Читать книгу Kongo 1965 - Roman Warszewski - Страница 6

Wstęp. Historia pewnego zniknięcia

Оглавление

Partyzancka kampania kubańskiego oddziału dowodzonego przez Ernesto Che Guevarę, która od końca kwietnia do połowy listopada 1965 roku rozegrała się na wschodnich rubieżach Konga[1] — tam, gdzie Joseph Conrad, Józef Korzeniowski, usytuował „jądro ciemności” — choć zakończyła się sromotną klęską Kubańczyków, na pewno zasługuje na miano historycznej i niepowtarzalnej. Jest ku temu kilka ważnych powodów.

Pierwszym z nich jest ogromna tajemniczość tej partyzanckiej eskapady. To, że w ogóle ma i miała ona miejsce, najpierw przez długie miesiące, a następnie przez jeszcze dłuższe lata, należało do jednych z najbardziej zazdrośnie strzeżonych sekretów lewicowych ruchów wyzwoleńczych. Zamysł inicjatorów tej zamorskiej eskapady przeszło stuosobowego oddziału Kubańczyków na drugą półkulę był taki, by świat zewnętrzny jak najdłużej o niej nic nie wiedział. Można przypuszczać, iż brano pod uwagę nawet taki scenariusz, w którym opinia publiczna o tej operacji nigdy dowiedzieć się nie miała. Miało to być jedno z tych zdarzeń-zapalników, które wywoła określone skutki, samo jednak dla szerokiego ogółu na zawsze pozostanie nieznane.

Kalkulacje takie na pewno nie były pozbawione podstaw. Połowa lat 60. XX wieku była bowiem okresem całkowicie odmiennym niż czasy współczesne — zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę dostępność i mechanizm obiegu informacji. Były to czasy, gdy najszybszym źródłem informacji wciąż pozostawała prasa drukowana. Dziś, w dobie internetu, postępującej elektronizacji mediów i stałego wyciekania na zewnątrz nawet najbardziej sekretnych dossier, brzmieć to musi jak żart lub herezja. Wtedy jednak tak nie było. Natomiast gazety za główne źródło swych informacji miały nie oczy szpiegowskich satelitów czy bezzałogowych samolotów o takim samym przeznaczeniu, lecz relacje pojedynczych reporterów czy nielicznych, naocznych świadków. Jeśli zaś zważy się, że wschodnie rubieże Konga nawet dziś — przeszło pół wieku po zdarzeniach z 1965 roku — należą do najtrudniej dostępnych na świecie i do takich, po których poruszanie się jest najbardziej ryzykowne, można zdać sobie sprawę z tego, że rachuby, iż kongijską kampanię Kubańczyków uda się skazać w świadomości opinii publicznej na wieczny niebyt, wcale nie były wyssane z palca.

O głębokości konspiracji otaczającej kongijską „tajemniczą wyprawę Che Guevary” niech świadczy fakt, iż jeszcze w kilka lat po śmierci jej głównego bohatera, w biografii pióra Josifa Ławrieckiego opublikowanej w 1973 roku, autor starał się podawać w wątpliwość pogłoski na temat obecności Guevary w roku 1965 w Afryce. Czytamy tam: „Che opuścił lub postanowił opuścić Kubę mniej więcej w kwietniu 1965 roku. W każdym razie po kwietniu tego roku, przynajmniej oficjalnie, na Kubie już go nie było. Jego ślad ginie i ukazuje się znów dopiero w listopadzie 1966 roku w Boliwii. Gdzie znajdował się Che w tym odstępie czasu, to jest w ciągu 19 miesięcy, tego dokładnie nie wiemy”. Dalej Ławriecki pisze: „Już po […] śmierci [Guevary] prasa twierdziła, że przebywał [on] na Czarnym Lądzie, biorąc udział w wojnie domowej w Kongu. […] Możliwe, że rzeczywiście Che przebywał w Afryce, której losami najżywiej się interesował; możliwe, że znajdował się gdzie indziej, skąd [od czasu do czasu] powracał na Kubę; możliwe też, że pozostawał na Kubie również po kwietniu 1965 roku. Tego nie wiadomo. Źródła kubańskie, które jedyne [sic!] mogą rzucić światło na tę kwestię, […] milczą”[2].

