Читать книгу 36 i 6 sposobów na to, jak uniknąć życiowej gorączki, czyli Katechizm według Szymona Hołowni - Szymon Hołownia - Страница 11
ОглавлениеKrótko i na temat:
No właśnie: „Wierzę”, a nie: „Wiem”. Francuski filozof i ateista André Comte-Sponville stwierdził zgrabnie: „Tylko imbecyl może uważać, że wie, iż Bóg istnieje lub nie istnieje”. Nie jestem w stanie przynieść niewierzącemu zaświadczenia z laboratorium, że Bóg jednak istnieje, a on nie jest w stanie w żaden sposób dowieść mi, że Boga nie ma.
To generalna zasada, którą da się stosować w wielu szczegółowych debatach. Załóżmy, że przychodzi ktoś i mówi: „Ej, wyznawco bajek, udowodnij, że Chrystus zmartwychwstał!”. Odpowiadam mu: „Kolego, najpierw dowiedź, że On nie zmartwychwstał”. Pokaż mi grób, a w nim zidentyfikowane bez wątpliwości ciało. To, że nie przekonuje cię fragment teologii albo wkurzyło cię kazanie, to jeszcze za mało, by obalić moje „wierzę”. Chcesz zrobić mi kuku mózgiem? Uważaj, byś sam się nim nie skaleczył. Oczekując ode mnie twardych faktów, sam nie jesteś przecież w stanie ich podać. Rozstańmy się więc w zgodzie: ja wierzę, ty nie wierzysz, dziękuję uprzejmie, kropka.
A przecież są tacy, którzy próbują naukowo dowodzić, że Boga nie ma, że Wszechświat wziął i sam się stworzył. Ich zdaniem najpierw było nic i nie było nikogo. Widać – było to chyba nic dużo sprytniejsze od tego nic, na które gapię się właśnie od kwadransa, próbując stworzyć choć z pół planetki, bo jakoś mi nie wychodzi. Zresztą – moje nic to żadne nic, przecież nie umiem wytworzyć w domu doskonałej próżni (i nie umiem też otworzyć sobie czaszki, by dostać się do tej próżni, o której wiem na pewno). Jest tu powietrze, jest cała kupa niewidocznych gołym okiem bakterii, wirusów, grzybów, atomów, neutronów, protonów. A tam było nic doskonałe. Pustka tak pusta, że nie było w niej nawet żadnych praw, które mogłyby zadziałać! A jednak coś się tam jak piorun z jasnego nieba przytrafiło (tyle, że przecież nie było tam piorunów ani nieba). Pustka i nagle – ŁUP! W ciągu trzech minut powstają wszystkie istniejące pierwiastki i dziesięć wymiarów. Po dziesięciu milionach wieków powstają gwiazdy, pięć miliardów lat temu – Słońce. 45 milionów wieków temu w Ziemię wali z impetem planeta Theia, z kawałka naszej planety robi Księżyc i funduje nam pory roku (bo po ciosie odchyla się ziemska orbita). Ziemia jest gorąca i paruje, powstają chmury. Chmury zasłaniają Słońce i Ziemia zaczyna stygnąć. Pada. Przez kilkanaście tysięcy lat. W końcu trzy i pół miliarda lat temu jakiś zbiór pierwiastków wytwarza powłokę, odróżnia się od otoczenia i zaczyna żyć. Miliard lat później pewna bakteria uczy się wykorzystywać światło do produkcji cukrów, wydzielając przy tym tlen. Na ziemi pojawiają się grzyby i mchy. 700 milionów lat temu pojawiają się rośliny, a jakieś 150 tysięcy lat temu – homo sapiens (gdyby dotychczasową, liczącą 4,5 miliarda lat historię Ziemi uznać za pełną dobę, my zjawiliśmy się na niej o 23:59:58).
Wszystko to znikąd, z pustki i zupełnie przez totalny przypadek. Z fizyki zawsze byłem nogą (a raczej protezą nogi), ale jedno zapamiętałem na amen: teoria to jedno, ale muszą ją jeszcze potwierdzić doświadczenia. I to takie, które da się powtórzyć. Powtarzam więc apel: czy jest na sali ktoś, komu z niczego udało się stworzyć coś? Są jakieś zgłoszenia? Cisza?
