Читать книгу Szósty patrol - Siergiej Łukjanienko - Страница 6

Prolog

Оглавление

Piętnaście lat to dużo.

W ciągu piętnastu lat człowiek zdąży się urodzić, nauczyć chodzić, mówić, korzystać z komputera; potem jeszcze uczy się czytać, pisać i korzystać z sedesu, a już zupełnie później – bić się i zakochiwać. A na koniec sprowadza na świat nowych ludzi albo odprowadza w ciemność starych.

W ciągu piętnastu lat zabójcy przechodzą przez wszystkie kręgi piekła w więzieniach dla szczególnie groźnych przestępców i wychodzą na wolność. Czasem bez kropli Ciemności w duszy. Czasem bez kropli Światła.

W ciągu piętnastu lat zwykły człowiek może kilka razy diametralnie zmienić swoje życie. Odejść z jednej rodziny i założyć nową. Dwa albo trzy razy zmienić pracę. Wzbogacić się albo zostać biedakiem. Pojechać do Kongo, i tam przemycać diamenty, albo osiedlić się w opuszczonej wsi w okręgu pskowskim, gdzie zajmie się hodowlą kóz. Wpaść w alkoholizm, zrobić drugi fakultet, zostać buddystą, zacząć brać narkotyki, nauczyć się pilotować samolot, pojechać do Kijowa na Majdan, tam dostać pałką po łbie, a potem wstąpić do klasztoru.

Jednym słowem, bardzo wiele może się zdarzyć w ciągu piętnastu lat.

Jeśli jesteś człowiekiem.

A jeśli jesteś dziewczyną, która niedawno skończyła piętnaście lat, to z całą pewnością wiesz, że w twoim życiu nie zdarzyło się jeszcze nic ciekawego.

Albo prawie nic.

Ola Jałowa, gdyby komuś udało się z nią pogadać tak od serca (pięć lat temu udawało się to mamie, trzy lata temu babci, obecnie nikomu), mogłaby opowiedzieć o sobie trzy ciekawe rzeczy.

Po pierwsze, o tym, jak strasznie nienawidzi swojego imienia i nazwiska.

Ola Jałowa! Co za pomysł!

Gdy była mała, rówieśnicy nazywali ją Ola-Jało, jak te dziewczynki ze starego filmu dla dzieci[1]. Ale to jeszcze nic, w końcu film był ładny (tak przynajmniej sądziła siedmioletnia podówczas Ola), a dziewczynki-bliźniaczki były nawet trochę do niej podobne. Ola-Jało? No i luz.

Ale gdy w czwartej klasie jeden kolega z klasy... No tak, gdyby to był tylko jakiś tam kolega... Dobrze chłopakowi, który w wieku dziesięciu lat jest blond przystojniakiem, prymusem, ma bogatych rodziców, którzy go uwielbiają, a na nazwisko Sokołow. No więc, jeden kolega z klasy sprawdził w necie, co znaczy jakie nazwisko.

I wtedy nagle się dowiadujesz, że jałówka to krowa bez cielaka. Bezpłodna krowa. I ta „bezpłodna krowa” staje się twoim przezwiskiem na kolejne trzy lata. Czasem mówią na ciebie tylko „krowa” albo „be-ka”. Z przykrości i żalu przesiadujesz w domu, czytasz książki i objadasz się słodyczami, aż faktycznie zaczynasz przypominać krowę.

Drugą bardzo ważną rzeczą w życiu Oli Jałowej (Oli-Jało, jak nazywała się w myślach) był hokej. Prawdziwy hokej, taki z krążkiem. Dla dziewcząt. Do sekcji trafiła przypadkiem: kiedyś przyśnił jej się ten drań Sokołow, przed którym ona nie wiadomo dlaczego stała zupełnie nago, i tenże Sokołow (który w wieku trzynastu lat był wysokim i zupełnie już nieprzyzwoicie ładnym chłopcem) skrzywił się, zasłonił ręką oczy i wycedził przez zęby: „Krowa...”.

