Читать книгу Droga Szamana. Etap 2: Gambit Kartosa - Wasilij Machanienko - Страница 4
ROZDZIAŁ 1
ОглавлениеNA SKRAJU IMPERIUM
Śmiało wkroczyłem do portalu, przygotowany na niełatwą konfrontację z Gubernatorem. Wizja trzech miesięcy spędzonych pod jego rządami była dla mnie koszmarem, mimo to nie miałem zamiaru jak zbity pies kulić się i czołgać na kolanach przed tym błędem programistów ani się do niego łasić. Figę dostaniesz, a nie figurki Orków Wojowników, ropucho błotna, cokolwiek byś mi obiecywał: szwarc, mydło i powidło, gruszki na wierzbie czy nieprzebrane bogactwa.
Nie przejmowałem się też możliwością użycia przemocy fizycznej: byłem pewien, że więźniowie, którzy zdołali się wyzwolić, nie mogli być karani i torturowani ot tak. Wciąż przecież mamy jakieś prawa, choć ograniczone. Ponadto system doskonale wie, że filtry doznań są wyłączone, więc nie mam czym się martwić i… Co tym razem?
Powiadomienie dla gracza znajdującego się w kapsule więziennej! Zdobyłeś Szacunek wśród strażników Kopalni „Pryka” i przechodzisz do ogólnego świata Gry.
Zostałeś zaproszony do wzięcia udziału w scenariuszu adaptacyjnym „Zamek Gubernatora”.
Czas pobytu w lokalizacji „Zamek Gubernatora”:
2 miesiące i 26 dni.
Odgrywana rola: Rzemieślnik Zamkowy.
Warunki: ośmiogodzinny dzień pracy, tygodniowe wynagrodzenie, rezultaty codziennej pracy trafiają do skarbca prowincji Serrest, dzień wolny – co siedem dni, rozwój sprawności rzemieślniczych (do poziomu trzydziestego włącznie) – na koszt Gubernatora.
Nagroda za udział w scenariuszu adaptacyjnym: Szacunek w prowincji Serrest, dwa przedmioty klasy Rzadki.
W razie odmowy zostaniesz wysłany do przypadkowej osady w Imperium Malabaru, a reputacja w prowincji Serrest zmniejszy się do poziomu Nienawiść.
Czy chcesz wziąć udział w scenariuszu adaptacyjnym „Zamek Gubernatora”?
Sądząc po migającym dookoła mnie portalu, nigdzie mnie nie wyślą, dopóki nie dokonam wyboru. A jeśli tak – mam czas, żeby to przemyśleć i rozważyć wszystkie za i przeciw.
Po pierwsze: scenariusz adaptacyjny… Jak długo jeszcze będą mnie adaptować? Już zrozumiałem, jaki jestem wybrakowany i żałosny, i że w bonusie mogę dostać jedynie obowiązkową adaptację zamiast zwykłej gry oraz normalnych relacji z innymi graczami. To kładę na szali minusów.
Po drugie: bliskość Ropuchonatora. Nawet jeśli wyłącznie terytorialna. Wybacz mi, cyfrowy NiePoCiumie, nasze spotkanie było błędem, nie połączy nas wzajemna miłość. Chciałeś mnie po prostu wykorzystać… Chyba plotę trzy po trzy… W każdym razie osobowość Gubernatora to dwa duże minusy.
Po trzecie: jestem biznesmenem i muszę myśleć racjonalnie. To byłoby głupie z mojej strony, gdybym bez powodu odrzucił taką liczbę bonusów – i wynagrodzenie, i rozwój dowolnej liczby specjalności z jednym jedynym tylko ograniczeniem, którym jest górna granica poziomu. Mógłbym od razu nauczyć się Kowalstwa, Alchemii, Rzucania Zaklęć, Kartografii i jeszcze przy okazji rozwinąć wiele innych umiejętności, wszystko zgodnie z warunkami scenariusza. To są zdecydowanie dwa plusy.
Po czwarte: w wypadku odmowy dostanę Nienawiść w Serrest. To oczywisty minus, czyli jednak argument za przyjęciem propozycji uczestnictwa w scenariuszu. Jest tylko czterdzieści prowincji w Malabarze, a utrata dostępu do jednej z nich to bardzo krótkowzroczne posunięcie. A więc tutaj plus.
To już chyba wszystko. Zależy jak dla kogo, ale dla mnie wybór jest oczywisty. Nie chcę się ograniczać do jednego wolnego dnia w tygodniu. A skoro tak miałoby to wyglądać, pozostaje jedyna słuszna decyzja: życzę ci powodzenia, Ropuchonatorze, radź sobie beze mnie.
Byłem ma skraju załamania, gdy tuż przed moim wejściem do portalu wyskoczyło powiadomienie, że będę musiał przeżyć w zamku Gubernatora dwa miesiące i dwadzieścia sześć dni. Sytuacja jednak okazała się nie aż tak tragiczna, bo system z wyprzedzeniem wysłał mi warunki scenariusza, zakładając naiwnie, że go przyjmę. Jeszcze czego: tyle korzyści przy tak znacznych minusach… Nie w tym życiu.
Pewnym ruchem wybrałem lewitujący przed moimi oczami maleńki – w porównaniu z Akceptuję – napis Rezygnuję. W jednej chwili świat wypełnił się kolorami, dźwiękami i wspaniałym zapachem sosnowego lasu.
Powiadomienie dla gracza znajdującego się w kapsule więziennej!
Odmówiłeś udziału w scenariuszu adaptacyjnym
i zostałeś wysłany do osady Kołotowka.
Czas pobytu w osadzie: 2 miesiące i 26 dni.
Maksymalny czas pobytu poza osadą: 48 godzin.
Jeśli będziesz poza osadą dłużej niż dozwolony czas, zostaniesz teleportowany z powrotem do wioski i odpowiesz za naruszenie warunków przedterminowego zwolnienia. Trzy wykroczenia anulują twoje przedterminowe zwolnienie, zostaniesz odesłany do kopalni na pozostałą część kary pozbawienia wolności.
Życzymy miłej gry!
Otrzymałeś zadanie obowiązkowe: „Zwrócić się do Starosty”.
Opis: Skontaktuj się ze starostą Kołotowki, aby ustalić swoje miejsce zamieszkania na następne trzy miesiące.
Termin wykonania: 12 godzin.
Kara za niewypełnienie zadania: 3 wykroczenia.
Ledwo zrobiłem kilka kroków w kierunku widocznej nieopodal wioski, przed moimi oczami pojawiła się kolejna wiadomość:
Twoja reputacja u Gubernatora prowincji Serrest
zmniejszyła się o 22000 punktów.
Obecny poziom: Nienawiść.
Do Wrogości pozostało 12000 punktów.
Ponieważ otrzymałeś maksymalną wartość ujemną, twój bonus na codzienne zwiększanie reputacji został wyłączony.
A więc i tak mnie załatwili. Cóż, wiedziałem, na co się piszę – na maksymalną wartość złej reputacji. Chociaż… zła reputacja to też reputacja. W Barlionie są tylko cztery poziomy negatywnej reputacji: Brak Zaufania, Niechęć, Wrogość i Nienawiść. Stosunek Neutralny i Brak Zaufania dzieli tysiąc punktów reputacji ujemnej, do Niechęci są trzy tysiące punktów. Następnie sześć tysięcy – do Wrogości i dwanaście tysięcy – do Nienawiści. Ja od razu dostałem maksimum! Grając Łowcą, udało mi się osiągnąć Uwielbienie, granicznie dobrą reputację w jednej tylko frakcji, a i tak pracowałem na to przez dwa lata od rozpoczęcia gry. Teraz mam zaledwie trzy miesiące – i na dzień dobry dostałem Nienawiść! Oczywiście, Szaman nie przywykł do półśrodków. Jeśli reputacja to tylko skrajna, tworzone przedmioty – koniecznie Legendarne, dziewczyny – wyłącznie te, przez które trafia się do więzienia. Martwiła mnie tylko jedna rzecz – w prowincji Serrest byłem spalony. Jak tylko strażnicy mnie zauważą, od razu wyślą do więzienia na czas „wyjaśniania okoliczności”. Doba w areszcie tymczasowym, a potem teleportacja na obrzeża prowincji. Następnym razem posiedzę w celi dwa dni, później trzy – i tak dalej, bez końca. Najgorsze jest to, że polepszenie takiej reputacji jest właściwie niewykonalne. Tu potrzebna jest osobista interwencja Imperatora.
