Читать книгу Kobiety bez wstydu (okładka filmowa) - Witold Orzechowski - Страница 3
Kobiety bez wstydu
ОглавлениеIstota psychoanalizy to leczenie miłością.
dr Sigmund Freud
Odkąd sięgał pamięcią – Piotr kochał kobiety. Lubił je, pożądał, uwielbiał na nie patrzeć, rozmawiać z nimi, podrywać je, fotografować, oglądać i pieścić ich ciała, nagie i ubrane. Piotr kochał kobiety w różnym wieku, nie tylko młode, lecz także te dojrzałe, po trzydziestce, a nawet po czterdziestce. Raz nawet miał krótkotrwały romans podczas pobytu w Hiszpanii z kobietą 55-letnią (tylko dwa gwałtowne stosunki!). Miała na imię Carmen i spędzała urlop w kurorcie Sitges z mężem, bogatym 75-letnim biznesmenem z Peru. Gdy mąż pojechał na zwiedzanie Barcelony, Carmen została w hotelu i zrealizowała gorący romans z kelnerem. Tym kelnerem był Piotr, gastarbeiter z Polski. Młody, przystojny i pełen wdzięku.
Piotr nie odczuwał zupełnie pożądania na widok bardzo młodych dziewcząt, zwykle określanych ekscytującym słowem „lolitki”, tych wszystkich uczennic w wieku od 16 do 18 lat, paradujących w krótkich spódniczkach lub obcisłych jeansach. Nawet nie rozumiał facetów oglądających się za nimi na ulicy i odprowadzających je pełnym pożądania wzrokiem. Piotr kochał kobiety, a nie dziewczęta. Kobiety bowiem mają już w pełni rozwinięte ciała, są świadome swoich potrzeb uczuciowych i seksualnych i nie brak im problemów na głowie. A Piotr umiał rozmawiać z kobietami o ich problemach.
Pierwszy raz dostrzegł te swoje umiejętności dawno temu, gdy będąc jeszcze uczniem liceum przed maturą, jechał pociągiem z Krakowa do Gdyni, nad morze. W przedziale kolejowym siedział naprzeciw młodej i ładnej mężatki, która miała 32 lata (choć wyglądała na 22) i nadspodziewanie chętnie rozpoczęła z nim rozmowę na tematy osobiste. Choć Piotr miał zaledwie 17 lat, kobieta o imieniu Kamila zwierzyła mu się najpierw w przedziale, a potem stojąc na korytarzu wagonu (aby nie być podsłuchaną przez współpasażerów), że jest rozczarowaną mężatką, z mężem nie uprawiała seksu od dwóch miesięcy, a wszystko z powodu jego brutalności, wstrętnego zapachu potu i faktu, że była wielokrotnie przez niego bita i zdradzana (nawet z jej bliskimi przyjaciółkami!).
Kiedy Piotr, zdumiony szczerością tych wyznań, zaproponował jej przeniesienie się do wagonu restauracyjnego na kawę, zgodziła się chętnie, uprzedzając, że to ona zapłaci za rachunek („bo wy, studenci nie macie zbyt dużo pieniędzy”), i chwyciła go mocno za rękę podczas przechodzenia przez harmonijkowy rękaw umieszczony pomiędzy wagonami. Potem zachwiała się i – albo udawała, albo naprawdę – wpadła na niego całym ciałem i przylgnęła biustem tak, że poczuł podniecający zapach jej rozgrzanego upałem ciała.
Później w wagonie restauracyjnym, gdy zamówili dwie kawy, do tego wafelki w czekoladzie o nazwie Prince Polo, Kamila opowiedziała półgłosem historię swojego nieudanego małżeństwa oraz nawet pewne zawstydzające szczegóły – jak była bita przez brutalnego małżonka, który z zawodu był instruktorem nauki jazdy samochodowej. Piotr pogryzając wafelek w pędzącym pociągu, z zainteresowaniem wysłuchał opowieści o biciu, jak „ten cham” znęcał się nad piękną, uroczą blondynką, która urodą przypominała francuską aktorkę Julie Delpy z filmu Dwa dni w Paryżu. Wypowiedział nawet ze zdumiewającą trafnością przypuszczenie, że mąż Kamili zapewne podrywał kobiety w czasie pracy, jeżdżąc autem jako instruktor i egzaminator. Zaskoczona jego domyślnością Kamila przyznała mu rację, potwierdzając, że znalazła kiedyś kalendarzyk męża z dokładnymi notatkami – były tam imiona, nazwiska, numery telefonów i „numerki”, ile razy odbył stosunek z każdą z kursantek. Czasem to był tylko 1, a czasem 10, liczba tych zdrad małżeńskich nie przekraczała wszakże 12 stosunków z jedną kobietą. Pokazała mu pod rękawem letniej sukienki siniak na ramieniu, rezultat bicia lub szarpaniny z mężem.
Piotr był tak zafascynowany tą kobietą i sytuacją, w jakiej niespodziewanie dla samego siebie znalazł się w podróży, że doznał w czasie jej opowiadanych szeptem wyznań silnej erekcji, którą na szczęście mógł ukryć pod stolikiem wagonu restauracyjnego. Z zachwytem przyglądał się Kamili, jej białej skórze z kilkoma kropelkami potu na dekolcie, gdzie rysowały się dorodne piersi, ściśnięte białym stanikiem (jedno ramiączko wysuwało się nieustannie zza wykroju sukienki), jej pięknej twarzy bez makijażu z kilkoma uroczymi piegami, jej rudoblond włosom i pełnym ustom, które miał ochotę natychmiast pocałować.
Gdy pociąg zbliżał się do Gdyni, kobieta wróciła do przedziału po torbę podróżną i powiedziała do Piotra, że musi wysiąść w Tczewie. Ponieważ tam właśnie mieszkała. Napisała mu na kartce swój numer telefonu do biura (pracowała jako urzędniczka w banku), a Piotr obiecał, że zadzwoni z Gdyni. Kamila powiedziała, że z Tczewa do Gdyni jest niedaleko, tylko 63 kilometry, więc ona może wpaść na weekend, przypadający za cztery dni. Piotr odparł, że będzie mieszkał u ciotki w Gdyni, ale mogą się wybrać razem na plażę i pooglądać żaglowce w porcie.
– Uwielbiam żaglowce – powiedziała Kamila. – Są takie romantyczne.
W Tczewie ekspres z Krakowa zatrzymał się na stacji i Kamila wysiadła, a Piotr otworzył okno i pomachał jej na pożegnanie. Widział jej oddalającą się zgrabną sylwetkę i odprowadzał ją wzrokiem, aż znikła, wchodząc do budynku dworca. Potem usiadł na swoim miejscu w przedziale, bardzo z siebie dumny. Kamila, dorosła kobieta, do tego prawdziwie piękna, najwyraźniej była nim zainteresowana jako mężczyzną, a oprócz tego poczyniła mu wyznania, czego – jak dodała – nigdy przedtem nie robiła. Piotr zrozumiał, że ma jakąś wyjątkową subtelną umiejętność rozmawiania z kobietami, której być może inni mężczyźni nie mają.
Minęło od tamtej pory 12 lat, ale Piotr doskonale pamiętał swoje wakacje w Gdyni i to upalne lato... Kamila przyjechała, tak jak się umówili, w piątek wieczorem. Piotr czekał na peronie gdyńskiego dworca i zaproponował, aby poszli oglądać żaglowce w kanale portowym, a potem, wieczorem, na wyprawę do dyskoteki. Ona jednak uznała, że musi pojechać najpierw do mieszkania koleżanki (miała klucze), aby zostawić torbę podróżną z rzeczami, no i żeby się przebrać. Do dyskoteki nie poszli, a nawet nie pojechali oglądać żaglowców. Od razu padli na łóżko, podekscytowani nabrzmiałym od dawna pożądaniem.
