Читать книгу Dominium Solarne. - Tomasz Kołodziejczak - Страница 6
Prolog
ОглавлениеParks Ain’ta obserwowało gromady ludzi przepływających przez halę odlotów kosmoportu w Kalante. Czekało na jedną konkretną osobę.
Stało przy kawiarnianym stoliku, wolno sącząc wodę z kubka. Organizm nosiciela potrzebował pić tylko kilka razy dziennie, ale Ain’ta ciągle odczuwało dręczące pragnienie i bało się, że sucha skóra nosiciela zaraz popęka.
Wiedziało, że to atawistyczne zwierzęce odruchy, odziedziczone po przodkach. Nie chciało się im poddawać, jednak przegrywało walkę z własną psychiką. Było to tym dziwniejsze, że instalatorzy aplikujący jego umysł do ciała nosiciela twierdzili, iż przenoszą tylko partie osobowości i intelektu z górnego mózgu, pozostawiając w spokoju mózg dolny, odpowiedzialny za autonomiczny system nerwowy. Widocznie nawet oni nie wiedzieli wszystkiego.
Nosiciel prezentował się dobrze – był wysokim niebieskowłosym mężczyzną, o twarzy pokrytej żółtym fosforyzującym pigmentem. W jego czaszce tkwił rząd implantów, wzdłuż kręgosłupa wyrastały płaskie wszczepy sztucznego grzebienia, a bose stopy zakończone były tylko dwoma stwardniałymi palcami.
Ain’ta nie rozumiało, po co ludzie tak przekształcają swoje ciała. W jego społeczności przebudowa organizmu spełniała wyłącznie cele praktyczne – wspomagała zdolności bojowe lub płodność, oznaczała stan płciowy lub gotowość do starczego samobójstwa. Natomiast ludzie zmieniali swą organiczną konstrukcję dla rozrywki, dla oznaczenia przynależności stadnej i z wielu innych niepojętych powodów. Co gorsza – często wszczepy przeszkadzały w codziennym życiu. Rogowe płyty na kręgosłupie utrudniały zajmowanie większości ludzkich siedzisk. Ain’ta potrafiło zablokować uczucia niewygody czy bólu płynące od nosiciela, jednak wiedziało, że permanentna niewygoda wkrótce osłabi to ciało.
Przy stoliku obok siedziała człowiek-kobieta. Jedną ręką trzymała filiżankę z płynem, w drugiej ściskała pomalowany na różowo i oznaczony jasno świecącymi sygnalizatorami pojemnik. Człowiek-kobieta była w ciąży. Młode rosło w plastikowej kapsule wypełnionej organicznymi płynami. Kiedy zostanie wydobyte z inkubatora, będzie umiało nie tylko mówić, ale dzięki stałej prenatalnej stymulacji mięśni również poruszać się prawie jak osobnik dorosły. Jakże inny to proces od tego, co Ain’ta uważało za naturalne i w pewien sposób piękne. W jego świecie każdy osobnik nieustająco wydzielał miliony jednokomórkowych larw, które unosiły się w wodzie, łączyły, pożerały wzajemnie, powielały w mechanizmie naturalnej selekcji. Potem strzępki organicznej materii osiadały na ciele wydzielającego seksualne feromony dorosłego parksa i pobierały jego fluereny dziedziczności. Gdy ich stężenie było wystarczające, rozpoczynał się proces podziału dorosłego osobnika na dwa byty potomne.
Różnice biologii ludzi i parksów były tak wielkie, że nawet lata intensywnych treningów i pracy nie były w stanie zatrzeć atawistycznych lęków Ain’ta. Mimo że używało tego nosiciela od wielu miesięcy i zostało bardzo starannie zainstalowane, cały czas czuło chłód i suchość niepokrytej żyzną węglowodorową mazią skóry.