Wizje utraconego beztroskiego życia w zamku Ropuchonatora unosiły się na obrzeżach mojej świadomości, ale szybko je przepędziłem i ruszyłem w stronę Kołotowki. Z wyglądu była to dość przeciętna wioska; sądząc po kominach, znajdowało się w niej przynajmniej siedemdziesiąt gospodarstw domowych. Drewniane domy pokryte gontem, szczekanie psów, radosne krzyki dzieciarni biegającej za przeraźliwie zawodzącym kotem, któremu coś przywiązano do ogona – normalne życie na wsi, które pamiętam z czasów, gdy odwiedzałem rodziców. Ogromny częstokół wokół osady, wykonany z grubych pali, chronił wioskę przed ciemnym lasem, do którego było mniej więcej sto metrów. Przyszło mi na myśl dziwne skojarzenie: las masztowy – proste jak strzała pnie sosen wznosiły się wysoko ku niebu, zasłaniając gęstymi wierzchołkami słońce. To z ich powodu w głębi lasu panował gęsty mrok.
Wiatrowały, krzaki, leszczyna i jeszcze jakieś inne drzewa sprawiały, że lasu nie dało się przejść w dosłownym znaczeniu tego słowa. Tylko nieliczne ścieżki, najwyraźniej wycięte przez miejscowych mieszkańców, wiodły w głąb tego przerażającego wybryku natury. Pomimo tego sąsiedztwa życie poza częstokołem toczyło się swoim biegiem – od skraju lasu ciągnęły się żółte pola jakichś zbóż i zielone łąki, na których pasły się krowy i owce. Widać też było długie, około stumetrowe grządki z pochylonymi nad nimi mieszkańcami wioski, machającymi motykami. Atrybuty wsi zostały tu w pełni oddane. Nieopodal drogi wiodącej do wsi znajdowała się kuźnia, z której wylewał się gęsty czarny dym i dobiegały dudniące uderzenia młota. Elegancko: mam miejsce, w którym mogę się rozwijać. Szkoda tylko, że na głowie noszę czerwoną opaskę. Gdyby nie to, powitano by mnie w Kołotowce jak wolnego obywatela Imperium – chlebem i solą. A tak będę miał szczęście, jeśli nie przywitają mnie psy i kije.
Wziąłem głęboki oddech, po czym nieśpiesznym krokiem wszedłem do wioski, zwracając szczególną uwagę na wszelkie nietypowe aspekty lokalnego życia. Moim głównym zadaniem było znalezienie tutejszego Starosty i „zarejestrowanie” swojego pobytu w wiosce. Gdybym tylko wiedział, gdzie go szukać – to przecież nie jest „Pryka”, gdzie ork przez cały czas siedzi za swoim biurkiem. Tutaj Starosta może być wszędzie.
Spacerując po Kołotowce, starałem się zauważyć każdy drobiazg, który mógł mi się przydać w ciągu najbliższych trzech miesięcy.
Wtem z kuźni wyszedł Kowal, wielki – dosłownie – jak niedźwiedź. Podniósł niemałą beczułkę wody, głośno westchnął:
– Ech! – i przechylił ją na siebie, sapiąc i energicznie wydzielając parę. Przystanął na chwilę, przyjrzał mi się dokładnie spode łba i wdychając ze świstem orzeźwiające powietrze, podniósł – jakby to było piórko – leżące na ziemi kowadło. Znów spojrzał na mnie i zniknął w kuźni. Moje plany rozwijania specjalności chyba właśnie wzięły w łeb – nienawidzę gorąca. Jak dla mnie lepiej jest w ogóle nie pracować, niż zalewać się potem i z wywieszonym językiem wdychać skwierczące powietrze.
Jakieś trio brodatych wieśniaków, dziarsko wymachujących kosami, rzuciło mi wyjątkowo nieprzyjazne spojrzenia. Niskie czoła, złośliwe i jednocześnie trupie wejrzenia kosiarzy czyniły ich podobnymi do neandertalczyków, których wizerunki oglądałem na lekcjach historii. Brakowało im tylko skór zamiast ubrań – wtedy byliby ich dokładną kopią.
Kiedy przechodziłem obok nich, usłyszałem bełkot zupełnie niepodobny do uniwersalnego języka Barliony. Założę się, że z tą trójką związane będzie jakieś zadanie: albo sami je zlecą, albo trzeba będzie od nich zebrać powiązane informacje. Popytam lokalnych mieszkańców: na pewno się okaże, że ci mężczyźni nie są stąd.
– Jakie niesamowite drzewo…
– Uważaj! – dźwięczny dziecięcy głosik odwrócił moją uwagę od kontemplowania lokalnego kolorytu.
Kiedy odwróciłem się w kierunku źródła dźwięku i otworzyłem usta, by zapytać, co się stało, w moje czoło uderzyło coś dużego, twardego, ciężkiego i sprawiającego ból. Bam! Spokojny wiejski krajobraz został zmącony widokiem szybującego Szamana, przeklinającego wszystko i wszystkich na tym świecie. Jednak mój lot zakończył się niemal natychmiast – w stogu świeżo skoszonej trawy. Z trudem przekopałem się przez oblepiającą mnie zieleń, wyplułem trawę z ust i wytrząsnąłem jej resztki z kurtki. A niech was wszystkich! Z przyzwyczajenia spojrzałem na Punkty Życia i zakląłem raz jeszcze. Minus czterdzieści procent Życia! Co to było? Odpowiedź nadeszła dość szybko, ale wprawiła mnie w osłupienie. Ogromne koło od wozu, owinięte sznurem i okute żelazną płytką. No tak. Przecież czymś takim w mig można wysłać na odrodzenie!
– Wszystko w porządku? – Podbiegł do mnie mały, zdyszany i poczerwieniały chłopiec, na oko siedmioletni. – Ja tu… ząb… koło…! To było takie ciężkie! I nagle pan! I potoczyło się nie w tę stronę! A mój ząb za nim! I później, bam! I poleciał pan! W trawę, bach! Czy to bolało?
Patrzył na mnie tak współczująco i z takim poczuciem winy, nerwowo tarmosząc przy tym swoje rude i potargane włosy, że nie mogłem się na niego złościć.
– Nie powie pan mojej mamie, prawda? Nasz Kowal świetnie wyrywa zęby, ale zawsze jest zajęty, więc musiałem to zrobić sam. – Chłopak zaczął się tłumaczyć, łapczywie połykając powietrze między słowami i świecąc dziurą w miejscu przedniego zęba. – A ja teraz nie mam zęba jak Borka Łysy. – Malec nie przestawał trajkotać, a ja zrozumiałem, że koło, które wysłało mnie w przestworza, to tutejszy substytut dentysty, no przynajmniej kiedy Kowal nie ma czasu.
– Więc nie powie pan mamie? Bo ona już nigdy nie puści mnie samego na podwórko, tylko z moją siorą! A z niej taka nudziara… Tego nie wolno, tamtego nie dotykaj, do psów nie podchodź! Blee… Jak można tak zrzędzić? Pamiętam, jak raz poszliśmy do lasu…
Przyszło mi do głowy, że ten NPC ma zapisane w ustawieniach, że natychmiast znika z mapy Barliony, jeśli cisza wokół niego trwa dłużej niż minutę. Nieważne, co mówi; nieważne, czy ktoś go słucha; najważniejsze dla niego – mówić.
– Dobrze już, przestań! – przerwałem opowieść o wyprawie do lasu i pokonaniu ogromnego szarego zająca. – Znasz Starostę? Jeśli zaprowadzisz mnie do niego, to nic nie powiem twojej mamie.
Przewodnik na początkowym etapie mi nie zaszkodzi, a chłopiec zapewne zna wszystkich z wioski.
– Do Starosty? A kto go nie zna! Wszyscy znają! Pięć Miedzianych Monet i już idziemy. On wiecznie się chowa, i to tak, że nie sposób go znaleźć. – Malec uśmiechnął się szeroko i wyciągnął w moim kierunku drobną rękę, wpatrując się we mnie wyczekująco.
– Trzymaj, młodociany szantażysto. – Położyłem na jego dłoni pięć Miedzianych Monet, które natychmiast zniknęły, jakby nigdy nie istniały. Oczywiście, mogłem zmusić chłopca, żeby bezpłatnie zaprowadził mnie do Starosty, ale z powodu pięciu Miedziaków nie zubożeję, a jest przynajmniej szansa, że dostanę jakieś zadanie od jego rodziców. Oczywiście, mogę też dostać pałą po plecach, jeśli się okaże, że małemu nie wolno dawać pieniędzy.
– Jak masz na imię? – zapytałem chuligana, który teraz kręcił się wokół koła i zastanawiał się, z której strony się za nie zabrać.
– Jestem Szprycha – rzucił krótko małolat i spróbował podnieść koło, czerwieniąc się z wysiłku.
