Читать книгу Wypalić Chrom - William Gibson - Страница 8

Оглавление

Nic nie pokrywa się patyną wieku tak szybko i specyficznie jak wyobrażona przyszłość.

Jako chłopiec w latach 60. czytałem mnóstwo science fiction, w większości powstałej dekadę czy dwie wcześniej. Zmusiło mnie to, bym dość wcześnie próbował rozkodować pewne istotne elementy historii współczesnej, choćby dlatego, że nie można właściwie odbierać science fiction, jeśli nie jest się w stanie rozpoznać punktu, w którym to, co wyobrażone, oddziela się od tego, co znane.

Historia jednak, jak się przez ten czas nauczyłem, jest w literaturze kwestią ostateczną, przedmiotem ciągłych i nieuniknionych zmian.

Science fiction zachowuje się często jak odmiana historii skierowana w przeciwnym kierunku, raczej naprzód w czasie niż do tyłu. Ale nie da się kreślić wyobrażonych przyszłych historii bez mapy przeszłości, którą czytelnicy przyjmują jako własną. Im mniej się uważa tę swoją mapę za twór wyobraźni (lub przypadku), tym zwykle bardziej konwencjonalnie zmierza się ku swej wyobrażonej przyszłości. Wielu autorów, których czytałem w dzieciństwie, posiadało niezwykle trwałe mapy przeszłości, Wyrzeźbione, zdawało się, z solidnego dębu. Ludzie pewni siebie, dokładnie wiedzieli, skąd przychodzimy, gdzie dokładnie jesteśmy teraz, i dokładnie dokąd zmierzamy. I na ogół mylili się we wszystkich trzech punktach, przynajmniej tak można ocenić to dzisiaj, z punktu położonego o wiele dalej na linii czasu.

Istniał jednak inny, odmienny typ science fiction, nienazwany, ale według mnie różny, który wydawał się startować z nie tak absolutnych założeń historycznych. Piszący często przyjmowali, że możemy wcale nie wiedzieć, skąd przychodzimy ani nawet gdzie jesteśmy – może wręcz w tym, gdzie jesteśmy, nie rozpoznajemy tego, czym ono zasadniczo jest.

Alfred Bester, Fritz Leiber, Robert Sheckley (by wskazać tylko trzy, ale znakomite przykłady) przemawiali do mnie w ten właśnie sposób, podczas gdy Heinlein czy Asimov – nie. Ci twórcy, dzięki którym science fiction dokonywała rzeczy – według mnie – najbardziej magicznej, poruszali się w uniwersum miast, mającym więcej części ruchomych, w którym da się postawić więcej pytań (choć o wiele mniej ma definitywną odpowiedź). Tworzyli wyjątkową relację z tym, co później nauczyłem się nazywać „Nowoczesnym”.

Zanim sam zacząłem pisać opowiadania z tego zbioru, kiedy miałem dwadzieścia kilka lat – w latach 80. – kulturowe modele współczesności zaczęły tracić wyrazistość. To niezadowolenie, jakie wniosłem do ich tworzenia, drażniące jak kamyk w bucie mojej młodzieńczej metody, wiązały się z takim właśnie poczuciem – że Nowoczesne zaczyna się częściowo rozpadać – a także z przekonaniem, że science fiction w tej kwestii nie działa najlepiej. Czy może sprawiedliwiej będzie powiedzieć, że duża część science fiction bardzo rzadko robiła to, co osobiście najbardziej lubiłem, mimo że miała – według mnie – mnóstwo całkiem nowych i wspaniałych możliwości.

Gdyby ktoś mnie spytał, co właściwie, tak dokładnie, chciałbym, żeby robiła science fiction, pewnie nie potrafiłbym odpowiedzieć. Będąc zasadniczo tak samo niezdolnym do tworzenia teorii, jak do krytyki, mogłem tylko napisać te opowiadania.

Chociaż wystarczy rzut oka na spis treści, by odkryć, że nie zawsze robiłem to sam. Dla osób wyznających w literaturze teorię auteuryzmu, żadne tłumaczenie tu nie wystarczy, ale dla pozostałych powiem tylko, że najwyraźniej w swym niezadowoleniu nie byłem osamotniony.

