Читать книгу Kryptonim Dziady - Tomasz Mościcki - Страница 8
ОглавлениеZ początkiem 1962 roku dyrekcję Teatru Narodowego objął Kazimierz Dejmek. Kilka miesięcy później w „Dialogu” ukazała się sztuka Tadeusza Różewicza Świadkowie albo Nasza mała stabilizacja. Drugą część tytułu szybko zawłaszczono i sprowadzono do formuły, która funkcjonuje zarówno w pracach poświęconych politycznej i społecznej historii PRL, jak i w języku potocznym. Za epokę „małej stabilizacji” uważa się okres, w którym funkcję pierwszego sekretarza KC PZPR – a więc faktycznego przywódcy kraju – sprawował Władysław Gomułka. Partia przekazała mu władzę w październiku 1956 roku na fali Odwilży. Zdjęła go w grudniu 1970 roku – w trakcie tragicznych wypadków na Wybrzeżu. Początkowo większość społeczeństwa obdarzyła Gomułkę kredytem zaufania. Z czasem jego popularność słabła, a oponentów znalazł nawet wewnątrz partii – tak zwani rewizjoniści zarzucali mu zdradę ideałów Października. Odchodził znienawidzony.
Czy wobec tego czternastolecie rządów Gomułki, a zwłaszcza dekadę lat sześćdziesiątych, można uznać za stabilne? Albo inaczej: czy faktycznym przejawom „małej stabilizacji” towarzyszył nurt „destabilizacji”, który stopniowo nadwyrężał panujący reżim, aż wreszcie doprowadził do dwóch kryzysów: w 1968 i w 1970 roku? Stawiamy to pytanie, idąc tropem myśli Marcina Zaremby, który rozważa zmianę lub przynajmniej korektę przejętej od Różewicza formuły:
Przytoczone pojęcie staje się nieprawdziwe, jeśli traktować je jako pełną i wyczerpującą charakterystykę lat sześćdziesiątych, a w takiej roli najczęściej jest używane. Wtedy zafałszowuje ono historyczną rzeczywistość zamiast ją tłumaczyć. Kształtuje ono stereotyp dekady: „biednie, ale swojsko i spokojnie”, nie uwzględniając wielu bardzo poważnych społecznych konfliktów i napięć, istotnych zagrożeń dla stabilności systemu komunistycznego w Polsce. Wydaje się wręcz dysfunkcjonalne dla wyjaśnienia przyczyn Marca’68 i Grudnia’70. Trudno bowiem logicznie połączyć wcześniejszą apatię i przystosowanie z masowymi strajkami i protestami. Czy nie powinniśmy zatem poszukać nowego paradygmatu lat sześćdziesiątych?[1]
Dejmek był dyrektorem Teatru Narodowego od stycznia 1962 roku do lipca 1968. Dziady w jego reżyserii stały się zarzewiem wybuchu, który nastąpił w marcu 1968, ale kumulował się przez dobrych parę lat. W krótkich dziejach dyrekcji Dejmka, szczególnie w jej finale, przegląda się raczej „destabilizacja” niż „stabilizacja” epoki. Nie jest naszym zamiarem przypominanie znanych i wielokrotnie opisanych faktów historycznych. Interesuje nas Teatr Narodowy w sezonie 1967/1968 jako swego rodzaju punkt obserwacyjny, a pracę traktujemy jako reportaż z wydarzeń, w jakie uwikłane zostało przestawienie Dziadów. Niemniej dla zarysowania tła chcemy zacząć od krótkiej rekapitulacji.
Polski Październik rozbudził nadzieje. Uwierzono, że Gomułka poprowadzi kraj „polską drogą do socjalizmu” i pozwoli na demokratyzację i liberalizację systemu. Euforia nie trwała długo. Teresa Torańska stwierdziła nawet, że odwrót od Października zaczął się w październiku[2]. Rzeczywiście, podczas wiecu na Placu Defilad dopiero co wybrany I sekretarz partii gasił entuzjazm półmilionowego tłumu. „Dość wiecowania i manifestacji” – nawoływał do ludzi ogarniętych gorączką reform.