– Nie bujaj, nie ma takich imion. Poczekaj, pomogę ci. – Podszedłem i postawiłem koło na sztorc. Było naprawdę ciężkie. – Gdzie chcesz je przetoczyć?
– Jestem Szprycha – z uporem powtórzył chłopiec, wycierając nos rękawem. – Nie podoba mi się imię Awtandil i nie będę się tak nazywać. Wszyscy mają normalne imiona, tylko ja mam takie głupkowate, ciągle przez nie obrywam od Prostaków. Nie trzeba go toczyć, wystarczy skierować je o tam, niech samo się turla. Awtandil… źle to brzmi. – Szprycha wskazał dłonią na wioskę. – Może w nikogo nie przywali po drodze.
– A kim są Prostaki?
– To banda Lexa Pstrego z sąsiedniej ulicy, z Prostej. Uwaga! – wrzasnął Szprycha, pędząc za kołem i odwracając się do mnie. – Widzimy się na dole!
Szprycha potykał się kilka razy i turlał ze wzgórza jak kulka, ale zawsze szybko stawał na równe nogi i kontynuował bieg za kołem, drąc się na całe gardło. Uśmiechnąłem się do niego z powodu jego nierozgarnięcia i ruszyłem za nim, gdy nagle coś agresywnie obróciło mną w miejscu, oderwało mnie od ziemi i wepchnęło moją twarz na rozjuszony brodaty pysk Kowala:
– Czemu prześladujesz Szprychę, zabójco?
Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, Kowal solidnie się zamachnął i wysłał mnie w kolejny lot w przestworza. Oczywiście nie oczekiwałem chleba i soli, ale takie powitanie to jednak przesada. Loty zaczynają mnie męczyć swoją częstotliwością! Wstałem z ziemi i szybko spojrzałem na Punkty Życia. Matko jedyna! Zostało mi tylko osiemnaście procent! Cios Kowala był mocniejszy niż uderzenie kołem! Zrozumiałem, że drugiego mogę już nie przeżyć, i zacząłem wywoływać Ducha Leczenia.
– A co to za pląsy? Zdaje mi się, że jesteś czarownikiem!
Dobrze, że Tamburyn przyspiesza wywoływanie Ducha – zdążyłem całkowicie się wyleczyć, dosłownie na sekundę przed kolejnym lotem. Kowal jak się patrzy! Silny niczym niedźwiedź. Spróbowałem się podnieść, ale ręce mnie zawiodły i padłem na ziemię, patrząc na półprzeźroczysty komunikat:
Zawroty głowy! Straciłeś koncentrację na 10 sekund.
Zdobyłeś ulepszenie umiejętności:
+10% Odporności. Łącznie 60%.
– Panie Kondratij, proszę poczekać!
– Odejdź, Szprycha, nie przeszkadzaj. Nie widzisz, że zawitał do nas czarownik morderca?!
– On nie jest mordercą! Pomógł mi koło do wioski dotoczyć, on chce się dostać do Starosty!
– Do Starosty, mówisz. – Kondratij zawisł nade mną, a następnie podniósł mnie jedną ręką i oderwał od ziemi.
– Czego chcesz od naszego Starosty?
– Będę tu mieszkać przez trzy najbliższe miesiące – wymamrotałem przez ściśnięte gardło. No nieźle! Grając Szamanem, zaczynałem odkrywać Barlionę, jakiej wcześniej nie znałem: nigdy bym nie pomyślał, że jeśli złapiesz gracza za gardło, on zacznie wydawać świszczące dźwięki. Nie zacznie się dusić, po prostu pojawi się pasek, informujący o braku powietrza. A jeśli chodzi o te świsty – ciekawe, że wcześniej tego nie zauważyłem.
Kiedy Kowal poluzował zaciśniętą dłoń, upadłem na ziemię jak kłoda.
– Będziesz mieszkać? To po co tu łazisz i węszysz dookoła, co? Starosty tu nie znajdziesz.
Nim zdążyłem odpowiedzieć, Kowal odwrócił się i odszedł do kuźni. Wygląda na to, że moje pierwsze spotkanie z mieszkańcami Kołotowki zakończyło się niepowodzeniem.
– Proszę się na niego nie gniewać – wypalił Szprycha. – Pan Kondratij jest dobry, ale pewnie dzisiaj mu coś nie wyszło i dlatego się zdenerwował. Chodźmy razem, koło już odstawiłem. O, tam jest, wbiło się w płot. I niech już tam zostanie.
Przy drewnianej bramie stali tutejsi strażnicy – dwaj czerwononosi mężczyźni z podpuchniętymi oczami. Ostatkiem sił opierali się o swoje włócznie, starając się nie upaść na ziemię. Ale to nie zmęczenie czy długie trzymanie straży było powodem ich stanu, a nadmierne spożywanie procentów. Od tych dwóch na kilkadziesiąt metrów czuć było słodkawą woń zacieru, a butelki walające się na ziemi wyraźnie tłumaczyły, co dzielni stróże porządku robili przez cały dzień. Szkoda gadać, jak oni wyglądali. Za krótka kolczuga, sięgająca połowy ogromnego piwnego brzucha, założona na wierzch zwykłej koszuli, usztywnione grube spodnie i podarte łapcie czyniły wygląd strażników tak „przerażającym”, że spróbuj tylko, wrogu, wtargnąć do wsi, a niechybnie umrzesz ze śmiechu.
– Stać!… Hep!… Kto idzie?!
– Idę do Starosty, mam tu zamieszkać – odpowiedziałem najkrócej, jak się dało. Wygląda na to, że tutejszy Starosta jest bardzo szanowany, dlatego powoływanie się na niego automatycznie otwiera wiele drzwi.
– Do Starosty, mówisz. – Drugi strażnik zaczął bełkotać pijackim głosem. – To powiedz mu, że brama jest w dobrych rękach, bo my tu stoimy i patrzymy. Żaden gad się nie prześlizgnie! – Strażnik wyprostował się, próbując zademonstrować, jak dzielny wojownik stoi na straży wioski. Ale był tak rozemocjonowany, że zatoczył się, zrobił kilka niepewnych kroków w tył, oparł się plecami o częstokół i osunął na ziemię, pozbawiwszy się wsparcia w postaci włóczni.
– Mitricz, dokąd to! – Drugi strażnik pośpieszył mu na pomoc, całkowicie zapominając o takich niesprawiedliwościach tego świata, jak stan równowagi i prawo grawitacji.
Na widok takiej straży przetarłem oczy ze zdziwienia i już miałem wejść do wsi, gdy mój wzrok przykuło skrzydło bramy, do tej pory zasłonięte przez strażników. Było to zwykłe drewniane skrzydło, tyle że pocięte szponami czteropalczastego niezidentyfikowanego stworzenia. Co ciekawe, ślady znajdowały się od strony wsi, jakby ktoś dosłownie chciał wydrapać dziurę do świata zewnętrznego. Czyżby z tą bramą wiązała się jakaś misja? Znaleźć i zniszczyć potwora? Muszę zaproponować Staroście moje usługi.
– A co się stało z tą bramą? – zapytałem Szprychę, kiedy zbliżaliśmy się do dużego domu, stojącego w sercu wioski.
– Nic się nie stało.
– A ślady szponów?
– To przez wygłupy Prostaków. Co noc przemykają obok śpiących strażników i tną bramę nożami. Kto zostanie złapany: za uszy i do Starosty, a kto nie, temu chwała, cześć i uwielbienie. Mnie ani razu nie złapali!
– A ile razy zakradałeś się do bramy? – zapytałem rozczarowany, podtrzymując rozmowę. Taka misja przeszła mi koło nosa!
– Jeszcze ani razu, ale i tak mnie przecież nie złapali, prawda? – dzieciak wyszczerzył zęby w szczerbatym uśmiechu i wskazał ręką kolorowy dom. – Jesteśmy na miejscu. Starosta jest tam, jak zwykle. – Po czym wystrzelił jak z procy. – I proszę nie zapomnieć. – Na moment odwrócił się i krzyknął z oddali: – Ani słowa mamie o kole!
– Więc masz u nas zamieszkać? – zapytał Starosta, staranie zwijając papier i chowając go do szuflady stołu.
Już na pierwszy rzut oka wszystko było jasne: miałem przed sobą czyściocha, pedanta i jednocześnie bardzo pewnego siebie NPC-a. Nie mogłem określić tego dokładnie, ale było w nim coś, co uderzająco przypominało mi doradcę Imperatora Malabaru. Podobna twarz wyrażająca silną wolę, zakończona krótką kozią bródką, przenikliwe i bystre oczy, widzące każdy szczegół; generalnie kompletny obraz pozytywnego zwierzchnika Barliony. Zupełne przeciwieństwo Ropuchonatora. Nic dziwnego, że taki lider jest szanowany w wiosce.
