Читать книгу Steven Gerrard. Autobiografia legendy Liverpoolu - Steven Gerrard - Страница 4

prolog Wyślizgując się z rąk

Оглавление

Liverpool

Niedziela, 27 kwietnia 2014

Siedziałem z tyłu samochodu i czułem, że łzy spływają mi po twarzy. Nie płakałem od lat, ale w tym momencie, w drodze do domu, nie mogłem się powstrzymać. Łzy ciągle napływały mi do oczu podczas tego słonecznego wieczoru w Liverpoolu. Było bardzo cicho, a my oddalaliśmy się od Anfield. Nie pamiętam, ile trwała podróż. Nie jestem w stanie wam nawet powiedzieć, czy ulice były pełne samochodów, czy nie. W środku coś mnie dobijało.

Godzinę wcześniej chciałem zniknąć w czarnej dziurze. Graliśmy u siebie mecz, który mógł zadecydować o mistrzowskim tytule. Wcześniej pokonaliśmy w domu Manchester City, bezpośrednich rywali do mistrzostwa. Mieliśmy na koncie 11 zwycięstw z rzędu. Tylko jedna wygrana dzieliła nas od tego, żeby Liverpool mógł być prawie pewny pierwszego mistrzostwa Anglii od maja 1990 roku.

24 lata wcześniej, właśnie w maju, kończyłem dziesięć lat, a drużynę, której kibicowałem z moim tatą, prowadził Kenny Dalglish. Jej kapitanem był Alan Hansen. To był również zespół McMahona i Molby’ego, Beardsleya i Rusha, Whelana i Barnesa.

Jako chłopiec, który w wieku ośmiu lat dołączył do Akademii Liverpoolu, marzyłem o wygraniu ligi przed The Kop[1]. Mój debiut przypadł na rok 1998. Miałem wtedy 18 lat i nie wiedziałem, jak będę się czuł jako 33-letni mężczyzna płaczący na tylnym siedzeniu samochodu.

Byłem sparaliżowany, zupełnie jakbym stracił kogoś bliskiego.

Nie próbowałem nawet powstrzymywać łez. Wydarzenia z tego popołudnia ciągle rozgrywały się w mojej głowie.

W ostatniej minucie pierwszej połowy meczu przeciwko przebiegłej Chelsea, którą José Mourinho nastawił tak, by przerwać nasz marsz ku chwale, coś się stało. To było proste podanie w moim kierunku w pobliżu połowy boiska. Pozornie nic nieznaczący fragment meczu, chwila ciszy w czasie naszej pogoni za tytułem. Ruszyłem do piłki. Przemknęła mi pod stopą.

Wtedy nastąpił ten moment. Poślizgnąłem się. Upadłem na murawę.

Piłka potoczyła się dalej i Chelsea rozpoczęła niszczycielski atak. Pozbierałem się z murawy i biegłem ile sił w nogach. Goniłem Senegalczyka Demba Ba, jakby od tego zależało moje życie. Wiedziałem, że go nie dogonię. To był beznadziejny pościg. Nie byłem w stanie go zatrzymać.

Ba strzelił gola. Było po wszystkim. Mój błąd okazał się bardzo kosztowny.

Siedziałem w samochodzie z moją żoną Alex oraz jednym z moich bliskich przyjaciół, Paulem McGrattenem. Zawsze mówię na niego Gratty. Alex i Gratty próbowali mnie jakoś pocieszyć, mówili, że wszystko się może zmienić, że zostało jeszcze trochę meczów do rozegrania…

Ale ja wiedziałem, że los tytułu jest teraz w rękach Manchesteru City i że jego piłkarze to wykorzystają. Nie będzie wielkiego powrotu Liverpoolu. Nie będzie ponownego Cudu w Stambule, kiedy to w 2005 roku przegrywaliśmy do przerwy 0:3 z AC Milanem w finale Ligi Mistrzów, a jednak doprowadziliśmy do dogrywki i zdobyliśmy Puchar Europy po rzutach karnych. Byłem sercem tamtej drużyny. Już wtedy nosiłem kapitańską opaskę. Strzeliłem pierwszego gola, który dał nam nadzieję na dogonienie Milanu. Całowałem i trzymałem puchar Ligi Mistrzów i całowałem go ponownie, zanim zrobił to ktokolwiek inny podczas tej magicznej nocy w Stambule.

Znałem dobrze smak zwycięstwa – tak samo jak poznałem gorycz porażki.

