Читать книгу Kolekcja nietypowych zdarzeń - Tom Hanks - Страница 6

Оглавление

Wigilia 1953 roku

Virgil Beuell zamknął sklep dopiero w porze kolacji, kiedy zaczęło lekko śnieżyć. Droga do domu robiła się coraz bardziej śliska, więc jechał powoli, co było bajecznie łatwe w plymoucie z automatyczną skrzynią biegów PowerFlite. Bez sprzęgła, bez przerzucania – cud techniki. Ześlizgnięcie się z oblodzonej drogi i utknięcie w śniegu byłoby dziś katastrofą – w bagażniku plymoutha były wszystkie skarby, które nazajutrz rano miał dostarczyć Święty Mikołaj, skutecznie ukrywane tam, od kiedy dzieci parę tygodni temu przedstawiły swoje życzenia. Prezenty musiały znaleźć się pod choinką za kilka godzin, a przenoszenie ich z bagażnika zakopanego w śniegu auta do szoferki pomocy drogowej zupełnie popsułoby święta.

Podróż do domu trwała dłużej niż zazwyczaj, co nie przeszkadzało Virgilowi. Ale zimna nie znosił. Bez względu na PowerFlite często przeklinał inżynierów Plymoutha, którym nie udało się zaprojektować samochodu z porządnym ogrzewaniem. Kiedy powoli parkował przy domu i żółte plamy świateł pląsały na siatce tylnej werandy, a opony zaszeleściły, zatrzymując się na żwirowym podjeździe, chłód dał mu się nieco we znaki. Virgil musiał szczególnie uważać, żeby nie poślizgnąć się na ścieżce, jak to mu się zbyt często przytrafiało, ale i tak wszedł do domu z pośpiechem człowieka wracającego po dniu pracy.

Kiedy otrzepał kalosze ze śniegu i powiesił swoje warstwy ciepłego ubrania, ciało Virgila rozluźniło się w cieple rozprowadzanym przez ruszty z piwnicy. Po nabyciu domu własnoręcznie zainstalował piec, o wiele za duży jak na skromny budynek. Zamontował też potężny bojler, komercyjny model, w którym nigdy nie brakowało niebiańskiego płynu na kąpiele dla dzieci i długi prysznic dla niego. Taki komfort był wart rachunków za opał, jak również ceny dwóch sągów drewna każdej zimy.

W pokoju dziennym paliło się w kominku. Virgil nauczył Daveya, jak rozpalić ogień, ustawiając polana tak jak klocki Lincoln Logs, niczym kwadratowy dom wokół podpałki, nigdy w piramidę. Mały uważał teraz rozpalanie w kominku za swój święty obowiązek. Po nadejściu pierwszych listopadowych przymrozków dom Beuellów był najcieplejszym miejscem w promieniu wielu kilometrów.

– Tato! – Davey przybiegł z kuchni. – Nasz plan świetnie się sprawdził. Jill dała się nabrać.

– To wspaniałe wieści, olbrzymie – powiedział Virgil, witając się z chłopcem tajnym uściskiem dłoni, znanym tylko ich dwójce.

– Powiedziałem jej, że napiszemy do Mikołaja listy po kolacji, potem rozłożymy parę przysmaków, tak jak robiłeś to ze mną, kiedy byłem mały. – Davey kończył w styczniu jedenaście lat.

Jill nakrywała do stołu w kuchni, a jej specjalnością było poprawianie serwetek i sztućców.

– Tatuś wrócił, hurrra! – zawołała sześciolatka, prostując ostatnie łyżki.

– Tak? – zdziwiła się Delores Gomez Beuell. Stała przy kuchence i gotowała z małą Connie siedzącą okrakiem na jej biodrze.

Virgil dał każdej z kobiet swojego życia po całusie.

– Fakt, wrócił – potwierdziła Del, oddając pocałunek, po czym nałożyła smażone ziemniaki z cebulą na półmisek i zaniosła go na stół.

Davey przyniósł ojcu piwo z nowego potężnego kelvinatora i uroczyście wybił na przeciwległych krańcach wieczka dwa otwory otwieraczem do puszek, co stanowiło jego kolejną świętą powinność.

Kolacja u Beuellów była jak przedstawienie. Davey nie mógł usiedzieć na miejscu – małego zawsze nosiło przy stole. Connie wierciła się na kolanach matki, zajęta gryzieniem łyżki albo tłuczeniem nią w blat. Del kroiła jedzenie dla dzieci, wycierała po nich, wkładała Connie do buzi kawałki rozgniecionego kartofla i co jakiś czas sama brała gryza. Virgil jadł powoli, za każdym razem nakładając coś innego, krążył widelcem po talerzu, delektując się rodzinnym teatrem.

– Mówię wam: Mikołajowi wystarczą tylko trzy ciastka. – Davey na użytek Jill wyjaśniał fakty na temat oczekiwanego wieczorem gościa. – I on zawsze zostawia w szklance trochę mleka. Taki jest zajęty. Prawda, tato?

– Takie chodzą słuchy. – Virgil mrugnął do syna, który chciał to odwzajemnić, ale udało mu się tylko zmarszczyć pół twarzy i zamknąć oko.