– Tak, prawie trzy miesiące.
– Nie stój tak, usiądź. Musimy zdecydować, czym będziesz się tutaj zajmował – powiedział Starosta, wskazując fotel, po czym rozłożył się wygodnie na oparciu swojego. Zaczął wpatrywać się w sufit, jakby próbując wymyślić, jak mógłbym się przydać w jego wiosce.
Miękki i dość wygodny fotel, w którym siedziałem, najwyraźniej nie był rodzimej produkcji. To dziwne, skąd w domu zwykłego NPC-a, nawet jeśli Starosty, takie meble? Nie chcąc przerywać jego rozmyślań, zacząłem przyglądać się gabinetowi lokalnego przywódcy. Był to oddzielny pokój w budynku mieszkalnym. Wielki drewniany stół, przypominający biurko naczelnika Kopalni „Pryka”, stał pośrodku i był wzorem porządku: wszystko w teczkach i równych stosach, schludnie i bez zbędnych przedmiotów. Rzeczywiście, pedant. Małe szklane szafki z książkami i zwojami, kominek i wspaniały, puszysty dywan stanowiły gustowne dopełnienie klimatu w biurze zarządu. Już miałem powrócić wzrokiem do gospodarza, gdy moją uwagę przykuł mały obrazek: Starosta, dwóch dorosłych mężczyzn, atrakcyjna dziewczyna i kleks z farby, kryjący piątą postać.
– Nie mamy tu hoteli, więc muszę cię ulokować u kogoś. Myślę, że Elżbieta nie odmówi, i tak jej dom od dwóch lat świeci pustkami. – Starosta zaczął wypełniać jakiś papier, a następnie mi go podał. – Trzymaj, przekażesz jej moją prośbę. A teraz przejdźmy do kolejnej sprawy. Żeby ustalić, czym będziesz się zajmował, muszę wiedzieć, co umiesz i do jakiego poziomu rozwinąłeś swoje umiejętności. Potrzebuję dokładnych danych.
Wyświetliłem moje właściwości i zacząłem dyktować specjalności i ich poziomy. Dobrze, że nie wymaga ode mnie wszystkich parametrów, i co z tego, że jest NPC-em, nie chcę mu mówić o Rzemiośle:
– Jubiler, Górnik i Kuchmistrz – przeczytał zamyślony Starosta. – U nas to absolutnie bezużyteczne specjalności. Nie mamy tu Kamieni Jubilerskich, można je kupić w mieście oddalonym stąd o dwa dni drogi jazdy wozem. Górnik jeszcze jakoś może się przydać. Jedyna Żyła, jaką mamy, znajduje się obok kuźni. Kondratij, czyli nasz Kowal, codziennie na niej pracuje. Ponadto jesteś jeszcze za słaby na Rudę Żelaza. Możesz oczywiście udać się na Wolne Ziemie. To niedaleko stąd. Są tam Żyły Cynowe i Marmurowe, ale przeprawa przez nasz las jest niebezpieczna. Bez ochrony raczej nikt tam się nie zapuszcza. O Kuchmistrzu nawet mi się nie chce mówić: żaden kucharz się nie umywa do naszej Parascewy, nawet kucharz Gubernatora. Tak się sprawy mają.
Na Wolne Ziemie? Gdzie mnie rzucił los? Czyżby na skraj piekieł?
– Nie ma pan przypadkiem mapy Imperium? – spytałem Starostę. – Zastanawiam się, gdzie zostałem zesłany.
Ten zmrużył oczy, przez chwilę patrzył na mnie badawczo, po czym odpowiedział:
– Mam mapę.
Odsunął wszystkie niepotrzebne rzeczy z blatu, sięgnął do szuflady stołu, wyciągnął zwój i rozłożył go na stole. Ogromna mapa Imperium, około półtora metra na metr. Skąd ma takie cudo?! Taka mapa może kosztować około dziesięciu tysięcy Złotych Monet!
– Jesteśmy tutaj. – Starosta wskazał na skraj terenu przy granicy z Wolnymi Ziemiami. Pochyliłem się nad mapą i cicho zakląłem. A jednak to skraj piekieł, i to delikatnie mówiąc.
Po zjednoczeniu wszystkich państw i przyjęciu wspólnego języka świat rzeczywisty został podzielony na pięć głównych regionów. Zgodnie z klasyfikacją kontynentalną są to: Eurazja, Afryka, Australia i dwie Ameryki. Analogicznie do rzeczywistości w Barlionie również utworzono pięć wielkich kontynentów, z których każdy został umownie podzielony na trzy strefy. Na przykład na naszym kontynencie znajdowały się: Imperium Malabaru, Imperium Kartosa i Wolne Ziemie.
Malabar jest miejscem zamieszkiwanym przez graczy. To tutaj zgromadzone są główne zasoby, misje i frakcje, tu jest stolica i inne miasta. Znajdują się tu też nieznane jeszcze tereny, na przykład obszar, w którym właśnie przebywam – nie jest on w pełni zbadany, nawet na mapie Starosty jest zaznaczony bardzo schematycznie.
Kartos, Mroczne Imperium kierowane przez Bezimiennego Mrocznego Władcę, zajmuje około pięć razy mniejsze terytorium od Malabaru, ale za to sprawia nieustające kłopoty z powodu rozlicznych najazdów i rajdów, które podejmowane są na jego ziemie. Trzeba oddać cesarzowi, co cesarskie, i przyznać, że to właśnie Imperium kryje w sobie unikalne przedmioty i zasoby, jakich poszukują wyskokolevelowi gracze. Co najciekawsze, równe szanse zdobycia łupu mają zarówno grupy rajdowe złożone z setek graczy, jak i samotnicy, którzy w tajemnicy przedostają się do Kartosa. Nie można grać po stronie Mrocznego Imperium, chociaż gracze wielokrotnie podpisywali petycje i organizowali demonstracje, prosząc o pozwolenie na grę po ciemnej stronie Barliony. Korporacja ciągle obiecuje zająć się tą sprawą, ale – o ile wiem – nigdy nic nie zrobiła w tym kierunku. Kartos pozostaje lennem Symulatorów.
I wreszcie trzeci region, znajdujący się na każdym kontynencie i zajmujący obszar prawie sześćdziesięciu procent całej przestrzeni dostępnej dla gry: Wolne Ziemie. Mieszczą się tam rzadko występujące, niezależne miasta z własną skalą reputacji, wioski składające się z dwudziestu, może trzydziestu domów, nieprzebrane lasy, bezkresne stepy, nieprzebyte bagna, góry sięgające nieba. W ciągu piętnastu lat istnienia Barliony opracowano mapy tylko trzydziestu procent terytoriów Wolnych Ziem, reszta do dziś pozostaje wielką tajemnicą. Oczywiście zdarzali się entuzjaści, którzy rzucali wszystko i poświęcali się eksploracji tych terenów i podróżom, ale albo nie tworzyli map poznanych miejsc, albo nie udostępniali ich w ramach wspólnych zasobów. Chodziły też słuchy, że za bajońskie sumy sprzedawali mapy wiodącym klanom. Jednak dla większości graczy tereny Wolnych Ziem były niezbadane. Można się tylko domyślać, jakie misje i osiągnięcia skrywały te pustkowia. Mimo to przedstawiciele korporacji wielokrotnie nawoływali do zaprzestania wojen z Kartosem na rzecz eksplorowania Wolnych Ziem. Utrzymywali, że właśnie tam znajdują się „najsmaczniejsze kąski” Gry. Żeby zachęcić graczy do poświęcenia swojego czasu na przecieranie ścieżek, programiści umieszczali wszystkie nowe Podziemia, które otwierano co pół roku, na niezbadanej jeszcze części Wolnych Ziem. Tak, ale chyba trochę zboczyłem z tematu…
Wysłali mnie na kraniec Imperium, mieszczący się tuż przy granicy z Wolnymi Ziemiami, które tutaj przybrały formę niedostępnych lasów, bagien i gór. Żadnych miast ani wiosek. Na mapie w miejscu kropki oznaczającej Kołotowkę znajdowało się kilka piktogramów, wskazujących, że na tym obszarze są wolne kopalnie. Muszę tam pójść i to sprawdzić. Tym, co naprawdę mnie niepokoiło, pozostawał fakt, że do najbliższego imperialnego miasta było bardzo daleko. Dwa dni drogi wozem, jeśli się sprężyć – i oczywiście – o ile dobrze rozumiałem proporcje tej mapy. Biorąc pod uwagę, że wolno mi opuścić Kołotowkę wyłącznie na dwa dni, o wizycie w Dalgorze nie było mowy.
