Читать книгу Trawa - Sheri S. Tepper - Страница 6
1
ОглавлениеTrawa!
Miliony mil kwadratowych; nieogarnione, chłostane wiatrem trawiaste tsunami, tysiąc ukojonych słońcem trawiastych wysp, setka falujących oceanów, każda zmarszczka lśniąca szkarłatem bądź bursztynem, szmaragdem lub turkusem, wielobarwne jak tęcze, których kolorowe pasy i plamy drżą ponad preriami; trawy – niektóre wysokie, inne niskie, niektóre pierzaste, inne proste – które, rosnąc, tworzą własną geografię. Trawiaste wzgórza, gdzie masy potężnych ździebeł sterczą na wysokość dziesięciu rosłych ludzi; trawiaste doliny, gdzie darń jest miękka jak mech, gdzie niewiasty składają głowy, myśląc o swoich ukochanych, gdzie mężowie kładą się i myślą o swoich kochankach; trawiaste gaje, gdzie starcy i staruszki przesiadują w ciszy wieczorami, marząc o tym, co kiedyś mogłoby się wydarzyć, a może się wydarzyło. Oczywiście tylko prości ludzie. Żaden arystokrata nie usiadłby na dzikiej trawie, żeby pomarzyć. Arystokraci mają od tego ogrody, jeśli w ogóle o czymś marzą.
Trawa. Rubinowe granie, krwiste pogórza, polany w kolorze wina. Szafirowe morza traw z ciemnymi trawiastymi wyspami, na których rosną olbrzymie pierzaste drzewa, również z trawy. Bezkresne łąki srebrnego siana, którymi potężni trawożercy wędrują po skosie jak kosiarki, pozostawiając po sobie rżysko, na którym ponownie wyrosną dzikie bezdroża falującego srebra.
Pomarańczowe pogórza płonące w blasku zachodzącego słońca. Morelowe pastwiska lśniące o świcie. Ziarniaki migoczące jak gwiazdy z cekinów. Okwiat jak delikatne koronki, które staruszki wyjmują z kufrów i pokazują swoim wnuczkom.
– Koronki, dawno temu wytwarzane przez zakonnice.
– Co to są zakonnice, babciu?
Tu i ówdzie, rozsiane po niekończących się wyżynach, stoją wioski, otoczone murami, które mają chronić przed trawą, z niewielkimi domami o grubych ścianach, mocnych drzwiach i solidnych okiennicach. Malutkie pola i sady są pełne pospolitych plonów oraz znajomych owoców, podczas gdy poza murami trawa unosi się jak ogromny ptak zajmujący całą planetę, gotowy do pokonania muru i pożarcia wszystkiego, każdego jabłka, każdej rzepy i każdej staruszki przy studni, razem z ich wnukami.
– To pasternak, dziecko. Z dawnych czasów.
– Kiedy były dawne czasy, babciu?
Tu i ówdzie, równie szeroko rozsiane jak wioski, wznoszą się posiadłości arystokratów: majątki bon Damfelsów, bon Maukerdenów oraz pozostałych, wysokie domy kryte strzechą, stojące w trawiastych ogrodach pośród trawiastych fontann i dziedzińców, otoczone wysokimi murami, w których zieją dziury bram przeznaczonych dla wyjeżdżających oraz powracających myśliwych. Tych, którym uda się powrócić.
Tu i ówdzie, węsząc pośród korzeni traw, nadbiegną ogary ze zmarszczonymi pyskami i dyndającymi uszami, powoli stawiając łapę za łapą w poszukiwaniu tego co nieuniknione, nocnej grozy, pożeracza młodych. A tuż za nimi, na wysokich wierzchowcach, nadciągną jeźdźcy w czerwonych płaszczach, pognają po trawie cisi jak cienie: nadzorca sfory ze swym rogiem, pomocnicy łowczego z batami, myśliwi, niektórzy w czerwonych, inni w czarnych płaszczach, z okrągłymi kapeluszami mocno wciśniętymi na głowy i wzrokiem skierowanym ku ogarom – dalej, dalej.
Dzisiaj pośród nich znajdzie się Diamante bon Damfels – młoda Dimity – z mocno zaciśniętymi powiekami, żeby nie widzieć gończych ogarów, z bladymi dłońmi kurczowo zaciśniętymi na wodzach, szyją kruchą jak łodyga kwiatu, okrytą wysokim białym cylindrem myśliwskiego krawata, w czarnych butach wypolerowanych do połysku, dokładnie wyszczotkowanym czarnym płaszczu i czarnym kapeluszu mocno zatkniętym na małej głowie; po raz pierwszy w życiu zapoluje z ogarami – dalej, dalej.
A gdzieś tam, u celu ich pogoni, być może wysoko na drzewie, gdyż na rozległych preriach tu i ówdzie rosną zagajniki, znajdzie się lis. Potężny i nieugięty. Lis, który wie, że się zbliżają.