Читать книгу Colas Breugnon - Romain Rolland - Страница 4

Оглавление

ŚWIĘTEMU MARCINOWI GALICKIEMU

PATRONOWI CLAMECY

POŚWIĘCAM

ŚWIĘTY MARCIN SIADŁ PRZY WINIE,

WODA W MŁYNIE NIECHAJ PŁYNIE!

(Przysłowie z XVI wieku).

PRZEDMOWA Z POWOJENNYCH CZASÓW.

Książka ta była wydrukowana i zupełnie gotowa do wydania przed wojną jeszcze. Nie czynię w niej zmian żadnych. Krwawa epopeja, której bohaterami i ofiarami zostali wnukowie Colasa Breugnon, wzięła na się przeprowadzenie dowodu że „poczciwy szaraczek żywie jeszcze.”

Sądzę, że okryte sławą i wyciśnięte do cna ludy Europy, rozcierające sobie teraz potłuczone żebra, odnajdą niejaki zdrowy sens w refleksjach jakie czyni sobie „nasz baranek swojski, żyjący pomiędzy wilkiem a pasterzem.”

R. R.

PRZESTROGA CZYTELNIKOWI.

Czytelnicy „Jana Krzysztofa” nie spodziewali się pewnie takiej, nowej książki. Zdziwiła ona w równej mierze i mnie samego.

Pracowałem nad innymi utworami, dramatem i powieścią na tematy współczesne, w tejżesamej co „Jan Krzysztof”, nieco tragicznej atmosferze wyrosłe. Nagle musiałem rzucić w kąt wszystkie notatki i przygotowane sceny i jąłem się tej niewinnej książki, o której nie myślałem jeszcze dnia poprzedniego.

Jest to reakcja przeciw dziesięcioletniemu przymusowi trwania w rynsztunku „Jana Krzysztofa”, która to zbroja, zrazu wygodna i na moją zrobiona miarę stała mi się z czasem przyciasna. Uczułem nieprzezwyciężone pragnienie swobodnej wesołości galickiej, posuniętej aż do niemożliwości... do impertynencji. Jednocześnie powrót do ziemi ojczystej, nie oglądanej od lat młodocianych, pozwolił mi wznowić kontakt z ojczystą moją Burgundją niwernejską. przywiódł mi przed oczy przeszłość zaśnioną, zdawało się, na zawsze, oraz zbudził wszystkich Colasów Breugnonów jakich noszę w zanadrzu. Musiałem zabrać głos ich imieniem. Te siarczyste gaduły nie wygadały się dostatecznie za życia. Skorzystali z okoliczności, iż jeden z wnuków dostąpił zaszczytnego przywileju zostania pisarzem (zawsze tego zazdrościli) i uczynili mnie swym sekretarzem. Daremnie się broniłem:

— Dziadziu, zważ proszę, że miałeś dość czasu na gadanie, dajże mi się teraz wyjęzyczyć. Każdy winien mieć swą kolej!

Odparli:

— Słuchaj smarkaczu! Powiesz swoje gdy ja skończę. Zresztą wiedz, że bajanie twe mojego nie warto. Siadaj, i słuchaj, nie tracąc jednego słowa... Chłopcze drogi, uczyń to dla twego dziadzi. Przekonasz się, gdy znajdziesz się na naszem miejscu... Wierzaj, najgorszym w śmierci jest przymus milczenia.

Cóż było robić? Musiałem ustąpić i pisać pod dyktandem.

Nareszcie skończyłem i odzyskałem swobodę — (tak mi się przynajmniej wydaje). Podejmę tedy wątek myśli własnych, oile któryś z mych starych gadułów nie nabierze ochoty wychylenia się z grobu, by mi dyktować listy do potomności skierowane.

Nie mam śmiałości przypuszczać, by mój Colas zainteresował do tego stopnia czytelników co samego autora. Niechże przynajmniej przyjmą tę książkę taką jaką jest, z całą tchnącą z niej szczerością, prostotą, bez pretensji ulepszania świata, ni wyjaśniania go, wolną od polityki, metafizyki, książkę „w dobrym francuskim guście”, która śmieje się życiu w twarz, bowiem uważa je za dobre, a zdrowie posiada jak należy. Krótko i węzłowato, jak powiada dziewica Joanna 4wezwać wszak należy jej imienia poczynając rzec zgoła galicką) „przyjmijcież to miłościwie...”

Romain Rolland.

Colas Breugnon

Подняться наверх