– Przyjrzałeś się już? – spytał Starosta, po czym zwinął mapę i schował ją do biurka. – Może i nie jesteśmy w sercu Imperium, ale jest tu co robić.
– Nie ma pan dla mnie jakichś zadań? – zapytałem z przyzwyczajenia, wiedząc doskonale, że czerwona opaska na głowie nie wzbudza zaufania NPC-ów. Muszę pomieszkać w wiosce przynajmniej tydzień, żeby się do mnie przyzwyczaili, przestali się bać, a później można pomyśleć o misjach. Ale – jak mówią – próba nie strzelba, nie zabije.
– Oczywiście, że mam. Jak mógłbym nie mieć. Tylko nie mogę ich dać nieznajomemu – odpowiedział Starosta, potwierdzając moje podejrzenia. – Pomieszkaj u nas tydzień, zrób coś dobrego dla wioski, wtedy znajdą się zadania dla ciebie. Chociaż… jest jedna rzecz. Ostatnio w lesie pojawiła się wataha wilków. Bardzo zuchwała. Zaczęła napadać na stada. Pasterze opowiadali, że przewodzi im ogromy Wilk. Jeśli pozbędziesz się Wilka, to zaczniemy rozmawiać o innych misjach. Najwyższy czas, żeby przerzedzić watahę. Niedobrze, że tak liczna grupa szwenda się po lesie. Tylko pamiętaj, nie uwierzę ci na słowo, potrzebuję dowodów.
Dostępne zadanie: „Polowanie na Szarą Śmierć”.
Opis: Na obrzeżach Kołotowki pojawiła się wataha wilków przewodzona przez ogromnego samca alfa. Zabij 10 Wilków i ogromnego Szarego Wilka. Jako potwierdzenie wykonania zadania przynieś Wilcze Ogony, które wypadają z każdego moba ze 100% prawdopodobieństwem.
Klasa zadania: Zwykłe.
Nagroda: +100 do Reputacji w prowincji Krong, +200 do Doświadczenia, +80 Srebrnych Monet.
Kara za porażkę (lub odmowę) wykonania zadania: -100 do Reputacji w prowincji Krong.
– Biorę. Jutro z samego rana zajmę się wilkami – odpowiedziałem, przyjmując zadanie. – Mam tylko kilka pytań. Ile…
– Najpierw wilki, później pytania. – Starosta przerwał mi tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Teraz Tisza zabierze cię do Elżbiety, nie zapomnij dać jej glejt ode mnie. Jutro wybierz się na polowanie, później porozmawiamy. Tisza! – krzyknął Starosta i dosłownie kilka chwil później do pokoju wpadła dziewczyna, którą wcześniej widziałem na obrazku.
– Poznajcie się, to moja córka Tiliasza. A to jest Machan. Będzie mieszkał w naszej wiosce przez trzy miesiące. Zabierz go do Elżbiety, u niej się zatrzyma.
– Mów mi po prostu Tisza. – Łagodny głos dziewczyny współgrał z jej pięknym wyglądem. – Chodź, pokażę ci wioskę. – Po czym z wdziękiem ruszyła naprzód, przywołując mnie gestem dłoni.
Zadanie „Zwrócić się do Starosty” zostało zaliczone.
Wioska była duża. Stojąc na pagórku, doliczyłem się około siedemdziesięciu domów, ale w rzeczywistości we wsi były sto trzy gospodarstwa domowe. Niemało, zwłaszcza według standardów z pogranicza. Plan wsi był dość typowy: plac centralny, na którym stał dom Starosty, a obok trzy ulice: Prosta, Skośna i Falista. Dzieciaki z tych ulic cały czas próbowały ustalić, kto jest najlepszy i najsilniejszy, dlatego regularnie odbywały się tu walki. Tisza opowiedziała mi też o bramie.
Rok temu jej ojciec, chcąc zaszczepić strach w rozbestwionej dzieciarni, wyrył na jej skrzydle trzy bruzdy. Chciał w ten sposób upozorować, że we wsi jest metamorf. Plan jednak nieco wymknął się spod kontroli, bo przez cały tydzień nikt nie chciał nosa z domu wyściubić. I trzeba było się przyznać. Od tej pory u młodzieży przyjął się zwyczaj: jeśli chcesz udowodnić swoją zręczność – musisz poharatać bramę. W ciągu dnia bramy pilnuje kilku pijaków – i tak nie są w stanie robić nic innego. Ale nocą wychodzi już poważniejsza straż – są to albo bracia Tiszy, albo najemnicy, tacy sami wolni obywatele Imperium, jak ja. Tylko bez czerwonych opasek. Nie mogłem się powstrzymać, musiałem się dowiedzieć, czy w wiosce przebywają teraz wolni obywatele. I bardzo się zdenerwowałem, gdy usłyszałem, że ostatni był tutaj pół roku temu.
Historia Tiszy była bardzo interesująca. Dziewczyna wraz z rodziną przybyła tutaj zaledwie dwa lata temu, tuż po śmierci poprzedniego Starosty, męża Elżbiety. Do tego czasu Tisza mieszkała w dużym mieście. Jej ojciec zajmował dość wysoką pozycję, ponieważ każdego ranka zabierał go powóz, a wieczorami w ich domu gromadził się tłum szykownie ubranych gości, którzy następnie zamykali się w gabinecie i o czymś dyskutowali. Później coś się wydarzyło. Wtedy ojciec zabrał wszystkich i udał się tutaj, na skraj Imperium.
– Czyli nocą bramy strzegą twoi bracia? Wszyscy trzej? – Obrazek z plamą nie dawał mi spokoju, czułem, że coś się za tym kryje. Od momentu inicjacji postanowiłem ufać swoim przeczuciom.
Tisza spochmurniała i zamilkła. Przez dobrą chwilę szliśmy przez wioskę w milczeniu, po czym zebrała się w sobie i poważnym głosem odpowiedziała:
– Nie, nie trzej, tylko dwaj. I robią to zaledwie raz w tygodniu. O trzeciego z braci nigdy więcej mnie nie pytaj. Ja sama go nie pamiętam, ale w rodzinie nie mamy zwyczaju o nim rozmawiać. Wiem tylko, że zdradził nasz ród, naszą ojczyznę i ojciec go wyklął. Ani słowa więcej o nim. Ale właśnie doszliśmy na miejsce. Elżbieta mieszka w tym domu.
Tisza odwróciła się i odeszła szybkim krokiem, znikając wkrótce za zakrętem drogi.
Ups. Wygląda na to, że moje ambitne plany uwiedzenia jej właśnie spaliły na panewce. Teraz, dopóki nie polepszę swojej reputacji, nie mogę spodziewać się ze strony Tiszy niczego poza zwykłym powitaniem. Szkoda. Zasadniczo dostarczyła mi ciekawych informacji. Wyklęcie z rodziny to bardzo poważny krok dla NPC-a. Ciekawe, co takiego zrobił trzeci syn, że zasłużył sobie na wygnanie przez byłego kierownika wysokiego szczebla. Jak tylko podciągnę reputację do Życzliwości – na pewno zapytam Starostę o obrazek. Założę się, że historia wygnania jest skomplikowana i wiąże się z nią jakaś misja. Takie zadania są typowe dla Barliony – socjalizacja graczy przez jednoczenie rodzin.
– Przecież się umówiliśmy, że nie powiesz mojej mamie o kole. – Obrażony dziecięcy głosik sprowadził mnie na ziemię. – Obiecałeś!
– Po pierwsze nie obiecałem, a po drugie nie mam zamiaru nikomu niczego mówić. Co tutaj robisz? – Nie od razu dojrzałem Szprychę schowanego pod gankiem.
– Jak to co? Mieszkam tutaj. Z moją mamą i siostrą – odpowiedział chłopak, wychodząc z kryjówki.
– Więc przyszedłem do was z wizytą. Mama jest w domu?
– W domu. – Szprycha rozejrzał się, na kilka chwil się zamyślił, po czym z powrotem schował się pod gankiem. – Tylko ja tam nie pójdę. Mamy na obiad owsiankę, a ja jej nie cierpię. Jeśli mama mnie zobaczy, za ucho zaciągnie mnie do stołu. Lepiej posiedzę tutaj.
– W czym mogę pomóc? – Niski żeński głos sprawił, że oderwałem wzrok od zbiegłego Szprychy. Sądząc po skrzypiących deskach podłogowych, malec dawał mi znaki, że go tam nie ma. A ja miałem udawać, że nie mam pojęcia, gdzie jest się schował. Elżbieta z uśmiechem rozumiejącej matki spojrzała pod nogi, po czym zadała zupełnie nieoczekiwane pytanie:
– Przepraszam, czy nie widział pan tutaj rudowłosego chłopca? Upiekłam jego ulubiony placek, ale wkrótce wystygnie i będzie niesmaczny. Będę musiała go oddać Zorzy, tak samo jak owsiankę.