O tym, że powodem takiego zaprzeczania faktom nie były względy ideologiczne, lecz głębokość konspiracji i wynikający z niej faktyczny brak informacji, może świadczyć chociażby to, iż w pochodzącej z mniej więcej z tego samego okresu innej biografii Che pióra amerykańskiego dziennikarza Daniela Jamesa, na gęsto zapisanych 380 stronicach, o obecności Guevary w Kongu znaleźć można… zaledwie trzy zdania! Jedynym możliwym do odnalezienia konkretem na ten temat jest przytoczony krótki fragment pisanego w Boliwii dziennika „Pomba”, Harry’ego Villegasa — partyzanta towarzyszącego Guevarze zarówno w Kongu, jak i Boliwii — w którym Villegas (notabene późniejszy głównodowodzący kubańskiego kontyngentu ekspedycyjnego w Erytrei), pod datą 28 lutego 1967 roku stwierdzał: „[…] smutne początki naszych zmagań w Boliwii do złudzenia przypominały początki naszej walki w Kongu […]”[3].

Innym faktem zdradzającym, jak głęboką tajemnicą otoczona była obecność Guevary w Kongu, jest to, iż nawet jego najbliżsi afrykańscy współpracownicy bardzo długo nie wiedzieli, z kim tak naprawdę mieli tam do czynienia. Guevara w Kongu wcale bowiem nie występował pod swoim nazwiskiem (co zapewne bardzo by podbudowało morale partyzantów), lecz incognito. Na tereny opanowane przez rebeliantów wywodzących się z nurtu reprezentowanego przez nieżyjącego już Patrice’a Lumumbę — via Tanzania — wcale nie wjechał jako idol światowej rewolucji, lecz jako jeden z wielu kubańskich bojowników — ucharakteryzowany nie do poznania i nosząc nic nikomu nie mówiący bojowy przydomek „Tatu”[4].

Jednak najbardziej przekonującym dowodem na tajemniczość kongijskiego przedsięwzięcia Che jest fakt, iż zapiski Guevary dotyczące zdarzeń z lat 1966–1967 z Boliwii (z teoretycznie równie tajemniczej rewolucyjnej misji) w formie Dziennika z Boliwii światło dzienne ujrzały już w roku 1968, natomiast o dwa lata wcześniejsze, analogiczne jego notatki z Konga — Pasajes de la guerra revolucionaria (Congo)[5] — po raz pierwszy opublikowano dopiero w 2009 roku.

W tym miejscu nie można nie zapytać, jak wobec tego tłumaczono tajemnicze zniknięcie Guevary w 1965 roku, które nie mogło przecież ujść uwadze opinii publicznej. Otóż spekulacji na ten temat było co niemiara. „Che został aresztowany”, „Che zbiegł z Kuby”, „Guevara został zabity w czasie bójki z Fidelem Castro”, „Che zmaga się z załamaniem nerwowym i przebywa w specjalistycznej klinice” — tego rodzaju domysły pojawiały się w prasie światowej, głównie północnoamerykańskiej. Pisano, że „Che znajduje się w Wietnamie, Gwatemali, Wenezueli, Kolumbii, Peru, Boliwii, Brazylii, Ekwadorze”[6] lub na Dominikanie, gdzie akurat w kwietniu 1965 roku doszło do antyrządowego powstania. „Newsweek” 9 lipca tego roku donosił, że „Che za 10 milionów dolarów sprzedał tajemnice kubańskie, po czym wyjechał w nieznanym kierunku. Urugwajski tygodnik «Marcha» twierdził, że Che «wypoczywa, pisze i pracuje» w [kubańskiej] prowincji Oriente, a londyński […] «Evening Post» zapewniał, że przebywa on w Chinach”[7].

Oficjalnego dementi ani wyjaśnienia nie było. Jedyne, co pod koniec kwietnia 1965 roku zagranicznym dziennikarzom udało się wyciągnąć z Fidela Castro, to stwierdzenie: „major Guevara zawsze będzie znajdował się tam, gdzie jest to z największym pożytkiem dla rewolucji”[8]. 17 czerwca 1965 roku indagowany coraz bardziej natarczywie dodał: „Nie mamy obowiązku składać komukolwiek sprawozdania co do miejsca pobytu Che”. Na pytanie: „Kiedy ludzie posłyszą o majorze Guevarze — Fidel odpowiedział: «Kiedy major Guevara będzie sobie tego życzył. Co wiemy w tej sprawie? Nic. Co o tym myślimy? Myślimy, że major Guevara zawsze zajmował się i nadal będzie się zajmować działalnością rewolucyjną»”[9].

