Читать книгу Elity Mediolanu - Tara Pammi - Страница 3
ROZDZIAŁ DRUGI
ОглавлениеOficjalna część przyjęcia dobiegała końca. Muzyka umilkła, gwar ścichł. Goście, jedni po drugich, żegnali się i odjeżdżali. Pia stała u boku dziadka, dziękując wszystkim za przybycie. Uśmiechała się, pozwalała całować w rękę, przyjmowała komplementy, przepraszała, że tak słabo mówi po włosku, i czuła, że za chwileczkę oszaleje. Dozna załamania nerwowego, dostanie ataku histerii. Kto wie, może zacznie chichotać jak wariatka, a może tłuc głową w ścianę?
Zacisnęła na moment powieki, a potem uśmiechnęła się szeroko do matrony uczesanej w imponujący kok, którą – o ile dobrze pamiętała – przedstawiono jej przed kilkoma godzinami jako szwagierkę ciotecznej babki Marii, i powiedziała sobie twardo, że musi wytrzymać do końca. Była wnuczką Giovanniego Vita, i zachowa się tak, jak dziadek tego od niej oczekuje. Ta wielka włoska rodzina, której nie znała, była przecież jej rodziną. Jedyną, jaką miała.
Na szczęście pożegnania nie trwały długo. Przy barze w salonie zostało jeszcze kilkoro gości, którzy zasiedzieli się, degustując znakomite wina z piwniczki Giovanniego. W ogrodzie starsi panowie pociągali grappę, paląc toskańskie cygara. Pia uznała, że najwyższy czas wycofać się na z góry upatrzone pozycje. Gdy tylko znalazła się poza zasięgiem wzroku gości, zdjęła buty i na bosaka pobiegła do swojego pokoju. Po chwili zaciekłej szamotaniny zdołała uwolnić się z kiecki oraz pasa do pończoch, wyplątała z włosów ten absurdalny ozdobny diadem oraz wszystkie szpilki, które trzymały w ryzach gąszcz kędziorów, jakim obdarzyła ją natura. Z westchnieniem ulgi potrząsnęła głową, pozwalając, by chmura ciemnych włosów opadła jej na plecy. Nie minęło pięć minut, a cała biżuteria została metodycznie ułożona w kuferku, suknia – umieszczona na wieszaku, a Pia wskoczyła w cudownie praktyczny i wygodny kostium kąpielowy. Włożyła jeszcze miękką szarą bluzę sięgającą niemal kolan, na nogi wsunęła różowe japonki i bocznymi schodami zbiegła na południowy taras, u stóp którego w półmroku połyskiwała gładka tafla basenu.
Pia stanęła w drzwiach i rozejrzała się ostrożnie, ale, na szczęście, taras był pusty. Położyła bluzę na leżaku, obok równiutko ustawiła klapki. Potem rozpędziła się, odbiła od brzegu basenu i skoczyła, a woda pochwyciła ją w swoje jedwabiste chłodne objęcia. Pia zanurkowała, rozkoszując się swobodą ruchów. Spokojna toń rozstępowała się przed nią, szeptała coś bulgotliwie prosto w jej uszy, a gdy Pia popłynęła ku powierzchni, uniosła ją lekko, pozwoliła kołysać się leniwie pod nocnym niebem usianym rozmigotanymi gwiazdami. Pia odetchnęła głęboko, z rozkoszą, a potem zaczęła płynąć kraulem, tak szybko, jak tylko potrafiła. Musiała odreagować. Musiała zostawić za sobą wspomnienie długich godzin, które spędziła wystrojona niemal karykaturalnie, wspomnienie swojej nieporadności, salonowych pogawędek, których nie potrafiła prowadzić, komplementów, których nie umiała przyjmować z naturalnym wdziękiem, i, ponad wszystko, wspomnienie spotkania z Raphaelem Mastrantino.
Jęknęła głucho i zanurkowała znowu, tym razem prując wodę gwałtownymi, gniewnymi ruchami ramion. Dlaczego ten przeklęty Makaroniarz musiał zrobić na niej takie wrażenie? I dlaczego ona musiała wyjść na idiotkę, gapiąc się na niego jak cielę na malowane wrota? Nadmiernie rozrośnięte ego pana Mastrantino naprawdę nie potrzebowało dodatkowej pożywki; zresztą taka sztywna, niezręczna i dziwaczna osoba jak ona w roli adoratorki – to było coś, co mogło go najwyżej rozbawić. A jej niespecjalnie zależało na tym, żeby być obiektem drwin. Wypłynęła na powierzchnię, złapała oddech, zmieniła styl. Może, jeśli przepłynie jeszcze dziesięć basenów szybką, krytą żabką, zdoła zapomnieć o całej tej krępującej sytuacji. Może przestanie wspominać, jak niesamowitym doświadczeniem był taniec z Raphaelem. Może przestanie zachodzić w głowę, dlaczego chrzestny syn Giovanniego odnosi się do niej z wyraźną antypatią.