– Oddałaś owsiankę Zorce? Naprawdę? – Szprycha kilka razy uderzył głową o deski, jak błyskawica wystrzelił ze swojej kryjówki i stanął przed matką, wpatrując się w nią iskrzącym wzrokiem. – Placek z jagodami?
– Oczywiście, że z jagodami. Wszystko dokładnie tak, jak lubisz. Biegnij, póki nie ostygł, łobuzie. – Elżbieta potargała włosy przebiegającego obok niej malca, a następnie odwróciła się do mnie. – W czym mogę pomóc?
– Przysłał mnie Starosta. Powiedział, że mogę u pani mieszkać przez trzy miesiące. Tu są papiery. – Wręczyłem dokumenty Elżbiecie. Jeśli jej zachowanie w stosunku do syna było naturalne, to z tym NPC-em raczej nie będę miał problemów.
– Czyli trzy miesiące… – wycedziła Elżbieta, przeglądając dokumenty.
Ciekawe, co takiego napisał tam Starosta? Nie udało mi się tego sprawdzić u niego w domu, później przeszkodziła mi Tisza. A może straciłem przez to szansę na rozwinięcie Intelektu? Nigdy nic nie wiadomo.
– Noce są teraz ciepłe, mogę panu oddać letni domek. Zgoda? – Gospodyni przyjrzała mi się. – Zamierza pan tu mieszkać jako rezydent czy jako robotnik?
Chyba zapachniało mi to zadaniem. Nawet jeśli darmowym, to jednak zadaniem!
– Nie lubię być darmozjadem. Jeśli potrzebna jest pomoc, proszę powiedzieć, w mig wykonam: mogę przynieść wody, narąbać drewna, przekopać ogród…
– Nie, z tym doskonale radzą sobie moi pracownicy. Starosta napisał, że Kuchmistrzostwo nie jest dla pana niczym nowym. – Elżbieta zawiesiła głos, a ja zamarłem w oczekiwaniu.
Zadanie związane ze specjalnością! Przecież to marzenie każdego gracza! Można z tego wyciągnąć takie fanty, że nawet najstarszym Indianom się nie śniło! Elżbieta zawahała się, ale po chwili zebrała się na odwagę i powiedziała:
– Nie jestem bogatą kobietą, nie zdołam wykarmić kolejnej osoby. Zapewnienie sobie wyżywienia jest pana obowiązkiem, zgoda? – Po czym skwasiła się na widok mojej czerwonej opaski i dodała: – Mam jeszcze prośbę: proszę nie wchodzić do mojego domu bez zaproszenia.
Uwaga dla Gracza! Odmówiono ci wejścia do głównego domu Elżbiety, wdowy po byłym Staroście Kołotowki. Jeśli złamiesz ten zakaz, zostaniesz obciążony jednym naruszeniem warunków zwolnienia przedterminowego.
Życzymy miłej gry!
Elżbieta odwróciła się i weszła do domu, zostawiając mnie na ganku w stanie kompletnej rozsypki. A już się cieszyłem na zadania, przyjazny stosunek do mnie… Jak mogłem zapomnieć o czerwonym piętnie, które nosiłem na czole? Przecież każdy NPC powinien być w kontaktach ze mną ostrożny i podejrzliwy. Jestem byłym kryminalistą, czego się po mnie można spodziewać…? Jeszcze zacznę mordować na prawo i lewo albo dobierać się do kieszeni i kraść co popadnie. Kto mnie tam wie?! Okazuje się, że zdobywanie poziomów odtąd już nie będzie takie proste. Planowałem w ciągu tych trzech miesięcy dzięki różnym zadaniom wspiąć się o kilkadziesiąt szczebli… To przykre. Muszę koniecznie coś z tym zrobić – i to jak najszybciej.
Letni domek, w którym miałem zamieszkać dzięki uprzejmości Elżbiety, zaskoczył mnie swoim ascetyzmem. Z mebli było tu tylko łóżko zajmujące połowę wolnej powierzchni. I nic więcej. Klepisko, które nie chciało się nagrzać nawet przy dzisiejszym upale, szare ściany z drewnianych bali i malutkie okienka pod samym sufitem, przez które nie przedostawało się nawet światło księżyca. Świetne miejsce na najbliższe trzy miesiące. Położyłem się na łóżku i żeby czymkolwiek zająć swoje myśli, zacząłem robić plany.
Po pierwsze: jutro muszę wykonać zadanie z wilkami. Dodatkowe doświadczenie i reputacja w prowincji Krong pomogą mi zdobyć zaufanie Elżbiety i przenieść się do dużego domu. Nie mam najmniejszej ochoty tkwić w tej klitce przez trzy miesiące.
Po drugie: muszę rozwiązać sprawę wizyty w Dalgorze. Podróż wozem nie wchodzi w grę, to zbyt czasochłonne. Trzeba wymyślić coś innego. Starosta powiedział, że do miasta co pewien czas jeździ karawana. Muszę dogadać się z jej głównodowodzącym w sprawie zakupu zwoju teleportu z Kołotowki do Dalgoru. Z powrotem sam sobie kupię. Sądząc po dystansie do miasta, zwój może kosztować około ośmiuset–dziewięciuset Złotych Monet. Drogo, oczywiście, ale muszę dostać się do Banku Barliony i odebrać depozyt Łowcy. Mam tam pewnie około jedenastu tysięcy. Powinny być tam też jakieś ubrania. Nawet jeśli w całości są na Zręczność, to i tak się przydadzą. W porównaniu z tym, co teraz noszę – będzie to dosłownie zbroja ze stali.
Po trzecie: muszę koniecznie sprawdzić, jakie kopalnie zaznaczono na mapie Starosty. On, rzecz jasna, ostrzegał, że niebezpiecznie jest tam chodzić w pojedynkę, ale nie mogę zmarnować takiej okazji. Jeśli dobrze pamiętam, najbliższe złoża znajdują się zaledwie kilka godzin spacerkiem od Kołotowki. Nie chce mi się spać: jeśli wyjdę teraz, to rano będę z powrotem. Przynajmniej od razu dowiem się, czego można się tu spodziewać po levelowaniu specjalności.
Po czwarte… Pod czwórką nie ma już niczego, plan zakończony. Postanowione – od razu idę obejrzeć kopalnię. Wcześniej opróżnię tylko mój worek, nie miałem kiedy tego zrobić. Po Podziemiu zgromadziło się w nim wiele rzeczy, których nawet nie sprawdziłem. Zawartość worka wysypałem bezpośrednio na podłogę, zapaliłem łuczywo, które wetknąłem w niewielką dziurę w ścianie, i rozpocząłem inspekcję.
Figurki szachowe. Szkoda, że każdy Ork Wojownik zajmuje jedno miejsce w torbie. Mam dreszcze na samą myśl, że muszę nosić ze sobą wszystkie trzydzieści dwie figurki. Skąd wezmę tak duży worek? Siedem pierścieni na plus trzy. I cztery – na plus dwa. To te, których nie sprzedałem w Kopalni „Pryka” i były już przestarzałe. Nie ma najmniejszego sensu trzymać ich tylko po to, żeby później je sprzedać na aukcji. Takiego szajsu nie wezmą nawet za pięć Złotych Monet. Muszę je opylić zwykłemu Handlarzowi NPC-owi. Rękawice kolczugowe, które wypadły z ostatniego bossa Podziemia – ich nawet nie biorę pod uwagę. Należą do przyszłych członków mojego klanu, nie mam zamiaru zamieniać się w szczura. Po co bez sensu wodzić się na pokuszenie? A jeśli mi się spodobają i nie będę chciał ich oddać?
Dwadzieścia trzy kawałki Malachitu, sto cztery kawałki Rudy Miedzi i sześćdziesiąt osiem Miedzianych Sztabek – przydadzą się do rozwijania Jubilerstwa, dopóki problem z rudą nie zostanie rozwiązany. Kilof – jest dla mnie wszystkim. I wreszcie ogromny stos różnych skór, ogonów, mięsa, pazurów i innego chłamu, który wypadł ze Szczurów i Pająków z Podziemia. Przezwyciężyłem spontaniczną chęć zgarnięcia wszystkiego na jeden stos i sprzedania tego bez sprawdzania, co tam jest. Pierwsze przejście Podziemia dawało dużą szansę na zdobycie jakichś fantów nawet z prostych mobów, więc nie chciałem pozbywać się potencjalnie przydatnych rzeczy. Po dokonaniu oględzin wszystkich przedmiotów odłożyłem na bok przerażające z wyglądu i w dotyku Oko Pająka. Jego właściwości były ukryte, a ja nie miałem cechy Mądrość, dzięki której można było je odczytać. Poza tym nie potrzebuję Mądrości. Prościej będzie, jeśli w dowolnym mieście zwrócę się do Maga NPC-a, żeby za kilka Złotych zidentyfikował obiekt.