W dziedzinie kultury nastąpiły niezaprzeczalne zmiany, które zresztą wyprzedziły odnowę polityczną. W teatrze, literaturze, publicystyce Odwilż była zauważalna już od roku 1954. Jej znakiem były między innymi: inscenizacja Łaźni Majakowskiego w reżyserii Dejmka, erupcja teatrów studenckich i kabaretów (STS, Bim-Bom, Pstrąg, Cytryna, Kalambur, Piwnica pod Baranami), powrót wielkiego repertuaru narodowego (Dziady, Wesele, Kordian, Noc listopadowa), powstanie Cricot II Tadeusza Kantora i Teatru na Tarczyńskiej Mirona Białoszewskiego, a także Poemat dla dorosłych Adama Ważyka, rozliczeniowe opowiadania Jerzego Andrzejewskiego i Kazimierza Brandysa, proza Marka Hłaski, powieść Zły Tyrmanda czy wreszcie artykuły publikowane w tygodnikach „Po prostu” i „Nowa Kultura”. Od 1956 roku we wszystkich dziedzinach sztuki zaczęto odrabiać straty z lat stalinizmu i socrealizmu. Posypały się przekłady z literatury zachodniej, dotychczas zakazanej (Kafka, Camus, Sartre, Hemingway, Faulkner), miesięcznik „Dialog” publikował najnowszą dramaturgię awangardową (Beckett, Ionesco, Dürrenmatt), która natychmiast trafiała na sceny, wydano przedwojenne i nowe utwory Witolda Gombrowicza, wznowiono Nienasycenie Witkacego i prozę Brunona Schulza, nowe prądy ogarnęły muzykę (festiwale „Warszawska Jesień” i „Jazz Jamboree”), do kina trafiały najważniejsze filmy z Europy i USA, triumfy święciła polska szkoła filmowa, rozkwitało nowoczesne malarstwo. Jak grzyby po deszczu wyrastały kluby dyskusyjne, wśród nich bodaj najważniejszą rolę odegrał Klub Krzywego Koła – forum swobodnej wymiany poglądów stołecznej inteligencji. Pod wpływem zachodnich wzorców kształtowały się styl bycia, moda, obyczaje.
Jednocześnie narastały szykany, inwigilacja i represje wobec środowisk artystycznych i intelektualnych. W 1957 roku, po wakacjach, zlikwidowano tygodnik „Po prostu”, najważniejsze pismo pokolenia odwilży, pełnym głosem walczące o październikowe ideały. Rok później nie dopuszczono do wydania pierwszego, gotowego numeru miesięcznika literackiego „Europa”, który skupiał grono pisarzy o ugruntowanej już pozycji. Niektórzy z nich związani byli z łódzką „Kuźnicą” – oświeceniowym z ducha pismem próbującym przez cztery powojenne lata realizować model otwartego marksizmu. Redakcja „Europy” została rozwiązana. W wyniku tej decyzji legitymacje partyjne zwrócili między innymi Jerzy Andrzejewski, Mieczysław Jastrun, Stanisław Dygat, Paweł Hertz, Jan Kott i Adam Ważyk.
Przypuszczono atak na Marka Hłaskę, który podjął decyzję o pozostaniu na Zachodzie. Film Aleksandra Forda oparty na opowiadaniu Hłaski Ósmy dzień tygodnia nie wszedł w związku z tym do dystrybucji. Zaostrzyła się cenzura, między innymi wobec twórczości Gombrowicza – planowane inscenizacje jego sztuk spadły z repertuarów; zakazem zostali objęci także inni pisarze emigracyjni, w tym Czesław Miłosz. Za kolportaż paryskiej „Kultury” aresztowano i skazano na trzy lata więzienia Hannę Rewską, a także Hannę Rudzińską – tę również za kontakty z Jerzym Giedroyciem. W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych za współpracę z „Kulturą” Służba Bezpieczeństwa, prokuratura i sądy nękały pisarzy i publicystów: Stanisława Cata-Mackiewicza, Januarego Grzędzińskiego i Jana Nepomucena Millera. Melchiorowi Wańkowiczowi wytoczono proces na podstawie prywatnej korespondencji, którą prowadził z mieszkającą w USA córką. Miał jej między innymi przekazać treść Listu 34.
List 34 (autorstwa Antoniego Słonimskiego) wystosowali literaci i uczeni, którzy usiłowali „współżyć” z systemem, ale nie kryli swego krytycyzmu. Zdobyli się na nieśmiały w gruncie rzeczy protest skierowany do premiera Józefa Cyrankiewicza. Napisali:
Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej. Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu.