– Tak czy inaczej, każdy zostawia mu ten sam przysmak.

– Każdy? – badała Jill.

– Każdy.

– Nie jestem pewna, kiedy on przychodzi. O której się pojawi? – dopytywała się.

– W ogóle nie przyjdzie, jeżeli nie skończysz kolacji. – Del stuknęła w talerz Jill widelcem i oddzieliła ziemniaki od mięsa. – Każdy kęs przyśpiesza nadejście Mikołaja.

– Wtedy, kiedy idziemy do łóżek? – zapytała Jill. – Trzeba zasnąć, prawda?

– Może się zjawić o dowolnej porze od pójścia do łóżka aż do porannej pobudki. – Davey miał odpowiedź na każdą wątpliwość siostry. Od kiedy latem rozpracował Mikołaja, chłopiec bardzo się starał podtrzymywać wiarę Jill.

– To wiele godzin. Jeżeli jego mleko będzie za długo stać, to się zepsuje.

– Mikołaj może je schłodzić dotknięciem! Wystarczy, że włoży palec do szklanki ciepłego mleka, powie „abrakadabra” i już. Mleko zimne.

Jill była tym zafascynowana.

– Musi pić dużo mleka.

Po kolacji Virgil z dziećmi pełnili służbę w kuchni. Jill stała na krześle nad zlewem i wycierała po kolei widelce i łyżki, podczas gdy Del była na piętrze, gdzie usypiała Connie i zażywała krótkiej, bardzo potrzebnej drzemki. Davey otworzył ostatnią tego wieczoru puszkę piwa dla ojca i postawił ją na stoliku z telefonem, tuż obok tak zwanego Fotela Taty przy kominku. Kiedy Virgil siedział i sączył piwo, Davey i Jill położyli się przed gramofonem i słuchali świątecznych płyt. Przy wyłączonym świetle choinka rzucała na ściany feerię kolorów. Jill oparła się o kolana Virgila, podczas gdy jej brat puszczał w kółko piosenkę o Rudolphie, aż nauczyli się całego tekstu i zaczęli go uzupełniać.

Miał bardzo lśniący nos.

– Jak żarówka!

Śmiały się i z niego drwiły.

– Ej, bałwanku!

Przy kawałku o przejściu do historii zawołali:

– I do arytmetyki!

Roześmiana Del zeszła po schodach.

– Ciekawe, co byście, moje głupolki, zrobili z Joy to the World? – Pociągnęła łyk Virgilowego piwa, po czym usiadła w swoim kącie kanapy, wystukała papierosa ze skórzanej papierośnicy na zatrzask i zapaliła go leżącymi przy popielniczce obok telefonu zapałkami.

– Davey, mógłbyś trącić tę kłodę – poprosił Virgil.

Jill się zainteresowała.

– Ja chcę pogrzebać!

– Najpierw ja. I nie martw się, buty Mikołaja są ognioodporne.

– Wiem. Wiem.

Po tym, jak Jill pogrzebała w kominku, Del wysłała dzieci na górę, żeby przebrały się w piżamy.

Virgil skończył piwo, poszedł do przedpokoju i wyciągnął z szafy przenośną maszynę do pisania Remington. Delores kupiła ją dla Virgila zupełnie nową, kiedy był w szpitalu polowym na Long Island w stanie Nowy Jork. Pisał na niej listy do żony swoją sprawną dłonią, aż terapeuci nauczyli go, jak on to nazywał, bezwzrokowej metody pisania pięcioma i połówką palca.

Wyjął maszynę z walizki na niskim stoliku i wkręcił dwie kartki, jedna na drugiej – zawsze dwie, żeby oszczędzać wałek.

– Napiszcie listy do Świętego Mikołaja, Dziadka Mroza czy jak go tam zwą – polecił dzieciom, kiedy wróciły pachnące pastą do zębów i świeżą, czystą flanelą.

Jill pierwsza napisała swój list, wstukując go jednym palcem, litera po literze, klawisz po klawiszu.

kochany mikołaaju dziekuje za to że znów przychodzisz i dziekuje za rzeczy pielegniarki i lalkę honey walker mamn adzieje że dostane obje wesolych swiaat serdcznie pozdraiwma

JILL BEUELL

Davey zażyczył sobie oddzielnej kartki. Wytłumaczył Jill, że inaczej Mikołaj mógłby się pomylić. Wkręcenie do maszyny dwóch wyrównanych kartek trochę mu zajęło.

24.12.1953

Drogi święty Mikołajó. Moja siostra Jill w ciebie wierzy i ja. Też. ciągle. Wiesz, co chcę pod choinke i uwierz mi że NIGDY MNIE NIE ZAWIOŁDŁEŚ..!”Tó jest oczywiście zimne mleko i „babeczki”, czyli poprostu ciastka. Za rok musisz przynieść prezenty małej Connie boo bedzie już duża Zgoda????? jeżeli melko jest ciepłe to ochlodz je plalcem.

David Amos Beuell

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Kolekcja nietypowych zdarzeń

Подняться наверх