Również oddzielnie położyłem dwadzieścia dwa Szczurze Ogony z przeznaczeniem „Używane przez Alchemików” i dwanaście Pajęczych Nóżek, które we właściwościach miały informację, że są „Używane przez Rusznikarzy” – przebiegnę się po odpowiednich sklepach i spróbuję je sprzedać. Ładnie powiedziałem – przebiegnę się po sklepach. Jeszcze nie rozwiązałem problemu ze zwojem, a już snuję plany podboju miasta. Pozostałe rzeczy były chłamem. Tylko Szczurze Mięso mogło się przydać do wylevelowania Kuchmistrzostwa.
Posortowane rzeczy włożyłem z powrotem do worka. Pewnym ruchem dłoni chwyciłem Tłuczek i wyruszyłem na nocną wyprawę. Właściciele Barliony doskonale wiedzieli, że wielu graczy wchodzi do gry dopiero późnym wieczorem. Dlatego noce w Barlionie były prawie białe, a już na pewno można powiedzieć, że widoczność była całkiem dobra. Zaledwie przekroczyłem próg drzwi, zakląłem. Co za pech! Wygląda na to, że Kołotowka jest na liście tych wyjątkowych miejsc, których prawo białych nocy nie dotyczy. Nieprzenikniony mrok, przykrywający wioskę niczym kołdra, nie pozwalał dostrzec czegokolwiek na odległość kilku metrów. Mój plan nocnej wyprawy diabli wzięli. Nie miałem najmniejszego zamiaru szwendać się po ciemku.
Usiadłem na ławce, oparłem się o ścianę i zamknąłem oczy. Z nastaniem ciemności wioskę ogarnęła prawie kompletna cisza, zakłócana jedynie szelestem lasu i cichym śpiewem cykad. Żadnych hałaśliwych psów, żadnych krzyków tłumu NPC-ów, śpiących teraz spokojnie w swoich domach. Idealna noc, żeby pobyć samemu i pooddychać czystym powietrzem z domieszką zapachu żywicy, igliwia i… cierpkiego zwierzęcia. Zwierzęcia?!
Natychmiast otworzyłem oczy i zobaczyłem, dosłownie kilka metrów ode mnie, niezidentyfikowaną chmurę, z której spoglądała na mnie para czerwonych oczu. Co to za diabelstwo? Zaznaczyłem ten obiekt i spróbowałem sprawdzić w jego właściwościach, z czym mam do czynienia.
Właściwości obiektu są niedostępne.
Niedostępne? Jak to? Przecież ukrywanie właściwości mobów w Barlionie jest niemożliwe. A przynajmniej dotychczas tak było. Cała ta gra polega właśnie na możliwości analizowania ich właściwości, bo to pozwala graczom przygotowywać taktykę walki z mobami lub bossami. Muszę wejść do instrukcji lub na forum, żeby sprawdzić, kto może ukrywać swoje parametry. I w ogóle – czy jest to możliwe? Ale wszystko to później, teraz martwiłem się czymś innym – czego chce to coś przede mną?
Nie wierzyłem, że było miękkie, puszyste i miało pokojowe zamiary. W Barlionie obowiązywała zasada – jeśli mob był agresywny, to na pewno miał czerwone oczy. Wszystkie neutralne lub przyjazne moby miały oczy w innym dowolnym kolorze, w każdym razie nie w czerwonym. Wycelowane we mnie dwa czerwone światełka dawały jasno do zrozumienia, że nie czeka mnie nic przyjemnego.
Próbując nie wykonywać gwałtownych ruchów, wstałem z ławki i bokiem zacząłem przesuwać się w stronę drzwi. Miałem do pokonania zaledwie kilka metrów. Niestety to coś synchronicznie płynęło tuż obok, zachowując dystans półtora metra od mojej twarzy. Przestało mi się to podobać. Może powinienem zaatakować? W końcu najlepszą obroną jest atak. Już miałem nasłać na to dziwadło Ducha Błyskawic, kiedy na plecach poczułem klamkę. Pomysł, aby sprawdzić, który z nas jest silniejszy, natychmiast się ulotnił – drzwi, mimo swojej prostoty, stanowiły świetną zaporę przed mobami. Zasada „mój dom to moja twierdza” działała nawet w Barlionie.
Ostrożnie sięgnąłem ręką za plecy. Powoli nacisnąłem klamkę. I szybko wpadłem do domu. Natychmiast się odwróciłem. Całym ciałem naparłem na drzwi, usiłując je zamknąć. Jednak, równocześnie ze mną, to coś także rzuciło się do przodu. I z drugiej strony zaczęło nacierać na zamykające się drzwi.
Otrzymałeś cios. Punkty Życia zmniejszyły się o 30: 260 (Cios drzwiami) - 230 (Odporność na atak fizyczny). Łącznie Punktów Życia: 650 z 680.
Zdobyłeś ulepszenia umiejętności:
+10% do Odporności. Łącznie: 70%
+5% do Siły. Łącznie: 60%.
Brakowało mi dosłownie kilku centymetrów, żeby domknąć drzwi. Zaparłem się ze wszystkich sił, ale stworzenie z drugiej strony nie pozwoliło mi na to. Co więcej, stopniowo, centymetr po centymetrze drzwi zaczynały się otwierać. W pewnym momencie okryta mgłą kończyna przedarła się przez powstałą lukę.
Wewnątrz domu mgła się rozproszyła i w mroku zdołałem dojrzeć cztery ostre pazury. A to co, przerośnięty Wolverine? Pazury wbiły się w drzwi i pozostawiły głębokie bruzdy. Takie same, jak na bramie wjazdowej do wioski. Czyżby tutejsza młodzież aż tak się zabawiała? Jutro będzie ubaw, jak zaczną opowiadać we wsi, że Szaman przestraszył się dziecięcych psikusów. Już chciałem przestać się opierać, gdy zobaczyłem wiadomość:
Poziom Energii: 30.
Zatrzymaj się, wściekły Szamanie!
Podobne ostrzeżenie po raz pierwszy dostałem w kopalni, żeby nie zejść z tego świata z powodu utraty Energii. To już nie są żarty. Raczej wątpię, że tutejsza dzieciarnia miałaby tyle siły, żeby dosłownie w dziesięć sekund pozbawić mnie Energii, i to w takim stopniu. To musiało być coś innego.
Co to było – tego nie udało mi się dowiedzieć. Po kilku sekundach wyświetliła się kolejna wiadomość, że Energia spadła do zera. A ja zamarłem jak popsuta lalka. W przeciwieństwie do kopalni w ogólnym świecie Gry Energię można bez problemu odbudować praktycznie od zera, nawet bez użycia wody. Dopóki jednak ta nie wzrośnie choćby do dziesięciu, gracz zastyga, dosłownie jak figura woskowa.
Kolejny cios wepchnął mnie głęboko do pokoju. Już w locie ujrzałem, że ruszył za mną szary cień. Mgła się rozproszyła. Mimo to w półmroku nie mogłem dostrzec zewnętrznego wyglądu stworzenia. Jedno było pewne – to coś miało co najmniej dwie ręce i dwie nogi lub po prostu cztery kończyny, jeśliby mówić ogólnie. Dlaczego zgasiłem łuczywo przed wyjściem z domu? Teraz widziałbym, z czym mam do czynienia. Przed oczami mignęły mi cztery ostre pazury. Poczułem krótkie ukłucie bólu. Wtedy otaczający mnie mrok jeszcze bardziej pociemniał. Okazało się, że mój dom jednak nie jest moją twierdzą. Chociaż to w sumie nie mój dom, może to dlatego.
Krótki wybuch światła i, jak mi się wydawało, niemal natychmiast znalazłem się obok wejścia na miejscowy cmentarz. Bardzo symboliczny punkt odrodzenia. Niewielka świątynia górująca nad okolicą, znajdowała się kilka metrów ode mnie. Osłaniała mnie przed jasnym porannym słońcem. Wyglądało na to, że ta niepojęta bestia jednak mnie urządziła na amen, a obowiązkowe dwanaście godzin od chwili śmierci minęło jak jedna chwila. Fajnie.
Zrobiłem krok w stronę świątyni i wściekły spojrzałem na powiadomienie, które się wyświetliło:
Uwaga! W związku ze śmiercią
poziom Doświadczenia zmniejszył się o 30%.
