Читать книгу Dlaczego kobiety kochają drani. Nowe zasady randkowania - Siggy Flicker - Страница 6

Wstęp Dawno, dawno temu...

Оглавление

…żyłaś sobie ty. Elegancka, zabawna, miła, inteligentna i piękna księżniczka szukająca miłości. Wychowałaś się na filmach Dis­neya, romantycznych komediach z Meg Ryan i uroczych opowieściach przyjaciółek, które poznały miłość swojego życia, i teraz się zastanawiasz, czy jakaś zła czarownica rzuciła na ciebie klątwę, bo w życiu uczuciowym zupełnie ci się nie układa. Może właśnie zakończyłaś wieloletni związek albo masz dość umawiania się z mężczyznami, którzy nie chcą się angażować, albo od wielu, wielu miesięcy w ogóle nie byłaś na randce. Chyba oszalejesz, jeżeli spędzisz jeszcze jeden piątkowy wieczór, jedząc pizzę przed telewizorem, pójdziesz na czyjś ślub bez pary albo po raz kolejny będziesz musiała wyjaśniać, dlaczego jeszcze nie wyszłaś za mąż. Twoją obsesją stało się jedno jedyne pytanie: „Gdzie jest moje »i żyli długo i szczęśliwie«?”.

Pyk!

I tu wkracza szczerze ci oddana, twoja prywatna bajkowa matka chrzestna! Właściwie przez całe życie byłam doradcą, swatką i ekspertem w kwestiach uczuciowych. Od najmłodszych lat dawałam rady ludziom, którym nie wiodło się w miłości. Nie byłam najładniejszą dziewczyną w gimnazjum czy liceum (możecie się o tym przekonać, jeśli zajrzycie do któregokolwiek z moich albumów szkolnych!), miałam jednak w sobie to coś, dzięki czemu i chłopcy, i dziewczyny (nawet te najbardziej lubiane) chcieli poznać mój sekret. Prawda zaś była taka, że nie istniał żaden sekret. Po prostu zawsze miałam silną osobowość i umiałam nawiązywać kontakty z ludźmi. Intuicyjnie wiedziałam, jak działają związki uczuciowe i w jaki sposób oraz dlaczego ludzie dobierają się w pary.

Uwielbiałam bawić się w Kupidyna, ale jeszcze bardziej przepadałam za dawaniem rad. Przez wszystkie lata studiów na uniwersytecie Monmouth byłam istnym guru. Ludzie – zarówno dziewczyny, jak i chłopcy – ustawiali się do mnie w kolejce po wskazówki. W wolnym czasie dorabiałam jako kelnerka i również w miejscu pracy stałam się autorytetem dla współpracowników, którzy regularnie zwracali się do mnie ze swoimi problemami sercowymi. A to jeszcze nie wszystko! Ta część restauracji, którą obsługiwałam, zawsze była pełna stałych klientów, którzy oprócz zakąsek zamawiali również moje porady!

Dzieliłam się z ludźmi wiedzą i swatałam ze sobą znajomych, z którymi pracowałam. To właśnie w tamtej restauracji wyswatałam pierwszą parę, która później się pobrała – moich współpracowników, Chrisa i Amy, którzy niedawno obchodzili dwudziestą pierwszą rocznicę ślubu.

Kiedy i ja wyszłam za mąż, przeprowadziłam się do innego miasta i stanu. Nie minęło wiele czasu, a wszystkie znajome młode mamy zaczęły mi opowiadać o swoich problemach uczuciowych i prosić o radę. Wkrótce wieść się rozeszła i zaczęli przychodzić również znajomi znajomych. Uwielbiałam te rozmowy. Nie tylko umiałam doradzić, lecz także bardzo angażowałam się w zasłyszane historie, a potem śledziłam dalsze losy swoich „podopiecznych”. Każdy z nich był zdumiony, jak wiele pamiętam i że w ogóle dążę do kontaktu. To doradztwo stało się dla mnie wręcz drugą pracą, która jednak w ogóle mnie nie męczyła.