Współczesne chrześcijaństwo nie ma problemu z tzw. teorią Wielkiego Wybuchu. Od dawna powtarzamy, że Biblia to nie podręcznik do fizyki, historii czy biologii. Że ludzie, którzy ją pisali, mieli Boże natchnienie, ale wykorzystywali je, obrabiając taką wiedzę o świecie, jaką wówczas dysponowali. Chodziło im o pokazanie zasadniczych prawd, a nie o przyrodnicze detale. Mówią więc: Bóg jest i jest Wszechmogący (bo nie może być naraz dwóch Wszechmogących, to logiczne). Stworzył świat z niczego (a nie jak inni legendarni bogowie – porządkując coś już zastanego). Z doskonałej pustki, o której mówią fizycy. Mógł to zrobić choćby poprzez Wielki Wybuch, dając impuls, dzięki któremu prawie 14 miliardów lat temu nieistniejący wcześniej dywan Wszechświata zaczął się nagle rozwijać.
Powtórzę po raz trzeci, żeby się utrwaliło: żadne z dotychczasowych odkryć nauki nie stoi w sprzeczności z ideą Boga Stworzyciela. A może kiedyś nauka odkryje coś takiego, że jednak sprzeczność będzie? To wtedy będziemy się martwić. Na razie mamy spór między zmieniającymi się co chwila genialnymi opiniami genialnych fizyków, a nie mniej genialnym spostrzeżeniem wielkiego dominikańskiego filozofa, św. Tomasza z Akwinu. Gdyby ten cudowny święty (nazywany przez hejterów ze względu na swoją tuszę „Milczącym Wołem”) żył dzisiaj, z pewnością świetnie odnalazłby się w branży spożywczej (nie tylko dlatego, że kochał żywność): on z każdej myśli potrafił wycisnąć taką esencjonalną esencję, że idealnie sprawdziłby się jako producent tak popularnych w XXI wieku suszonych dań czy zup. Tomasz, dumając nad początkiem świata, pyta więc: skoro wszystko ma jakąś przyczynę, a przyczyna też musi mieć jakąś przyczynę, przecież to chyba jasne, że gdzieś musi być przyczyna poza tym łańcuchem przyczyn? Pierwsza Przyczyna – Bóg? Albo: skoro na świecie są takie rzeczy, które mogłyby nie istnieć, a jednak są, to znaczy, że świata mogłoby nie być. A jest. To znak, że istnieje w nim także coś, co istnieć musi, bez czego świat nie mógłby istnieć, byt Absolutnie Konieczny, Bóg. Itd. Itp. Etc.
Możemy się spierać ad mortem defecatum, ale prędzej czy później i tak wszyscy dojdziemy do ściany, przy której każdy z nas będzie musiał powiedzieć, w co wierzy. Ja powiem: „Wierzę, że za nią Ktoś jest”. Kolega powie: „A ja w to nie wierzę” (a więc: wierzę, że tam nikogo nie ma, bo ateizm też jest aktem wiary, skoro nie można go dowieść, sorry).
Dla tych, co wytrzymają jeszcze trochę:
Wybitny jezuita i filozof Karl Rahner rzucił kiedyś taką myśl: ale skoro w ogóle wiemy, że ta ściana istnieje, skoro zdajemy sobie sprawę z naszych ludzkich ograniczeń – czy samo w sobie nie jest to uznaniem, że może istnieć coś poza nami? Przecież jeśli widzisz ścianę, to już z samego tego faktu wynika, że musi być coś za nią? Skoro człowiek od samego początku niezmiennie pyta o coś większego od niego (nawet dziś ludzie niewierzący stanowią zaledwie 16 procent światowej populacji) – czy nie jest to wyraźne wskazanie, że coś na rzeczy może jednak być? Jasne, ateiści zaraz wyjadą z tekstem, że wszystkie znane ludzkości bóstwa to po prostu wymyślanki stworzone przez psychikę człowieka zderzonego z sytuacjami, które go przerastają. OK, ale skoro jednak są w ogóle jakieś sytuacje, które człowieka przerastają, to może jednak możemy roboczo założyć, że pokój, w którym żyje, nie jest wszystkim, co mamy na świecie?