Była już w połowie dystansu, a wspomnienia wciąż ją osaczały. Słowa, które usłyszała od Raphaela, drwiące, twarde i niechętne nuty w tonie jego głosu. Zimne, cyniczne spojrzenie, którym ją mierzył. I ta jedna, wyjątkowa chwila, gdy usłyszała jego szczery śmiech i dostrzegła autentyczne zaciekawienie w jego oczach…
Zwiększyła tempo. Wymach rąk, wdech, wymach nóg, wydech. I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Tak mocno, jak tylko potrafiła. Tak wytrwale, by zatracić się w kontemplacji tej cudownej harmonii, jaka tworzyła się między pływakiem a wodą. Zdążyła zrobić dwadzieścia długości, zanim wrócił jej rozsądek.
Dlaczego, na Boga, tak bardzo przejmowała się panem Mastrantino? Nie miała po temu najmniejszego powodu, teraz widziała to wyraźnie. Owszem, spotkali się – raz i na krótko. Istniały niewielkie szanse, że do ich ponownego spotkania kiedykolwiek dojdzie. Należeli przecież do dwóch różnych światów, do dwóch zbiorów bez części wspólnej.
On był milionerem, zarządzał firmą o światowej renomie. Mało tego – wyglądał tak, jak wyglądał. Perfekcyjny okaz samca alfa. A ona – ona była szarą myszą bez grosza przy duszy. Mogła się założyć o dużą sumę, że gdyby pojawiła się na dzisiejszym przyjęciu ubrana w swoją najelegantszą garsonkę, kupioną na wyprzedaży, i swoje skromne kolczyki z cyrkoniami, w praktycznych czarnych balerinkach na płaskim obcasie, to pan Raphael Mastrantino nie zaszczyciłby jej nawet jednym spojrzeniem. Prawdopodobnie w ogóle by jej nie zauważył, bo blask roztaczany przez młode damy z mediolańskiej śmietanki towarzyskiej całkowicie by ją przyćmił.
I dobrze. Mając do wyboru te piękności, te zmysłowe, temperamentne brunetki i eteryczne, rozchichotane blondynki, na pewno nie będzie się upierał przy tym, żeby szukać towarzystwa zbyt wysokiej, zbyt chudej, niezgrabnej i dziwacznej Pii Vito. Zaspokoił już swoją ciekawość, jaką musiał wzbudzić fakt, że była wnuczką Giovanniego. Teraz bez wątpienia da jej święty spokój. Tak. Mogła się uspokoić. Mogła zapomnieć o panu Mastrantino, który pewnie zniknie z jej życia tak nagle, jak się w nim pojawił. Odetchnęła głęboko, zanurkowała jeszcze raz, a potem wypłynęła i przewróciła się na plecy, wzbijając w powietrze fontannę wody.
– Musiałem przekupić Angela z ochrony, żeby się dowiedzieć, gdzie się pani ukryła.
Pia krzyknęła, zachłystnęła się wodą, rozkaszlała, szamocząc się nerwowo, jak ktoś, kto panicznie się boi utonięcia. Jak przez mgłę widziała wysoką postać, zarysowaną śmiałym konturem na tle nocnego nieba. Raphael Mastrantino stał na brzegu basenu.
Niech to licho!
Poczuła, że zupełnie odechciało jej się pływać. Na pewno nie zamierzała tego robić, kiedy on stał i się na nią gapił. Podpłynęła do drabinki i zaczęła powoli wychodzić z wody, niemile świadoma faktu, że jej bluza wisi na leżaku znajdującym się dokładnie po przeciwnej stronie basenu. Chcąc nie chcąc, musiała więc przespacerować się przed nosem przeklętego Makaroniarza ubrana w mokry kostium.
– Ktoś chyba powinien przypomnieć Angelowi z ochrony, na czym polegają jego obowiązki zawodowe – syknęła, energicznie wspinając się po szczebelkach.