A więc frazesy, frazesy, fra… — i tak bez końca. Dodam tylko, że gdy w 1985 roku (a więc 20 lat po wycofaniu się oddziału Che z Konga) długo na temat Guevary rozmawiałem z interesującym się jego postacią znawcą tzw. Trzeciego Świata, Ryszardem Kapuścińskim, stwierdził on, że o pobycie Che w Kongu nie wiadomo nic ponad to, iż miał on miejsce, i jest to bez wątpienia najbardziej tajemniczy epizod w całym życiu Che Guevary.

Drugim powodem, dlaczego o kongijskiej kampanii Che możemy mówić jako o zdarzeniu historycznym, jest to, iż — rozpatrując ją w kontekście zdarzeń zachodzących w początku lat 60. na Kubie — była ona próbą wypchnięcia tego coraz bardziej przeszkadzającego Fidelowi Castro bohatera i idola kubańskiej rewolucji poza tę karaibską wyspę. Była — mówiąc najbardziej dosłownie — spektakularną próbą wyekspediowania go w nieznane, na możliwie jak najbardziej pewną śmierć. Guevara — zgodnie z rachubami Castro — z Afryki, z Konga nie miał już wrócić. Miał tam przepaść, polec i spłonąć jak najjaśniejszym płomieniem. Płomieniem, który można by następnie — rzecz jasna ku chwale kubańskiej rewolucji — do woli eksploatować jako niezniszczalny mit.

Fakt, iż Guevara swą głęboko zakonspirowaną wyprawę do Konga mimo wszystko przeżył, zawdzięczał tylko pewnemu specyficznemu zbiegowi zdarzeń (o czym w książce będzie dalej mowa). To jednak — rzecz jasna — wagi kongijskiej kampanii z 1965 roku w niczym nie umniejsza. Czyni z niej jedynie swoiste preludium i próbę generalną przed następną partyzancką eskapadą Guevary — tą, która zawiodła go do Boliwii, skąd — jak wiadomo — już żywy nie wrócił[10].

Trzeci powód jest oczywisty. Kongijska operacja Che Guevary zapoczątkowała przeszło dwudziestoletnie zaangażowanie Kuby w procesy narodowowyzwoleńcze w Afryce, co swój wyraz znalazło m.in. w blisko trzykrotnym liczebnym wzroście kubańskich sił zbrojnych — ze 126 tys. w roku 1976 do 375 tys. w roku 1980. Poza RPA, na obszarze na południe od równika, na tym kontynencie trudno byłoby znaleźć choć jeden kraj, w którym w jakimś okresie Kuba nie podejmowałaby prób militarnej ingerencji[11]. Wyliczać można by długo: Guevara i jego ludzie byli jeszcze na zachodnim brzegu jeziora Tanganika, gdy inny kubański oddział w sierpniu 1965 wylądował w Pointe Noire, w Kongu-Brazzaville. Kolejne próby dotyczyły Zambii, Zimbabwe, Gwinei Bissau i Mozambiku, a jeszcze wcześniej, najprawdopodobniej Zanzibaru. Zgodnie z polityką, którą Fidel Castro zaczął wcielać w życie po inwazji w Zatoce Świń, Afryka miała stać się „drugą Plażą Girón świata kapitalistycznego”. Tak wielką jak cały kontynent.

Najpełniej udało mu się to zrealizować w latach 1975–1991, w ramach operacji „Carlota” w Angoli, gdzie — po wycofaniu się Portugalczyków — wspierający partyzantów z organizacji MPLA kubański kontyngent wojskowy liczył w pewnym momencie 50 tys. osób, gdzie w ciągu kilkunastu lat militarnego zaangażowania się Hawany poległo aż 15 tys. kubańskich żołnierzy i gdzie doszło do bezpośredniego starcia Kubańczyków z siłami Republiki Południowej Afryki (RPA).

Drugim wielkim postguevarowskim frontem Hawany na Czarnym Lądzie stał się Róg Afryki. W latach 1977–1993, w szczytowym okresie, dwudziestoczterotysięczny kubański kontyngent[12] wspierał tam silnie lewicujący reżim Mengistu Hajle Marjama — pułkownika, który obalił cesarza Hajle Syllasje. Najpierw miało to miejsce w prowincji Ogaden, w toku tzw. drugiej wojny etiopsko-somalijskiej, a następnie w trakcie toczącej się na północy kraju etiopskiej wojny domowej, w czasie której Kubańczycy pomagali gospodarzom w zachowaniu terytorialnej integralności ich kraju i w zapobieżeniu secesji Erytrei (prowincji, którą — swego czasu — Hajle Syllasje otrzymał w prezencie od Włochów).

