Читать книгу To, co najważniejsze - Samantha Young - Страница 5
1
ОглавлениеJessica
Chwila, w której poznałam Coopera Lawsona, była jak ciepły prysznic po długiej zimnej ulewie.
Jednym z najprzyjemniejszych doznań jest dla mnie to, kiedy przemoknięta i zmarznięta po niespodziewanym ulewnym deszczu wchodzę pod gorący prysznic. Uczucia miłego ciepła rozchodzącego się po zziębniętym ciele nie da się porównać z żadnym innym. Na skórze pojawia się gęsia skórka, a wszystkie mięśnie rozluźniają się pod kojącym, mocnym strumieniem. W tej jednej chwili wszystkie nagromadzone zmartwienia spływają ze mnie wraz z kroplami wody.
To nie był słoneczny i pogodny dzień. Po szarym niebie płynęły ciemne chmury, ale nic nie zapowiadało takiej nawałnicy, jaka spadła akurat, kiedy spacerowałam po deptaku w nadmorskim mieście Hartwell.
Szybko poszukałam wzrokiem najbliższego schronienia i pomknęłam w tę stronę – do baru. Co prawda był zamknięty, ale miał markizę nad wejściem. Przemoczona do suchej nitki, oślepiona strugami deszczu i rozdrażniona nieprzyjemnym uczuciem spowodowanym przez ubranie przywierające do skóry nie zwracałam większej uwagi na otoczenie, chciałam tylko jak najszybciej dostać się pod daszek. Dlatego z całym rozpędem zderzyłam się z twardym męskim ciałem.
Wylądowałabym na pupie na chodniku, gdyby nieznajomy nie chwycił mnie za ramiona.
Odsunęłam z czoła mokrą grzywkę i przepraszająco zerknęłam na człowieka, na którego tak niegrzecznie wpadłam.
Napotkałam spojrzenie ciepłych, niebieskich oczu. Bardzo, bardzo niebieskich. Jak Morze Egejskie wokół Santorini. Kilka lat wcześniej spędziłam tam wakacje i pamiętam tę najbardziej błękitną wodę, jaką kiedykolwiek widziałam.
Chwilę trwało, zanim udało mi się oderwać wzrok od tych urzekająco lazurowych oczu i objęłam spojrzeniem całą twarz, surową i bardzo męską.
Przebiegłam wzrokiem po szerokich ramionach, odchylając głowę w tył, żeby lepiej widzieć, ponieważ ten facet miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt. Dłonie o długich palcach, które nadal spoczywały na moich nagich ramionach, były duże i szorstkie.
Chociaż było chłodno, poczułam, jak zalewa mnie wywołana jego bliskością fala gorąca, wyswobodziłam się więc z uścisku i odstąpiłam o krok.
– Przepraszam – odezwałam się z pełnym skruchy uśmiechem. – Ten deszcz spadł tak nagle.
Skinął głową, odgarniając z czoła mokre ciemne włosy. Niebieska flanelowa koszula i biały T-shirt, które miał na sobie, również doszczętnie przemokły, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego torsu, rysującego się pod opinającym go ubraniem.
W jego ciele nie dało się dopatrzeć ani grama tłuszczu.
Usłyszałam coś w rodzaju rozbawionego parsknięcia, dlatego szybko przeniosłam spojrzenie na jego twarz, zawstydzona, że tak się dałam przyłapać na pożeraniu go wzrokiem. Na jego ustach nie zauważyłam jednak ani cienia uśmiechu czy drwiącego grymasu, chociaż w pięknych oczach wyraźnie było widać rozbawienie. Bez słowa pchnął drzwi do staroświeckiego budynku i wszedł do środka pustego i najwyraźniej nieczynnego w tej chwili baru.
Och.
Może to i dobry pomysł, stwierdziłam w duchu, spoglądając posępnie na deszcz uderzający w deski, którymi wyłożono nadmorską promenadę. Były teraz błyszczące i śliskie. Zastanawiałam się, na jak długo tu utknęłam.
– Może pani zaczekać na zewnątrz, jeśli pani chce. Albo nie.
Odwróciłam się na dźwięk jego niskiego głosu. Niebieskooki przystojniak patrzył na mnie uważnie.
Zajrzałam do wnętrza pustego baru, niepewna, czy można tam wejść.
– Jest pan pewien, że wolno?
Skinął tylko głową, nie wyjaśniając, dlaczego uważa, że to będzie w porządku.
Popatrzyłam na ulewę i znów na suchy bar.
Zostać przed drzwiami, dygocząc w deszczu, czy wejść do środka w towarzystwie obcego mężczyzny?
Zauważył moje niezdecydowanie i chociaż jego usta się nie poruszyły, wyczułam, że się ze mnie śmieje.
Jego rozbawione spojrzenie pomogło mi podjąć decyzję.
Kiwnęłam głową i weszłam. Woda kapała na drewnianą podłogę, ale ponieważ wokół stóp niebieskookiego faceta we flanelowej koszuli już utworzyła się kałuża, nie przejęłam się tym zbytnio.
Jego buty skrzypiały i piszczały przy każdym kroku, kiedy mnie mijał; przez chwilę wyczułam ciepło bijące od jego ciała i po plecach przebiegł mi rozkoszny dreszczyk.
– Kawy? Herbaty? Gorącego kakao? – zapytał, nie oglądając się.
Znikał właśnie w drzwiach oznaczonych napisem „Tylko dla personelu”, więc nie miałam wiele czasu do namysłu.
– Gorące kakao – zawołałam.