Tej nocy w mieszkaniu koleżanki Kamili, która dyskretnie się ulotniła, Piotr stracił dziewictwo i po raz pierwszy spał z kobietą, uprawiając z nią seks jak dorosły mężczyzna. Kamila była nim zachwycona i oczarowana jego czułością i delikatnością jego pieszczot.
Kochankowie odbyli wszystkie znane w Europie Środkowej formy uprawiania seksu, włącznie z miłością francuską, i spontanicznie wykonali wiele pozycji podczas wielogodzinnych, pełnych pasji stosunków. Piotr usłyszał wtedy podczas swojego niespodziewanego debiutu seksualnego, po raz pierwszy z ust dorosłej kobiety, jaką była Kamila, że primo – jest wspaniałym kochankiem, secundo – że powinien zostać psychologiem dla kobiet, i tertio – że ma w sobie moc uzdrowiciela – bo Kamila przez trzy dni przebywania z nim pozbyła się depresji, codziennych migren i w ogóle stanęła na nogi jak nowo narodzona istota.
Piotr miał już w myślach zapamiętane pewne wzorce męskości, na których się opierał. Chciał być podobny do doktora Ravica, bohatera powieści Łuk Triumfalny Ericha M. Remarque’a, jego nonszalanckiego i chłodnego stosunku do kobiet. Doktor Ravic nie zabiegał o kobiety, które mu się podobały. On je oczarowywał swoim męskim wdziękiem, swoim lekkim poczuciem humoru. To kobiety się o niego starały, a on nie zachowywał się jak donżuan.
Doktor Ravic, który zapewne wyglądał jak Yves Montand, był twardy niczym skała, gdy jechał czarnym citroënem przez nocny Paryż w kierunku Łuku Triumfalnego na spotkanie z kobietą. Piotr przeczytał tę książkę jako 15-latek, znalazłszy ją w bibliotece swojego ojca.
Ojciec Piotra, architekt krakowski, w 2004 roku opuścił żonę i syna, wyjeżdżając do pracy we Włoszech, i w następnym roku zginął w wypadku samochodowym na Autostradzie Słońca pod Rzymem. Było to wstrząsem dla Piotra, ale nie mniejszy stanowiła wiadomość, którą przekazała mu matka po pogrzebie, że ojciec zginął, jadąc autem ze swoją młodą kochanką, która była w szóstym miesiącu ciąży. Powiedziała jej o tym włoska policja, gdy matka pojechała odebrać urnę ze skremowanymi prochami ojca, aby ją przewieźć do Polski. Kult ojca, męskiego, stanowczego, niezależnego i niewiernego matce, ukształtował potem dorastającego chłopca.
Czytając Łuk Triumfalny, Piotr chciał być taki sam jak doktor Ravic. Chciał być jak ojciec, kochający kobiety i przez nie kochany. Ale były to zawsze kobiety, a nie niedojrzałe dziewczęta. Ten pierwszy w jego życiu romans, z mężatką Kamilą, także ukształtował go znacząco. Dowiedział się, że jest „lepszy” od innych mężczyzn, bardziej wartościowy, nawet cenny, i że ma silny wpływ na kobiety.
Kamila w rezultacie letniego romansu zakochała się w Piotrze i potem chciała nieustannie przyjeżdżać do Krakowa, aby powtórzyć ich miłosną sesję, ale było to coraz bardziej kłopotliwe i trudne. Piotr nie dysponował mieszkaniem, a hotele w Krakowie są bardzo drogie. Pieniędzy i pożądania Kamili starczyło na kilka nocy w hotelu Cracovia, położonym naprzeciw Muzeum Narodowego. A poza tym w nocy na nagim ciele Kamili Piotr odkrył liczne siniaki po pobiciu lub po brutalnym seksie, jaki uprawiała niedawno (z kim? czy z mężem – instruktorem jazdy autem, a może z kimś innym?), i wtedy chłopak utracił cały swój entuzjazm i oczarowanie piękną mężatką minęło.
Przyznacie jednak, że edukacja w sferze relacji męsko-damskich 17-letniego Piotra była ekscytująca i niebanalna. Podczas gdy jego koledzy obściskiwali się w dyskotekach z rozochoconymi koleżankami, a potem robili ten „pierwszy raz” na rozkładanych wersalkach lub w namiotach na obozach rowerowych podczas wakacji – Piotr wkroczył w fascynujący świat erotyzmu, seksualizmu, wyrafinowanych pieszczot i utrzymywania w tajemnicy stosunków pozamałżeńskich z najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział na żywo.
W jego ocenie najpiękniejszą kobietą świata, którą znał z fotografii i reklam kosmetyków, była niemiecka modelka Claudia Schiffer. Kamila, jakże podobna do niej, przyjeżdżała do niego do Krakowa, zabierała go na wino i pizzę, spędzała z nim noce w hotelu i pozwalała do siebie telefonować do banku, zawsze mając dla niego czas i każąc czekać swoim klientom na koniec rozmowy. Jednym słowem, Piotr czuł się wyróżniony, był kimś wyjątkowym i wiedział już na całe życie, że jego domeną będą kobiety.
* * *
Piotr Rola (bo tak nazywał się nasz młody Rastignac), podobnie jak bohater Balzaca wkraczający w życie – mimo że był inteligentny i zdolny – nie ukończył żadnych studiów. Sprawił tym wielki zawód swojej matce, która nagle wyemigrowała do Kanady. Wyszła tam po raz drugi za mąż za swojego ekskolegę z liceum, który właśnie został wdowcem. Mąż matki był dobrze zarabiającym inżynierem lotnictwa, nigdy jednak nie zaprosił Piotra w odwiedziny do Kanady. A matka też specjalnie na to nie nalegała.
Zaraz po szkole i średnio zdanej maturze Piotr zaczął studiować etnografię na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale po roku nie przystąpił nawet do egzaminów i zamiast tego złożył papiery na Akademię Sztuk Pięknych. O dziwo, dostał się w następnym roku mimo dużej konkurencji, bo choć nie najlepiej rysował, to wykonał „ćwiczenie specjalne” – kompozycję barwną przedstawiającą miasto w nocy – najlepiej ze wszystkich kandydatów. Uczęszczał rok na ASP w Krakowie, głównie starając się w tym czasie wykonywać prace dorywcze, np. jako dekorator wystaw sklepowych, aby zarobić jakieś pieniądze. Następnie przepuszczał te pieniądze na rozrywki, bilardy, restauracje i wyjazdy na narty w góry oraz na przelotne romanse z kobietami. Przestrzegał przy tym swoich reguł – kobieta musiała mieć minimum 25 lat, musiała być podobna do Claudii Schiffer i nie być zazdrosna. Jeśli pojawiła się zazdrość i kobieta chciała zatrzymać go tylko dla siebie, Piotr szybko zniechęcał się i kończył przygodę.
W przerwach między romansami dużo czytał, chodził do teatru, do kina na amerykańskie filmy. Jego ulubionym obrazem byli Chłopcy z ferajny z Robertem De Niro. Na „wieczne” studiowanie stracił w sumie pięć lat i żadnych studiów nie skończył. W końcu postanowił zostać ginekologiem i złożył papiery na studia medyczne. Niespodziewanie – zdał egzamin i został przyjęty. Zdał nawet egzamin po pierwszym semestrze. Ale gdy podczas drugiego semestru rozpoczęły się zajęcia praktyczne w prosektorium i wymagane było zaliczenie obecności przy sekcji zwłok – tu Piotr nie wytrzymał. Z obezwładniającym obrzydzeniem opuścił ćwiczenia i nie zaliczył zajęć w prosektorium, następnie stracił w ogóle entuzjazm do medycyny, poczuł, że to nie dla niego, i przerwał edukację lekarską. Tak więc był inteligentem bez pracy, typowym dla Europy Środkowej, ale ostatnio to zjawisko coraz częściej występowało masowo także we Włoszech i w Hiszpanii. Syn jedynak, mieszkający z rodzicami, będący na utrzymaniu rodziny lub pracujący w przypadkowym zawodzie, tracący czas i pieniądze na rozrywki i niemający zamiaru się żenić i wydorośleć – to zaczęło być powszechne w Europie.