Czwarty powód znaczenia kongijskiej operacji Che Guevary jest taki, że wiele zdarzeń, które zaczęły zarysowywać się w Kongu w czasie jego pobytu, dziś ma tam swój ciąg dalszy, a niektóre z nich — przez lata — przybrały skrajnie wynaturzone kształty. Rwandyjscy — dziś powiedzielibyśmy ruandyjscy — partyzanci w 1965 roku pojawiający się na obrzeżach konfliktu, w który zaangażowany był Che, to przecież członkowie plemienia Hutu — ojcowie sprawców niewyobrażalnej masakry Tutsich z roku 1994[13]. Z kolei fala uchodźców będąca następstwem tej rzezi, która z Ruandy przez granicę przelała się do Konga, jeszcze bardziej zdestabilizowała i tak już chwiejną sytuację w tym kraju. W rezultacie, po 31 latach niekwestionowanego panowania, w Kongu obalony został prezydent Mobutu Sese Seko, a do władzy doszedł Laurent Kabila. Tak! Ten sam Kabila dowodzący rebeliantami, których w 1965 roku wesprzeć miał Che Guevara; Kabila, któremu Argentyńczyk pozwalał się manipulować jak małe dziecko i z którym (o czym dalej będzie mowa) w żaden sposób nie potrafił się dogadać.

Ale i to nie wszystko. Gdy w 2001 roku Kabila zginął w zamachu, do władzy wyniesiony został… jego syn Joséph Kabila! (Mówi się, że świat jest mały; tu to powiedzenie można by sparafrazować, stwierdzając, że historia jest najwidoczniej za mała, zbyt mało pojemna, bo wciąż pojawiają się w niej te same postacie, te same nazwiska.) Podsumowując: jeśli w 1965 roku Kongo było kotłem buzującym od wrzących w nim konfliktów, dziś jest tym, co z tego kotła pozostało po bardzo gwałtownej eksplozji. To — jak w Rzece krwi pisze Tim Butcher — kraj, w którym rozwój dokonuje się w odwrotną stronę — od złego do jeszcze gorszego. To rządzone przez skłóconych ze sobą watażków do cna wydrążone wnętrze kontynentu (z uwagi na ogrom znajdujących się w nim bogactw naturalnych zwane też przez niektórych „geologicznym skandalem”), gdzie gwałty na dzieciach i kobietach zdarzają się dziś najczęściej na świecie.

Jest jeszcze jeden powód — piąta przyczyna. Kto wie, czy nie najważniejsza?

Rzecz dotyczy — nazwijmy to tu tak — pewnego bardzo niebezpiecznego dżinna[14], który — moim zdaniem — w wyniku operacji Che Guevary w Kongu wypuszczony został z do tamtej pory zamkniętej butelki i ruszył przed siebie — przez Kubę, Haiti, w szeroki świat. Co prawda ów dżinn pojawia się w książce tylko w jej tle i niejako na jej obrzeżach, ale kto wie, czy w tej całej historii poznawczo nie jest najważniejszy. To koncepcja autorska, która rodziła się i wykluwała przez wiele lat. Potem, gdy do jej sformułowania w końcu doszło, ze zdziwieniem okazało się, że poszczególne jej elementy — niczym koraliki z rozsypanego naszyjnika — zbierałem już od bardzo wielu lat. Decydująca okazała się rozmowa z moim przyjacielem, lekarzem o trzech specjalnościach, autorem książki Bioterror. Jak nie dać się zabić? Markiem Prusakowskim, któremu koncepcja ta bardzo wiele zawdzięcza. Gdy stwierdził on, że to, o czym powiedziałem mu jako o pewnej możliwości, ma bardzo duży sens, nagle uświadomiłem sobie, że pozostałymi elementami tej niesamowitej szarady dysponuję już od wielu lat.

Najpierw, w latach 90., było moje niespodziewane wydalenie z Kuby, gdy zacząłem interesować się dziwnymi przypadkami śmierci kubańskich bojowników, którzy poprzednio wraz z Che Guevarą walczyli w Kongu.

Następnie — w wyniku tego wydalenia — w Kolumbii miała miejsce długa, szczera rozmowa z przyjacielem Fidela Castro — Gabrielem Garcíą Márquezem, który powiedział mi chyba trochę za wiele.

Jeszcze później nastąpiły rozmowy z „Pombem” — przyjacielem i długoletnim ochroniarzem Che, który opowiedział o kilku wielce interesujących epizodach z Konga, o których ani słowa nie ma w zapiskach Che.