Parę lat po rozwodzie poznałam Larę, która zajmowała się rekrutacją w firmie Model Quality Introductions (MQI) – czymś w rodzaju biura matrymonialnego. Mieszkałam wtedy na Florydzie. Któregoś wieczoru podeszła do mnie w restauracji i zaproponowała, że umówi mnie z jednym ze swoich klientów. Mnie jednak bardziej niż ta oferta zaintrygowało zajęcie Lary.

Kiedy rok później przeprowadziłam się do Nowego Jorku, dowiedziałam się, że MQI chce zatrudnić nową swatkę. Stwierdziłam, że chciałabym tam pracować. Właściwie to uznałam, że m u s z ę zdobyć tę pracę. Poszłam na rozmowę kwalifikacyjną do hotelu Waldorf Astoria. Pamiętam, jakby to było wczoraj, że w sali zgromadziło się trzydzieści sześć osób, które również ubiegały się o tę posadę. Zlustrowałam wszystkich wzrokiem i kiedy przyszła moja kolej, wzięłam głęboki oddech i weszłam do pokoju, żeby przedstawić się Craigowi, właścicielowi firmy, oraz jego żonie.

Powiedziałam, że od szkoły podstawowej zajmuję się swataniem. Opowiedziałam o tym, jak umawiam ze sobą ludzi i że intuicyjnie wiem, czego trzeba, żeby między nimi zaiskrzyło. Dodałam, że pomaganie w odnalezieniu miłości to moja wielka pasja. Wspierałam nawet swoją znajomą Jennifer, która była wówczas dyrektorem biura matrymonialnego „To tylko lunch”, w dobieraniu klientów w pary. Powinnam była pobierać normalną pensję, ale tak bardzo to lubiłam, że pomagałam jej za darmo.

Im dłużej mówiłam, tym bardziej rosły moje entuzjazm i pewność, że to dla mnie idealna praca. Przekonałam o tym chyba i Craiga, bo parę tygodni później zadzwonił z informacją, że dostałam tę posadę.

Od pierwszego dnia moja praca w MQI była tak cudowna i satysfakcjonująca, jak to sobie wyobrażałam!

Ludzie często pytają, jaki jest mój klucz do sukcesu w swataniu. Trudno odpowiedzieć, bo w dużej mierze chodzi o intuicję. Dla mnie to niemalże szósty zmysł. Poza tym myślę, że rzecz sprowadza się do kilku kluczowych kwestii. Bardzo uważnie słucham ludzi opowiadających o tym, czego szukają. Potrafię zinterpretować ich słowa i, co ważniejsze, dostrzegam to, co istnieje tylko między wierszami. Kiedy więc jakaś kobieta mówi: „Nie poznaję żadnych nowych mężczyzn”, ja słyszę: „Nie chce mi się starać, żeby kogoś poznać”. Zdecydowanie, chociaż serdecznie, odsłaniam prawdziwą naturę moich rozmówców. Wiedzą, że mi szczerze na nich zależy i że będę niezmordowanie pracować nad tym, by dostrzegli swój prawdziwy cel. Rozumieją, że im kibicuję, a to pomaga im zachować wiarę i otwarty umysł. W miłości to już połowa sukcesu. Poza tym jestem bardzo konkretna i niezwykle szczera, kiedy doradzam, co mają mówić i robić, by ich związki uczuciowe kwitły. A moje rady działają. Najlepszym dowodem są statystyki: mam na swoim koncie ponad sto ślubów, a to jeszcze nie koniec!

Po odejściu z MQI nadal zajmowałam się swataniem i codziennie doradzałam tysiącom ludzi w swoim kąciku w „Marie Claire”, w programach telewizyjnych, w tym popularnym programie dotyczącym randkowania, który prowadziłam, oraz na moim portalu internetowym. A teraz napisałam tę książkę, żeby pomóc także tobie. Dzięki niej raz na zawsze zmienisz styl randkowania.