Wśród sygnatariuszy listu znaleźli się między innymi: Jerzy Andrzejewski, Maria Dąbrowska, Stanisław Dygat, Aleksander Gieysztor, Paweł Hertz, Paweł Jasienica, Mieczysław Jastrun, Stefan Kisielewski, Tadeusz Kotarbiński, Jan Kott, Julian Krzyżanowski, Maria Ossowska, Stanisław Cat-Mackiewicz, Jan Parandowski, Stanisław Pigoń, Adolf Rudnicki, Antoni Słonimski, Władysław Tatarkiewicz, Jerzy Turowicz, Melchior Wańkowicz, Adam Ważyk, Kazimierz Wyka. List trafił na łamy „Timesa”. Władze PRL zareagowały histerycznie, próbując zmusić sygnatariuszy, po części skutecznie, do wycofania podpisów, a wobec opornych stosując znaną taktykę ograniczania możliwości publikacji. Sześciuset partyjnych literatów nakłoniono do sformułowania kontr-listu, skierowanego przeciw „uprawianej na łamach prasy zachodniej oraz na falach dywersyjnej rozgłośni radiowej Wolna Europa zorganizowanej kampanii oczerniającej Polskę Ludową”.
Równolegle z niezadowoleniem środowisk twórczych narastała kontestacja w partyjnych kręgach intelektualnych. Wyrażali ją rewizjoniści – filozofowie i socjolodzy: Leszek Kołakowski, Włodzimierz Brus, Bronisław Baczko, Krzysztof Pomian, Władysław Bieńkowski, Zygmunt Bauman. Mieli za sobą etap gorliwego zaangażowania w latach stalinowskich, od którego odcięli się w okresie Odwilży, zwracając się ku źródłowej myśli Marksa i podejmując z tej pozycji krytykę oficjalnej, coraz sztywniejszej, zbiurokratyzowanej i autorytarnej linii partii. Ta ostatnia gorzej znosiła dysydentów we własnych szeregach niż jawnych wrogów. Wobec rewizjonistów prowadzono atak ideologiczny do momentu, gdy wyrzucono z partii Kołakowskiego, a wraz nim jego kolegów. Powodem był wykład, który Kołakowski wygłosił na uniwersytecie w dziesiątą rocznicę Października. Poddał w nim miażdżącej ocenie rządy Gomułki. W 1968 roku większość rewizjonistów została zmuszona do opuszczenia Polski.
Dwaj inni kontestatorzy, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, zostali wykluczeni z PZPR w 1964 roku i skończyli z wyrokami sądowymi. Kamieniem obrazy był List otwarty do partii (w istocie spora broszura wydana wkrótce przez Giedroycia w Paryżu), w którym w duchu radykalnie lewicowym, z inspiracji między innymi poglądami Milowana Dżilasa, podważali całą strukturę rzekomo socjalistycznego systemu. Gomułka uznał ten daleki od obowiązującej ortodoksji dokument za groźny i utopijny program, który „pozbawia partię i rząd racji bytu”. Trudno się dziwić. Autorzy twierdzili w liście, że w PRL robotnik jest tak samo wyzyskiwany jak w kapitalizmie; biurokracja zajęła miejsce burżuazji; system monopartyjny uniemożliwia wprowadzenie demokracji. Kuroń został skazany na trzy, a Modzelewski na trzy i pół roku więzienia.
Kontestacja miała również odmianę młodzieżową. Harcerski hufiec „Walterowców”, stworzony przez Jacka Kuronia według wzorów zaczerpniętych od radzieckiego pedagoga Antona Makarenki i istniejący do 1961 roku, stał się kuźnią „komandosów” i buntowników, którzy mieli odegrać istotną rolę w 1968 roku, a z czasem zasilić szeregi antykomunistycznej opozycji skupionej wokół Komitetu Obrony Robotników. Z hufcem związani byli między innymi Jan Lityński, Seweryn Blumsztajn, Adam Michnik oraz Andrzej Seweryn.
