Читать книгу Prawda - Tom Phillips - Страница 14

Оглавление

To książka o prawdzie – albo, ściślej mówiąc, o tym, co nie jest prawdą.

Niestety, to oznacza, że zanim przejdziemy dalej, musimy trochę pomyśleć, czym w rzeczywistości jest prawda. I, co ważniejsze, czym nie jest.

Sprawa niezwykle się komplikuje z powodu niesamowitej różnorodności sposobów, w jakie można się mylić. To może być dla niektórych sporą niespodzianką. Wielu z nas zakłada, że istnieją po prostu prawda i fałsz i że łatwo jest je rozróżnić. Nie jest to jednak takie proste. Na przestrzeni wieków ci, którzy zastanawiali się nad naturą prawdy i jej przeciwieństwa, uświadamiali sobie jedną kluczową zasadę: Rację można mieć na niewiele sposobów, natomiast mylić się można na niezliczone sposoby.

„Prawda zawsze ma jednego ojca, kłamstwa zaś są bękartami tysiąca mężczyzn i są płodzone wszędzie”1, lamentował w 1606 roku elżbietański dramaturg Thomas Dekker. Albo, jak szesnastowieczny filozof Michel de Montaigne ujął to w swoim eseju O kłamcach: „Gdyby kłamstwo podobnie jak prawda miało tylko jedną twarz, łatwiej dalibyśmy sobie z nim radę; przyjęlibyśmy po prostu za pewnik przeciwieństwo tego, co mówi kłamca; ale odwrotna strona prawdy ma sto tysięcy postaci i nieograniczone pole”.

Ta książka jest próbą skatalogowania tylko kilku z tych stu tysięcy postaci.

Nasze czasy pod żadnym względem nie są pierwszym w historii okresem obsesji na punkcie prawdy i jej braku. Co więcej, całe dwa stulecia w Europie są czasami nazywane „epoką dysymulacji” z powodu powszechności kłamania – od szesnastego wieku kontynent był rozdarty konfliktami religijnymi i ludzie musieli nosić maski fałszu po prostu po to, żeby przeżyć.


Niccolò Machiavelli: on wiedział.

Machiavelli, człowiek tak bardzo kojarzony ze sztuką obłudy politycznej, że gdy o niej mówimy, wciąż sięgamy (raczej niesprawiedliwie) po jego nazwisko, w 1521 roku napisał: „Od dawna już bowiem i dzisiaj także (…) nie mówię nigdy tego, co myślę, ani nie myślę tego, co mówię, a jeśli nawet zdarzy mi się czasem powiedzieć prawdę, ukrywam ją za tyloma kłamstwami, że trudna jest do odkrycia”2. Bądźmy szczerzy – wszyscy mieliśmy w pracy takie dni.

Na przestrzeni dziejów ludzie byli zainteresowani kłamstwem do tego stopnia, że wymyślali niezwykle różnorodne sposoby na identyfikowanie kłamców. Wedy starożytnych Indii proponowały metodę opartą na języku ciała i głosiły na przykład, że kłamca „nie odpowiada na pytania albo udziela wymijających odpowiedzi; plecie trzy po trzy, grzebiąc w ziemi paluchem, i drży; jego twarz traci kolor, pociera palcami cebulki włosów; próbuje każdym sposobem opuścić dom…”3 Również w Indiach, kilka stuleci później, istniała metoda oparta na ważeniu: osobę oskarżoną o kłamstwo umieszczano na wadze z idealnie dobraną przeciwwagą. Następnie zdejmowano delikwenta, wygłaszano krótką mowę do wagi, zaklinając ją, żeby ujawniła prawdę, po czym przystępowano do ponownego ważenia. Jeśli człowiek był lżejszy niż wcześniej, uznawano go za niewinnego; taki sam albo większy ciężar jednoznacznie wskazywał na winę4.

(Co ciekawe, w wielu europejskich procesach o czary związek między ciężarem i prawdą był zupełnie inny: podczas gdy w Indiach lekkość kojarzono z niewinnością, to w Europie unoszenie się na powierzchni wody mogło wystarczyć do skazania oskarżonej osoby. Tak oto hinduskie podejście stanowi rzadki argument przemawiający za odchudzaniem się w sądzie).