Mając 24 lata, Piotr wyjechał za granicę, aby zarobić pieniądze na utrzymanie i nauczyć się języka angielskiego. Wybrał Irlandię, która właśnie stała się krajem „cudu gospodarczego”. W Dublinie pracował w pubach i restauracjach. Najpierw zmywał kufle i talerze, potem był pomocnikiem kucharza, a na końcu został kelnerem. Praca kelnera odpowiadała mu najbardziej, bo łączyła się z możliwością otrzymywania napiwków.
W czasie gdy on przebywał w Irlandii, jego matka właśnie wyszła ponownie za mąż za Karola, inżyniera z Kanady, i sprzedała mieszkanie w Krakowie. Piotr nie mógł (i nawet nie chciał) przyjechać na ślub matki, więc tylko posłał jej ozdobne życzenia szczęścia. Tego dnia upił się Irish whisky podczas pracy w pubie i czuł się podle.
Matka sprzedając mieszkanie, pozbawiła go miejsca do życia w Krakowie. Jego spakowane rzeczy osobiste, książki i papiery zostały złożone w piwnicy do czasu powrotu z Irlandii. Doprawdy Piotr czuł się porzucony przez matkę, był zażenowany jej zachowaniem i nie znosił nowego męża, który nie dorastał ojcu Piotra do pięt. Sądząc z nadesłanych zdjęć z Kanady i głupkowatych anegdot o „wspaniałym poczuciu humoru” męża matki, Piotr wyrobił sobie zdanie o nim, że jest to kompletny kretyn, którego on nie ma ochoty poznać. A matka, z poczuciem straty i krzywdy, została w jego sercu i pamięci odsunięta daleko, na boczny tor.
* * *
Piotr pomyślał o przeniesieniu się do Wiednia, gdy nastąpił kryzys gospodarczy w Europie, poprzedzony krachem rynku nieruchomości w USA i likwidacją banku Lehman Brothers. Był to rezultat chciwości brokerów giełdowych i urzędników bankowych, którzy dawali kredyt każdemu, kto się nawinął. Trzeba więc było podjąć decyzję o zmianie miejsca pracy, zanim się ją straci. Po wyjeździe matki Piotr nie miał już mieszkania w Krakowie, a dobre pieniądze zarabiane w gwarnych pubach Dublina poszły w niepamięć. Zostały mu tylko niewielkie oszczędności, bo ich część stracił, grając na wyścigach konnych.
Zadzwonił kolega z Wiednia, namawiając go na przyjazd do Austrii. Piotr natomiast myślał o Berlinie, który stał się modny w Europie.
Tak więc ostatecznie postanowił opuścić Zieloną Wyspę. O wyborze pomiędzy Wiedniem a Berlinem zadecydował przypadek, oczywiście za sprawą kobiety. Pewnego dnia jadąc autem ulicą w centrum Dublina, zobaczył stłuczkę: dwa uszkodzone auta stały krzywo na jednym pasie. Zatrzymał swojego mini coopera i wysiadł, aby zobaczyć, co się stało. Na asfalcie leżała blada jak papier młoda kobieta z zamkniętymi oczami. Rozhisteryzowany kierowca o wyglądzie Woody Allena coś wykrzykiwał o jej winie za spowodowanie wypadku. Piotr bez wahania podniósł leżącą kobietę, przeniósł ją na chodnik i posadził na parapecie dużej witryny sklepowej.
Kobieta otworzyła oczy.
– Co się stało? – zapytała.
– Miała pani wypadek. Zaraz przyjedzie lekarz. Wezwano karetkę pogotowia – powiedział troskliwym głosem Piotr.
– Nie trzeba… Nic mi nie jest… Uderzyłam się tylko w głowę.
Słychać było, że mówi z obcym akcentem.
– Tym bardziej potrzebny jest doktor.
– Danke schön – powiedziała kobieta.
Była bardzo ładna, a burza potarganych rudoblond włosów upodobniała ją do piękności z obrazów angielskich malarzy prerafaelitów.
Kopia Woody Allena pojawiła się obok, wrzeszcząc coś o „winie tej kobiety”, która nie zahamowała na czas.
Piotra ogarnęła złość.
– Zamknij się, baranie – warknął do Woody Allena. I dodał po polsku: – Spierdalaj stąd, kretynie.
Pojawił się irlandzki policjant, który spisał dane osób biorących udział w zderzeniu i ich numery telefonów i nakazał natychmiastowe usunięcie samochodów z pasa jazdy, bo blokowały ulicę.
Kobietę o fascynującym wyglądzie i imieniu Brunhilda zabrała karetka pogotowia, a Piotr zrobił porządek na ulicy z dwoma autami – swoim i poszkodowanej, która odjechała do szpitala, zostawiając mu kluczyki w stacyjce swojego auta marki Jaguar.
Brunhilda była Austriaczką i mieszkała w Wiedniu. W Dublinie towarzyszyła mężowi, który przyjechał do Irlandii na konferencję dotyczącą ochrony środowiska zaatakowanego przez rozwój energii wiatrowej (wiatraki energetyczne). Wiatraki bowiem zaśmiecały krajobraz i naruszały estetykę urbanistyczną. Austria i mąż Brunhildy były temu przeciwne.
Ponieważ tylko Piotr wiedział, gdzie zaparkował jaguara, i wciąż posiadał do niego kluczyki, dzięki pomocy irlandzkiej policji dotarł do właścicielki auta. Brunhilda zatelefonowała do niego po wyjściu ze szpitala. Spotkali się następnego dnia w coffee shopie Starbucks nieopodal miejsca wypadku. Wiedeńska piękność, wyglądająca jak uduchowiona postać z obrazów Rossettiego, odebrała kluczyki od swojego auta i dziękując „za być może uratowanie życia”, wpatrywała się zielonymi oczami w oczy Piotra. Trzy razy chwyciła go lekko za rękę w czasie rozmowy. Piotr odczuwał instynktownie, że ma wpływ na tę kobietę i że spotkanie nie zakończy się uprzejmym „dziękuję”.
Z trzech dni, jakie zostały do zakończenia Międzynarodowej Konferencji Ekologów pod hasłem WIND – ENERGY – FUTURE (Wiatr – Energia – Przyszłość), dwa dni Brunhilda i jej polski ratownik spędzili w hotelu Ibis Dublin, gdzie uprawiali seks bez wytchnienia. To właśnie ta romantyczna przygoda przekonała Piotra, że powinien przenieść się do Wiednia. Do tego zresztą namawiała go Brunhilda, która okazała się perwersyjną kochanką, lubiącą, aby podczas stosunku mężczyzna policzkował ją z całej siły i bił pejczem lub przynajmniej sznurem od żelazka. Brunhilda była najwyraźniej niewyżytą masochistką seksualną.
Piotr, który przedtem nigdy nie uderzył żadnej kobiety i poczytywał to za element dobrego europejskiego wychowania, był tym poważnie skrępowany, ale – złoił pupę Brunhildy do czerwoności.
– Przyjedź do Wiednia, będziemy wtedy blisko – namawiała go Brunhilda. – Jesteś cudowny, Peter…
– To ty jesteś cudowna… i piękna.
– Nie powiem o tym ani słowa mężowi – dodała.
– No, ja myślę! – wykrzyknął Piotr.
W ten sposób decyzja była podjęta i dwa tygodnie później Piotr wylądował w Wiedniu. Szybko znalazł pracę i mieszkanie.
Wiedeń. Dawna stolica Cesarstwa Austriacko-Węgierskiego jest jednym z najpiękniejszych miast Europy, nadal pełnym wdzięku i elegancji. Zachwycają bulwary nad Dunajem, mosty i cały plan urbanistyczny, plan z wizją, dzięki dwóm obwodnicom, tzw. Ringom, z których pierwszy został zaprojektowany i zbudowany w XIX wieku, jeszcze dla komunikacji konnej z powozami, karetami i omnibusami. Miasto pomimo ogromnej ilości samochodów funkcjonuje doskonale.