Zajęłam miejsce przy pobliskim stole, krzywiąc się na dźwięk, jaki wydało moje mokre ubranie, kiedy siadałam. Na pewno na obiciu zostanie mokra plama w kształcie pośladków.
Drzwi za mną znów otworzyły się z hałasem. Obejrzałam się i zobaczyłam NP (Niebieskookiego Przystojniaka) zmierzającego ku mnie z białym ręcznikiem w ręce. Wręczył mi go bez słowa.
– Dzięki – rzekłam, dziwiąc się nieco, kiedy tylko skinął głową i znów zniknął za drzwiami. – Rozmowny to on nie jest – wymamrotałam.
Właściwie to jego małomówność stanowiła miłą odmianę. Znam zbyt wielu mężczyzn zakochanych w brzmieniu własnego głosu.
Owinęłam końce swoich blond włosów ręcznikiem i wycisnęłam z nich wodę. Wyżęłam je, na ile się dało, a później przesunęłam ręcznikiem po policzkach. Jęknęłam przerażona, kiedy zobaczyłam na nim czarne smugi.
Wyjęłam z torebki puderniczkę i aż poczerwieniałam na widok własnego odbicia w lusterku. Wokół oczu miałam przerażające czarne kręgi i czarne smugi tuszu do rzęs na policzkach.
Nic dziwnego, że NP się ze mnie śmiał.
Starłam tusz ręcznikiem i zupełnie upokorzona z trzaskiem zamknęłam puderniczkę. Siedziałam bez makijażu, czerwona jak nastolatka, z mokrymi, przylizanymi włosami.
Ten facet właściwie nie był w moim typie. Na swój szorstki, prosty sposób wydawał się jednak atrakcyjny, a poza tym przy kimś o tak przeszywającym spojrzeniu nikt nie chce wyglądać niczym ofiara klęski żywiołowej.
Drzwi za mną znów się otworzyły i do baru wszedł NP, niosąc dwa parujące kubki.
Biorąc jeden z nich, poczułam miłe ciepło, od którego na chłodnej skórze ramion wystąpiła mi gęsia skórka.
– Dziękuję.
Skinął głową i usiadł naprzeciw. Założył nogę na nogę, opierając kostkę na kolanie, i pociągnął łyk kawy. Emanował swobodą, całkowitym rozluźnieniem, chociaż miał mokre ubranie i tak samo jak ja był w dżinsach, a mokry dżins bardzo nieprzyjemnie drażni nagą skórę – jest ostry niczym tarka.
– Pracuje pan tutaj? – zapytałam po kilku naprawdę długich minutach ciszy.
Cisza najwyraźniej wcale mu nie przeszkadzała. Co więcej, w ogóle nie krępowało go towarzystwo nieznajomej osoby.
Skinął potakująco głową.
– Jako barman?
– Jestem właścicielem.
Rozejrzałam się po barze. Urządzony był tradycyjnie, wszędzie królował ciemny orzech – z tego drewna wykonano długi bar, stoły i krzesła, a nawet podłogę. Ciemność rozświetlały trzy duże mosiężne żyrandole, a przytwierdzone do ściany w głębi sali kinkiety z zielonymi abażurami oświetlały stoły łagodnym, niemal romantycznym blaskiem. W pobliżu drzwi wejściowych stała niewielka scena, a naprzeciwko umieszczonych w osobnych boksach stołów z ławami wznosił się podest, na którym ustawiono dwa stoły bilardowe. Dwa duże telewizory o płaskich ekranach, jeden nad barem, drugi nad stołami do bilardu, sugerowały, że to bar dla kibiców sportowych.
Obok sceny stała wielka szafa grająca, w tej chwili wyłączona.
– Miło tu.
NP przytaknął.
– Jak się nazywa ten bar?
– Cooper’s.
– Cooper to pan?
Uśmiechnął się samymi oczami.
– Jest pani detektywem?
– Prawdę mówiąc, lekarzem.
Niemal na pewno zobaczyłam iskierkę zainteresowania.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– A więc bystra z pani kobieta.
– Taką mam nadzieję – odrzekłam z uśmiechem.
Kiedy podnosił kubek do ust, w jego spojrzeniu było widać rozbawienie.
Dziwne, ale ja również poczułam się w jego towarzystwie całkiem swobodnie. Popijaliśmy swoje gorące napoje cudownie rozluźnieni. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz czułam ten rodzaj spokoju i zadowolenia w czyimkolwiek towarzystwie, a co dopiero przy obcym mężczyźnie.
Krótki moment odprężenia.
Wypiłam już cały kubek kakao, kiedy NP, czyli Cooper, wreszcie się odezwał.
– Nie jest pani tutejsza.
– Nie jestem.
– Co więc sprowadziło panią na Hart’s Boardwalk, pani doktor?
Zdałam sobie sprawę, że bardzo podoba mi się dźwięk jego głosu, niski, lekko ochrypły.
Zastanowiłam się nad odpowiedzią. To, co mnie tutaj sprowadziło, było dość skomplikowane.
– W to konkretne miejsce sprowadził mnie deszcz – odrzekłam wymijająco. – I bardzo się z tego cieszę.
Odstawił kubek na stół i patrzył na mnie przez długą chwilę. Odpowiedziałam mu spojrzeniem, chociaż pod jego bacznym wzrokiem zaczęły palić mnie policzki. Nagle pochylił się ku mnie i wyciągnął rękę.
– Cooper Lawson – przedstawił się.
Z uśmiechem podałam mu swoją drobną dłoń.
– Jessica Huntington.
– Bardzo mi miło.