Читать книгу Ciemna strona. - Tarryn Fisher - Страница 7
Rozdział 3
ОглавлениеNikt mnie nie atakuje, ale całe moje ciało jest napięte i gotowe do skoku. Stłumione wołanie: „O-ocy! O-ocy!” staje się coraz bardziej natarczywe. Szukam włącznika światła, co oznacza, że muszę przełożyć nóż do zwichniętej ręki. Nie ma to znaczenia – jeśli ktoś mnie zaatakuje, przełknę ból, byle tylko rozpłatać mu ciało. W końcu znajduję: szeroki, płaski przycisk, który muszę wcisnąć dwoma palcami. Kiedy żarówka się rozświetla, szybko przekładam nóż z powrotem do zdrowej dłoni. Pokój zalewa światło w kolorze uryny. Najpierw migocze, a potem gdy uruchamia się zasilanie, słychać charakterystyczne brzęczenie. Dźgam powietrze przed sobą, lecz nie ma przede mną żadnego napastnika – tylko łóżko. Na łóżku leży mężczyzna, którego ręce i nogi przywiązano jakimiś białymi chustami do filarów. Zakneblowano go i oczy zasłonięto mu tym samym materiałem. Zszokowana obserwuję, jak rzuca głową na boki. Mięśnie na ramionach ma tak naprężone, że widzę, w których miejscach są przyczepione do kości. Ruszam przed siebie, żeby mu pomóc, ale zaraz się zatrzymuję. Wciąż mogę się znajdować w niebezpieczeństwie – to wciąż może być pułapka. On może być pułapką.
Podchodzę do niego ostrożnie, omiatając wzrokiem kąty pomieszczenia, jakby ktoś mógł nagle wyłonić się z drewnianych ścian. Następnie odwracam się do wejścia, aby się upewnić, że nikt za mną nie stoi. Powtarzam to kilka razy, aż w końcu z łomoczącym sercem docieram do łóżka. Zataczam okrąg dłonią, w której trzymam nóż. Obok wezgłowia znajdują się drugie drzwi. Otwieram je kopniakiem, a mężczyzna nieruchomieje. Oddycha ciężko, zwrócony twarzą w moją stronę. Ma ciemne włosy i… kilkudniowy zarost. Łazienka jest pusta, a zasłona prysznicowa odsunięta na bok, tak jakby porywacz chciał, bym od razu miała pewność, że go tam nie ma. Mężczyzna na łóżku przestał się rzucać. Przysuwając się plecami do ściany, sięgam w jego stronę zdrową ręką, a potem zrywam mu z ust knebel i odsłaniam oczy. Kiedy na siebie spoglądamy, prawie się nad nim pochylam. Na jego twarzy maluje się przerażenie. Mruga gwałtownie, jakby chciał lepiej skupić wzrok. Upuszczam nóż.
– O mój Boże – mówię to już po raz kolejny. Nie chcę, żeby przerodziło się to w nawyk. Nie wierzę w Boga. – Boże – powtarzam mimo to.
Kucam powoli, przesuwając wzrokiem od mężczyzny do wyjścia i z powrotem, aż w końcu podnoszę swoją broń. Cofam się. Muszę zachować dystans. Przesuwam się w stronę drzwi, ale uzmysławiam sobie, że ktoś może zajść mnie od tyłu, więc się obracam. Wyciągam nóż przed siebie. Nikogo za mną nie ma. Odwracam się z powrotem i celuję nożem w mężczyznę na łóżku. To jakieś szaleństwo. Zachowuję się jak szalona. Opieram się o ścianę. Tylko w tej pozycji czuję się względnie bezpieczna – mogę obserwować pokój i nie muszę się obawiać, że ktoś skrada się z tyłu.
– Senna? – słyszę swoje imię. Spoglądam na twarz mężczyzny. Wyczekuję chwili, w której obudzę się z tego koszmaru. Będę leżała we własnym łóżku, pod własną białą kołdrą, we własnej pidżamie.