Wiedeń jest ceniony z powodu wysokiej „jakości życia”. Popularny pisarz amerykański Jonathan Carroll od 25 lat mieszka z żoną w Wiedniu i nie zamieniłby tego adresu na żaden inny. Właśnie z powodu wysokiej „jakości życia”. Boże drogi, można powiedzieć, że w Wiedniu panuje po prostu atmosfera do wygodnego, eleganckiego i długiego życia bez pośpiechu, a pan Carroll może codziennie stwierdzić: I’m in Heaven! Ze swoją poranną kawą i gazetą w wiedeńskiej kawiarni, z uroczymi spotkaniami przy winie w restauracjach na wzgórzach Grinzingu i kulturą życia muzycznego, teatralnego – Wiedeń jest rozkosznie staroświecki.
Austriacy wciąż czytają papierowe gazety, palą w restauracjach papierosy (choć wiedzą, że to niezdrowe), ubierają się elegancko na co dzień i kultywują życie kulturalne oraz towarzyskie. W Wiedniu nieustannie odbywają się jakieś przyjęcia. Austriacy może nie wydali ostatnio postaci na miarę Sigmunda Freuda lub geniusza secesyjnego malarstwa Gustava Klimta, albo kompozytora na miarę Franza Schuberta lub Johanna Straussa, ale wiedzą, jak żyć, wiedzą, jak smakować czas i życie. I proszę pamiętać, że Arnold Schwarzenegger jest Austriakiem, a oprócz tego, że jest gwiazdą filmową, był też bardzo dobrym gubernatorem stanu Kalifornia.
Złośliwi twierdzą, że każda epoka wydaje takie sławne postacie, na jakie zasługuje. Tak więc Austria wydała także w XX wieku takie monstrum, jak Adolf Hitler, który urodził się nieopodal Linzu, a i perwersyjnego potwora Josefa Fritzla, który więził w piwnicy i gwałcił własną córkę. A w XXI wieku – dziwadło Eurowizji, jakim jest porąbany artysta piosenkarz Conchita Wurst, występujący jako kobieta z brodą (modny wśród homoseksualistów).
Doktor Sigmund Freud, poważny wiedeński profesor z końca XIX wieku, psychiatra, twórca psychoanalizy, która zmieniła sposób rozumienia ludzkich zachowań, gdyby żył dzisiaj, miałby dużo do powiedzenia o naszych czasach. Tymczasem zamiast Freuda wypowiadają się na Facebooku różnego rodzaju idioci, półinteligenci lub mitomani, ukrywający się do tego pod maską pseudonimów. A miliony innych idiotów i infantylnych niewykształconych „konsumentów internetu” spędzają czas na czytaniu tych głupot i oglądaniu błazeńskich filmików na YouTubie.
Prawie 70 milionów ludzi na całym świecie obejrzało filmik jakiegoś polskiego dupka, który nakręcił w dwa dni coś bardziej atrakcyjnego niż Steven Spielberg i całe jego Hollywood. Stworzył bajeczkę o potworze, połączeniu pająka, człowieka i psa, który pojawił się w windzie bloku mieszkalnego, strasząc jego mieszkańców. Człowiek ten zyskał wielką sławę i pisały o nim gazety na całym świecie, od Polski po Los Angeles i Hongkong. Popularność tego straszydła w internecie była tak wielka, że jest to bodaj temat do badań psychiatrycznych. Oczywiście nie należy badać Polaka, który to nakręcił, tylko owe 70 milionów, a wkrótce pewnie 150 milionów bezrobotnych wałkoni na całym świecie, którzy nie mają lepszych ani innych zainteresowań, tylko oddają się śledzeniu coraz głupszych filmików na YouTubie.
Doktor Freud nie został tu wspomniany przypadkowo. Jak wiadomo, Wiedeń jest stolicą psychoanalizy i tu również znajduje się współczesne centrum tej nauki psychologicznej, która miała taki przemożny wpływ na kulturę zachodnioeuropejską i amerykańską.
O ile pacjentkami Sigmunda Freuda były przeważnie bogate wiedeńskie Żydówki z klasy burżuazyjnej, które kładły się na jego kozetce i opowiadały mu o swoich kompleksach, zahamowaniach seksualnych i snach, to później, kiedy psychoanaliza stała się sławna na całym świecie i wykładana na każdym, nawet najmniejszym uniwersytecie w USA, pacjentem psychoanalityków mógł zostać każdy. Modne stało się szukanie „podświadomości” we wszystkim, nie tylko symbolicznie w ludzkich snach. Także w codziennych zachowaniach czy wypowiadanych banalnych słowach.
Freud analizował sny (symbolicznie) oraz słowa swoich pacjentek i dzielił włos na czworo, zastanawiając się na przykład nad słowem „pokroić”. Sugerował, dajmy na to, ukrytą niechęć lub nienawiść do męża, gdy kobieta opowiadała mu sen, w którym kroiła pomidora. Freud natychmiast przyczepiał się do noża, do czynności krojenia i do pomidora. Nóż, jak uważał Freud, to symbol męskiego członka, krojenie może sugerować „wbijanie”, „masakrowanie”, „ranienie” okrągłego czerwonego pomidora, które to warzywo może być symbolem kobiecej waginy, czyli pochwy. Wbijanie i krojenie nożem krwawiącej waginy jest więc oczywistym symbolem niechcianego stosunku płciowego. Wszystko stawało się jasne i kobieta wychodziła od doktora Freuda usatysfakcjonowana odkryciem, że banalna czynność kuchenna, która jej się przyśniła, właśnie przedstawia jej nieszczęsną „udrękę” z mężem, pewnie do tego bogatym, szanowanym adwokatem lub bankierem wiedeńskim.
Nic dziwnego, że freudyzm i psychoanaliza rozwijały się i zyskały popularność w krajach bogatych, gdzie ludzie mają czas dla siebie i pieniądze klasy próżniaczej. Emigrujący z Austrii i Niemiec Żydzi, uciekający przed Hitlerem i antysemityzmem do Ameryki, zabrali psychoanalizę i Freuda, wraz z Jungiem i Frommem, ze sobą. Teraz Nowy Jork stał się światową stolicą psychoanalizy. Do dzisiaj w Ameryce wypada mieć swojego psychoanalityka, tak jak ma się dentystę. Na Manhattanie ludzie kładą się przynamniej raz w tygodniu na kozetce u swojego shrinka i opowiadają mu o własnych lękach, snach i kompleksach. Sławny reżyser Woody Allen chodzi przez całe życie do psychoanalityka i pokazał to wielokrotnie w swoich genialnych filmach. Ten nowojorczyk potrafi się także wyśmiewać z freudyzmu, czego dał dowód w swoich komediach.
W Wiedniu namnożyło się mnóstwo szkół, fundacji, kursów i postgraduate studies, czyli studiów podyplomowych, z psychoanalizy. Można studiować „wpływ przemocy seksualnej na ukształtowanie wolności lesbijskiej” lub „upadek wartości religijnych wobec prostytucji małżeńskiej”. Za te studia się płaci, ale można ubiegać się o stypendium rządu austriackiego bądź Unii Europejskiej. Są na to zarezerwowane fundusze.
* * *
Piotr znalazł pracę kelnera w Wiedniu we francuskiej restauracji Chez Margot, w której już pracował jego kolega Marek, pochodzący także z Krakowa. Dodatkowo zatrudniał się w weekendy w irlandzkim pubie Morgan’s przy Mariahilferstrasse. Wynajął małe mieszkanie w odległej od centrum dzielnicy, więc jego mini cooper, którym przyjechał z Dublina, okazał się bardzo przydatny. Zwłaszcza do wycieczek za miasto do pobliskiej miejscowości Baden, gdzie znajdowała się willa, w której mieszkała Brunhilda z mężem. Mąż Brunhildy rzadko tu bywał, bo państwo Schneiderowie posiadali mieszkanie w Wiedniu. Willa w luksusowym kurorcie, jakim jest Baden, służyła za gniazdko miłości dla kochanków, którzy poznali się przedtem, jak pamiętamy, w Dublinie. Brunhilda nie pracowała, była bogata z domu i willa należała do jej rodziców, którzy podarowali jej ten dom z ogrodem jako prezent ślubny.