Może nadszedł ten czas, a może hokej był właśnie tym, czego było trzeba, tak czy inaczej, przez pół roku Ola zgubiła zbędne kilogramy, a po roku, w wieku lat czternastu, została gwiazdą hokejowej kadry juniorów Rosji.

I nagle się okazało, że za pyzatą buzią i szerokimi biodrami kryła się wysoka (w wieku piętnastu lat Ola strzeliła w górę, a trener mówił ponuro: do koszykówki nie puszczę...) i silna (to był właściwie żart, głupi zakład. Jakoś tak wyszło, że rozłożyła dwóch kolegów z klasy i ci, siedząc na podłodze, patrzyli na nią i bali się wstać) dziewczyna. Właśnie dziewczyna. Wychodząc spod prysznica, Ola patrzyła na siebie w lustrze i uśmiechała się. Teraz już ten idiota, którego w ogóle nie chciała znać, nie zamknąłby oczu na jej widok.

A trzecia bardzo ważna rzecz miała się w życiu Oli dopiero wydarzyć.

Wcisnęła ręce w kieszenie (nie chciało jej się włożyć rękawiczek), przechodząc obok Stadionu Olimpijskiego, za którym wznosiły się niedokończone minarety głównego meczetu miejskiego, obok niewielkiej prawosławnej cerkwi. Był wczesny wieczór (latarnie już świeciły), jednak ludzi na ulicy było niewiele, choć to centrum miasta. Odwykła Moskwa od prawdziwych rosyjskich mrozów, zaledwie minus piętnaście, a wszyscy kryją się po domach, jeżdżą samochodami...

Trzeba przejść przez uliczkę do przejścia podziemnego na drugą stronę Prospektu Mira i dalej przez zaułek, gdzie po szynach przejeżdżają z łoskotem tramwaje, i do wysokiego domu z masywnymi stylobatami (trzy lata nałogowego czytania książek nie przeszły bez echa, pozostało po nich mnóstwo przypadkowych słów i sporo wiedzy). W tym bloku mieszkał ten drań Sokołow. Przystojniak Sokołow. Jej, i tylko jej, Oleg Sokołow.

Spotykali się już od pół roku, ale nikt o tym nie wiedział. Ani w szkole, ani w sekcji sportowej, ani w domu.

Za długo Ola Jałowa i Oleg Sokołow żyli w nienawiści...

A teraz... no dobrze, nie w tej chwili, ale już jutro, Ola nic nie będzie ukrywać. Jutro ona i Oleg przyjdą do szkoły razem.

Bo dzisiaj Ola zostaje u niego na noc. Rodzice Olega wyjechali, a babcia i mama Oli były przekonane, że dziewczynka po treningu zostaje na noc u koleżanki.

A ona miała nocować u Olega.

Wszystko już ustalili. Przedtem tylko się całowali; ten wieczór w ostatnim rzędzie w kinie się nie liczy, chociaż Oleg wtedy sobie pozwolił...

Teraz wszystko będzie na serio. Mają przecież piętnaście lat! Gdyby człowiek się przyznał, że w tym wieku jeszcze nie uprawiał seksu, toby go wyśmiali! No, może dziewczyny z zespołu nie uprawiały... ale one zwyczajnie nie miały na to sił i czasu. Do tego w szkole jest teraz tyle lekcji... Ale co do zasady, w piętnastym roku życia prawie już nie ma dziewic i prawiczków.

Ola wiedziała o tym z całą pewnością, bo wyczytała to w Internecie. Cóż, trzy lata nałogowego czytania dają człowiekowi nie tylko niepotrzebną wiedzę, ale równie niepotrzebną wiarę w słowo pisane.

Tylko gdzieś w głębi duszy, (która teraz uciekła w pięty) tłukł się zimny strach. I wątpliwości.

Oleg jej się podobał i lubiła się z nim całować. I przytulać. I... i chciała czegoś więcej. I dobrze wiedziała, jak to jest... jak to powinno być... no, z Internetu...