Inne kultury preferowały prostsze, bardziej bezpośrednie metody identyfikowania kłamców, takie jak rozgrzane do czerwoności pogrzebacze albo wrząca woda. Nie jest do końca jasne, czy były skuteczniejsze.

Przez długi czas ludzie poświęcali mnóstwo wysiłku próbom sklasyfikowania rodzajów fałszu. Był to swego rodzaju teologiczny odpowiednik pisania listy BuzzFeed. Już roku Pańskiego 395 święty Augustyn ogłosił zidentyfikowanie ośmiu rodzajów kłamstwa i podał je w kolejności od najgorszych po te bardziej niewinne: kłamstwa w nauczaniu religijnym; kłamstwa, które krzywdzą innych i nikomu nie pomagają; kłamstwa, które krzywdzą innych i komuś pomagają; kłamstwa mówione dla przyjemności kłamania; kłamstwa mówione po to, żeby „zadowolić innych w gładkiej rozmowie”; kłamstwa, które nikogo nie krzywdzą i pomagają komuś materialnie; kłamstwa, które nikogo nie krzywdzą i pomagają komuś duchowo; kłamstwa, które nikogo nie krzywdzą i chronią kogoś przed „cielesnym splugawieniem” (sądzę, że przy tym ostatnim miał na myśli uniemożliwienie bzykanka, ale nie mam stuprocentowej pewności).

W dzisiejszych czasach oczywiście inaczej klasyfikujemy kłamstwa, ale są subtelności, których być może nie jesteś świadom. Wszyscy słyszeli o białych kłamstwach – nieszkodliwych towarzyskich wykrętach umożliwiających dogadanie się bez wzajemnego skakania sobie do gardeł – ale czy wiesz, że są inne kolory kłamstwa? Żółte kłamstwa są mówione ze wstydu, z zakłopotania albo tchórzostwa, żeby zamaskować porażkę: „Laptop mi padł i skasował raport, który obiecałem na dzisiaj skończyć”. Błękitne kłamstwa stanowią przeciwieństwo żółtych, bagatelizują nasze osiągnięcia i wynikają ze skromności („Och, ten raport to nic nadzwyczajnego, tak naprawdę większą część napisała Cathy”). Czerwone kłamstwa mogą być najbardziej interesujące ze wszystkich – to kłamstwa mówione bez zamiaru oszukania. Mówiący wie, że kłamie, słuchacz wie, że jest okłamywany, i kłamiący wie, że słuchacz o tym wie. W tym wypadku celem nie jest wprowadzenie kogoś w błąd – cel polega na zasygnalizowaniu rozmówcy, że czegoś nie można powiedzieć głośno (ani „Pieprzę cię”, ani nawet łagodniejszego „Po prostu będziemy udawać, że to się nie stało”). Wyobraź sobie dwoje ludzi, którzy w rozmowie z sąsiadem zaprzeczają, że wczoraj wieczorem była u nich potężna awantura, chociaż wiedzą, że wszyscy ją słyszeli – to właśnie jest czerwone kłamstwo.

Mówi się, że kłamstwo zdąży obiec pół świata, zanim prawda włoży buty. (Pytanie, kto pierwszy to powiedział, jest kwestią sporną. Słowa te są często przypisywane Markowi Twainowi albo Winstonowi Churchillowi, albo Thomasowi Jeffersonowi, albo komuś innemu ze zwykłej listy podejrzanych, gdy chodzi o cytaty – co niekoniecznie musi być prawdą. Być może autorem tych słów jest ikoniczny irlandzki satyryk, Jonathan Swift, który w 1710 roku napisał, że „kłamstwo frunie, a prawda za nim kuśtyka”).


Jonathan Swift wymyślający jakąś ściemę.

Niezależnie od tego, kto wymyślił to powiedzenie, niewątpliwie jest prawdą, że bujdy mogą się rozprzestrzeniać z wyjątkową i przerażającą szybkością, o czym się przekonacie, jeśli kiedyś spróbujecie demaskować internetowe plotki – robię to dla pieniędzy, więc możecie mi wierzyć, wiem coś o tym.