Michnik, jeszcze jako licealista, uczestniczył w spotkaniach Klubu Krzywego Koła. Po jego likwidacji w 1962 roku, za namową Jana Józefa Lipskiego, stworzył Klub Poszukiwaczy Sprzeczności, który działał pod protektoratem marksistowskiego filozofa, profesora Adama Schaffa, jako nieformalna przybudówka Związku Młodzieży Socjalistycznej. Schaff kierował wtedy Wyższą Szkołą Nauk Społecznych przy KC PZPR, ale był uznawany za rewizjonistę. Wokół młodziutkiego Michnika zgromadził się krąg jego przyjaciół i kolegów wywodzących się przeważnie z komunistycznych rodzin. Wyznawali światopogląd lewicowy, lecz kwestionowali oficjalną doktrynę partii. Spotykali się w Staromiejskim Domu Kultury, czyli w siedzibie rozwiązanego KKK. Czytali i dyskutowali pisma nieortodoksyjnych marksistów i dysydentów. Do Klubu należeli między innymi: Barbara Toruńczyk, Irena Grudzińska, Ewa Zarzycka, Jan Lityński, Jan Gross, Jan Kofman, Andrzej Titkow, Józef Dajczgewand, Marek Borowski. Do dyskusji zapraszali: Leszka Kołakowskiego, Zygmunta Baumana, Włodzimierza Brusa, Bronisława Baczkę, Karola Modzelewskiego, ks. Bronisława Dembowskiego. Gdy władze zamknęły KPS, część jego uczestników współtworzyła środowisko „komandosów”, którzy stali się zmorą wykładów otwartych na Uniwersytecie Warszawskim – zjawiali się niespodziewanie, niwecząc ich propagandowe cele. Wywoływali nieprzewidziane dyskusje, niewygodne czy nawet nieprawomyślne z punktu widzenia władz.
Te ostatnie, oprócz kłopotów z rewizjonistami i dysydentami, musiały się także zmierzyć z frakcyjnymi tarciami wewnątrz partii. Konflikt sięgał korzeniami początków Polski Ludowej i stalinizmu. Tak zwani „krajowcy”, którzy okupację spędzili na ziemiach polskich, walcząc w oddziałach partyzanckich Gwardii i Armii Ludowej, ścierali się ze stalinowcami przybyłymi ze Związku Radzieckiego. W czasie Odwilży zaczęła się rywalizacja między sprzyjającymi reformom ustrojowym „puławianami” a konserwatywną grupą „natolińczyków”. Jedni i drudzy mieli za sobą przeszłość stalinowską. Gomułce zarzucano, że – oskarżony przez stalinowców o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne” i więziony – nie dokonał poważniejszych rozliczeń. Skomplikowane zaszłości zaczęły powracać w dekadzie „małej stabilizacji/destabilizacji”. Mocną pozycję uzyskał szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych generał Mieczysław Moczar, który skupił wokół siebie zwolenników, określanych zwykle, ze względu na ich okupacyjne losy, mianem „partyzantów”. „Partyzanci” wyznawali poglądy stanowiące mieszankę komunizmu i nacjonalizmu, z silnymi akcentami antysemickimi, zrodzonymi z resentymentu wobec stalinowców żydowskiego pochodzenia. Stopniowo opanowywali niektóre redakcje, zespoły filmowe, wydawnictwa, teatry. Ich akolita, Ryszard Filipski, powołał do życia teatr Eref 66, propagujący treści antysemickie i antyniemieckie. Z kolei Ireneusz Kanicki wystawił w Teatrze Klasycznym widowisko słowno-muzyczne Dziś do ciebie przyjść nie mogę, które notabene cieszyło się wielkim powodzeniem, zapewne ze względu na to, że grało także na nucie AK-owskiej. Dla swoich celów „partyzanci” skaptowali część byłych AK-owców, powołując się na wspólny jakoby kombatancki etos. Piórami niepozbawionych niekiedy talentu publicystów – takich jak pułkownik Zbigniew Załuski – rozpętali dyskusję o „bohaterszczyźnie” i wydali walkę „szydercom”. Chodziło głównie o utwory literackie, teatralne i filmowe, które zdaniem „partyzantów” podważały czy nawet ośmieszały heroizm Polaków. Wrogów polskości widzieli w twórcach polskiej szkoły filmowej, w Mrożku, nawet w studenckim teatrze „Stodoła”. Munkowi i Wajdzie dostało się za Zezowate szczęście, Eroikę, Kanał, Lotną, Popioły; Mrożkowi – za Śmierć porucznika; na przedstawieniach w Teatrze Dramatycznym zjawiały się tajemnicze bojówki, które usiłowały je zerwać; Stodolanom zarzucano, że kpią z narodowej tradycji w spektaklu według Ubu króla. „Partyzanci” prowadzili własną „politykę historyczną” afirmującą bohaterstwo Polaków, a „szydercom” imputowali, że podkopują narodową tożsamość. Na porządku dziennym były insynuacje, że czynią tak ze względu na swój żydowski (rzekomo) rodowód. Chętnie też swój „patriotyzm” „partzanci” przeciwstawiali „kosmopolityzmowi” środowisk liberalnych, podkreślali niechęć do Niemców. Dawali też do zrozumienia, że są nastawieni antyradziecko. Swego rodzaju biblią „partyzantów” była książka Moczara Barwy walki, której autorstwo przypisywano Wojciechowi Żukrowskiemu. Apogeum wpływów Moczar osiągnął w latach 1967/1968.
