Читать книгу Moje wielkie greckie wakacje - Sue Roberts - Страница 7
Rozdział 2
ОглавлениеBiorę od niej płaszcz i wpatruję się w kobietę, którą chyba skądś znam. Ale to przecież niemożliwe, prawda? Jest taka szczupła i, no cóż, seksowna. Nigdy w życiu nie określiłabym Janet Dobson jako „seksownej”. Jestem w szoku.
Chorobliwie ambitna dziewczyna w opasce na włosach, którą nazywaliśmy „Persilka” (ponieważ jej strój od WF-u nie wiedzieć czemu zawsze był śnieżnobiały, nawet po biegach przełajowych po błotnistych polach) próbowała w szkole dołączyć do naszej paczki, ale nigdy jej na to nie pozwoliłyśmy. Tak jak w Grease Janet była naszą Patty Simcox – zawsze trzymającą się na obrzeżach szkolnej elity – i ze wstydem przyznaję, że bezlitośnie ją wykorzystywałyśmy. Jej wujek był właścicielem kiosku niedaleko szkoły, a my od czasu do czasu kazałyśmy jej ukraść paczkę fajek albo batoniki. W zamian za to pozwalałyśmy Janet za sobą łazić.
Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce nad Kanałem Leeds-Liverpool, gdzie odegrałam kluczową rolę w zrzuceniu jej z roweru prosto do mętnej wody. (Oczywiście był to wypadek. Długo by tłumaczyć). Przysięgam, że jej czerwone szorty i biała koszulka polo wciąż wyglądały nieskazitelnie, kiedy wyciągnęłyśmy ją na brzeg.
Gdyby się do mnie nie odezwała, nie poznałabym jej za żadne skarby, ale ten głos… W przeciwieństwie do reszty naszej paczki Janet nigdy nie nabyła akcentu charakterystycznego dla mieszkańców Liverpoolu, zdradził ją jednak ton; coś pomiędzy prezenterką wiadomości a piosenkarką.
– Janet? – pytam z niedowierzaniem.
– Cześć, Mandy – świergocze, odsłaniając garnitur kosztownych, poprawionych przez dentystę zębów.
– Co u ciebie? – dukam, podając jej oprawione w czerwoną skórę menu.
– Świe-etnie – odpowiada, przeciągając to słowo z emfazą. – Naprawdę świe-etnie. A więc to tutaj pracujesz? – Unosi idealnie wyskubaną brew i rozgląda się po wnętrzu pubu. – Nieźle. Skoro możesz liczyć tylko na pracę w barze, lepiej, żeby to był przyjemny bar.
Jej znajome leciutko się uśmiechają, po czym chowają twarze za kartami dań.
– Jestem tu menedżerką – wyjaśniam, maskując irytację w swoim głosie. Później byłam na siebie zła za to, że pozwoliłam jej się zirytować. Nie powinnam chcieć zaimponować cholernej Janet Dobson. Choćbym tu tylko sprzątała, powinnam być z tego dumna, tak jak nasza sprzątaczka Joyce. Jesteśmy przecież jak jedna wielka, szczęśliwa rodzina.
– Brawo – kwituje moje słowa tak protekcjonalnym tonem, że mam jej ochotę wcisnąć menu tam, gdzie słońce nie dochodzi. Ale przecież jestem profesjonalistką.
– Czego się panie napiją? – Uśmiecham się promiennie.
Zbieram zamówienia na drinki i wracam do baru.
Po zaniesieniu im napojów (wody oraz dwóch butelek sauvignon blanc), a następnie przekazaniu zamówienia do kuchni, zajmuję swoje stałe miejsce za barem i udaję, że jestem czymś zajęta przy kasie, jednocześnie obserwując z daleka stolik Janet. Siedzi przy nim młoda dziewczyna ubrana trochę jak artystka w długą, kolorową spódnicę i dżinsową kurtkę. Włosy ma przewiązane ręcznie barwioną chustą, a w każdym uchu nosi po kilka srebrnych kolczyków. Wygląda, jakby coś notowała. Miejsce obok zajmuje atrakcyjna trzydziestoparolatka z rudymi włosami, w typowo biurowym stroju: czarnej ołówkowej spódnicy i wykrochmalonej białej koszuli. Przede wszystkim jednak przyglądam się Janet, ubranej w elegancką czarną sukienkę i różowy kardigan z kaszmiru. Zastanawia mnie, co tu robią i dlaczego nie widziałam ich tu wcześniej.