W rzeczywistości powód tak częstej przewagi nieprawdy nad prawdą ma mniej wspólnego z różnicą między tempem rozchodzenia się faktów i fikcji, a nawet z tym, że czasami decydowanie się na zaakceptowanie prawdy nie jest wygodne, a więcej ze skalą i różnorodnością kłamstw. Na każde kłamstwo, które przebywa pół świata, mogą przypadać tysiące takich, które nigdy nie wychodzą na światło dzienne. Ale już sama liczba możliwych kłamstw – nieograniczanych przez potrzebę dopasowania do rzeczywistości – zapewnia wielki darwinistyczny poligon do poszukiwania tych najbardziej przykuwających uwagę i najdłużej utrzymujących się przy życiu, tych, które jak zombie nie umierają i wciąż będą powracać. Przypominają one te gatunki ryb, które składają dwa miliony jaj, żeby mogła przeżyć dwójka potomstwa.

Prawda, w przeciwieństwie do kłamstwa, jest… no cóż, trochę nudna. Można powiedzieć, że po prostu istnieje – szara grudka nieokreślonej wielkości, znajoma, a jednak nieodgadniona. Poza tym, że nieco nudna, jest również wyjątkowo frustrująca; jak zaświadczy każdy, kto para się ustalaniem małych cząstek prawdy, ma ona paskudny zwyczaj wyślizgiwania się z zasięgu człowieka akurat wtedy, gdy ten myśli, że już ją dopadł.

Oczywiście pewne prawdy są proste i niezaprzeczalne: ogień jest gorętszy od lodu, prędkość światła w próżni jest stała, najlepszą piosenką wszech czasów jest Dancing On My Own w wykonaniu Robyn. Ale gdy się wyjdzie poza te niezmienne prawa natury, wszystko zatrważająco szybko staje się mętne. Nagle stwierdzamy, że często mówimy takie rzeczy jak „Najlepsze dostępne dowody sugerują, że…” i „Tak, ale co z szerszym kontekstem?”. Każdy, kto spędza czas na szukaniu precyzji i dowodów, rozumie, że jakikolwiek nowy fragment wiedzy ma zwyczaj budzenia dziesięciu kolejnych pytań; za każdym razem, gdy myślisz, że zbliżasz się do oświecenia, rzeczywistość odsuwa się coraz dalej w kierunku horyzontu, podczas gdy ty toniesz w morzu zastrzeżeń. Prawda wedle tej miary jest nie tyle konkretem, ile długą, irytującą podróżą ku miejscu przeznaczenia, do którego nigdy się nie dociera.

Tymczasem niezliczone półprawdy, które oferuje nam świat, są kuszące, łatwe do przyjęcia i – jeśli mamy być szczerzy – często mogą być ogromnie zabawne.

W tej książce przyjrzymy się czystej różnorodności nieprawdy, ponieważ kłamstwa są w rzeczywistości tylko jedną ze „stu tysięcy postaci”, jakie może przyjąć przeciwieństwo prawdy.

Jest na przykład spin, czyli sztuka oszustwa politycznego. Sprytne w spinie jest to, że niekoniecznie trzeba kłamać, żeby być nieuczciwym. Podczas gdy wielu polityków kłamie (szokująca wiadomość, wiem), prawdziwym szczytem umiejętności „spin doktora” jest sugerowanie czegoś zupełnie nieprawdziwego przez mówienie tylko tego, co jest prawdą – budowanie domu nonsensu z uczciwych cegieł. Są też złudzenia, wrodzona zdolność ludzi do mylenia się przy jednoczesnym wmawianiu sobie, że mają rację, od wyolbrzymiania własnych cech po uleganie zbiorowej histerii i owczemu pędowi. I dalej – może najbardziej rozpowszechnione i przynoszące największe szkody ze wszystkich – jest wciskanie kitu.

Powinniśmy tutaj podziękować filozofowi Harry’emu G. Frankfurtowi za nasze rozumienie tego zjawiska – on pierwszy poświęcił dużo czasu na przeanalizowanie tego skomplikowanego zagadnienia, pisząc swój doniosły traktat O wciskaniu kitu (tak, Harry Frankfurt najwyraźniej świetnie się bawi, będąc filozofem).

Prawda

Подняться наверх