Piotr nie miał nic przeciwko spotkaniom w Baden, choć musiał tu dojeżdżać o różnych porach dnia, aby mieć randki z Brunhildą. Nie lubił tylko spojrzeń ogrodnika i pokojówki, którzy przyglądali się podejrzliwie zarówno jemu, jak i jego sfatygowanemu mini cooperowi, który parkował obok luksusowego jaguara Brunhildy. Spotkania z Brunhildą nie były takim sobie banalnym uprawianiem miłości. Po odprawieniu z domu ogrodnika i pokojówki (która była Słowaczką) w Brunhildę wstępował jakiś diabeł i domagała się od Piotra coraz to wymyślniejszego seksu. Raz chciała, żeby ją wziął w wannie pełnej wody, w marmurowej łazience art déco, innym razem miała fantazję, aby się kochać w garażu na tylnym siedzeniu auta jej męża. Był to czterolitrowy mercedes ze skórzanymi, białymi siedzeniami. Naga Brunhilda zarzucała nogi w czarnych lakierowanych butach do kolan na przednie fotele, a Piotr musiał się jakoś zmieścić w ciasnej przestrzeni między przednim a tylnym siedzeniem, aby się do niej dostać ze swoim sterczącym aparatem. Jęki i krzyki Brunhildy roznosiły się po okolicy i, jak się potem okazało, były słyszane przez sąsiadów, państwa Weberów (oboje dentyści).
Ten gwałtowny romans nie trwał długo, gdyż mąż Brunhildy, inżynier-ekolog o imieniu Wolfgang, coś podejrzewając, zainstalował obok alarmu również kamery podglądające pomieszczenia willi w Baden. Pomógł mu w tym ogrodnik Geza (Węgier z pochodzenia), który wychodząc po pracy do domu, włączał aparaturę DVD i kamery zainstalowane w sypialni, w łazience i w garażu, a także w kuchni i w piwnicy. Nagrania z aktywności seksualnej jego żony z polskim kelnerem trafiły do rąk Wolfganga i nagle romans zakończył się tak samo szybko, jak się zaczął w Dublinie.
Piotr odebrał telefon od Brunhildy. Jej głos wibrował zdenerwowaniem.
– Peter, muszę się z tobą spotkać.
– Jasne, skarbie, jesteśmy umówieni na jutro…
– Nie. Wydarzyło się coś okropnego! Musimy się spotkać dzisiaj.
– Teraz jestem w pracy do osiemnastej, a o dziewiętnastej jadę do Burgtheater, jest tam cocktail party…
– Wolfgang nas nagrał, ma całe archiwum – jęknęła Brunhilda.
– Co?
– Tak. Podjadę o osiemnastej pod twoją restaurację. Omówimy to w aucie.
Peter zbladł i wyłączył komórkę. Przechodzący obok Marek, z tacą pełną brudnych talerzy, które sprzątnął po gościach, zauważył minę Piotra.
– Coś się wydarzyło?
– Tak. Muszę zaraz wyjść. Zastąp mnie do końca zmiany.
* * *
Punktualnie o osiemnastej jaguar Brunhildy podjechał pod francuską restaurację Chez Margot i zaparkował przy chodniku. Trwał przedwieczorny korek, wiedeńczycy wracali z pracy. Piotr wsiadł do jaguara i chciał pocałować Brunhildę na powitanie, ale ona gwałtownie go odsunęła. Miała bardzo poważną minę, zacięte usta i była blada jak papier. Głos jej drżał, gdy mówiła.
– Wolfgang nas nagrał.
– Nagrał nasze rozmowy?
– Nie. Nagrał kamerami na DVD nasz seks, zabawy w garażu, wszystko. Pokazał mi to. Ma całą ewidencję naszych stosunków.
Piotr przez chwilę zastygł w milczeniu. Przypomniał sobie, co mogło znaleźć się na tych płytach.
– Chyba nie będzie próbował tego wydać jako filmu porno? – próbował zażartować.
Ale Brunhilda nie była skora do żartów.
– Przestań! Wolfgang odgrażał się, że przy rozwodzie to on dostanie odszkodowanie finansowe, bo ja mam większy majątek od niego.
– Wolfgang żąda rozwodu?
– Tak. I grozi, że postara się, aby cię wydalono z Austrii. On ma znajomości w dyplomacji i w MSZ.
– Jestem tu legalnie. Mam pozwolenie na pracę.
– On dostał szału. Och, Peter, jaka ja byłam nieostrożna.
– Ja też. Wydawało mi się, że jestem w wolnym kraju.
Brunhilda chwyciła go za rękę.
– Przez jakiś czas nie będziemy mogli się widywać.
– To jasne.
– Jak ta sprawa się uspokoi, to dam ci znać. Zadzwonię do ciebie, ty do mnie nie telefonuj, bo z pewnością mam założone wszędzie podsłuchy, nawet w majtkach… – Kobieta uśmiechnęła się wreszcie.
– Och, Brunhildo, co za historia!
– Idź już, Peter. Kocham cię i będę pamiętać wszystko, co nas łączyło.
– Tak, jasne. Ja też – powiedział Piotr.
Wysiadł z jaguara i poszedł chodnikiem w stronę restauracji Chez Margot. Obejrzał się za autem Brunhildy i po chwili zobaczył jego srebrny kształt, jak dołączył do potoku aut w przedwieczornym korku. Piotr wiedział, że romans z Brunhildą jest zakończony i że prawdopodobnie nigdy już jej nie zobaczy.
* * *
Kohlmarkt Strasse to elegancka ulica handlowa w centrum Wiednia, niedaleko pałacu cesarskiego i fontanny na Michaelerplatz. Piotr wracał nocą z pracy, która tym razem okazała się przyjęciem w teatrze po premierze jakiejś awangardowej niemieckiej sztuki. Był markotny i myślał z żalem o utraceniu Brunhildy, z którą wiązał wielkie nadzieje, licząc, że pomoże mu wejść do lepszego, wspaniałego świata.
Świat, do jakiego dążył i o jakim marzył Piotr, to był świat wysokich elit, do których chciałby się wedrzeć. Na pewno Brunhilda była jego częścią tego, świadczyły o tym jej maniery, eleganckie stroje i torebki od Gucciego i Valentino, dyskretne perfumy Chanel i droga biżuteria, którą nosiła. Także piękna willa w Baden należała do enklawy eleganckich domów i stylowych wnętrz z antycznymi meblami, lustrami w złotych ramach, włoskimi skórzanymi kanapami, marmurowymi schodami i łazienkami. Kelner w Wiedniu, taki jak on, choć zarabiał sześciokrotnie więcej od polskiego kelnera w Warszawie, nigdy nie przekroczyłby tego progu bogactwa i wstępu do lepszego towarzystwa.
Musiałby stać się cud zmieniający jego życie, ale właśnie ten cud nie nastąpił. Przeciwnie, ta lepsza, wspaniała przyszłość oddaliła się bezpowrotnie wraz z utratą Brunhildy.
Była noc. Piotr szedł ulicą drogich sklepów z konfekcją, zegarkami i perfumami przy Kohlmarkt Strasse. Była teraz niemal pusta, bez przechodniów, nie licząc kilku zabłąkanych turystów. Sklepy były zamknięte, a przed jedyną otwartą restauracją na podwyższeniu stało wystawione w celach reklamowych białe auto marki Ferrari.
