Читать книгу Na kresach lasów - Wacław Sieroszewski - Страница 5
II.
ОглавлениеTegoż wieczora, przez śnieżyste doliny Andy, słabo oświetlone migotliwem światłem gwiazd, szli na łyżach w kierunku północno-zachodnim Ujbanczyk z węzełkiem na plecach i Tunguz. Stary zatęsknił, jak mówił, do córki, a prawdopodobniej zląkł się zaborczych instynktów Mateusza i postanowił przeczekać je gdzie na ustroniu. Gdy zbliżyli się do zagrody Andrzeja, zgraja psów wypadła z wrót i przywitała ich głośnem szczekaniem. Drzwi otworzyły się i błysnęły czerwonem wnętrzem izby i natychmiast zatrzasły z łoskotem, a jednocześnie gromadka małych i dużych ludzkich postaci pojawiła się na terenie dziedzińca, starannie oczyszczonego ze śniegu, ogrodzonego płotem, posiadającego na samym środku trzy wysokie, grube słupy, które służyły do wiązania koni.
— Hej! kto tam? — rozległ się w ciemnościach sztucznie gruby głos chłopięcy, i wyrostek bez czapki, ale w ogromnych futrzanych rękawicach i obszernym, zapewne ojcowskim kaftanie, wystąpił naprzód.
— Co za ludzie? Stójcie! nie podchodźcie, bo będę strzelał — mówił groźnie.
Słuchacze, nie wyłączając mówiącego, roześmieli się i razem, jak na komendę, rzucili się ku przybyłym.
— Ujbanczyk! Ujbanczyk! — krzyczały dzieci, czepiając się rąk i odzieży chłopca. — Ojciec dawno na was czeka. Dżjanha i Foka poszli po reny. I my czekamy... a jakże!
— Czekamy, cze-ka-my, a jakże! Czekamy! Babat! Co za ludzie? Jakem się wylękła. Uch sie! Czekamy! — mruczała, cofając się z trwożliwym gestem i tem ogólną budząc wesołość, jedna z większych, ciemnych postaci, ku której Ujbanczyk na przywitanie wyciągnął rękę 5 .
— To Simaksin — zaśmiały się dzieci. — Czyż nie poznajesz Simaksin?
— A! to ty, Simaksin! A gdzież Lelija? — Chłopiec obejrzał się i, ujrzawszy opodal wiotką postać niewieścią, chylącą się do stóp Tunguza, by mu odpiąć łyży, umilkł.
— Cóż, ojcze! jakże się masz? — pytała dziewczyna. — A matka? Czy żyje jeszcze?
— Żyje.
— A dwa funty mąki, co wam posłał Andrzej, otrzymaliście?
— A jakże, ale ja nie wziąłem; będziem mieszkać dalej u Mateusza. Poczciwy stary) sprawiedliwy stary... On jeden nie wypędzał, choć u samego krucho, o krucho! W lecie, gdy minie głodówka, to i ciebie zabiorę; będziemy mieszkać koło niego w namiocie na wzgórku.
— Nie puszczą — odrzekła smutno dziewczyna, ale widocznie nie umiała się smucić długo, gdyż ujrzawszy wyciągniętą dłoń Ujbanczyka, przyjęła ją z wesołym uśmiechem.
— Cóż porabiasz, Lelijo?
— Co mam porabiać? Nie kwitnę, a więdnę... po tobie tęsknię, nie widzieliśmy się tak długo... od samego południa!.
— Ba-bat! od samego południa!... Nie kwitnę, a więdnę... Babat!... Od samego południa... południa... tęsknię — zakwokała z tym samym śmiesznym, trwożliwym gestem Simaksin.
Zachowanie się starej wywołało znowu huczny śmiech, z którym połączyło się wycie podrażnionych psów. Drzwi jurty stuknęły; zwabiony niezwykłym hałasem, ukazał się w nich mężczyzna tęgi, barczysty, w krytym skórą jakuckim kaftanie. Przestąpiwszy ostrożnie wysoki próg i wyprostowawszy się, postąpił kilka kroków ku umilkłym na jego widok dzieciom.
— Co się stało? — zapytał. — A to ty, Ujbanczyk? I ty, stary, przywlókłeś się? Czegoż stoicie? Chodźcie do izby!
— Ja, Andrzeju, ja — mruczał Tunguz, ściskając podaną sobie dłoń. — Przychodzę podziękować ci, żeś o mnie nie zapomniał, a i córkę zobaczyć.
Oj, kupię ci naparsteczek
Nie żelazny, nie miedziany,
Ale z srebra, ze szczerego
Ulany!