Już słyszę, jak mówisz: „Ale, Siggy, ja wypróbowałam już wszystko. Przeczytałam setki książek, przestrzegałam zasad, grałam w gierki, nie grałam w gierki – i do tej pory nie znalazłam tego jedynego. To taaaakie trudne”.

Tak, słoneczko, to rzeczywiście bardzo trudne. Po prostu przez lata ci wmawiano, że powinno być łatwe. Kopciuszek spotyka księcia i zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. Akurat!

Możecie zrzucić całą winę na bajki, uwarunkowania kulturowe czy biologię (kobiety z natury są nastawione na tworzenie związków), ale idea odnalezienia księcia w lśniącej zbroi jest w nas bardzo silnie zakorzeniona, i to już od dzieciństwa. Dotarło to do mnie, kiedy spytałam pewną sześcioletnią dziewczynkę, kim chce zostać, kiedy dorośnie, a ona odparła: „Mężatką!”. Oczywiście nie ma w tym nic złego – ja sama uwielbiam być mężatką – pokazuje to jednak, że od maleńkości wtłacza się nas w pewną rolę. Mija kilka dekad i oto mamy całe zastępy samotnych kobiet, które przychodzą do mnie z tym samym pragnieniem: znaleźć męża albo partnera życiowego, i to idealnego.

Przytoczę tu przykład Robin, którą poznałam na pewnym weselu. Należała do armii druhen. Kiedy tylko się dowiedziała, że jestem ekspertem w sprawach uczuciowych – a wręcz osobą, która doprowadziła do tego konkretnego ślubu – natychmiast do mnie podeszła. Już przywykłam do tego, że na weselach, przyjęciach, w supermarketach, na zjazdach pomaturalnych i tak dalej ludzie radzą się mnie w kwestiach sercowych. Nie narzekam, bo to uwielbiam.

Wróćmy do Robin. Ta bardzo atrakcyjna kobieta po trzydziestce zaczęła mi się wypłakiwać w rękaw, że nie może znaleźć faceta. Dokładnie wiedziała, kogo szuka, ale gdzie on się podziewał? Oczywiście poprosiłam, żeby najpierw go opisała. Wyłożyła kawę na ławę, nie przejmując się, że rozmawia z niemal obcą osobą. Jaką cechę wymieniła najpierw? „Powinien być bogaty”. Głowę miała pełną marzeń o apartamencie na Park Avenue, letnim domu w Hamptons, prywatnej szkole dla swoich przyszłych dzieci i życiu wolnym od trosk. „No cóż, kochana – pomyślałam, gdy tak opisywała to idealne życie – która z nas by tego nie chciała?”.

Rozumiałam jednak Robin i wszystkie podobne do niej dziewczyny, i to lepiej, niż myślała, bo dawno, dawno temu ja też uwierzyłam w taką bajkę.

Moim księciem był Mark Flicker. Kiedy go poznałam na imprezie w modnym klubie Forge w Miami, niemal zemdlałam z zachwytu. Był wysoki i przystojny, nienagannie ubrany, pochodził z bogatej rodziny i naprawdę dobrze zarabiał. Krótko mówiąc, był żydowskim księciem w lśniącej zbroi, którego szukałam. Zaczęliśmy się spotykać. Coraz bardziej pogrążałam się w marzeniach o życiu z Markiem, który stanowił świetną partię, obdarzał mnie zainteresowaniem i prezentami i mógł mi zapewnić takie życie, o jakim dziewczyna z klasy średniej z Cherry Hill w stanie New Jersey, z trudem spłacająca studencką pożyczkę i inne rachunki, mogła tylko pomarzyć. Słyszałam też cykanie swojego zegara biologicznego, a wiedziałam, że z Marka będzie świetny ojciec i mąż, który zarobi na utrzymanie rodziny. Kiedy więc zaczęliśmy się spotykać, byłam zachwycona, a rok później wręcz oszołomiona, kiedy podarował mi nowiutkiego czerwonego mercedesa i coś znacznie ważniejszego: piękny pierścionek zaręczynowy.