– Och, nie przesadzajmy. – Raphael zbył jej uwagę machnięciem ręki, a dwa kieliszki, które trzymał między palcami, zabrzęczały cicho. – Jestem przecież… członkiem rodziny. I to od dawna.
Pia udała, że nie rozumie, co sugerował. Nawet jeśli istniała jakaś błyskotliwa riposta na jego zawoalowany przytyk, ona i tak by na nią nie wpadła. W milczeniu podeszła do leżaka, uniosła ramiona, żeby wycisnąć wodę z włosów, a potem sięgnęła po bluzę.
– Proszę panią uprzejmie. – Raphael szarmanckim gestem podał jej prześcieradło kąpielowe.
Skinęła głową, owinęła się w nie po nos i dopiero wtedy podniosła wzrok. Przeklęty Makaroniarz, oczywiście, czuł się o wiele swobodniej niż ona. Elegancką marynarkę zostawił chyba w salonie; popielata koszula była rozpięta na piersi, a podwinięte do łokci rękawy ukazywały mocne, opalone na brąz przedramiona. W prawej dłoni trzymał dwa kieliszki i butelkę wina, tak wprawnie, jakby całe życie przepracował jako kelner.
Udawała, że nie widzi jego rozbawionego uśmiechu, gdy, wciąż owinięta w ręcznik, wiła się jak piskorz, usiłując zdjąć mokry kostium. Wreszcie, wciągnąwszy przez głowę swoją ulubioną bluzę, wsunęła stopy w różowe klapki i wyciągnęła się na leżaku. Ciało miała przyjemnie nieważkie po intensywnym wysiłku, miękki materiał bluzy miło rozgrzewał i bezpiecznie otulał, ukrywając przed wzrokiem niepowołanych osób wystarczająco dużo, by mogła się czuć komfortowo.
Jeśli ten przeklęty Makaroniarz, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu nie chciał się od niej odczepić, liczył na to, że onieśmieli ją albo, co gorsza, zastraszy – cóż, bardzo się pomylił. To był dom jej dziadka, a ona przebywała tu na jego wyraźne życzenie. Raphael Mastrantino mógł tego nie aprobować, jego prawo. Ona mogła się z jego opinią nie liczyć. Jej prawo.
– Widziałem, jak pani pływa – zagaił, siadając na leżaku obok niej. Na terakotowych płytkach tarasu, ciepłych jeszcze po słonecznym dniu, postawił kieliszki, i, nie zwlekając, zaczął napełniać je rubinowym płynem. – Jestem pod wrażeniem.
– Dziękuję – powiedziała odruchowo, podciągając kolana pod brodę. Odchyliła się na oparcie leżaka i zapatrzyła w gwiazdy, lśniące jak klejnoty na czystym niebie. Wieczór był wyjątkowo pogodny. – Lubię pływać; to mój ulubiony sport. Wyobrażam sobie, że w tutejszym klimacie można rozkoszować się pływaniem na świeżym powietrzu niemal przez cały rok.
– Owszem, nawet przez okrągły rok. Ale to nie jest rozrywka dla wychuchanych księżniczek – wypalił i urwał raptownie, kiedy dotarło do niego, że trafił kulą w płot. – Wygląda pani… jak zupełnie inna kobieta – dodał niepewnie, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi.
W miękkiej szarej bluzie z kapturem wydawała się filigranowa, pomimo swojego wysokiego wzrostu. Cerę miała jasną, jaśniejszą niż mieszkanki słonecznej Italii, a oczy, skryte pod wachlarzykami uroczo wywiniętych rzęs, były szare jak mgła nad jakimś dalekim zimnym morzem. Kosmyki włosów, które zdążyły już wyschnąć, skręcały się w zabawne sprężynki.
– Nie. – Pokręciła głową, a sprężynki zatańczyły wokół jej twarzy. – Teraz wyglądam dokładnie tak, jak ja. Stroje od projektantów mody, pantofle na niebotycznych szpilkach i kilogramy biżuterii, to zupełnie nie jest moja bajka.
– A więc myliłem się co do pani – podjął lekko, nie starając się ukryć nuty powątpiewania w głosie. – Proszę, niech mi pani opowie swoją bajkę.
– Słucham? – zdumiała się.
– Jakie ma pani marzenia? Jak daleko sięgają pani ambicje? O co poprosi pani Gia, gdy nadejdzie dzień pani urodzin?
