Читать книгу Tajne akcje snajperów Gromu - Tomasz Marzec - Страница 6
Wstęp
ОглавлениеOd pierwszego dnia wśród snajperów musisz mieć zakodowane, że po drugiej stronie lufy jest człowiek. Nie możesz przecież całe życie strzelać do butelki i łudzić się, że jak naprzeciwko stanie facet, to bez wahania pociągniesz za spust.
„Tak, pamiętam, do kogo oddałem pierwszy strzał. – Usłyszałem od jednego z nich. – W GROM nigdy nie strzelałem przecież do anonimowej sylwetki, strzelałem do rudej grubej baby, do niepozornego gościa w okularach, do blondyna z nożem, wysokiego bruneta z karabinem albo do kobiety, która wyciąga pistolet z torebki. To nie był jakiś anonimowy zarys człowieka, to zawsze była konkretna postać – opowiadał oficer biorący udział w zajmowaniu platform wiertniczych w Iraku i walczący przeciwko talibom w Afganistanie. – Od pierwszego dnia wśród snajperów musisz mieć zakodowane, że po drugiej stronie lufy jest człowiek. Nie możesz przecież całe życie strzelać do butelki i łudzić się, że jak naprzeciwko stanie facet, to bez wahania pociągniesz za spust” – w kolejnym zdaniu wyjaśniał, skąd ten wyjątkowy jak na standardy polskiego wojska zwyczaj.
Uczniowie z GROMu i legendarny mistrz z Delta Force po treningu
O tym, co działo się, kiedy z poligonu przenosił się na wojnę (określenia „misja stabilizacyjna” nienawidzi), jak każdy z nich mówi niechętnie. Tak, w czasie tych rozmów padło pytanie: „Ilu wrogów zabiłeś?”. Ten temat odważyłem się poruszyć po wielu godzinach, dniach dyskusji o „robocie”. „Wiesz, zawsze po takim pytaniu kończę rozmowę – odpowiedział, ale na moje szczęście tym razem nie zakończył. – Zabijanie ludzi to nie jest sport lub gra. I nasza robota nie wyglądała jak na westernach, gdzie kowboj scyzorykiem na kolbie karabinu odznacza sobie kolejne ofiary. A my nawet między sobą nie prowadzimy dyskusji o tym, co tam się działo. Bo po co? Z myślami wywołanymi momentem, w którym pociągasz za spust, zostajesz po akcji zawsze sam” – podkreślał, kiedy zadawałem pytania rodzące się w głowie każdego, kto słyszy hasło „snajper”.
Te momenty chętnie opisywał na przykład Chris Kyle, ich kolega z Iraku, amerykański snajper szczycący się największą liczbą zastrzelonych wrogów. Uzbrojony w wiedzę o jego dokonaniach poszedłem więc na pierwsze spotkanie. I szybko przekonałem się, że nasi snajperzy ustępują mu tylko w jednym… w umiejętności komercyjnego sprzedawania tego, co powinno pozostać w tajemnicy, i chwalenia się tym, co powodem do chwały jest tylko w określonym kontekście. Pod żadnym innym względem gorsi nie są.
Książka oparta na ich opowieściach nie będzie więc opisem krwawych snajperskich egzekucji. Będzie – mam taką nadzieję – małą kroniką powstania wielkiej jednostki. Snajperzy, którzy ją współtworzyli, zgodzili się opowiedzieć o tym, jak „kupcy” wyławiali ich z różnych jednostek w całej Polsce, jak potem ich testowali, jak Amerykanie uczyli ich wypracowywania strzału i tego, jak ważna jest przy tym pozycja snajpera, bo weryfikuje ją jedynie… strzał. Jeżeli po oddaniu go lufa wróci dokładnie w to miejsce, w którym była przed naciśnięciem spustu, i jeżeli w celowniku nadal będzie widać to samo, to pozycja jest prawidłowa. Z jednym zastrzeżeniem – kiedy strzelasz do prawdziwego celu, lufa powinna wrócić w to samo miejsce, ale w celowniku już danego obiektu być nie powinno.
Tak jak oni na początku zastrzegli, czym strzelanie do ludzi nie jest, tak i ja muszę zastrzec – ta książka nie będzie historią jednostki, czyli obiektywną, opartą na archiwalnych dokumentach relacją z jej powstania, funkcjonowania i kolejnych akcji. To subiektywny zapis tego, co o kilkunastu latach w mundurze GROM opowiedzieli snajperzy wybrani w ramach pierwszej selekcji i ich wychowankowie. Nie abstrahując oczywiście od faktów, dat i okoliczności, skupiliśmy się na tym, jak jednostka wyglądała od środka, z perspektywy muszki karabinu snajperskiego. A z niej nie było widać – przynajmniej przez pierwszych kilka lat – kolejnych zawirowań politycznych i walk o kontrolowanie elitarnej jednostki. Jak powiedział mi jeden ze snajperów: „Szef bardzo dbał o to, żeby nic z tych rzeczy do nas nie docierało. Zapewniał pełen komfort pracy, bo wszystkie problemy z zewnątrz brał, dopóki mógł, na siebie”. Oni mieli „tylko” oddawać celne strzały z coraz większej odległości.