Piotr zatrzymał się przed szklaną witryną sklepu Louis Vuitton i na wystawie ujrzał manekina ubranego w marynarkę z dyskretną kratą i w beżowe spodnie. Manekin był trochę dziwacznie ustawiony w sztucznej pozie i trzymał skórzaną walizkę na dokumenty attaché.
Piotr zauważył, że dziwnym zbiegiem okoliczności manekin przypominał rysami twarzy i sylwetką jego samego. Zaskoczony przyglądał mu się z zaciekawieniem, a po chwili, przez nikogo nieobserwowany, sam stanął w pozie manekina, naśladując jego przylepiony uśmiech i gest trzymania aktówki.
Pewnego dnia, pomyślał Piotr, przyjdę do tego sklepu z ciężką forsą i kupię sobie takie ubranie z wystawy.
– Zobaczysz! – powiedział do manekina, zrobił minę, wykrzywił się do niego zabawnie i poszedł w stronę stacji U-Bahn.
* * *
Gdy po rozstaniu z Brunhildą i niespokojnym oczekiwaniu na akt zemsty ze strony jej zazdrosnego męża Wolfganga nic takiego nie nastąpiło, Piotr nabrał większego dystansu do zaistniałych wydarzeń. Koledze Markowi, z którym dzielił wynajęte mieszkanie, nie opowiedział o drastycznym zakończeniu romansu z Brunhildą, a na jego pytania, dlaczego się z nią więcej nie spotyka, odrzekł, że wyjechała do Nowego Jorku, gdyż jej mąż dostał pracę w koncernie światowym zajmującym się energią wiatrową.
Tymczasem przyszła dobra wiadomość. Piotr dowiedział się, że zakończone zostało postępowanie spadkowe w Krakowie i przypadło mu zapisane testamentem atrakcyjne mieszkanie po zmarłej przed rokiem ciotce Emilii Berger. Ciotka była bliską krewną Piotra, starszą siostrą jego matki. Ponieważ Emilia, z zawodu nauczycielka muzyki i śpiewu, była osobą samotną i bezdzietną – spadek bezproblemowo przypadł Piotrowi (matka zrzekła się udziału w spadku na jego rzecz).
Mieszkanie było duże, pięciopokojowe, a jego największą atrakcję stanowił adres. Mieściło się przy Starym Rynku w Krakowie z widokiem na Sukiennice (zabytkowy budynek kramów handlowych z epoki renesansu) i kaplicę św. Wojciecha z zieloną kopułą malowniczo zdobiącą widok na Stare Miasto. Jak powiedział przez telefon agent nieruchomości, takie mieszkanie ma w Krakowie większą wartość niż apartament przy Oxford Street w Londynie. Piotr był uszczęśliwiony tą wiadomością. Postanowił zakończyć pracę jako kelner w Wiedniu, zgromadziwszy dotąd trochę pieniędzy, aby wrócić do Polski i wymyślić sobie nowe zajęcie.
Niedawno wraz z Markiem zmienili agencję pracy na taką, która mogła zorganizować im lepsze zatrudnienie. Agencja nazywała się Der Exclusive Gastro-Agentur (EGA) i specjalizowała się w obsłudze eleganckich przyjęć, jakich w Wiedniu było zatrzęsienie. Dzięki temu Piotr miał więcej czasu dla siebie, zarabiał więcej pieniędzy. Mógł nawet porzucić weekendową robotę w irlandzkim pubie Morgan’s.
Ponieważ mówił dobrze po angielsku, był przystojny i miał dobre maniery, niebawem stał się ulubieńcem szefowej agencji EGA, pani Sylvii Janecek. Pani Janecek nawet trochę przystawiała się do Piotra i zaproponowała mu wspólny wyjazd do Monachium na szkolenie gastronomiczne w dziedzinie cateringu korporacyjnego, ale Piotr jej podziękował. Tłumaczył to koniecznością uczestniczenia w kursach zarządzania, bo w przyszłości chciał zostać menedżerem restauracji.
Zobaczył bowiem pana Janecka, męża pani Sylvii, słowackiego eksboksera o sylwetce mistrza świata w boksie, Wladimira Kliczko – i postanowił być ostrożny, aby nie ryzykować nowego konfliktu i utraty zębów.
Marek nie mógł się nadziwić powodzeniu Piotra u kobiet i wymieniał przykłady swoich randek z dziewczynami w Wiedniu, z których niewiele wychodziło, choć – jak uważał – był równie przystojny jak Piotr.
Nadeszło zlecenie od pani Janecek i obaj kelnerzy pojechali obsługiwać przyjęcie w rezydencji Fundacji Psychoanalizy w Wiedniu. Fundacja znajdowała się w centrum miasta, niedaleko Uniwersytetu Wiedeńskiego i Akademii Sztuk Pięknych, w eleganckiej i imponującej kamienicy zbudowanej w końcu XIX wieku. Już sama sień wejściowa i granitowe schody z ozdobnymi kutymi w metalu latarniami robiły wrażenie, miało się uczucie, że wkracza się do pałacu.
Był wieczór i główna sala bankietowa fundacji oświetlona była wielkimi żyrandolami. Z perspektywy ulicy wyglądało to imponująco – wielkie wysokie okna ukazywały pięknie dekorowaną salę ze sztukaterią na suficie i z kolumnami zdobnymi w głowy lwów.
Piotr trzymając srebrną tacę z kieliszkami szampana (co najmniej 24 sztuki), zręcznie lawirował w tłumie gości. Roznosił kieliszki z dużą wprawą i skierował się właśnie do grupy sześciorga intelektualistów ubranych w stroje wieczorowe. Było tam czterech mężczyzn i dwie kobiety. Jedna z nich bardzo ładna, w wieku 36 lat, nosiła dość pretensjonalne różowe okulary od Dolce & Gabbana. Miała na sobie dopasowany żakiet i spódnicę Chanel i wyglądała bardzo atrakcyjnie. Mężczyźni byli nudziarzami uniwersyteckimi, zwłaszcza jeden z nich, z fajką.
Kobieta w kostiumie od Chanel nazywała się Annelise Glanz i była profesorem psychoanalizy na dwóch wiedeńskich uczelniach. Zwróciła uwagę na przystojnego kelnera, który poruszał się w tłumie gości z gracją Hugh Granta. Gdy Piotr podszedł do nich – Annelise Glanz odstawiła swój pusty kieliszek i wzięła nowy, napełniony szampanem, z tacy przyniesionej przez przystojnego kelnera. Dobiegł go fragment ich rozmowy:
– W Nowym Jorku psychoanaliza nadal uważana jest za część nowoczesnego życia, tutaj w Wiedniu mają nas za mumie z muzeum!
Profesor Glanz roześmiała się rozbawiona, wyraźnie za głośno.
– Ależ zapewniam panów, ja wcale nie czuję się jak mumia egipska! O nie!
Rzuciła przeciągłe spojrzenie za oddalającym się Piotrem. Ten odstawił tacę z pustymi kieliszkami na stół pomocniczy pod ścianą i sięgnął po oliwkę ze stojącej tam miseczki. Postanowił z nudów wykonać pewną sztuczkę – położył oliwkę na łyżeczce, zrobił z dłoni coś w rodzaju dźwigni, którą raptownie nacisnął. Wystrzelona w górę oliwka wpadła celnie wprost do jego otwartych ust.
Annelise Glanz obserwowała ten popis kelnera i parsknęła śmiechem. Niezorientowani intelektualiści nie wiedzieli, co ją tak rozbawiło.
– Co takiego, Annelise? Z czego się śmiejesz?
– Nic, nic. Jestem pewna, drodzy profesorowie, że żaden z was tego nie potrafi.
Było jasne, że przystojny kelner przykuł uwagę pani profesor Glanz, która wyraźnie wodziła za nim wzrokiem, jak urzeczona. Niedbale słuchała dalszej rozmowy towarzystwa.