I w ogóle, Ola bardzo tego chciała.

Nie wiedziała tylko jednego: teraz czy potem? Z Olegiem czy z kimś innym?

Ale obiecała, że przyjdzie. A Ola Jałowa nie lubiła łamać obietnic.

Zaułek powitał ją zimnym wiatrem, wiejącym od strony trzech dworców, i niespodziewaną ciemnością. Niespodziewaną, bo choć paliły się latarnie, świeciły okna w blokach i szyldy sklepów, to ich światło nie rozpraszało mroku. Małe ogniki zawisły w ciemności nocy, jasne, ale bezradne, jak odległe gwiazdy.

Ola aż przystanęła. Obejrzała się.

No co takiego? Do bloku Olega zostały jej trzy minuty, gdyby pobiegła, to nawet jedna. Miała metr siedemdziesiąt pięć, a mięśnie silniejsze niż niejeden chłopak. To centrum Moskwy, nie ma jeszcze siódmej, wokół są ludzie wracający do domu.

Czego ona się boi?

No tak! Ona po prostu boi się iść do Olega!

Naobiecywała, a teraz wystraszyła się jak mała dziewczynka. A przecież jest dorosłą kobietą... No, prawie dorosłą... No, prawie kobietą...

Poprawiła wełnianą czapkę z pomponem, zarzuciła na ramię torbę sportową (ręcznik, czyste majteczki i paczkę wkładek higienicznych, podejrzewała, że jutro jej się przydadzą) i przyśpieszyła kroku.

* * *

Podporucznik policji Dmitrij Pastuchow nie był na służbie. Nie był nawet w mundurze, gdy, unosząc rękę, łapał okazję na rogu ulicy Protopopowskiego i zaułka Astrachańskiego. Powód, dla którego Dima Pastuchow znajdował się o tej porze w tym właśnie miejscu mógłby zdenerwować jego żonę, dlatego nie będziemy się wdawać w szczegóły. Na obronę Dimy można powiedzieć tyle, że trzymał w ręku reklamówkę z pudełkiem rafaello i bukiet kwiatów, kupionych w tanim supermarkecie „Billa”.

Kwiaty i cukierki Dima kupował swojej żonie rzadko, raz, dwa razy w roku. Co w tym wypadku, o dziwo, służyło za czynnik łagodzący.

– Pięćset? – bulwersował się Dima. – Przecież trzysta to już świat i ludzie!

– A ceny benzyny znasz? – odpowiadał równie zapalczywie mężczyzna siedzący za kierownicą starego forda. Mimo aparycji południowca, po rosyjsku mówił czysto. – Dzwoń sobie po taksówkę, i tak nikt cię taniej nie zawiezie!

– No i dlatego łapię okazję! – wyjaśnił Dima. W zasadzie był moralnie przygotowany na pięćset rubli, do przejechania mieli spory kawałek, ale nawyk targowania się zwyciężył.

– Czterysta – zdecydował południowiec.

– Jedziemy – powiedział Dima, ale nim wsiadł do samochodu, rzucił jeszcze okiem na ulicę. Właściwie bez powodu.

Dziewczyna stała pięć metrów od nich, chwiejąc się. I patrzyła na Dimę.

Była wysoka, miała ładną figurę i w półmroku można by ją wziąć za kobietę, ale akurat światło latarni padało na jej twarz, bardzo jeszcze dziecinną.

Dziewczyna była bez czapki, włosy miała potargane, z jej oczu płynęły łzy. Na szyi miała krew; kurtka narciarska była wprawdzie czysta, ale jasnoniebieskie dżinsy też były splamione krwią.

Pastuchow rzucił reklamówkę i kwiaty na tylne siedzenie i podbiegł do niej. Za jego plecami kierowca zaklął siarczyście, on też zobaczył dziewczynę.

– Co się stało?! – zawołał Pastuchow, łapiąc dziewczynę za ramiona. – Co z tobą? Gdzie on jest?