Przegrałem kolejny finał Ligi Mistrzów. Dwa lata później ponownie zmierzyliśmy się z Milanem. Byłem jedynym zawodnikiem, który strzelał gole w finałach Pucharu Ligi, FA Cup, Pucharu UEFA oraz Ligi Mistrzów. Zagrałem ponad 100 razy w reprezentacji Anglii, grałem na mistrzostwach świata oraz na mistrzostwach Europy. Ciągle byłem kapitanem reprezentacji zmierzającej do Brazylii na mój ostatni wielki turniej.

Tymczasem w Liverpoolu wciąż trwa walka o sprawiedliwość dla rodzin naszych 96 fanów, którzy stracili życie podczas tragedii na Hillsborough[2]. Był wśród nich mój dziesięcioletni kuzyn Jon-Paul Gilhooley. Niedawno minęło 25 lat od tej tragedii. Wreszcie zaczęto ujawniać kłamstwa i tuszowanie faktów. Odkrywanie prawdy trwało jednak zbyt długo.

Ciemność i światło, euforia i cierpienie – te wrażenia i uczucia są mi doskonale znane. W moim życiu zawsze szły w parze, osobno i zarazem nierozłącznie, niczym dwa słupki bramki na Anfield.

Liga angielska to zupełnie inna bajka. Chciałem ją wygrać z Liverpoolem tak bardzo, że kiedy straciłem na to szansę, nie mogłem powściągnąć emocji; miasto, które kocham, jakby się rozmyło.

Pokonałem samego siebie. Moje myśli krążyły wszędzie. Zawsze tak miałem, wtedy jednak nie czułem, że jestem wobec siebie zbyt ostry lub zanadto krytyczny. W ciągu całej swej kariery przeżyłem wiele wspaniałych momentów i osiągnąłem sukces wykraczający poza marzenia zafascynowanego piłką nożną chłopca. Grałem w meczach i strzelałem gole na turniejach, które należały do zupełnie innego świata niż Bluebell Estate w dzielnicy Huyton w Liverpoolu, gdzie dorastałem. Robiłem w życiu rzeczy, które oszołomiłyby mnie jako dziecko.

Dałem z siebie Liverpoolowi absolutnie wszystko: podczas treningów, w prawie 700 meczach w barwach klubu, poza boiskiem, jako część drużyny i organizacji, jako członek społeczności i mieszkaniec. Nie mogłem zrobić nic więcej. Wycisnąłem z siebie ostatnie krople ambicji, pragnienia i nadziei. To jednak nie wystarczyło, by Liverpool zdobył upragnione przez wszystkich mistrzostwo.

Zamiast zagrania długiego krzyżowego podania, które ułatwiłoby zdobycie gola, wykonania decydującego wślizgu czy umieszczenia piłki w siatce Marka Schwarzera, co przypieczętowałoby naszą wygraną, wywróciłem się. Chelsea zdobyła drugą bramkę w ostatnich minutach meczu, ale najważniejszym momentem spotkania było moje poślizgnięcie.

Mamadou Sakho zagrywa mi piłkę. Ja tracę równowagę. Wywracam się.

The Kop i całe Anfield śpiewało You’ll Never Walk Alone, lecz wtedy, w samochodzie, czułem się bardzo samotny. Hymn Liverpoolu przypomina ci, żeby trzymać głowę wysoko, kiedy idziesz przez burzę. Przypomina ci, by nie bać się ciemności. Przypomina ci o tym, że kiedy brniesz poprzez wiatr i deszcz, które miotają i rozwiewają twoje marzenia, masz iść z nadzieją w sercu.

Nie miałem wtedy wiele nadziei. Widziałem siebie raczej zmierzającego ku samobójstwu.

Powiedziałem Alex, żeby zadzwoniła do mojego agenta Struana Marshalla, aby ten zarezerwował mi samolot. Musiałem się wyrwać z miasta. Nie mogłem pozwolić, aby moje trzy córeczki widziały mnie tak zestresowanego i załamanego, bo to by je zasmuciło. Musiałem znaleźć się w miejscu, gdzie byłbym tylko ja i Alex. Mógłbym wtedy spróbować pogrzebać gdzieś siedzący we mnie ból.

Słyszałem, jak Alex rozmawiała ze Struanem, wciąż jednak byłem oszołomiony. Samochód przyśpieszył i znów nastała cisza. Pogrążyłem się we wspomnieniach o niesamowitym, ale jednocześnie bardzo bolesnym sezonie, o karierze pełnej miłości i szczęścia. Myślałem o tym, w jaki sposób znalazłem się właśnie w tym miejscu, na tylnym siedzeniu samochodu, z policzkami wilgotnymi od łez. Wiedziałem też, że nigdy już nie będę się czuł aż tak bardzo samotny.

Steven Gerrard. Autobiografia legendy Liverpoolu

Подняться наверх