Gdy Piotr z tacą w rękach wyszedł ponownie z kuchni, niosąc kieliszki wina, Annelise Glanz obdarzyła go uśmiechem. On natomiast ocenił, że pani profesor ma wyśmienitą figurę i ładny biust. No, nie był to kij od szczotki. Doktor Glanz zainicjowała rozmowę, patrząc na niego pożądliwym wzrokiem, jakby chciała go zjeść na śniadanie.
– Znakomicie daje pan sobie radę z tacą. To chyba jest trudne tak nieść szesnaście kieliszków z winem jedną ręką?
– Dwadzieścia cztery kieliszki. To wcale nie jest trudne. Trzeba tylko mieć trochę… eee… – szukał niemieckiego słowa.
– Gracji. Wiele gracji. I pan ją ma. Obserwowałam pana.
– Danke schön, madame. – Piotr się ukłonił.
– Nie jestem „madame”. Jestem wolna, bo rozwiedziona.
– Gratuluję.
Annelise Glanz pochyliła się ku niemu.
– Pan jest cudzoziemcem pracującym w Wiedniu, prawda? Czy jest pan Serbem?
– Nie. Jestem Polakiem.
Doktor Glanz uśmiechnęła się niespodziewanie radośnie.
– O, Polak! Jakie to interesujące!
Była wyraźnie zachwycona tą informacją, jakby Polaków otaczała w Austrii jakaś szczególna aura atrakcyjności.
– Miałam kiedyś polską sprzątaczkę. Była bardzo dokładna.
– To nasza narodowa cecha, „dokładność”. Polak jak już coś robi, to robi to dobrze – odpowiedział Piotr na taki komplement wobec sprzątaczki.
– Wygląda pan jak aktor filmowy, a nie jak kelner.
– Dziękuję. Wielu sławnych aktorów zaczynało jako kelnerzy. Na przykład Kevin Spacey.
– Spacey? Nie znam… A więc jest pan z Polski. Nie byłam nigdy w Polsce, choć to przecież niedaleko.
– W Polsce mamy ładne drogi. Polskie drogi. Wyglądają jak przed wiekami, chociaż jeżdżą po nich auta… a nie powozy konne – usiłował żartować.
Do Piotra podszedł kolega kelner, Marek, i powiedział mu do ucha rozzłoszczonym szeptem:
– Nie gadaj tyle, tylko roznoś kieliszki i idź do kuchni po tacę z kanapkami!
Piotr zwrócił się do pięknej pani psycholog.
– Przepraszam panią, mamy wiele pracy, muszę wracać do innych gości.
Doktor Glanz obdarzyła go tęsknym spojrzeniem i wróciła do towarzystwa.
W kuchni, gdy Piotr przyszedł po kanapki, Marek zaznaczył z lekką zazdrością:
– Widzę, że podobasz się pani doktor Glanz. Ona cię chyba podrywa.
– Co to za pani doktor?
– Jest profesorem od psychiatrii czy psychologii.
– Ona jest całkiem sexy.
– To weź od niej wizytówkę. Tylko dyskretnie. Widzę, że dzisiaj będę wracał do domu U-Bahnem, bo ty pojedziesz w inną stronę.
Piotr roześmiał się na myśl o takiej perspektywie na dalszą część nocy. Gdy wrócił na salę bankietową, damski kwartet smyczkowy grał walca Straussa. Podszedł ponownie do grupy intelektualistów, wśród których stała doktor Glanz. Jej twarz za różowymi okularami wydała mu się jeszcze bardziej atrakcyjna. Wyglądała w nich niezwykle interesująco i była stylową, ładną kobietą.
– Kanapki z kawiorem… kanapki z kawiorem – zaproponował Piotr.
Goście wyciągnęli ręce po kanapki, Annelise Glanz także. Szepnęła Piotrowi do ucha, jakby znali się od tygodnia.
– Jest pan stworzony do większych celów, niż być kelnerem. Jak pan ma na imię?
– Piotr, Peter.
Nagle zapytała wprost:
– Czy ma pan czas po przyjęciu?
– Eee… mam. Muszę tylko kupić benzynę do auta.
– Nie trzeba, pojedziemy moim.
– Dokąd?
– Zobaczymy. Spotkajmy się na parkingu. Czarne volvo. Tylko dyskretnie.
Piotr oddalił się w inną część sali bankietowej, czując miłe podniecenie. Fakt bycia uwodzonym przez piękną kobietę, należącą do wiedeńskiej elity, pochlebił mu niezmiernie. Oto nie przystawiała się do niego jakaś żona właściciela garażu z serwisem samochodowym albo napalona piosenkarka z klubu nocnego w podrzędnej dzielnicy, ale piękna wykształcona kobieta o urodzie amerykańskiej aktorki Cate Blanchett.
Przyjęcie powoli dobiegało końca, goście zaczęli wychodzić i ustawiać się w kolejce po płaszcze, kelnerzy sprzątali kieliszki i talerze, wynosili je do kuchni. W pewnym momencie Piotr zauważył, że doktor Glanz znikła z sali, zostało tam tylko dwóch nudziarzy, w tym jeden profesor z fajką, który mądrzył się na temat rozwoju psychoanalizy w Chinach, po latach cenzury i zakazów. Piotr pobiegł do garderoby dla kelnerów, aby się przebrać w codzienne ubranie. Stał tam przy otwartej metalowej szafie Marek i jakiś chłopak z Czech, którzy ściągnęli już czarne spodnie i przebierali się w jeansy. Marek spostrzegł wybiegającego Piotra.
– To jaka jest sytuacja, jedziesz z nią na kolację?
– Tak. Zaprosiła mnie do hotelu Sacher na tort.
– Jedziesz z nią jej autem?
– Tak.
– To pożycz mi swojego coopera.
– Jasne. Masz kluczyki. Wrócę rano.
Piotr podał mu klucze od swojego auta. Marek patrzył z podziwem i zazdrością na kolegę.
– Że też mnie się takie rzeczy nie przydarzają!
– Cześć, chłopaki. Na schledano – rzucił Piotr do czeskiego kelnera i wybiegł na korytarz, a potem zbiegł po szerokich schodach na ulicę.
Czarne volvo czekało na parkingu nieopodal. Za kierownicą siedziała Annelise Glanz i widząc nadchodzącego Piotra, dała mu znak światłami. Spostrzegł jej auto i po chwili wsiadł do środka. Z zadziwiającą zręcznością volvo wydostało się z parkingu i pomknęło ulicą w stronę Ringu.
Annelise pewnie prowadziła, co chwila spoglądając z uśmiechem zza swoich różowych okularów na Piotra.
– Wyglądasz na przestraszonego…
– Nigdy jeszcze nie byłem porwany, do tego w nocy.
Zaśmiała się gardłowo, podekscytowana.
– Nie bój się, nie zjadam małych chłopców.
– Dokąd jedziemy?
– Do mnie. Mieszkam w dobrej dzielnicy. Z sypialni jest piękny widok na Dunaj.
– A więc jedziemy oglądać Dunaj w nocy?
– Tak.
Annelise nacisnęła gwałtownie hamulec i volvo z piskiem opon zatrzymało się przy chodniku. Kiedy trochę zaskoczony tym gwałtownym manewrem Piotr spojrzał na nią, poczuł na swoich ustach jej gorące i miękkie wargi. Były mocno pomalowane czerwoną szminką, lecz Annelise w tej chwili o to nie dbała. Jej niecierpliwe dłonie rozpięły mu guziki koszuli i wtargnęły na piersi i brzuch, potem Piotr poczuł jej uchwyt w kroku, szukający jego gwałtownie nabrzmiałego prącia.
– Uhu… – zamruczała z uznaniem Annelise, czując rosnący skarb w spodniach, z podziwem dla jego twardości.
Nie wiadomo, do czego by we wnętrzu auta doszło, oprócz szybkiego zaparowania szyb, gdyby nie idące chodnikiem towarzystwo, które wysypało się z pobliskiej restauracji. Przechodnie spojrzeli z ciekawością do środka, co spowodowało, że Annelise oderwała się od namiętnych uścisków z Piotrem i położyła obie dłonie na kierownicy.