Nie wiadomo dlaczego był pewien, że dziewczyna zaraz pokaże, gdzie „on” jest, i Pastuchow dogoni tego bydlaka i zatrzyma go, a jak będzie miał szczęście, to w trakcie aresztowania coś mu połamie albo go skopie.

Ale dziewczyna tylko cicho spytała:

– Jest pan policjantem, prawda?

Pastuchow, który zapomniał, że nie jest w mundurze, skinął szybko głową:

– No tak, oczywiście, że tak! Gdzie on jest?

– Niech mnie pan stąd zabierze... Zimno mi – poprosiła żałośnie. – Niech mnie pan stąd zabierze...

Gwałciciela nigdzie nie było widać. Kierowca wysiadł z kijem baseballowym. Wprawdzie w Rosji prawie nikt nie gra w baseball, ale wskaźnik sprzedaży kijów jest niemal tak wysoki jak w Stanach. Zaułkiem szła jakaś para, ale na widok dziewczyny, Pastuchowa i kierowcy weszła szybko do supermarketu. Za to idący ulicą chłopak z plecakiem przeciwnie – zatrzymał się i wydał okrzyk tak radosny, że Pastuchow z tęsknotą pomyślał o wychwalanym w Biblii pożytku kar cielesnych.

– Nie możesz opuścić miejsca zdarzenia... – zaczął Pastuchow.

I urwał.

Zobaczył, skąd płynie krew.

Z dwóch małych dziurek na szyi dziewczyny.

Ze śladu po ugryzieniu.

– Idziemy – zdecydował i pociągnął dziewczynę do samochodu.

Nie stawiała oporu, jakby zdecydowała się mu zaufać – albo w ogóle przestała myśleć.

– Hej, ale ją trzeba na milicję... – zaczął kierowca. – Albo do szpitala... Ej, przecież obok jest „Sklif”[2], zaraz...

– Ja jestem z policji! – Pastuchow jedną ręką wyjął z kieszeni „szmatę” i podsunął kierowcy pod nos. – Żaden „Sklif”, leć do „Sokoła”!

– Po co do Sokoła? – zdumiał się kierowca.

– Bo tam jest biuro Nocnego Patrolu – odparł Pastuchow, układając dziewczynę na siedzeniu i podsuwając jej torbę pod głowę. Jej nogi położył sobie na kolanach, z wysokich „zimowych” adidasów kapał topniejący śnieg.

Szyja przestała krwawić. Na szczęście, ślina wampira tamuje krew po wyssaniu.

Szkoda, że wampiry nie zawsze potrafią się w porę zatrzymać.

– Co za Nocny Patrol? – Nie zrozumiał kierowca. – Mieszkam w Moskwie dwadzieścia lat i pierwszy raz o tym słyszę!

I zapewne ostatni, pomyślał Pastuchow, ale tego już nie powiedział na głos. W końcu on sam, gdy zdarzało mu się odwiedzać Innych, nigdy nie był pewien, czy zostawią mu pamięć. Lepiej się nie zarzekać.

– Jedź szybko – poprosił. – Zapłacę tysiąc.

Kierowca malowniczo objaśnił, gdzie Pastuchow może sobie wsadzić swój tysiąc, i nadepnął na gaz.

Dziewczyna leżała z zamkniętymi oczami. Albo straciła przytomność, albo była w szoku. Pastuchow spojrzał na kierowcę – ten nie odrywał wzroku od drogi. Wtedy, czując się jak obleśny zboczeniec, Pastuchow ostrożnie rozsunął dziewczynie nogi.

Dżinsy w kroczu były czyste. Przynajmniej nikt jej nie zgwałcił.

Chociaż, z punktu widzenia Pastuchowa gwałt seksualny byłby mniejszym złem. Bardziej typowym.

1 Królestwo krzywych zwierciadeł – film radziecki z 1964 r, w reżyserii Aleksandra Rou (przyp. tłum.).

2 Moskiewski Kliniczny Szpital Ratunkowy im. N.W. Sklifowskiego (przyp. tłum.).

Szósty patrol

Подняться наверх