– Miałabym prosić dziadka o prezent urodzinowy?
Podał jej kieliszek, a ona skinęła głową i upiła łyk. Patrzył zafascynowany, jak Pia przymyka oczy i odchyla głowę, rozkoszując się smakiem wina. Jedno mógł powiedzieć z całą pewnością o tajemniczej nieznajomej, która wtargnęła nagle w życie Giovanniego Vita, przekonując go skutecznie, że jest, ni mniej ni więcej, tylko jego wnuczką w prostej linii – umiała docenić dobre wino. Musiał zaliczyć jej to na plus. Ostatecznie, wybrał nie najgorsze Barolo z piwniczki starego Gia.
– Wyczuwam aromat dzikiej róży – odezwała się Pia, nie otwierając oczu. – I… chyba… jeżyn. Mam wrażenie, że nigdy nie piłam czegoś tak znakomitego.
– Wszystko jeszcze przed panią – zasalutował jej kieliszkiem. -Giovanniego stać na spełnienie każdego z pani marzeń i zrobi to z radością. Uważam, że jak najbardziej może pani poprosić go o prezent urodzinowy. Przecież odnaleźliście się po latach… nie ośmielę się zgadywać, ile pani urodzin przegapił dziadek, ale na pewno zechce teraz zrekompensować swoją nieobecność. Proszę się nie krępować i uruchomić wyobraźnię. Dlaczego nie… jacht żaglowy? Lubi pani pełne morze, wiatr we włosach, wolność i swobodę? A może woli pani energię miasta, ponadczasowość arcydzieł architektury i sztuki? Jeśli tak, idealny będzie apartament w Wenecji, prawda? Idę o zakład, że wystarczy jedno pani słowo, by stary Gio Vito wyciągnął książeczkę czekową i wypisał siedmiocyfrową kwotę. W końcu jest pani jego wnuczką…
Pia w milczeniu upiła kolejny łyk wina, przyglądając się Raphaelowi z takim wyrazem twarzy, jakby prowadziła obserwację jakiegoś nieznanego jej dotąd gatunku insekta.
– Nie wiem, co mam panu odpowiedzieć – odezwała się wreszcie. – Rozumiem, że usiłuje mnie pan sprowokować, ale nie mam pojęcia, jaki efekt chce pan uzyskać. Nie potrafię prowadzić tego typu rozmów, które, de facto, nie są wymianą jednoznacznych informacji, ale rodzajem gry. Przykro mi to przyznać, ale zasad tej gry nie jestem w stanie sobie przyswoić.
– Myślę, że przede wszystkim powinniśmy przejść na „ty”, a dopiero potem wdać się w poważniejsze dyskusje – podsunął, dolewając jej wina.
– Och, wcale niekoniecznie. – Objęła dłońmi kieliszek, ale nie uniosła go do ust.
– Niekoniecznie? – powtórzył, unosząc brwi. Najwyraźniej zupełnie się nie spodziewał takiej odpowiedzi. – Ma pani jakiś konkretny powód, żeby upierać się przy czysto formalnych relacjach między nami?
Wyraz osłupienia na jego twarzy był zabawny, a jednak Pia się nie roześmiała.
– Owszem. Proszę wybaczyć mi szczerość, ale nie polubiłam pana, panie Mastrantino.
– To ma być szczerość? – Skrzywił usta w cynicznym grymasie. – Wolne żarty. Śmiem twierdzić, że polubiła mnie pani. O wiele bardziej, niżby sobie pani życzyła.
Przez chwilę przyglądała mu się z namysłem.
– W tym, co pan mówi, jest trochę prawdy – oświadczyła wreszcie. – Jestem kobietą, a pan – mężczyzną. Miliony lat ewolucji wyposażyły moje ciało w mechanizm, który reaguje na pewne bodźce, wyzwalając hormony. Aby rodzaj ludzki przetrwał, kobiety, już w okresie paleolitu, a może i wcześniej, instynktownie wybierały najlepszych reproduktorów. Gdy przebywam w pańskim towarzystwie, moje ciało mówi mi bardzo wyraźnie, że jest pan… wyjątkowo atrakcyjnym samcem, a więc osobnikiem, z którym opłacałoby mi się odbyć akt płciowy w celu spłodzenia potomstwa. Ale to absolutnie nie znaczy, że tego chcę. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i, dzięki Bogu, nie musimy postępować pod dyktando hormonów. Jestem pewna, że zgodzi się pan ze mną.