Można by sądzić, że przypomniane fakty dotyczyły szczytów władzy i elit intelektualno-artystycznych i że nie docierały one do społeczeństwa, które zajęte było konsumowaniem skromnych zdobyczy „małej stabilizacji”. Świeża pamięć o terrorze i biedzie doby stalinizmu pozwalała – zwłaszcza starszemu pokoleniu – docenić względny spokój i pewną poprawę warunków bytowych po przełomie październikowym. Polacy zajęli się swoimi sprawami, urządzali się, choćby w mieszkaniu ze ślepą kuchnią – projekcie gomułkowskiej architektury. Gromadzili z trudem dostępne dobra, które, mówiąc językiem epoki, przeważnie się „załatwiało”. Cieszyli się pralką Frania, gramofonem Bambino, płaszczami ortalionowymi i koszulami non-iron. Zamożniejsi zdobywali się na zakup samochodu Syrena, czasem Wartburga lub Skody, skutera Osa, ewentualnie Lambretta, motocykla WSK, Junak albo SHL. Bawili się przy dźwiękach big-beatu, rodzimej wersji zachodniej muzyki rock and rollowej. Chodzili do kina i do teatru, który przeżywał niebywały rozkwit. Oglądali telewizję, początkowo w licznym gronie sąsiedzkim, bo odbiorniki były jeszcze rzadkością. (W jedynym nadawanym programie, obok propagandy, pokazywano prawdziwe perły: spektakle Teatru Telewizji, Kabaret Starszych Panów, serial Wojna domowa.) Starali się być modni i śledzili w miarę możliwości nowinki z Zachodu, takie jak beatlemania czy – dla ambitniejszych – Nowa Fala w kinie, „antypowieść” (Roman nouveau) w literaturze, taszyzm i pop-art w malarstwie, free jazz, serializm i aleatoryzm w muzyce. Niektórzy realizowali aspiracje, osiągali awans społeczny, robili kariery, co zwykle wiązało się ze wstąpieniem do partii. Nieliczni wybrańcy dostawali nawet paszporty i mogli wyjechać za granicę, nierzadko za cenę zobowiązania do współpracy z SB czy wywiadem. Jednak głównym hasłem lat sześćdziesiątych było: „Czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy”. W wersji inteligenckiej ujęła to Agnieszka Osiecka w piosence Okularnicy: „wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące”.
Była jeszcze jedna płaszczyzna konfliktu: stosunki państwo – Kościół. Znosząc nacisk systemu, wymuszającego uległość i konformizm, znaczna część społeczeństwa trwała przy katolicyzmie, mając za autorytet charyzmatycznego prymasa Stefana Wyszyńskiego. Wobec zbliżającego się w 1966 roku tysiąclecia chrztu Polski prymas ogłosił Wielką Nowennę polskiego kościoła. Władze zareagowały serią represji, między innymi w zakresie nauki religii; utrudniano budowę obiektów sakralnych, usuwano krzyże (Gomułka pytał: Cóż to znaczy: w każdym polskim domu krzyż? Oznacza to wyzwanie rzucone niewierzącym. Oznacza fanatyzm, nienawiść do człowieka[3]). I sekretarz stawiał sprawę jasno. W rozmowie z szefem katolickiego Koła Poselskiego Znak Jerzym Zawieyskim oświadczył:
Kościół prowadzi z nami wojnę, ale tej wojny nie wygra. To my ją wygramy. Wyszyński […] chce mieć rząd dusz. Rząd dusz w tym kraju ma socjalizm. Socjalizm sięga po dusze. Kościół nie ma do tego prawa! Wy mówicie, że idzie wam o Polskę. A tu, panie Zawieyski, idzie o socjalizm, bo nie ma Polski bez socjalizmu. Kto wyraźnie nie opowie się po stronie socjalizmu – ten jest wrogiem ustroju[4].
