Читать книгу 21 lekcji na XXI wiek - Yuval Noah Harari - Страница 5
CZĘŚĆ I
Wyzwanie techniczne
1
ROZCZAROWANIE
ОглавлениеKoniec historii odroczono
Ludzie myślą raczej za pomocą opowieści, a nie faktów, liczb czy równań. Im ta opowieść prostsza, tym lepiej. Każdy człowiek, grupa i naród ma własne baśnie i mity. Jednak w XX wieku globalne elity w Nowym Jorku, Londynie, Berlinie i Moskwie wypracowały trzy wielkie narracje, o których twierdzono, że tłumaczą całą przeszłość i potrafią przewidzieć przyszłość świata: opowieść faszystowską, opowieść komunistyczną i opowieść liberalną. Druga wojna światowa wyeliminowała narrację faszystowską, a od końca lat czterdziestych do końca osiemdziesiątych świat stał się polem bitwy między dwiema opowieściami: komunizmem i liberalizmem. W końcu opowieść komunistyczna się zawaliła, a opowieść liberalna pozostała dominującym przewodnikiem po ludzkiej przeszłości oraz niezbędnym podręcznikiem na temat przyszłości świata – a przynajmniej tak się wydawało globalnym elitom.
Opowieść liberalna wysławia wartość i potęgę wolności. Jej głosiciele powiadają, że przez tysiące lat ludzie żyli pod władzą reżimów opartych na ucisku, które nie dawały im wielu praw politycznych, możliwości ekonomicznych ani swobód osobistych, a w dodatku silnie ograniczały przemieszczanie się jednostek, idei i towarów. Walczyliśmy jednak o wolność i powoli zdobywaliśmy swobody. Miejsce brutalnych dyktatur zajmowały rządy demokratyczne. Wolna przedsiębiorczość przezwyciężała ograniczenia ekonomiczne. Ludzie uczyli się samodzielnie myśleć i słuchać własnych odczuć, zamiast okazywać ślepe posłuszeństwo dogmatycznym kapłanom i skostniałym tradycjom. Tam gdzie dawniej były mury, fosy i ogrodzenia z drutu kolczastego, stopniowo wyrastały otwarte drogi, szerokie mosty i tętniące życiem lotniska.
Opowieść liberalna przyznaje, że w świecie nie wszystko jest idealne i że trzeba jeszcze pokonać wiele przeszkód. Znaczna część naszej planety jest zdominowana przez tyranów, a nawet w najbardziej liberalnych krajach wielu obywateli cierpi z powodu ubóstwa, przemocy i ucisku. Wiemy jednak przynajmniej, co musimy robić, by przezwyciężyć te problemy: poszerzać zakres ludzkiej wolności. Musimy bronić praw człowieka, dawać wszystkim prawa wyborcze, ustanawiać wszędzie wolny rynek oraz pozwalać jednostkom, ideom i towarom krążyć po całym świecie tak swobodnie, jak to tylko możliwe. Według tych liberalnych panaceów – akceptowanych w odrobinę różniącej się postaci tak samo przez George’a W. Busha, jak i przez Baracka Obamę – wystarczy, że będziemy nadal liberalizować i globalizować swe systemy polityczne i ekonomiczne, a zaprowadzimy powszechny pokój i dobrobyt1.
Kraje, które przyłączą się do tego niepowstrzymanego marszu postępu, w nagrodę będą szybciej cieszyć się pokojem i dobrobytem. Kraje, które będą próbowały opierać się temu, co nieuchronne, będą ponosić negatywne konsekwencje swoich decyzji, aż wreszcie pójdą po rozum do głowy, otworzą granice i zliberalizują swoje społeczeństwa, politykę i rynki. To może trochę potrwać, ale w końcu nawet Korea Północna, Irak i Salwador będą wyglądały jak Dania albo Iowa w Stanach Zjednoczonych.