Wiedziało, że tak dziwnie przekształconego nosiciela nie wybrano bez przyczyny. W przeszłości, nim umysł tego człowieka został wymazany, a mózg przystosowany do przechowywania obcej inteligencji, należał on do jednej z wielu ludzkich ras kulturowych, niezbyt powszechnej w tym układzie. Gdyby więc na skutek pomyłek Ain’ta lub błędów w procesie implantacji ciało nosiciela zaczęło się dziwnie zachowywać, nikt nie zwróciłby na to uwagi. Ludzie sądziliby tylko, że to efekt przestrzegania jakiegoś egzotycznego prawa klanowego, stosowania stymulatorów czy po prostu religijny rytuał.
Religia to było kolejne ludzkie pojęcie, które Ain’ta bezskutecznie próbowało poznać i zrozumieć...
Może uda mu się to później, gdy po skończonej misji powróci z nosicielem do stacji i tam zostanie na powrót przeładowany do swojego ciała. A może – poczuło, że dłonie nosiciela drżą z radosnego podniecenia – do dwóch ciał? Co prawda na czas służby oryginalny organizm wprowadzano w letarg i schładzano, spowalniając procesy metaboliczne, ale ta misja miała trwać bardzo długo. Ono, Ain’ta, było sprawnym parksem o pełnym sukcesów życiu. Jego organizm, nawet w stanie odłączenia osobowości i spowolnienia metabolicznego, na pewno wydzielał wiele feromonów przyciągających larwy. Zapłodnienie w anabiozie już się zdarzało niektórym agentom.
Jednak Ain’ta najpierw musi z sukcesem zakończyć misję i nie dać się złapać. Nie obawiało się śmierci. Jego prawdziwy umysł po prostu straciłby wspomnienia i emocje z tego okresu, a ciało nosiciela nie miało znaczenia. Poważna to strata, jednak nie tragedia. To tylko program, symulacja wykrojonych fragmentów prawdziwego rozumu, pogrążonego teraz w letargu na dalekim lodowym świecie.
Jednak jego śmierć oznaczałaby niepowodzenie misji, a stres związany z porażką mógłby zablokować działanie gruczołów rozrodczych i zlikwidować wydzielanie seksualnych feromonów.
Nagle Ain’ta poczuło słodką, jedyną w swoim rodzaju woń. To była zakodowana reakcja – odnalazło cel. Zdobycie zapachowego śladu poszukiwanego człowieka było najcenniejszym łupem poprzednich tygodni. Teraz nastrojone nań wyspecjalizowane komórki w nozdrzach nosiciela mogły wykryć ofiarę z odległości wielu kilometrów, pomiędzy tysiącami innych osób. Wystarczyło, że dotarło do nich choć kilka cząstek niosących charakterystyczną woń ofiary.
Po kilku minutach Ain’ta zobaczyło swój cel.
Mężczyzna wolno szedł przez halę odlotów. Był wysoki i mocno zbudowany, jednak w jego ruchach brakowało sprężystości i siły. Jakby nie był pewien, czy wysunięta do przodu stopa natrafi na posadzkę, jakby bał się, że noga zegnie się zaraz w dziwny sposób, a kości popękają. Skórę miał białą, nienaturalnie naciągniętą. Młodą jeszcze twarz opinała sieć zmarszczek, na skroniach rysowały się sinozielone żyły. Żuchwa mężczyzny wyraźnie drżała, podobnie jak prawa dłoń, to zwierająca się w pięść, to rozprostowująca gwałtownie.
Cały jego bagaż stanowiła mała walizka.
Ain’ta podniosło ciało nosiciela zza stolika i skierowało w stronę bufetu. Nie mogło dopuścić, by ktokolwiek zorientował się, że obserwuje tamtego człowieka. Nie obawiało się samego śledzonego. Jednak było pewne, że mężczyzna pozostawał pod ścisłą kontrolą solarnych służb specjalnych. Musiało więc być ostrożne i czekać sposobniejszej chwili do działania.
Daniel Bondaree, były żołnierz, były buntownik, były więzień, stał w hali odpraw największego na Gladiusie kosmoportu. Coś powiedział, splunął na posadzkę, skrzywił się. Szedł wolno, lekko powłócząc prawą nogą.
Kiedy zniknął w korytarzu oznaczonym wielkim symbolem stacji hiperprzestrzennej Dirac, Ain’ta wstało i ruszyło w tę samą stronę, wiedzione nieomylnie zapachem ściganego człowieka.