Można zadać sobie jeszcze jedno pytanie: jeśli Bóg rzeczywiście istnieje i stworzył to wszystko – po co robi całe te podchody? Nie mógłby wyświetlić na nieboskłonie informacji podobnych do tych, które lecą po zakończeniu filmu: oto scenarzysta, reżyser, producent? To, że tego nie zrobił, jest dla mnie osobiście najsilniejszym argumentem za tym, że On rzeczywiście istnieje. Uwaga, bo teraz będzie stromo: Bóg, w którego wierzymy, istniał zawsze (jest niestworzony). Stworzył człowieka, bo chciał podzielić się z kimś jeszcze miłością. Moja wiara jest odpowiedzią na to, że On wysyła do mnie cały pociąg miłości. A miłość NIGDY do niczego nie zmusza. Nie dostarcza zaświadczeń z pieczątkami oraz paragonów potwierdzających, że to wszystko kupiła mi ta osoba, że właśnie jej to wszystko zawdzięczam, a nie komuś innemu. Czy żona nosi w portfelu zaświadczenie od psychiatry potwierdzające jej miłość do małżonka? Ale jeśli takich zaświadczeń naprawdę potrzebujesz, nie wiem – być może Bóg dostarczy ci i takich. On parę razy dowiódł, że jest gotów na każde szaleństwo.
Jakby komuś jeszcze było mało:
Tylko jeszcze jedna, maleńka uwaga. Święty Augustyn napisał kiedyś piękne zdanko: „Czym zajmował się Bóg, nim stworzył niebo i ziemię? Przygotowywał piekło dla tych, którzy chcieliby dociec tajemnic”. Poprawię Augustyna: dociekając ich – sam robisz sobie piekło. Nasze umysły są ściśle przystosowane do obsługi świata, w którym wszystko ma swój początek, koniec, porządek wynikania. Nie jesteśmy więc w stanie obsłużyć sytuacji, w której mowa o Kimś, kto nie miał początku albo który był, gdy jednocześnie niczego nie było. To nie jest ucieczka, to uznanie, że mam w ręku termometr, ale nie jestem w stanie zmierzyć nim prędkości ruchu ziemi, bo on po prostu nie do tego służy. Jedynym (i innego nie ma) narzędziem do obsługi Boga, jakie mamy obecnie dostępne, nie jest więc fizyka, a relacja. Nie wiem i pewnie nie będę wiedział nic o przedświatowym życiu Boga. Poza tym jednym: skoro wiem, że teraz mnie kocha, to znaczy, że kochał mnie zawsze. Skąd ta pewność? Ano stąd, że skoro jest wszechwiedzący. Wiedział więc, że będę. Hans Urs von Balthasar, wielki XX-wieczny teolog, zamknął tę prawdę w zdaniu: „W Bogu jestem starszy niż w sobie samym”.
Przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać: jasne, że ksiądz biskup czasem przysmęci, ojciec dyrektor irytuje, a kolejna zbiórka na parapet do plebanii pcha człowieka w ciężkie nerwy. Ale czy jest sens zatrzymywać się na takich bzdetach choć na pół sekundy, jeśli ktoś pozwala nam ot tak, bez żadnych warunków, dopuszczeń i zaświadczeń zanurzyć się w tak kosmicznie nieprawdopodobnej tajemnicy?
PS
A gdyby kogoś interesowało, jak odpowiadać na wszystkie te głupio-mądre zaczepki z gatunku: „A czy Bóg, skoro jest wszechmocny, może stworzyć kamień, którego sam nie da rady podnieść?”, odsyłam do mojej książki Bóg. Życie i twórczość, w której próbowałem wyjaśnić, że zanim się człowiek zacznie jarać faktem, że wymyślił coś błyskotliwego, niech najpierw dobrze się przyjrzy temu, co wymyślił, i sprawdzi, czy nie strzelił tam jakiegoś logicznego babola (tak jak w opisanej wyżej zagadce: przecież już poczynione na wstępie założenie, że Bóg jest wszechmogący, dyskwalifikuje następujące po nim pytanie).
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.