W latach dziewięćdziesiątych i w kolejnej dekadzie ta narracja stała się globalną mantrą. Wiele rządów, od Brazylii po Indie, przyjęło liberalne recepty, próbując przyłączyć się do niepowstrzymanego marszu historii. Kto tego nie robił, wyglądał jak skamielina z dawno minionej epoki. W 1997 roku amerykański prezydent Bill Clinton śmiało wytykał chińskim władzom, że odmowa liberalizacji ich polityki stawia Chiny „po niewłaściwej stronie historii”2.
Jednak od czasu globalnego kryzysu finansowego z 2008 roku ludzie na całym świecie odczuwają coraz mocniejsze rozczarowanie liberalną opowieścią. Wróciła moda na mury, te fizyczne i wirtualne w postaci firewalli. Narasta sprzeciw wobec imigracji i porozumień handlowych. Pozornie demokratyczne rządy podkopują niezależność systemu sądownictwa, ograniczają wolność prasy, a wszelki sprzeciw przedstawiają jako zdradę. Rządzące silną ręką jednostki w takich krajach, jak Turcja i Rosja, eksperymentują z nowymi rodzajami nietolerancyjnych systemów demokratycznych, czy wręcz dyktatur. Dzisiaj niewiele osób ośmieliłoby się stwierdzić, że Partia Komunistyczna Chin jest po niewłaściwej stronie historii.
Rok 2016 – który zaznaczył się głosowaniem za brexitem w Wielkiej Brytanii i dojściem do władzy Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych – okazał się tym momentem, w którym ogromna fala rozczarowania dotarła do głównych liberalnych państw Europy Zachodniej i Ameryki Północnej. Podczas gdy jeszcze kilka lat temu Amerykanie i Europejczycy wciąż próbowali liberalizować Irak i Libię pod lufami karabinów, obecnie wielu mieszkańców Kentucky i Yorkshire nabrało przekonania, że wizja liberalna jest albo niepożądana, albo nieosiągalna. Istnieje grupa ludzi, której odpowiada dawny hierarchiczny świat i po prostu nie chce rezygnować ze swoich przywilejów związanych z rasą, pochodzeniem etnicznym czy płcią. Inni doszli do wniosku (słusznie lub nie), że liberalizacja i globalizacja to potężny przekręt wzmacniający pozycję maleńkiej elity kosztem mas.
W 1938 roku ludzie mieli do wyboru trzy globalne opowieści, w 1968 tylko dwie, w 1998 wydawało się, że zapanowała jedna, a w 2018 roku liczba dostępnych nam opcji spadła do zera. Nic dziwnego, że liberalne elity, które przez ostatnie dekady zdominowały znaczną część świata, są zszokowane i zdezorientowane. Stan, w którym istnieje tylko jedna opowieść, był sytuacją wymarzoną. Wszystko było doskonale wiadomo, nie trzeba się było o nic niepokoić. Nagły brak jakiejkolwiek narracji budzi przerażenie. Nic nie ma sensu. Liberałowie – trochę tak jak sowiecka elita w latach osiemdziesiątych XX wieku – nie rozumieją, jak to się stało, że historia zboczyła z wyznaczonego kursu, i nie mają innego pryzmatu, przez który mogliby interpretować rzeczywistość. Zdezorientowani, nagle zaczynają wszystko postrzegać w kategoriach apokaliptycznych, jak gdyby to, że historia nie zmierza ku przewidzianemu szczęśliwemu zakończeniu, miało nieuchronnie doprowadzić do armagedonu. Nie mogąc utrzymać kontroli nad rzeczywistością, umysł lgnie do katastroficznych scenariuszy. Wielu liberałów zachowuje się niczym człowiek, dla którego straszny ból głowy od razu oznacza nieuleczalnego guza mózgu: boją się, że brexit i dojście do władzy Donalda Trumpa zwiastują koniec ludzkiej cywilizacji.