Próbując konkurować z Kościołem, władze ogłosiły uroczyste – i świeckie – obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego (rzucono między innymi hasło „Tysiąc szkół na Tysiąclecie”).
Doszło do nieuchronnego starcia. Wściekłość Gomułki i jego partyjnych towarzyszy wywołał list polskiego episkopatu do biskupów niemieckich, ogłoszony w listopadzie 1965 roku, na zakończenie II Soboru Watykańskiego. W orędziu padło sławne zdanie:
W tym jak najbardziej chrześcijańskim, ale i bardzo ludzkim duchu wyciągamy do Was, siedzących tu na ławach kończącego się Soboru, nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i prosimy o nie.
Orędzie wywołało nagonkę na prymasa i kościół. 16 kwietnia 1966 roku w Gnieźnie odbyły się obchody millenium – i religijne, i państwowe. Głównym punktem tych pierwszych była msza w katedrze. Drugie stanowiły w istocie rozmyślne zakłócenie katolickiej uroczystości:
[…] władze komunistyczne zorganizowały w tym samym miejscu konkurencyjne obchody Tysiąclecia Państwa Polskiego. Pretekstem była 21. rocznica forsowania Odry i Nysy Łużyckiej przez 2. Armię Wojska Polskiego. Gdy wierni rozpoczynali śpiew „Niechaj będzie pochwalony”, na pobliskim placu odezwały się armaty na cześć marszałka Mariana Spychalskiego[5].
Następnego dnia w Poznaniu głos zabrał Gomułka:
[…] umysł przewodniczącego Episkopatu polskiego musi być ograniczony i wyzbyty narodowego poczucia państwowości. […] Ten wojujący z naszym państwem ludowym nieodpowiedzialny pasterz pasterzy, który głosi, że nie będzie korzył się przed polską racją stanu, stawia swoje urojone pretensje do duchowego zwierzchnictwa nad narodem polskim wyżej niż niepodległość Polski [6].
W trakcie obchodów millenijnych wierni byli atakowani przez milicję, która rozpędzała procesje i zablokowała peregrynację kopii wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej, a wreszcie obraz zaaresztowała (!). W celu przeciwdziałania wpływom kościoła władze urządzały imprezy świeckie, festyny, koncerty.
W tym miejscu trzeba wrócić do eseju Zaremby, który wylicza cechy rządów Gomułki[7]. Pisze on, że w sferze politycznej odznaczały się one odzyskiwaniem sterowności po październikowym buncie, a zarazem ewoluowały od sprawowania władzy przez kolektywne kierownictwo w stronę systemu autorytarnego, od partii rewolucyjnej do panowania biurokratycznego. Przywództwo „gnoma” – jak Gomułkę określił Janusz Szpotański w satyrycznym pamflecie Cisi i gęgacze, za który odsiedział trzy lata w więzieniu – odznaczało się brakiem zrozumienia dla społecznych aspiracji i potrzeb konsumpcyjnych, konserwatyzmem i tradycjonalizmem.
W gospodarce porzucono modernizacyjny zryw planu sześcioletniego na rzecz zrównoważonego rozwoju. Przekładało się to, według Zaremby, na niski poziom zaopatrzenia, ubóstwo, cywilizacyjne zacofanie, zatęchły prowincjonalizm i stagnację. W wymiarze społecznym – pisze Zaremba – w kontekście „małej stabilizacji” mówi się o ograniczeniu ruchu poziomego i pionowego ludności, spowolnieniu masowej migracji ze wsi do miast, końcu zawrotnych karier, tak charakterystycznych dla początków stalinizmu w Polsce[8]. Zarazem dawał się zaobserwować wzrost postaw konformistycznych i „fatalistycznego myślenia, że nic się zmieni”. Społeczeństwo stawało się apatyczne, uciekało od aktywności publicznej, milczało[9].