Nasz ślub był iście bajeczny: w słoneczny kwietniowy dzień na Long Island zgromadziły się setki krewnych i przyjaciół. Aż promieniałam szczęściem w swojej cudownej sukni ślubnej w kolorze kości słoniowej, z trenem i bez ramiączek, w której czułam się jak… no cóż, jak księżniczka. Pierwszy taniec wykonaliśmy do melodii I Finally Found Someone (ach!). Zapomnijmy jednak o tej kiczowatej piosence. Czekała nas świetlana przyszłość, a przynajmniej tak mi się wydawało.

Okazało się, że moja bajka była wszystkim, tylko właśnie nie bajką. Szybko zrozumiałam, że do siebie nie pasujemy. Mark szukał ładnej żonki, którą mógłby się pochwalić przed znajomymi, delikatnej i cichej, która by go we wszystkim wspierała, nie zaś głośnej, ekstrawertycznej kobiety zachowującej się jak słoń w składzie porcelany. Trudno uwierzyć, że ktoś mógł pomyśleć, iż jestem taką właśnie skromną, śliczniutką dziewczyną, ale właśnie taką rolę grałam, kiedy się poznaliśmy, i oboje udawaliśmy, że tak właśnie jest. Mark się nabrał i ja chyba też. Wierzyłam, że jeśli tylko wystarczająco mocno się postaram, stanę się taką osobą. Chciałam, żeby Mark mnie kochał, bo bycie kochanym przez kogoś to najcudowniejsze uczucie na świecie. Udawałam więc, myśląc, że po prostu muszę starać się jeszcze bardziej. I bardziej. I bardziej.

Urodziło nam się dwoje cudownych dzieci. Ten hojny mężczyzna dał mi wszystko, co mógł kupić za pomocą swojej karty kredytowej. W naszym garażu pojawiały się nowe samochody, a w mojej szafie – luksusowe kreacje. Mieszkaliśmy we wspaniałym, ogromnym domu w Palm Beach i mieliśmy po prostu wszystko, o czym tylko mogliśmy zamarzyć. Ale kobieta, którą Mark kochał, nie była mną. W tę rolę wcieliłam się specjalnie dla niego. Zupełnie jakby nigdy nie poznał mnie prawdziwej. Kiedy w miarę upływu czasu moje prawdziwe oblicze zaczęło dawać o sobie znać, oboje coś zrozumieliśmy: t e j Siggy Mark aż tak bardzo nie kochał.

Nie mogłam dłużej udawać kogoś, kim nie byłam, i ignorować samotności, która zaczynała mnie dopadać. Ale przecież złożyliśmy przysięgę, którą traktowałam niezwykle poważnie. Mieliśmy dzieci i bardzo udane życie. Muszę też przyznać, że przerażała mnie myśl o tym, iż miałabym zostać sama i zmierzyć się z tym, co nieznane. Niełatwo było wywrócić nasze życie do góry nogami i zakończyć małżeństwo z dziewięcioletnim stażem. Z drugiej strony jednak zyskałam całkowitą pewność, że nie mogę dłużej być żoną Marka. Kiedy w końcu oboje zrozumieliśmy, co się stało z naszym małżeństwem, poczuliśmy ulgę.

Zakończenie tego związku było najtrudniejszym krokiem, na jaki kiedykolwiek się zdecydowałam. Starałam się jednak zrobić to z miłością, dobrocią i szacunkiem. To nie była wina Marka. Nie chciałam rozstawać się w niezgodzie – nie tylko dla dobra dzieci, co oczywiście było szalenie ważne, lecz także dlatego, że w głębi serca wciąż kochałam Marka i chciałam, by koniec naszej wspólnej historii odzwierciedlał uczucie i podziw, jakimi zawsze się darzyliśmy. Nasze małżeństwo nie było zbyt udane, za to rozwód wyszedł nam doskonale i z radością donoszę, że do tej pory się przyjaźnimy. Nadal go kocham i życzę mu jak najlepiej. Do tego stopnia, że Mark, mój eksmąż, był świadkiem na moim ślubie z obecnym mężem, Michaelem. Gdy pracowałam w Nowym Jorku jako swatka, umówiłam byłego męża na mnóstwo randek, ale w końcu sam znalazł miłość życia, Thuy, z którą jest obecnie zaręczony! Są dla siebie stworzeni. Świadomość, że Mark ma kobietę, która naprawdę do niego pasuje, przepełnia mnie szczęściem. Często spędzamy czas z naszymi dziećmi, Thuy i Michaelem. Wyjeżdżamy też razem na wakacje. Jesteśmy dumni z tego, jak sobie poradziliśmy z rozstaniem, które nazywam „rozwodem idealnym”.

