Читать книгу Uniwersum Metro 2033 - Туллио Аволедо - Страница 6
ОглавлениеProlog
Mężczyzna, którego zwiadowcy z Miasta odnaleźli porzuconego w śniegu niczym zepsutą zabawkę, wyglądał na umierającego.
Patrzyli na niego w osłupieniu. Nigdy jeszcze nie widzieli tak starego człowieka. Wydawał się martwy jak zwęglone pnie drzew wzdłuż drogi.
Stracił dużo krwi. Zbyt dużo, żeby przeżyć.
Dlatego nieśli go do schroniska bez najmniejszej dbałości, jak coś zupełnie bezwartościowego.
Matka Miłosierdzia pokręciła głową, kiedy go zobaczyła. Opatrując mu rany na nodze i na biodrze, uznała, że nie przeżyje nocy. W swoim pokoju ozdobionym ludzkimi czaszkami i starymi, wypchanymi w szpitalu peryferyjnym zwierzętami, Matka długo wypowiadała magiczne formuły, zanim uciekła się do ostatecznej próby: do zapomnianego rytuału, którego tajemnicę znała tylko ona.
– DEFIBRYLATOR! ŁADUJ!
Nacisnęła mocno rękami klatkę piersiową obcego.
Nagie ciało mężczyzny było nieruchome i trupio blade.
Szczupłe młode twarze, słabo oświetlone wątłym płomieniem świecy, pochyliły się, żeby lepiej widzieć. Po chwili odskoczyły wystraszone donośnym okrzykiem Matki.
– ŁADUJ!
Kolejny wstrząs, jeszcze silniejszy niż poprzedni.
Leżące na ziemi ciało drgnęło.
– TRACIMY GO! DAJCIE MI WIĘCEJ ENERGII!
Cała dwunastka pielęgniarzy podała sobie dłonie, tworząc krąg. Ostatnia, a zarazem najmłodsza z nich, Albachiara, wyciągnęła prawą rękę i uścisnęła dłoń obcego. Lewą rękę splotła z dłonią swojego brata Michelego, zwanego Miką.
– ŁADUJ! – wrzasnęła znowu Matka na cały głos.
Wszystkich jakby przeszyła błyskawica. Mika, a zaraz po nim Albachiara, poczuli pulsowanie energii, coś na kształt błękitnej kuli przepływającej po plecach i ramieniu, pozostawiającej za sobą wrażenie mrowienia i przechodzącej aż do dłoni leżącego na szpitalnym łóżku mężczyzny.
Artretyczne palce Matki jeszcze raz nacisnęły pierś konającego.
Mika przyglądał się tej scenie przepełniony strachem.
Ciałem wstrząsnęło, jakby rzeczywiście przeszył je prąd.
Wagant, szef zwiadowców, opowiadał im kiedyś o elektryczności. Czym była, co dawała. Dla nich była magią z zamierzchłych czasów.
To, czym jesteśmy teraz, mówił, to tylko symboliczna energia. A tamta była prawdziwa: mogła cię spalić jak piorun. Była we wszystkich domach, w ścianach. Jak ta moc, którą mamy w żyłach, pod skórą. Energia była bogiem tamtych czasów. To ona je stworzyła. I ona je zniszczyła.
Matka zmierzyła Mikę surowym spojrzeniem, jakby wspomnienia chłopca zostały wypowiedziane na głos i naruszyły świętość obrzędu.
Potarła dłonią o dłoń, aby wytworzyć magię zwaną „elektrycznością”.
Potem zbliżyła dłonie do piersi mężczyzny.
Wszyscy wiedzieli już, że to ostatnia próba.
Musiał być wielkim grzesznikiem. Nic nie mogło go ocalić.
Dokładnie tak powie Matka, zanim zamknie mu oczy i wytnie nożem na czole dwanaście pionowych kresek, które oznaczą go na podróż ku Ofiarowaniu. Symbol, który nazywała „kodem kreskowym”.
Położyła dłonie na torsie obcego. Zimne zakrzywione palce zamknęły się w puchar.
W powietrzu słychać było jakieś skwierczenie. Czuło się ozon. Niemożliwe, a jednak.
– DAJCIE MI WIĘCEJ ENERGII! SKONCENTRUJCIE SIĘ MAKSYMALNIE! RAZ, DWA, TRZY: ŁADUJ!
Tym razem wstrząs był potężniejszy, niż Mika i pozostali mogli się spodziewać. Albachiara bezwiednie aż jęknęła.
Plecy obcego wygięły się nagle w łuk. Mężczyzna wydał z siebie nieludzki krzyk, a z ust wyciekł mu strumień gęstego, czarniawego płynu. Oczy otworzyły się szeroko i wbiły niewidzące spojrzenie w sufit. Były białe, zamglone.
Jak oczy ryby smażonej na ogniu, powie tej nocy Mika swoim kolegom w pokoju zabaw.
Choć żaden z nich, rzecz jasna, nie widział nigdy ryby. Było to po prostu powiedzenie zasłyszane od dorosłych.
Z ust obcego znowu chlusnął czarny strumień, a po chwili nieco jaśniejszy, cuchnący żółcią.
Ślepe spojrzenie spoczęło na obecnych. Na kręgu utworzonym z ich twarzy.
Tyle że oczy nie wyglądały na ślepe. Zdawały się widzieć.
– Jak się nazywasz? – spytała Matka swoim skrzeczącym, ptasim głosem.
– John Daniels. Ojciec John Daniels – wyszeptał obcy i zemdlał.