Od tępienia komarów do tępienia myśli
Poczucie dezorientacji i nieuchronnie zbliżającej się zagłady nasila się jeszcze bardziej z powodu coraz szybszego tempa technicznej rewolucji. Liberalny system polityczny został ukształtowany w epoce przemysłowej w taki sposób, by mógł zarządzać światem maszyn parowych, rafinerii ropy naftowej i odbiorników telewizyjnych. Jak się okazuje, nie najlepiej sobie radzi z trwającymi właśnie rewolucjami w technologii informacyjnej i biotechnologii.
Zarówno politycy, jak i wyborcy z ledwością są w stanie zrozumieć wszystkie te nowe technologie, nie mówiąc już o tym, by umieli regulować ich wybuchowy potencjał. Od lat dziewięćdziesiątych internet zmienił świat prawdopodobnie w większym stopniu niż cokolwiek innego, ale tą internetową rewolucją kierowali bardziej inżynierowie i programiści niż partie polityczne. Czy głosowaliście kiedykolwiek w sprawie internetu? System demokratyczny wciąż usiłuje pojąć, co się stało; nie jest przygotowany na kolejne wstrząsy, czyli na przykład na pojawienie się sztucznej inteligencji i nadejście rewolucji, jaką jest blockchain.
Już dziś komputery powodują tak ogromne komplikacje w systemie finansowym, że niewielu ludzi potrafi się w nim rozeznać. W miarę udoskonalania się SI wkrótce możemy osiągnąć taki punkt, w którym już nikt z nas nie będzie rozumieć finansów. Jak wpłynie to na politykę? Umiecie sobie wyobrazić państwo, które czeka pokornie, aż jakiś algorytm zatwierdzi mu budżet albo nową reformę podatkową? Tymczasem oparty na sieci peer-to-peer łańcuch blokowy oraz kryptowaluty takie jak bitcoin mogą całkowicie zreorganizować system pieniężny, a w tej sytuacji nieuniknione będą radykalne reformy podatkowe. Na przykład może przestać być możliwe płacenie podatków w dolarach albo staną się one nieistotne, ponieważ większość transakcji nie będzie się wiązać z jednoznaczną wymianą krajowej – albo w ogóle żadnej – waluty. Kto wie, czy zatem państwa nie będą musiały wymyślić całkowicie nowych podatków – może będzie to opodatkowanie informacji (które będą stanowić zarówno najważniejsze aktywa w gospodarce, jak i jedyną rzecz podlegającą wymianie w wielu transakcjach). Czy systemowi politycznemu uda się zaradzić temu kryzysowi, zanim zabraknie pieniędzy?
Co jeszcze ważniejsze, rewolucja w technologii informacyjnej i biotechnologii będzie mogła zrestrukturyzować nie tylko gospodarki i społeczeństwa, lecz także nasze ciała i umysły. W przeszłości nauczyliśmy się panować nad otaczającym nas światem, ale w niewielkim stopniu zyskaliśmy kontrolę nad światem wewnątrz nas. Umieliśmy budować tamy i zapobiegać wylewom rzek, ale nie wiedzieliśmy, jak powstrzymać starzenie się ciała. Potrafiliśmy projektować systemy irygacyjne, ale nie mieliśmy pojęcia, jak projektować mózg. Jeśli bzyczące komary przeszkadzały nam spać, wiedzieliśmy, jak się ich pozbyć; jeśli jednak spędzaliśmy bezsenne noce z powodu natarczywych myśli, większość z nas nie umiała ich od siebie skutecznie odepchnąć.
Rewolucje dokonujące się w biotechnologii i technologii informacyjnej dadzą nam władzę nad światem wewnątrz nas oraz pozwolą konstruować i produkować życie. Nauczymy się projektować mózgi, wydłużać życie oraz unikać określonych myśli wedle własnego uznania. Nikt nie wie, jakie będą tego skutki. Ludziom zawsze dużo lepiej wychodziło wynajdywanie narzędzi niż ich mądre używanie. Łatwiej uregulować bieg rzeki przez wybudowanie na niej tamy, niż przewidzieć wszystkie skomplikowane konsekwencje, jakie przyniesie to dla szerszego systemu ekologicznego. Podobnie prościej będzie przekierować bieg naszych myśli, niż odgadnąć, jak to wpłynie na naszą psychikę czy na systemy społeczne.