Ale nie zawsze było tak łatwo. Przez tygodnie i miesiące po separacji czułam ulgę spowodowaną tym, że wyrwałam się z nieudanego małżeństwa, ale jednocześnie byłam zdruzgotana i smutna. Chciałam dostać jeszcze jedną szansę w miłości i wierzyłam, że zasługuję na szczęśliwą przyszłość, ale to dość straszne uczucie, kiedy wszystko, co znasz, nagle się zmienia. I pewnie dlatego przyjęłam kolejne oświadczyny w dniu, kiedy nasz rozwód został sfinalizowany! Mniej więcej po sześciu miesiącach separacji zaczęłam się spotykać ze swoim wielo­letnim przyjacielem. Podobnie jak Mark, próbował czym prędzej zdobyć moje serce. Ten związek całkowicie się różnił od mojego małżeństwa. Wtedy czułam, że nie jestem wystarczająco doceniana albo wystarczająco dobra. Byłam za głośna. Zbyt entuzjastyczna. W nowym związku mój mężczyzna uwielbiał mnie i akcep­tował taką, jaka jestem. Niestety, moje uczucie do niego nie było wystarczająco silne. Nie podobał mi się w romantyczny sposób. Uwielbiałam go za to, że chce mnie kochać, ale prawda wyglądała tak, że ja nie kochałam jego. Nie był dla mnie właś­ciwym mężczyzną. Ponieważ jednak w tamtym okresie czułam się bardzo przygnębiona, dałam się oczarować. Na szczęście odzyskałam rozum i odwołałam zaręczyny równie szybko, jak się na nie zgodziłam.

W tym pełnym zawirowań okresie musiałam poważnie się nad sobą zastanowić. Okazało się, że tak naprawdę nie potrzebuję tego wszystkiego, o czym zawsze marzyłam – bezpieczeństwa finansowego, przystojnego męża, romansu jak z bajki. Musiałam zrozumieć, czego tak n a p r a w d ę szukam oraz co – jakie życie i jaki człowiek – zapewniłoby mi szczęście. Nigdy nie użalałam się nad sobą ani nie koncentrowałam na porażkach czy rozczarowaniach, więc szybko doszłam do siebie, skupiłam się na dzieciach, znowu zaczęłam spotykać się z przyjaciółmi i wróciłam do gry.

Parę miesięcy później umówiłam się ze swoją przyjaciółką Jen w restauracji w New Jersey. Poznałam tam Michaela, przystojnego sprzedawcę samochodów, który miał zostać moim mężem. Byłam wtedy zupełnie inną osobą, gotową znowu uwierzyć w miłość i… w samą siebie. Kiedyś Mark wydawał mi się idealny, a Michael w ogóle taki nie był. On sam właśnie się rozwodził, stracił firmę i był niemal bankrutem. A do tego mieszkał tysiąc mil dalej! „Dużo mu brakowało do ideału” – to mało powiedziane. Kiedy jednak zaczęliśmy coraz lepiej się poznawać, wszystko to przestało mieć dla mnie znaczenie. Liczyło się tylko to, że jest dobrym człowiekiem, przy którym często się śmieję i który kocha mnie, tę prawdziwą, ze wszystkimi wadami, bezwarunkowo. Bez wahania mogę powiedzieć, że jest miłością mojego życia, moją bratnią duszą, partnerem, o jakim zawsze marzyłam. Dlaczego więc tak źle mi poszło z Markiem, a tak dobrze z Michaelem?

