Читать книгу Monsieur Jean szuka szczęścia - Thomas Montasser - Страница 7

Jesienne dni

Оглавление

Gdy drzwi za monsieur Jeanem zamknęły się po raz ostatni, z naprzeciwka poderwało się do lotu stado gołębi i zniknęło nad dachami domów przy Bahnhofstrasse. Był to jeden z tych pogodnych i jednocześnie melancholijnych jesiennych dni, którymi tak hojnie zostało obdarowane miasto. Zwykle monsieur Jean zszedłby nad brzeg Limmat, by usiąść przy kawie u Jacques’a, swojego dobrego ducha w godzinach zmierzchu. Jednak przed paroma tygodniami odprowadził Jacques’a na miejsce jego ostatniego spoczynku i bistro stało teraz opuszczone – prawdopodobnie wpadnie w łapy jakiegoś bogatego inwestora, który przekształci je w lokal dla turystów albo i coś gorszego.

Starszy pan skierował się zatem w stronę jeziora. Przeszedł przez ulicę, by pospacerować trochę wzdłuż brzegu, mijając ulicznych handlarzy i zakochane pary. Zatrzymał się przy kiosku, rozważając, czy nie kupić sobie lodów. Potem jednak wręczył trzymanego już w dłoni franka kobiecie, która żebrała, siedząc na ziemi z dzieckiem na ręku.

Był to szczególny dzień w życiu Jeana Pickarda, którego wszyscy od lat nazywali po prostu monsieur Jeanem – dzień jego pożegnania z hotelem. W Tour au Lac, legendarnym luksusowym hotelu nad Jeziorem Zuryskim, pracował przez czterdzieści trzy lata, dłużej niż ktokolwiek inny. Czterdzieści trzy lata, podczas których sam stał się legendą, a jego życie było dostosowane do życia innych. Ta zależność nigdy nie stanowiła dla niego problemu. Wręcz przeciwnie, zawsze uważał za swój przywilej, że może czynić życie bliźnich nieco piękniejszym.

Poza tym pomagało mu to także w podtrzymywaniu własnej legendy. Nie przyszedł bowiem na świat jako Jean Picard; urodził się daleko od granic Francji czy nawet Szwajcarii – i jeszcze dalej od bogactwa, które otaczało go podczas lat spędzonych w Zurychu. W rzeczywistości Giacomo Piccoli pochodził z południa Włoch, skąd uciekł przed zaznaną w dzieciństwie biedą na północ, początkowo do Francji, a ostatecznie do Szwajcarii. Tylko szczęśliwemu przypadkowi – i swojemu staremu przyjacielowi Jacques’owi – zawdzięczał, że mógł tu pozostać i prowadzić spokojne, godne życie. Przez pewien czas jednak nie było ono usłane różami, a on sam trafił na drogę, którą z całą pewnością należałoby nazwać złą. Człowiek tak długo jest igraszką losu, jak długo nie bierze go w swoje ręce. A czasami ów los potrafi obnażyć naszą najciemniejszą bądź najhaniebniejszą stronę...

Takie myśli przychodziły mu do głowy, gdy patrzył na jezioro i obserwował łodzie, których białe żagle wzdymała łagodna wieczorna bryza. W ciągu minionych kilkudziesięciu lat zawsze o tej porze obierał inną drogę, prowadzącą do hotelu, w którym jako kierownik nocnej zmiany dbał o to, by goście mogli się cieszyć spokojem lub rozrywkami, w zależności od tego, czego sobie życzyli.

Bardzo lubił być konsjerżem. Uniform nadawał noszącemu go pewną godność. W hotelu spotykało się niezwykłych ludzi. Nie było dwóch dni, czy też – jak w jego przypadku – nocy, które byłyby takie same. Istniała pewna elegancka rutyna, jednak sama rutyna nie czyniła jeszcze dobrego konsjerża. Naprawdę dobrym stawało się wtedy, gdy umiało się wyjść poza tę rutynę, gdy miało się właściwy ogląd sytuacji i dobrze wyczuwało się ludzi. Monsieur Jean był dobrym konsjerżem. Najlepszym. Nie tylko rozumiał ludzi, ale także ich kochał. Nawet tych trudnych. Szczególnie ich. Byli dla niego największymi wyzwaniami. To właśnie im zawdzięczał, że nie stanął w miejscu i nie zadowolił się przeciętnością. Taką zapobiegliwość z jego strony w pewnym stopniu zawdzięczali zapewne rozmytym wspomnieniom czasów, gdy on sam był trudnym przypadkiem.

Stojące nisko słońce obsypało jezioro złotym pyłem. Twarze wokół połyskiwały czerwono. Jakże często widział tę scenę. Tego wieczoru jednak obserwował ją innymi oczami. Odtąd będzie mógł spacerować nad jeziorem o każdej porze. O każdej porze będzie mógł zjeść lody lub przyglądać się łodziom. Inni ludzie cieszyli się, przechodząc na emeryturę, ale nie monsieur Jean. Gdy dyrektor wezwał go na górę, spodziewał się zebrania, jednego z tych, które odbywały się zazwyczaj przed ważnymi wizytami państwowymi lub przy okazji wprowadzania większych zmian w hotelu. Zamiast tego stanął w biurze doktora Toblera, sam jeden, i naraz uświadomił sobie: chodzi o mnie.

*

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Monsieur Jean szuka szczęścia

Подняться наверх