Dalej jednak Zaremba przytacza szereg faktów, które autarkiczne państwo Gomułki stawiają w innym świetle i rymują się z kontestacją elit. Badania Zaremby dowodzą, że „na dole” dawały o sobie znać niezadowolenie i niepokój. Częściej niż mogłoby się zdawać, dochodziło do lokalnych strajków i „przerw w pracy”. Ludzi ogarniała „nerwica podwyżkowa”, związana ze spodziewanymi zmianami cen, zwłaszcza żywności. Kryzysy międzynarodowe – berliński i kubański – wywoływały panikę wojenną. Badania opinii społecznej wykazywały u Polaków pesymizm.
Nastroje falowały. Po okresach poprawy następowały miesiące pogarszania się społecznego klimatu. W latach 1959, 1962, 1963, 1965, 1967 atmosfera w Polsce była do tego stopnia przepełniona niezadowoleniem, że kryzys wisiał w powietrzu. Mówiąc inaczej, istniały poważne społeczne przesłanki do wybuchu masowych strajków, a nawet ogólnopolskiej rewolty. Tymi przesłankami były: nerwica podwyżkowa, spadające poczucie optymizmu społecznego, pogłębiająca się delegitymizacja władzy, radykalizacja krytyki systemu politycznego i sytuacji gospodarczej, narastająca frustracja dużych rzesz ludności[10].
Ostatecznie Zaremba konkluduje:
Czy nie należy skończyć z nazywaniem omawianych lat epoką „małej stabilizacji”? Poszukać nowej interpretacji dekady Gomułki i nazwać ją czasem „małej destabilizacji”? Otóż nie. I to nie dlatego, że kontr-metafora, tak samo jak metafora, w którą jest wymierzona, zakłamywałaby rzeczywistość. Przede wszystkim dlatego, że Polacy lat sześćdziesiątych żyli w jednym i drugim po trochu, o stabilizacji bardziej marzyli, destabilizacji zaś doświadczali[11].
* * *
Gdy Dejmek obejmował dyrekcję sceny narodowej, miał już niekwestionowaną pozycję czołowego reżysera w kraju; co więcej – takiego, który wypracował własny styl i miał przemyślany, wyrazisty pogląd na rolę teatru. I do stylu, i do poglądu doszedł w trakcie pracy w łódzkim Teatrze Nowym. Stał na jego czele dwanaście lat jako lider pokoleniowej grupy, która – mocno zaangażowana ideowo – zaczynała od modelowych przedstawień socrealistycznych (Brygada szlifierza Karhana, Poemat pedagogiczny, Zwycięstwo, Makar Dubrawa). W 1954 roku Dejmek wystawił niedopuszczaną wcześniej na sceny Łaźnię Majakowskiego, która groteskowymi środkami w ostrym świetle satyry stawiała „wypaczenia” systemu. Polityczna i rozrachunkowa pasja Dejmka jeszcze mocniej wyraziła się w dwóch następnych spektaklach: Święcie Winkelrida Andrzejewskiego i Zagórskiego (1956) i Ciemności kryją ziemię według Andrzejewskiego. Ta „trylogia odwilżowa” stanowiła swoisty Zeit-Theater, pozwalający widzieć w Dejmku krnąbrnego, ale pojętnego ucznia i kontynuatora Leona Schillera.
Schiller wywarł jeszcze inny wpływ na dejmkowskie myślenie o teatrze. Idąc w ślady mistrza (co prawda za młodu kontestowanego), uczeń sięgnął do repertuaru dawnego i zrealizował dwa niewątpliwe arcydzieła: Żywot Józefa Reja (1958) i Historyję o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim Mikołaja z Wilkowiecka (1961). Wybór staropolszczyzny nie był jedynie gestem artystycznym czy estetycznym. Dejmkowi chodziło o reinterpretację rodzimej tradycji teatralnej. Uznał, że obok kanonu romantycznego i neoromantycznego, na którym Wyspiański, Schiller czy Horzyca budowali gmach teatru monumentalnego, istnieje również brakujące ogniwo: nurt ludowy, plebejski, niekiedy naiwny, o korzeniach jeszcze renesansowych, który należy, mówiąc po Norwidowsku, „odpomnieć” i przywrócić scenie jako istotny element narodowego teatru czy zgoła jego początek. Dejmek mówił o tym tak:
Cała moja praca nad staropolszczyzną, nad uchwyceniem ducha dawnego polskiego teatru, to coś więcej niż powzięta sympatia dla ładnych czy miłych staroci. Jestem przeświadczony i coraz się w tym przeświadczeniu umacniam, że te propozycje estetyczne, które nam odsłania teatr dawny, są jedynymi polskimi oryginalnymi narodowymi rozwiązaniami dla naszej sztuki scenicznej obok twórczości trzech dramaturgów: Mickiewicza, Wyspiańskiego, Witkiewicza [!]. Podtrzymuję to, co powiedziałem. Nie będzie oryginalnego, głębokiego, prawdziwie polskiego dramatu i nie będzie myśli teatralnej tak długo, jak długo nie powoła się do życia prawdziwej naszej architektury teatralnej. Architektury zupełnie jasno określonej, o zrozumiałych założeniach, niezmiennej w swoim podstawowym trzonie ideowo-filozoficznym[12].