Zrozumiałam, że moja bajka jest inna niż ta, o jakiej zawsze marzyłam – i dobrze. Byłam tak bardzo skupiona na fantazjowaniu o wymarzonym życiu, że przegapiłam sygnały ostrzegawcze. Pragnęłam ideału – kosztem rzeczywistości. Szukałam jednej rzeczy, nie dostrzegając innych możliwości. Stawałam na rzęsach, żeby mi się udało, bo tak bardzo czekałam na szczęśliwe zakończenie własnej historii. Jak na ironię, postępując w ten sposób, zapewniałam sobie wszystko, tylko nie happy end! Dopiero kiedy zrozumiałam, kim naprawdę jestem i czego chcę, oraz gdy podjęłam świadomy wysiłek, by stać się bardziej otwarta, znalazłam człowieka (i życie), który idealnie do mnie pasował. Było to trudne, ale cenne doświadczenie. Polały się łzy. Chcę więc oszczędzić ci czasu (i chusteczek higienicznych) i uchronić przed popełnieniem tych samych błędów, które ja popełniłam. Niezależnie od tego, jak w tej chwili wygląda twoje życie uczuciowe, pomogę ci stworzyć związek, jakiego pragniesz, i to na twoich warunkach.

Jak?

Oferuję ci szczerą poradę i otwartą rozmowę.

Pomogę ci szczerze ocenić, co robisz źle albo co mogłabyś robić lepiej (bo kto ma ci pomóc, jeśli nie twoja bajkowa matka chrzestna?).

Pomogę ci zrozumieć, czego tak naprawdę chcesz od życia, jak ma wyglądać twoja bajka i gdzie jest w niej miejsce dla przyszłego partnera. Weź więc swój ulubiony długopis, bo czeka cię sporo pisania. Zadania, które znajdziesz w tej książce, mają ci uświadomić, kogo t y szukasz (nie twoja przyjaciółka, sąsiadka czy nawet mama) w życiu i miłości.

Podzielę się z tobą inspirującymi pytaniami i odpowiedziami oraz historiami kobiet – moich przyjaciółek, klientek, a nawet nieznajomych, które prosiły mnie o radę na weselach, w kolejce w sklepie, na portalu internetowym – które kiedyś były dokładnie w tym samym miejscu co ty teraz.

Ale przede wszystkim chcę dodać ci animuszu i odwagi. To jest szczególnie ważne. Wiem, że bycie singielką to nic przyjemnego. Nie ma nic wstydliwego w tym, że chcesz poznać fajnego faceta, takiego, który wieczorem spyta, jak ci minął dzień, zostawi dla ciebie ostatnią łyżkę lodów i – powiedzmy to sobie szczerze – będzie wymieniał olej w samochodzie. Nie powinnaś się czuć żałosna, zawstydzona czy płytka. Ale już koniec z wypłakiwaniem się w poduszkę, moja droga. Zaraz wszystko naprawimy i zanim się obejrzysz, będziesz jedną z tych kobiet, które aż promienieją szczęściem, odznaczają się niezachwianą pewnością siebie i optymizmem i są w pełni przygotowane do odnalezienia trwałej miłości. Tymczasem masz żyć pełnią życia, realizować swoje pasje, zrozumieć i pokochać siebie, by być najszczęśliwszą kobietą na ziemi, kiedy poznasz tego wymarzonego męż­czyz­nę. Wiesz, co jest w tym najlepsze? Poznanie go – twojego fascynującego, skomplikowanego, cudownego dopełnienia – to jeszcze nie koniec historii. To dopiero początek.

Odnalezienie trwałej miłości to podróż pełna wzlotów i upadków. Jak każda prawdziwa bajkowa matka chrzestna zainspiruję cię, będę ci kibicować i zasadniczo zmienię wszystko, co w swoim mniemaniu wiedziałaś o życiu uczuciowym.

Ale nie stworzę twojego szczęśliwego zakończenia.

To ty je stworzysz.

Gotowa?

Dlaczego kobiety kochają drani. Nowe zasady randkowania

Подняться наверх