– Senna – mężczyzna się krztusi. – Uwolnij mnie… proszę…
Waham się.
– Senna – powtarza. – Nie zrobię ci krzywdy. To ja.
Kładzie głowę na poduszce i zamyka oczy, jakby nie mógł znieść bólu.
Mocno ściskając nóż, przecinam materiał, który unieruchamia mu ręce. Ledwie oddycham, nie mówiąc o skupianiu wzroku. Czubkiem noża kaleczę mu skórę. Krzywi się, ale nie wydaje żadnego dźwięku. Z fascynacją obserwuję, jak krew gromadzi się na jego skórze, a potem spływa mu po ramieniu.
– Przepraszam – mówię. – Ręce mi się trzęsą. Nie mogę…
– W porządku, Senna. Nie spiesz się.
Zabawne – uspokaja mnie, chociaż to on jest związany.
Gdy udaje mi się uwolnić jego drugą rękę, bierze ode mnie nóż, żeby przeciąć materiał pętający mu nogi. Nagle ogarnia mnie panika. Nie powinnam była oddawać mu noża. On może być… on może być jednym z…
To bez sensu.
Kiedy kończy, wstaje. Rozciera sobie nadgarstki. Odsuwam się od niego o krok, w stronę drzwi. Ma na sobie tylko cienkie spodnie od pidżamy. „Jego też ktoś w nie ubrał”, myślę.
A potem wypowiadam w głowie jego imię i nazwisko: Isaac Asterholder.
Spogląda na mnie, mrużąc oczy.
– Jest tu ktoś jeszcze? Widziałaś…
– Nie – przerywam mu. – Wydaje mi się, że nikogo więcej tu nie ma.
Natychmiast rusza do drzwi. Krzywię się, kiedy mnie mija. Chcę odzyskać mój nóż. Waham się, nie wiedząc, co robić. A potem ruszam za nim. Isaac przeszukuje pokoje, a ja poprawiam zwichniętą rękę na temblaku. Jeśli ktoś nas zaatakuje, to on będzie pierwszym celem. Potrzebuję czegoś ostrego w dłoni. Schodzimy po schodach i Isaac próbuje otworzyć drzwi – mocno szarpie za klamkę, a kiedy nie chcą się otworzyć, uderza w nie pięścią i przeklina. Widzę, że spogląda na klawiaturę, ale jej nie dotyka. Klawiatura wewnątrz domu – ktokolwiek nas tu zamknął, pozostawił nam szansę wydostania się na zewnątrz.
Przeszukawszy dokładnie obydwie kondygnacje, Isaak rozgląda się za czymś, czym mógłby wybić okno.
– Możemy wspólnie podnieść ławę – proponuję, wskazując ciężki drewniany mebel w kuchni.
Isaac pociera skronie.
– Okej – odpowiada.
Kiedy jednak mocujemy się z ławą, okazuje się, że jest przytwierdzona do podłogi gładkimi, brązowymi śrubami. Isaac sprawdza pozostałe meble. Wszędzie wygląda to tak samo. Każdy przedmiot wystarczająco ciężki, by dało się wybić nim okno, został przyśrubowany do podłogi.
– Musimy się stąd wydostać – mówię. – Może są tu jakieś narzędzia, którymi można odkręcić te śruby. Moglibyśmy znaleźć pomoc, zanim wróci ten, kto nas tu zamknął. W pobliżu na pewno coś jest, jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy się schronić…
Isaac odwraca się do mnie, nagle rozzłoszczony.
– Senna, czy ty naprawdę myślisz, że ktoś, porywając nas i zamykając tutaj, zadałby sobie tyle trudu tylko po to, żebyśmy łatwo mogli stąd uciec?
Otwieram usta i zaraz je zamykam. „Porywając”. Zostaliśmy porwani.