Jan Kott, pisząc o staropolskich przedstawieniach Dejmka, nazwał łódzką scenę Teatrem Narodowym, który: chwilowo, miejmy nadzieję, już niedługo jest w Łodzi[13]. Słowa krytyka okazały się prorocze. Przybywającego do Warszawy Dejmka witał Zbigniew Raszewski, wkrótce współpracownik i sojusznik nowego dyrektora:
Publiczność zrozumiała, że w Teatrze Narodowym skończyły się żarty i zaczyna się coś całkiem serio. Dejmek brał ten teatr mocną ręką, jakby chwytał kosę albo pług[14].
List z protestem po wystawieniu Historyji o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim – 1962 r.
Dejmek od razu postawił na etos pracy, surowo egzekwował rzemieślnicze umiejętności aktorów, zapewniając im zarazem zajęcia z mowy scenicznej, zgodnie z założeniem, że Teatr Narodowy winien służyć za wzór polszczyzny, a także lojalności wobec literatury, która miała stać się podstawą żelaznego repertuaru. Dyrektor zamierzał go ułożyć w dwa nurty: klasyka polska, od Kochanowskiego do Witkiewicza, oraz polska i obca dramaturgia współczesna, podejmująca aktualne kwestie polityczne. Najważniejsze założenia programowe Dejmek wykładał tak:
Teatr ten jest instytucją narodową, o dawno określonych obowiązkach i celach działania, nie utrwalonych niestety w żadnym statucie, lecz istniejących w tradycji i w świadomości społecznej. Uważam się za wykonawcę już istniejącego programu. [...] Prawodawcą Sceny Narodowej był Wojciech Bogusławski. Z całokształtu jego poczynań, których nie sposób tu omówić, wynikają wskazania dla pracy teatru polskiego w ogóle, w szczególności zaś dla Sceny Narodowej. Idee Wojciecha Bogusławskiego, jego polityczny i artystyczny testament w czasach nam bliskich podjął i realizował Leon Schiller. Teatr Narodowy winien być polskim, narodowym, współczesnym, socjalistycznym teatrem. Z „3-Majowego” Teatru Narodowego winien stać się „1-Majowym” Teatrem Narodowym naszego czasu[15].
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
1 M. Zaremba, Społeczeństwo polskie lat sześćdziesiątych – między „małą stabilizacją” a „małą destabilizacją”, [w:] Oblicza Marca 1968, Warszawa 2004, s. 27.
2 T. Torańska, Aneks, Warszawa 2015, s. 59.
3 E.K. Czaczkowska, Kardynał Wyszyński. Biografia, Kraków 2013, s. 444.
4 Ibidem, s. 389.
5 Od Niepodległości do Niepodległości. Historia Polski, Warszawa 2014.
6 J. Eisler, Siedmiu wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR, Warszawa 2014).
7 M. Zaremba, op. cit., s. 25–26.
8 Ibidem, s. 26.
9 Ibidem, s. 27.
10 Ibidem, s. 49.
11 Ibidem, s. 51.
12 O dramacie staropolskim, rozmowa z Kazimierzem Dejmkiem i Julianem Lewańskim, „Teatr” 1966, nr 18.
13 J. Kott, Niepodzianka z Radziwiłłówną, [w:] idem, Pisma wybrane, t. 3, Warszawa 1991, s. 183.
14 Zbigniew Raszewski, op. cit., s. 247. Z. Raszewski, Raptularz, t. 1, Londyn, s. 306.
15 Duchy i rzeczywistość, z Kazimierzem Dejmkiem rozmawia Krystyna Nastulanka, „Polityka” 1963, nr 47, s. 1.