– Czwórka! – okrzyk z kuchni wyrywa mnie z rozmyślań. Zamówienie dla stolika, przy którym siedzi Janet, jest już gotowe.
Młoda kelnerka imieniem Lucy przestaje ładować napoje do lodówki i już chce iść do kuchni po talerze, ale ją powstrzymuję.
– Ja się tym zajmę, Lucy.
Wzrusza ramionami i wraca do butelek z różnokolorowymi napojami, które tworzą w wysokiej, czarno-srebrnej lodówce coś w rodzaju tęczy.
– Bardzo proszę – odzywam się wesoło, stawiając na masywnym drewnianym stole dwie porcje wieprzowiny zapiekanej w cydrze i jedną porcję okonia. – Smacznego. Czy podać paniom sosy?
Umieram z ciekawości, by dowiedzieć się, w jakiej branży pracuje Janet, ale nie chcę jej o to pytać wprost. W ślimaczym tempie stawiam na stole pojemnik z sosem tatarskim, lecz żadna z nich się nie odzywa, sączą tylko napoje.
– Muszę przyznać – mówi wreszcie Janet pomiędzy kęsami aromatycznego okonia – że to jest naprawdę smaczne. Nie mam pojęcia, dlaczego nie przyszłyśmy tu wcześniej.
– A gdzie się zwykle spotykacie? – zagaduję niezobowiązująco.
– Och, praktycznie wszędzie. W całym kraju, a często także za granicą. Łatwo jest zapomnieć, jak dobre jedzenie podają w niektórych naszych wiejskich pubach.
Janet uśmiecha się szczerze, a jej znajome zgodnie kiwają głowami, pałaszując jedzenie. Już mam zapytać, jakie to interesy każą im jeździć po całym kraju, gdy z kuchni dobiega mnie potężny huk, a później przeraźliwy wrzask.
Biegnę do kuchni, gdzie odkrywam, że kuchenka mikrofalowa wybuchła. Rzadko jej używamy, ale Sally, nowa pomoc kuchenna, najwyraźniej postanowiła w niej odgrzać pudding na foliowej tacce. Po rozbłysku na miarę zorzy polarnej drzwiczki się otworzyły, a lepka masa toffi rozbryzgnęła po białej ścianie. Sally wypłakuje sobie oczy, Darren stoi jak słup soli, a Lyndsey histerycznie się śmieje.
Lyndsey zawsze wybucha śmiechem, kiedy dzieje się coś strasznego. Właśnie tak reaguje na stres, ale spróbujcie to wytłumaczyć żonie mężczyzny, który w zeszłym tygodniu się u nas zakrztusił, a Lyndsey zaśmiewała się do rozpuku. Wystarczył jeden chwyt Heimlicha i wezwanie karetki, żeby wszystko wróciło do normy, ale żona klienta i tak zapowiedziała, że nigdy nie wróci do pubu zatrudniającego „pieprznięte wariatki”.
Lyndsey jest jednak tak fantastyczną kelnerką, że wybaczamy jej wybuchanie śmiechem w najmniej odpowiednich momentach. Jest szybka, efektywna i tak olśniewająca – dzięki smukłej sylwetce, oliwkowej cerze i ślicznej buzi – że dostaje niewiarygodnie wysokie napiwki, które z uśmiechem na ustach wrzuca do wspólnego słoika.
Tymczasem Janet i jej znajome kończą jeść, zostawiają hojny napiwek i zbierają się do wyjścia. No, Janet – myślę sobie w duchu – doczekałaś się swojego momentu chwały i mam nadzieję, że ci się podobało, bo w szkole byłam dla ciebie straszną krową.
– Cześć, Mandy – mówi do mnie z uśmiechem, co do którego nie potrafię zdecydować, czy jest szczery. – Oto moja wizytówka – wręcza mi czarną karteczkę ze złotymi literami – gdybyś kiedykolwiek chciała skorzystać z moich usług.
Kiedy cała grupka znika na parkingu, myślę o tym, że pewnie nigdy więcej nie zobaczę Janet Dobson.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.