpli stłukłem za opowiadanie kawałów o Polakach. Niektórzy od tego czasu stali się prawdziwymi kumplami, inni jak mnie widzą, przechodzą na drugą stronę ulicy albo znikają w jakiejś przecznicy.

Teraz i Eliza, i Wika podniosły jak na komendę kciuki do góry i jednocześnie uśmiechnęły się.

– To też masz po tacie? – wyrwała się Wika.

– A żebyś wiedziała. Na naszym domu ciągle wiszą dwie flagi: polska i amerykańska. Indyka jemy tydzień po tygodniu… – Głośniki znowu podskoczyły od Maxowego śmiechu, a kciuki dziewczyn ponownie powędrowały w górę. – Uwielbiam to! To znaczy tydzień po tygodniu, ale tylko w listopadzie, bo czwartego i jedenastego są nasze święta narodowe. Dom pełen gości i pyszne jedzonko. Potem post aż do świąt Bożego Narodzenia. – Głośniki dudniły śmiechem.

Wika już bez pytania, tak na wszelki wypadek, cały czas szeptem tłumaczyła słowa Maxa, wciągnęła się.

– Muszę się zapisać na jakieś konwersacje. Ona jest ode mnie lepsza z angielskiego. – Eliza spoglądała na Wikę z lekką zazdrością. – Pisałeś w mailu o studiach i o pracy. Powiedz coś więcej o tym – poprosiła.

– Studia… fajnie się bawiłem, czego i wam życzę. – Max opowiedział o studiach oszczędnie, ale nie szczędził śmiechu.

– Twój głos jest taki głęboki, że nasze głośniki nie przenoszą takich tonów. Ciągle dudnią!

All mi to gadajo, ale inszej nie potrafie. Tata dawno dal na gramofon taka wasza opera, chyba to Sztraszny Dwor, a kompozaiter Monioszko, czy tak jakosz, a tam było taka aria Skoluba, no i ja potem ta aria dużo training, a goszciom musi to podobacz, bo always jak som u nas w domu, to daje repete – opowiadał w jakimś dziwnym języku, zaśmiewając się.

– To tę arię zamawiam sobie na finał wieczoru, kiedy się spotkamy – skwitowała, tłumiąc śmiech Eliza. – Fajnie mówisz po naszemu. A te studia i praca?

– No, biznesowe, w tym dużo prawa gospodarczego – wrócił do angielskiego. – Dużo tego było, ale na futbol też miałem sporo czasu – zaśmiał się.

– A pracę już znalazłeś? Bo u nas z tym są zawsze problemy.

– Mój daleki kuzyn, Peter, jest dobrym prawnikiem i doradza w firmie biznesowej. Poznał mnie z właścicielem, a ten powiedział, że jeśli będę chociaż w połowie tak dobry jak kuzyn, to nie będę miał problemu, żeby dłużej u nich pracować. Na razie przyjął mnie na trzy miesiące. To biuro, gdzie mam pracować, jest w WTC w Nowym Jorku. Lubię Chicago, ale trudno. To tylko nieco ponad siedemset dwadzieścia mil i tylko dwie i pół godziny samolotem – roześmiał się.

– Kurczę! – wyrwało się Elizie.

– O co poszło z tym chicken? – zadudniło w głośnikach. Eliza i Wika parsknęły śmiechem.

– To u nas takie delikatne powiedzonko, dla dziewczyn z dobrych domów, zastępujące bardzo brzydkie powiedzonko.

– To ja też teraz zacznę używać tego chicken zamiast na przykład shit. Już widzę zdziwienie kumpli. Wow!

– Na pewno się zdziwią. Max, opowiedz coś jeszcze o rodzinie.

– Najbardziej cieszę się, że będę miał wreszcie białą kuzynkę – zaśmiał się. – Tata, jak wiesz, nie miał rodzeństwa i stracił rodziców, więc z jego strony nie mamy żadnej rodziny. Siostry i bracia mojej mamy, wszyscy co do jednego mają za mężów i żony albo czarnoskórych, albo mulatów, albo metysów, albo żółtych. Colors of Benetton! Wszystkie kuzynki i kuzyni są kolorowi. Fajni są, a jak wszyscy tańczą! Jak przyjedziesz do nas, to zrobimy imprezę, na którą zaprosimy kogo się da. Tylko obiecaj, że przyjedziesz z Wiktorią – ja funduję!

Wika zarumieniła się.

– Wika bardzo się cieszy! – krzyknęła rozbawiona Eliza. Wika pogroziła jej. – A rodzina ze strony babci Krysi?

– Nie utrzymujemy kontaktów. Tak jak ci pisałem, urwały się po śmierci babci, ale jeśli będziesz chciała, zawsze możemy je wznowić.

– Super. Max, może na dzisiaj już skończymy, bo u nas niedługo północ, a jutro mamy monitoring i musimy być wypoczęte. Skrzykniemy się znowu mailowo, okej?

– Szkoda, bo tak się z wami fajnie rozmawia. Obie ciemne Słowianki, a jedna z nich osobista kuzyneczka. I piękne imiona, i w ogóle. Sweet honey!

– Dziękujemy za komplementy! – krzyknęły prawie chórem.

– A opowiedzcie jeszcze, co wy robicie na tych monitoringach?

– Nasze główne zadanie to obserwacja, czy nie pojawi się gdzieś jakaś foka. Czasem woda wyrzuca na brzeg chore albo wycieńczone małe foczki i wtedy specjalna ekipa zabiera je do fokarium. Opiekujemy się nimi, a jak wyzdrowieją lub dorosną, wypuszczane są ponownie do morza.

– Pięknie! Tylko po co tyle tej roboty? Nie możecie po prostu pojechać na Grenlandię pooglądać sobie foki? Po co się męczyć i wypatrywać tego, czego w tym waszym morzu i tak nie ma?

Tym razem obie jak na komendę opuściły kciuki w dół.

– Max, może o fokach pogadamy innym razem. Przekaż proszę pozdrowienia dla rodziców od babci, mamy, pani Felci i do usłyszenia. Trzymaj się!

– Ściskam cię, kuzyneczko, i Wiktorię również. – Ta znowu się zarumieniła. – Bye! Bye!

Bye! Bye! – odpowiedziały równocześnie.

Eliza pociągnęła łyk wody z butelki i głęboko odetchnęła.

– Usta mnie bolą od tej rozmowy. Dziękuję ci za pomoc – podziękowała Wice z uśmiechem. – To co, jedziemy do Ameryki na imprę? – Wyrzuciła rytmicznie ręce na boki i poruszyła biodrami.

– No co ty…

– Zaprasza i płaci, słyszałaś przecież. Mamy przyjechać obie. Dobrze, że to nie dzisiaj, bo jestem skonana… – Eliza ziewnęła i wyłączyła komputer.

Wzgórze pełne słońca

Подняться наверх