Następne było zdziwienie: dlaczego reżim Castro tak brutalnie obszedł się z wielkim bohaterem, „Lwem z Angoli” — generałem Arnaldo Ochoą?

A jeszcze później, w 2008 roku, przyszły przeprowadzone w Sztokholmie rozmowy z laureatami Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny — profesorami Lukiem Montaignerem z Instytutu Pasteura w Paryżu oraz Haraldem zur Hausenem z uniwersytetu w Heidelbergu, a na moje biurko poczęły trafiać mało zrozumiałe i trudne do zrozumienia informacje o tragicznym stanie zdrowia Che Guevary pod koniec jego kampanii w Boliwii.

A potem — jeszcze nic o tym nie wiedząc — miałem już komplet danych; potem były wspomniane już rozmowy z Markiem Prusakowskim, lekarzem zakaźnikiem, i… nastąpiło olśnienie.

Poszczególne elementy gigantycznej układanki nagle zaczęły do siebie pasować.

Zobaczyłem dżinna. Dżinna złowróżbnego i groźnego. Złośliwego demona, który wykluł się gdzieś w dalekich, leśnych ostępach Konga i — nieopatrznie wypuszczony z przysłowiowej butelki — wraz z powracającymi stamtąd bojownikami Che Guevary ruszył przed siebie w świat…

Jaki to dżinn?

Cierpliwości. Wszystko się wyjaśni.

1 Kongiem w tej książce nazywane jest Kongo-Leopoldville, dawniejsze Kongo Belgijskie, a jeszcze wcześniej Wolne Państwo Kongo — prywatną posiadłością króla Belgów, Leopolda II. W kilka lat po opuszczeniu tego kraju przez Guevarę i po dojściu do władzy prezydenta Mobutu Sese Seko, od 1971 roku państwo to przybrało nazwę Zair. Od 1997 roku, a więc od momentu obalenia Mobutu i dojścia do władzy Laurenta Kabili, nazwę tę zmieniono na Demokratyczną Republikę Konga i obowiązuje ona do chwili obecnej.

Natomiast kraj położony na północ od tego państwa, to Kongo-Brazzaville, dawne Kongo Francuskie, zwane Republiką Konga.

2 Josif Ławriecki, Ernesto Che Guevara, tłum. Ignacy Bukowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974, s. 233.

3 Daniel James, Che Guevara. A Biography, Stein and Day, New York 1969, s. 160.

4 „Tatu” w języku suahili oznacza trzy. To kolejny dowód kamuflażu. Pseudonim ten miał sugerować, iż Guevarze w gronie Kubańczyków obecnych w Kongu na pewno nie przypada rola dowódcy. Wtedy bowiem najpewniej nosiłby pseudonim „Moja” (jeden). To przezwisko, dla niepoznaki, nosił Victor Emilio Dreke Cruz.

5 Tytuł ten można przetłumaczyć jako Epizody wojny rewolucyjnej (Kongo).

6 Ławriecki, dz. cyt., s. 222.

7 Tamże, s. 222.

8 Tamże, s. 223.

9 Tamże, s. 223.

10 O boliwijskiej wyprawie Che Guevary obszernie piszę w opublikowanej w tej samej serii książce pt. Boliwia 1966–1967, Bellona, Warszawa 2012.

11 W krajach Afryki położonych na północ od równika do takich prób także dochodziło. Wystarczy wymienić Saharę Zachodnią, Algierię oraz liczne wojskowe kontakty z Libią pułkownika Muammara al-Kaddafiego. Dokładniejsze omówienie tej problematyki przekracza jednak tematyczne ramy tej książki.

12 Takie dane na temat liczebności wojsk kubańskich w Etiopii podaje Richard Gott. Natomiast Wiesław Lizak uważa, iż Kubańczyków było tam o połowę mniej.

13 W rzeczywistości, w odstępie 30 lat, w Rwandzie (Ruandzie) miały miejsce dwie masakry Tutsich dokonane przez Hutu. Pierwsza z nich miała miejsce w 1963 roku, a więc krótko przed przybyciem Che Guevary do Konga. Druga — w 1994 roku. W czasie pierwszej, jak się szacuje, z rąk Hutu zginęło od 20 do 30 tys. Tutsich. W roku 1994 — ilustrując narastające polityczne rozchwianie regionu — żniwo śmierci było dziesięciokrotnie większe.

14 Dżinn (arab.) — demon charakteryzujący się szczególną złośliwością, ohydą i brzydotą, w baśniach często zamykany w butelkach.

Kongo 1965

Подняться наверх