– O Boże! – powiedziała. – Co ja wyczyniam. Muszę się uspokoić. Co ty ze mną robisz?
– Ja? Nic – odparł z niewinną miną Piotr. – Rozmazała ci się szminka – zauważył.
Annelise Glanz spojrzała w lusterko samochodowe i zaczęła poprawiać swój wygląd. Klinexem wytarła usta do sucha, a potem wyciągnęła z torebki szminkę i pomalowała starannie. Dłoń jej przy tym lekko drżała, co było rezultatem rozbudzonej namiętności. Piotr z uznaniem obserwował te skutki swojego męskiego seksapilu.
Potem ruszyli, jakieś pięć minut volvo jechało wzdłuż kanału małej wiedeńskiej rzeki Wieden, potem skręcili w lewo przez most i znaleźli się na eleganckiej ulicy zabudowanej sześciopiętrowymi XIX-wiecznymi kamienicami.
Kamienice posiadały kute żelazne bramy i balustrady balkonów, ich elewacje obłożone były granitem lub jasnym piaskowcem. Elegancka ulica była pusta, auta stały równo zaparkowane przy chodnikach. Wiedeński porządek w dobrej dzielnicy.
Stukając obcasami w nocnej ciszy, Annelise podeszła do bramy i otworzyła ją, używając kodu cyfrowego. Piotr podążał za nią przez wyłożony marmurem hol i weszli do windy, która ruszyła w górę. W windzie całowali się znowu. Gdy winda stanęła na czwartym piętrze, Annelise położyła palec na ustach, nakazując zachowanie ciszy, i podeszli do drzwi jej mieszkania, delikatnie zatrzaskując za sobą drzwi od windy.
Mieszkanie było eleganckie, urządzone w tradycyjnym wiedeńskim stylu, z obfitymi kwiecistymi zasłonami w oknach, miękkimi kanapami i stylowymi meblami w stylu art déco i biedermeier. Na ścianach wisiały olejne obrazy i kilka artystycznych fotografii w ramkach.
– Przepraszam za nieporządek – powiedziała Annelise, choć jakichkolwiek oznak nieporządku nie było. – Jestem taka zajęta, rano mam wykłady w American College, a potem pracuję w Fundacji Freuda.
Piotr z uznaniem rozejrzał się dookoła.
– Piękne mieszkanie – pochwalił.
– Odziedziczyłam je po rodzicach. Obecnie oboje mieszkają w Salzburgu. Chociaż są rozwiedzieni i mieszkają osobno.
– Interesujące – powiedział Piotr.
– Napijemy się wina? – Annelise krążyła po salonie, zasłaniając okna kotarami.
Potem podeszła bliżej i przywarła do niego całym ciałem. Piotr objął ją, doceniając jej zgrabną sylwetkę, piękne biodra i dość wydatny biust, na którym wisiał na złotym łańcuszku kryształ Svarovskiego.
– Nigdy tego nie robiłam – szepnęła.
– Czego?
– Nie podrywam kelnerów na przyjęciach.
– Co więc się dzisiaj stało?
– Nie wiem. Chyba nie jesteś zawodowym kelnerem.
– Bo nie jestem.
– Wyczuwam w tobie jakiś wielki nieokreślony potencjał. Jesteś obcy, zagadkowy i utalentowany. Czuję to.
Oderwała się od niego i poszła do kuchni. Piotr zauważył rozsypaną biżuterię na stoliku z małym lustrem, które mogło służyć pomocą przy robieniu makijażu. Była to złota bransoletka i trzy pierścionki.
Do salonu wróciła Annelise z dwoma kieliszkami czerwonego wina. Jeden podała Piotrowi.
– Mieszkasz tutaj sama? – zapytał.
– Tak. Mieszkałam z mężem, ale po rozwodzie on się wyprowadził.
– Więc psychologowie też mają kłopoty psychologiczne? – próbował zażartować.
– Ja ich nie mam. Po prostu mój mąż okazał się ukrytym homoseksualistą. Nakryłam go z kolegą w łóżku.
– Chryste! – Piotr omal nie oblał się winem. – A wcześniej nic nie podejrzewałaś?
– Nic a nic. Normalny, przystojny facet. Przede mną miał pierwszą żonę.
– I co? Ona ci nic nie powiedziała na ten temat?
– Nie rozmawiałam z nią. Nie znam jej nawet. Oni potrafią to świetnie ukrywać.
– Kto? – zapytał.
– Biseksualni geje. Są pedałami, a poślubiają kobiety dla zmylenia opinii publicznej. Żeby się ukryć za dokumentem małżeństwa. Jak pewien prezenter telewizyjny telewizji ORF w Wiedniu.
Usiedli na dużej kanapie. Nastrój pożądania seksualnego trochę się oddalił, skoro nastąpiła minuta zwierzeń.
– To miałaś pecha – westchnął ze zrozumieniem.
– W Wiedniu to się często zdarza.
– Co ty mówisz? Często?
– Poważnie. Moja koleżanka jest kompozytorem – spotkało ją to samo. Wyszła za mąż za skrzypka. A skrzypek miał wieloletnie romanse z waltornistą z orkiestry i z dekoratorem z Opery Wiedeńskiej.
– O Donnerwetter!
– A wy w Polsce też macie homoseksualistów?
– Jasne. Mamy też kolorową telewizję, jakbyś chciała o to zapytać.
Oboje się roześmiali. Odstawili kieliszki na blat niskiego stołu i zaczęli się znowu całować. Potem padli na kanapę, pieszczoty stawały się coraz bardziej namiętne i Piotr, nie zastanawiając się wiele, zrobił to, co powinien zrobić prawdziwy mężczyzna w takiej sytuacji i czego pragnęła Annelise. Posiadł ją na kanapie z przodu, a potem od tyłu, mocno do bólu i szybko.
– O mein Gott, du bist ein wunderbares Biest! O… Peter, ja, ja, och! – krzyczała Annelise.
Odbyli krótki, ale intensywny stosunek, nie rozbierając się kompletnie z ubrań, nie było na to czasu. Annelise ściągnęła tylko majtki i podciągnęła spódnicę Chanel do góry, obnażając gołe pośladki i mokrą waginę. Zagadką pozostaje, w jaki sposób pozbyła się rajstop, które miała na przyjęciu. Widocznie zdjęła je szybko w kuchni, gdy poszła po kieliszki do wina.
Potem leżeli na kanapie po jednoczesnym doznaniu orgazmu, oszołomieni szybkością i intensywnością tego, co się wydarzyło. Czerwone lakierowane paznokcie doktor Glanz, pomimo koszuli, zostawiły długie krwawe bruzdy na plecach Piotra, co miał odkryć dopiero następnego dnia w łazience.
Teraz, rozbudzona radosnym seksem z supersprawnym kochankiem – piękna pani psycholog zaczęła odzyskiwać swój seksualizm po psychicznym załamaniu nieudanym małżeństwem.
Bo trzeba powiedzieć, że Annelise była bardzo wyrafinowaną kobietą, która miała skłonności do perwersyjnego seksu. A więc prowokowała brutalne i „dziwne” zachowania w łożku, lubiła także przebierać się za inne postacie zmieniające jej osobę, na co dzień elegancką, chłodną, intelektualnie wyrachowaną – w umalowaną jaskrawą szminką ladacznicę, wdziewającą czarne siatkowe pończochy niczym tancerka z berlińskiego tingel-tangla i lubiącą oglądać filmy pornograficzne, aby je naśladować. O czwartej rano, po wyjściu z łóżka do łazienki, powróciła z niej przebrana w czarny gorset i wysokie lakierowane buty do kolan.
O piątej rano Piotr, wykończony intensywnym uprawianiem seksu, padł na poduszkę i zasnął. Doktor Annelise Glanz westchnęła usatysfakcjonowana, przytuliła się do niego i leżała, nasłuchując odgłosów pierwszych porannych wiedeńskich tramwajów.
* * *