– Nie wiem – odpowiadam. – Ale musimy chociaż spróbować!
Isaac przeszukuje zawartość kolejnych szuflad. Otwiera lodówkę i blednie.
– Co? Co się stało?
Podchodzę bliżej, żeby zobaczyć, na co tak patrzy. To duża, przemysłowa lodówka. Wszystkie półki zapełnione są tak, że nie ma ani odrobiny wolnego miejsca. W zamrażarce to samo: mięso, warzywa, lody, puszki mrożonego soku. Przyglądam się temu, a myśli wirują mi w głowie. Jest tu wystarczająco dużo jedzenia, żeby przeżyć kilka miesięcy. Chwytam dużą puszkę pomidorów i z całej siły ciskam nią w okno. Uderza w szybę z przytłumionym grzmotnięciem i upada na blat, po czym stacza się na podłogę. Przez kilka minut patrzymy na jej wgiętą powierzchnię, aż w końcu Isaac pochyla się, żeby ją podnieść. Teraz próbuje on: wykonuje zamach niczym miotacz i wypuszcza puszkę z palców. Huk jest głośniejszy, ale rezultat taki sam. Biegnę z powrotem do drzwi wyjściowych i rzucam się na klamkę. Wrzeszczę i uderzam pięściami w drewno, ignorując rwący ból w zwichniętej dłoni. Potrzebuję tego bólu, chcę go. Walę i kopię w drzwi przez jakąś minutę, aż w końcu czuję dłonie Isaaca na swoich barkach.
– Senna! Senna! – Potrząsa mną. Patrzę na niego, szybko oddychając. Musiał dostrzec coś w moich oczach, bo mocno mnie obejmuje. Drżę, przyciśnięta do jego ciepłego ciała, aż w końcu odsuwa mnie od siebie.
– Pokaż ten nadgarstek – mówi spokojnie.
Wyciągam rękę w jego stronę i krzywię się, kiedy delikatnie dotyka mnie chłodnymi palcami. Widząc prowizoryczny temblak, kiwa głową z aprobatą.
– Zwichnięta – stwierdza. – Obudziłaś się już w takim stanie?
Kręcę głową.
– Przewróciłam się… na górze.
– A gdzie właściwie się ocknęłaś?
Opowiadam mu o pokoju, do którego prowadzi drabina, i o tym, jak znalazłam klucz.
– Myślę, że czymś mnie odurzyli.
Kiwa głową.
– Tak, mnie też. Chodźmy obejrzeć ten pokój. Poza tym jeśli jest tutaj prąd, to powinno być też ogrzewanie. Musimy znaleźć termostat.
Idziemy na górę.
Patrzę na Isaaca. Jego ciemne oczy są zamglone, jakby był na haju – tyle że on nie bierze narkotyków. Nigdy nie brał nawet tabletki na ból głowy. Wiem dużo o tym mężczyźnie. To właśnie najbardziej mnie szokuje. Dlaczego ja tu jestem? Dlaczego jestem tu z nim?
Obraca głowę, żeby na mnie spojrzeć. Wygląda, jakby widział mnie po raz pierwszy w życiu. Dostrzegam gwałtowne poruszenia jego klatki piersiowej, kiedy chwyta powietrze. Tak samo czułam się piętnaście minut temu.
Przesuwa wzrokiem po mojej twarzy i pyta:
– Co pamiętasz?
Potrząsam głową.
– Byłam na kolacji w Seattle. Wyszłam około dziesiątej. Po drodze do domu zatrzymałam się, żeby zatankować. To tyle. A ty?
Patrzy w podłogę, marszcząc brwi.
– Byłem w szpitalu i właśnie skończyłem zmianę. Dopiero świtało. Pamiętam, że się zatrzymałem, żeby popatrzeć na wschód słońca. A potem nic.