Obecna wartość Doświadczenia: 199,
do kolejnego poziomu pozostało 1201.
Sprawdziłem portfel. Wszystko się zgadzało, zostały mi tylko trzy tysiące Złotych z hakiem. Druga połowa była gdzieś w letnim domku. Pozostało mi mieć nadzieję, że nikt tam nie wszedł i nie położył łapy na mojej krwawicy. Monety leżą pewnie gdzieś za łóżkiem, nie powinny być widoczne od strony wejścia.
Ale co mnie właściwie zabiło? Pomimo że mam sześćset osiemdziesiąt Punktów Życia i dwieście trzydzieści Odporności na atak fizyczny, jakieś stworzenie jednym ciosem wysłało mnie na odrodzenie. Wszedłem w logi, mając nadzieję, że po wyjściu z kopalni ta opcja została otwarta. Jest! To teraz sobie poczytam, co mi tak przygrzmociło. Włączyłem filtr ciosów otrzymanych w ciągu ostatnich trzynastu godzin i ujrzałem kilka linijek:
23:45:23 Otrzymałeś cios: 28 (258 Uderzenie drzwiami – 230 Odporność). Punkty Życia: 652. 23:45:26 Otrzymałeś cios: 28 (258 Uderzenie drzwiami – 230 Odporność). Punkty Życia: 624. 23:45:39 Otrzymałeś cios: 28 (258 Uderzenie o ścianę – 230 Odporność). Punkty Życia: 596. 23:45:41 Otrzymałeś cios: 24 762 (24 998 Nieznane – 230 Odporność). Punkty Życia: 0.
Osłupiały patrzyłem na historię. Czyli aż tak dostałem! Dwadzieścia pięć tysięcy ciosu mają moby na siedemdziesiątym poziomie, nie słabsze. Skąd w Kołotowce wziął się agresywny mob na takim poziomie i, co najważniejsze, dlaczego, na litość boską, postanowił zaszczycić mnie swoją wizytą?
– Czego tu szukasz, mój synu? – Głos tuż obok sprawił, że się odwróciłem.
Mały, pulchny, z różowymi policzkami żerca jakiegoś boga stał przed świątynią i przebierał palcami paciorki różańca. Czarna chlamida całkowicie przykrywała jego ciało aż po same pięty, ale nie tuszowała rozmiaru ogromnego brzucha.
– Czy chcesz, abym wypowiedział nad tobą zaklęcie pomyślności Własta? Jeśli tak, musisz zostać jego nowicjuszem. Jesteś na to gotowy?
Czyli to jest świątynia Własta. Boga wina. Odpowiednika Bachusa, Pana i innych bogów z prawdziwego świata. Wszedłem do przewodnika, żeby sprawdzić główne ograniczenia nałożone z tytułu służby danemu bogowi. Zaskoczył mnie fakt, że w ogóle ich nie było – nowicjuszem boga mógł zostać każdy NPC lub gracz, bez żadnych ograniczeń. I nie tylko nowicjuszem – po zaledwie kilkumiesięcznej posłudze można było zostać nawet żercą. Nie wymagało to żadnych dodatkowych kosztów ani przysług. Żeby móc otrzymać boskie zaklęcie pomyślności, należało spełnić tylko jeden warunek: wypić codziennie kieliszek zacieru lub wina. Pominięcie tego obowiązku skutkowało boskim przekleństwem, a to nie była najprzyjemniejsza sprawa. Żeby zaś zmyć swoje winy, potrzebowałbym co wieczór dwóch kieliszków zacieru – nieźle. Grając Łowcą, nie bardzo interesowałem się religią w Barlionie, a Szamanowi była ona jeszcze mniej potrzebna. Włast jest oczywiście przydatnym bogiem, dzięki któremu można wylevelować parametr Wiara, ale w tej kwestii jest zbyt wiele niejasności. To nie moje klimaty. Teraz stało się jasne, skąd u żercy taki brzuch. Prawdopodobnie od codziennych modlitw z parafianami i prostym ludem. Okraszanych winem lub zacierem. Tak, a ta parka strażników, których spotkałem wczoraj przy bramie, to zapewne jego aktywni nowicjusze.
– Nie, dziękuję. Szanuję Własta, ale nie jestem gotowy stać się jego nowicjuszem. Dziękuję. – Pokłoniłem się żercy, który odwzajemnił ukłon.
– Twój wybór. Włast nikogo nie zmusza do służenia sobie. Tylko ci, którzy obdarzeni są większą gorliwością, zdolni są pojąć głębię jego nauczania. Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc, mój synu? – Żerca obdarował mnie utartą formułką.
– Tak, święty ojcze, czy są w tych stronach potwory, które chodzą nocą, siejąc postrach i zniszczenie wśród miejscowej ludności? – Sprawa mojego odrodzenia nie dawała mi spokoju. Bardzo chciałem się dowiedzieć, co zadało mi taki cios.
Żerca zatrzymał paciorki w palcach, rozejrzał się dookoła, a następnie wykonał zapraszający ruch dłoni:
– Wejdźmy do świątyni, mój synu. To nie najlepsze miejsce na takie rozmowy.
Wewnątrz nie było niczego ciekawego. Ołtarz przedstawiający zadowolonego, okrągłego Własta z mętnymi oczami zapatrzonymi w dal i kilka ławek. To wszystko. Dosłownie spartańskie warunki. Żerca wszedł za ołtarz, wyjął dwa puchary i podał mi jeden z nich.
– Przykazania Własta nie pozwalają rozpocząć rozmowy bez zwilżenia gardła winem – dostojnie zakomunikował żerca. – Widzę, że nie bez przyczyny pytasz mnie o nocnego potwora – kontynuował, gdy tylko wypiliśmy po kilka łyków.
Było to zwykłe wino, które nie daje żadnych dodatnich parametrów, wyświetliło się tylko lekkie odurzenie w postaci debuffa.
– A więc i ciebie dotyczy problem powtarzających się napaści w wiosce. Tak, mamy tu kłopot. Ludzie nie lubią o tym rozmawiać, udają, że nic się nie dzieje. Widziałeś ślady pazurów na bramie? Starosta, żeby uspokoić mieszkańców, wymyślił historyjkę o tym, że własnoręcznie je wyskrobał. Ale raz na siedem dni ślady pazurów pojawiają się od nowa. Dobrze, że miejscowej dzieciarni wpadł do głowy pomysł, żeby rozpowiadać, że to oni są za wszystko odpowiedzialni. Dzięki temu wioska się uspokoiła. A za to, że co siódmą noc ze wspólnego stada znika to krowa, to owca, wszyscy winią wilki. Tylko nikt tak naprawdę nie zastanawia się nad tym, jak wilkom udaje się przedostać przez zamkniętą bramę. Przecież cała wioska jest otoczona gęstym częstokołem, między palami nawet mysz się nie prześlizgnie. Tylko Starosta zna prawdę. I jego synowie, którzy nocą próbują wytropić tajemniczą kreaturę. Już od dwóch lat im się wymyka. Zaledwie kilka razy udało im się zobaczyć czerwone oczy potwora. I to z oddali. Twoja pomoc byłaby bezcenna. Zajmiesz się tym? Jeśli uda ci się przynajmniej dowiedzieć, co to za potwór wędruje po Kołotowce, nagroda będzie sowita.
Dostępne zadanie: „Nocny Postrach Osady”.
Opis: Raz na siedem dni po Kołotowce błąka się potwór, siejąc strach i zniszczenie.
Dowiedz się, kto jest nocnym postrachem wioski.
Klasa zadania: Rzadkie.
Nagroda: +400 do Reputacji w prowincji Krong, +500 do Doświadczenia, +80 Srebrnych Monet, Rzadki Przedmiot z zasobów Starosty.
Kara za porażkę (lub odmowę) wykonania:
-400 do Reputacji w prowincji Krong.
– Biorę. Dowiem się, kto ukrywa się pod postacią bestii.
Przyjąłem to zadanie. Teraz wszystko staje się jasne. Właściwości tego czegoś nie wyświetlały się, ponieważ takie są warunki zadania. Wychodzi na to, że trzeba będzie je odkryć w tradycyjny sposób, a nie taki, z którego mogą korzystać tylko gracze. Dobrze, tę sprawę odłożę na tydzień, kiedy przyjdzie czas na polowanie. Moje pierwsze spotkanie z kreaturą zakończyło się jej pełnym zwycięstwem. Zobaczymy, co będzie dalej.
– Dziękuję, Machanie! Jeśli będziesz potrzebował pomocy, możesz bez wahania się do mnie zwrócić – powiedział żerca.
A ja udałem się do wioski. Najwyższa pora zebrać pieniądze i wybrać się na polowanie na wilki. Czas zacząć levelować.