Kod źródłowy tych opowiadań został skompilowany w równym stopniu ze wspomnianego wyżej niezadowolenia, z doświadczeń dzieciństwa, które wystawiło mnie na wpływy zarówno science fiction, jak i beatników (głównie Burroughsa i Kerouaca), oraz z osobistej znajomości z autorami klasy Sterlinga, Shirleya i Swanwicka, których także uwierały kamyki w ich własnych butach, całkiem podobne do moich. Bez któregokolwiek z tych trzech czynników prawdopodobnie nie czytalibyście tego wstępu.

Odłamki holograficznej róży to pierwszy tekst literacki, jaki udało mi się skończyć; powstał zamiast pracy zaliczeniowej na kursie science fiction, prowadzonym przez nieżyjącą już dr Susan Wood z University of British Columbia w 1977 r. Kontinuum Gernsbacka powstało jako długa recenzja ilustrowanej historii opływowego modernizmu, który fanzin science fiction odrzucił jako zaskakująco nie na temat. Pasujący gatunek to moja nieproszona próba poprawienia maszynopisu Johna Shirleya, ostateczna próba krytyki – jedyna, do jakiej byłem zdolny. John odbił piłeczkę i sprzedał opowiadanie jako nasze wspólne. Johnny Mnemonic to drugi tekst, do jakiego podszedłem: zacząłem pisać w roku 1977, a skończyłem w 1981 (przerwałem, by obserwować – z racji wieku nie biorąc udziału – fenomen punk rocka, który również ma swoje miejsce w kodzie źródłowym). Starcie zaczęło się od tego, że opowiedziałem komuś o swojej hipnagogicznej wizji miniaturowych dwupłatowców latających kilka cali nad stołem bilardowym. Opowieść dotarła do Swanwicka, który wkrótce potem zadzwonił z Filadelfii, że znalazł techniczną racjonalizację dla tego obrazu (wręcz wyśniony początek współpracy). Czerwona gwiazda, orbita zimowa to – jestem przekonany – pomysł zawsze pełnego energii Sterlinga, który później z równym entuzjazmem zaproponował, byśmy razem napisali bardzo długą powieść o parowych wiktoriańskich komputerach. Doświadczenia z Czerwoną gwiazdą skłoniły mnie, by nie uciekać od razu z krzykiem.

Wypalić Chrom, napisane na początku 1981 r., wydaje mi się teraz końcem mojej kariery autora opowiadań. Nie było nim chronologicznie (zresztą opowiadania to coś, do czego wciąż mam nadzieję kiedyś wrócić), ale w pewnym sensie stanowiło początek mojej kariery powieściopisarza. W tekście grają już silniki Neuromancera, nie tylko przez wprowadzenie „cyberprzestrzeni” – słowo to po raz pierwszy ujrzało światło dzienne, wypisane czerwonym mazakiem na żółtym papierze notatnika. Ale wtedy pierwszy raz miałem coś jeszcze do zrobienia w literaturze, chociaż nadal nie wiem dokładnie, co to właściwie takiego.

Niektórzy twierdzą, że „singiel” (jednostronnie nagrana winylowa płyta w formacie 78 albo 45 rpm) to medium, które wyznaczyło najdoskonalszy wyraz rocka – że jest to w istocie optymalna forma tej muzyki. To samo mówi się często o opowiadaniach w science fiction. Co do rocka, skłonny jestem podejrzewać nostalgię za martwą platformą. W przypadku science fiction wydaje mi się, że jest coś na rzeczy. Bardzo szczególny typ literackiego umięśnienia niezbędny jest dla stworzenia opowiadania, które naprawdę trafia do czytelnika.

Jeśli w ogóle kiedyś mi się to udało, znajdziecie je tutaj.

W każdym razie możecie się rozkoszować patyną.

William Gibson

21 października 2002

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Wypalić Chrom

Подняться наверх