– To jest bez sensu. Po co ktoś miałby sprowadzać tutaj nas dwoje? – Myślę o zapalniczce, o kluczu i o pokoju z końmi jak z karuzeli, a potem wypycham to wszystko z głowy. To tylko przypadek. Na samą tę myśl chce mi się jednak śmiać.
– Nie wiem – odpowiada Isaac.
Chyba nigdy nie słyszałam, żeby to mówił. Przypominam sobie wszystkie te chwile w moim życiu, kiedy oczekiwałam – domagałam się – od niego odpowiedzi, a on zawsze je miał.
Ale to było kiedyś…
Isaac pociera dłonią szczecinę na twarzy, a ja dostrzegam fioletowe sińce na jego nadgarstkach, gdzie więzy wpijały mu się w skórę. Jak długo był tak związany? Jak długo ja byłam nieprzytomna?
– Musimy się ogrzać – mówi Isaac.
– Rozpaliłam w kominku… w pokoju na górze.
Szukamy termostatu i wkrótce znajdujemy go w pokoju karuzelowym, za drzwiami. Isaac, który przez cały ten czas zaciskał palce na rękojeści noża, włącza ogrzewanie.
– Jeśli jest tu prąd, musimy być blisko cywilizacji – zauważam z nadzieją.
– Niekoniecznie. Może tu być prądnica. I może nie wystarczyć na długo.
Przytakuję, ale mu nie wierzę.
Wspinamy się do okrągłego pokoju, żeby usiąść przy kominku i poczekać, aż dom się nagrzeje. Isaac pokazuje, że mam ruszyć przodem. Kiedy jestem na górze, po raz ostatni ogląda się za siebie i szybko do mnie dołącza. Zamykamy klapę i przekręcamy klucz w zamku. Próbujemy obciążyć ją jeszcze kredensem, ale ten też jest przymocowany do podłogi. Ogień, który rozpaliłam, dogasa. Są tu jeszcze trzy dodatkowe szczapy. Sięgam po jedną z nich i wsuwam ją w płomienie, podczas gdy Isaac się rozgląda.
– Jak myślisz, gdzie my jesteśmy? – pytam, kiedy siada w końcu obok mnie na podłodze. Kładzie pomiędzy nami nóż. Dzięki temu czuję się lepiej. Na razie nikomu nie ufam. Jeśli Isaac nie chowa przede mną broni, to dobrze.
– Tyle śniegu… Nie wiem. Możemy być wszędzie.
Jesteśmy nigdzie, myślę.
– Jak uwolniłaś się z więzów?
– Słucham? – nie rozumiem, o co mu chodzi, zaraz jednak sobie uświadamiam: jest przekonany, że oboje byliśmy unieruchomieni.
– Ja wcale nie byłam związana – odpowiadam.
Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć. Znajdujemy się tak blisko siebie, że obłoki pary z naszych ust mieszają się w powietrzu. Twarz Isaaca pokrywa ciemny zarost. Mam ochotę przesunąć po nim dłonią, żeby poczuć coś szorstkiego i prawdziwego.
Oczy Isaaca, zawsze tak żywe, są teraz niczym dwie ciemne kałuże. Prawie nie mruga. Kiedy się poznaliśmy, denerwowało mnie to, ale po jakimś czasie zaczęło mi się to podobać. Jakby się bał cokolwiek przeoczyć. Ci z jego pacjentów, którzy też zwrócili na to uwagę, doceniali to, że nie mruga podczas operacji. W szpitalu krążyło nawet powiedzenie: „Wiadomo, że doktor Asterholder nigdy nie przetnie żadnej żyły”.
Dlaczego nie zostałam zakneblowana i przywiązana do łóżka?
– Żebyś mogła mnie uwolnić – mówi Isaac, czytając mi w myślach.
Po plecach przebiega mi dreszcz.
– Boję się, Isaac.
Przysuwa się bliżej i otacza mnie ramieniem.
– Ja też.