W przeszłości zdobyliśmy władzę oddziaływania na otaczający nas świat i przekształcania całej planety. Nie rozumieliśmy jednak złożoności globalnej ekologii, dlatego dokonując różnych zmian, nieumyślnie zakłóciliśmy cały system i obecnie stoimy w obliczu ekologicznej katastrofy. W najbliższym stuleciu biotechnologia i technologia informacyjna dadzą nam władzę oddziaływania na świat wewnątrz nas i przekształcania nas samych. Nie rozumiemy jednak złożoności własnych umysłów, dlatego dokonując różnych zmian, możemy rozregulować własny system psychiczny do takiego stopnia, że również i on może się rozpaść.
Rewolucje dokonujące się w biotechnologii i technologii informacyjnej przeprowadzają inżynierowie, przedsiębiorcy i naukowcy, którzy nie zdają sobie sprawy z politycznych konsekwencji własnych decyzji i z całą pewnością nikogo nie reprezentują. Czy parlamenty i partie polityczne potrafią wziąć sprawy w swoje ręce? W tej chwili wydaje się, że nie. Rewolucja techniczna nie jest nawet pierwszoplanowym punktem programów politycznych. Na przykład podczas wyścigu o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych w 2016 roku główny kontekst dla przełomowych rozwiązań technicznych stanowiła afera z e-mailami Hillary Clinton3, a choć tyle się mówiło o utracie miejsc pracy, żaden z kandydatów nie zajął się możliwym wpływem automatyzacji na tę sferę gospodarki. Donald Trump przestrzegał wyborców, że Meksykanie i Chińczycy odbiorą im pracę – mówił, że z tego powodu należy wybudować mur na granicy z Meksykiem4. Nie uprzedzał natomiast Amerykanów, że pracę odbiorą im algorytmy, nie sugerował też postawienia firewalla na granicy z Kalifornią.
Mógł być to jeden z powodów (choć nie jedyny), dla których nawet wyborcy w centrum liberalnego Zachodu tracą wiarę w opowieść liberalną oraz proces demokratyczny. Zwykli ludzie mogą nie rozumieć sztucznej inteligencji i biotechnologii, ale wyczuwają, że przyszłość ich omija. W 1938 roku warunki życia przeciętnego człowieka w Związku Sowieckim, Niemczech czy Stanach Zjednoczonych być może były nędzne, ale nieustannie słyszał on przynajmniej, że jest najważniejszy na świecie i że to on jest przyszłością (oczywiście przy założeniu, że był to „zwykły człowiek”, a nie Żyd albo Afroamerykanin). Patrzył na plakaty propagandowe – które zwykle przedstawiały górników, hutników albo gospodynie domowe w bohaterskich pozach – i widział tam siebie: „To ja jestem na tym plakacie! Jestem bohaterem przyszłości!”5.
W 2018 roku prosty człowiek czuje się coraz bardziej pozbawiony znaczenia. Wszędzie wokół słyszy mnóstwo tajemniczych słów, wypowiadanych z podnieceniem przez prelegentów TED, rządowe think tanki i uczestników konferencji poświęconych najnowocześniejszym technologiom. To słowa takie jak „globalizacja”, „blockchain”, „inżynieria genetyczna”, „sztuczna inteligencja”, „uczenie maszynowe” – prości ludzie zapewne podejrzewają, że żadne z tych pojęć ich nie dotyczy. Opowieść liberalna była opowieścią zwykłych ludzi. Jak to możliwe, by nadal miała jakiekolwiek znaczenie w świecie cyborgów i algorytmów podłączonych do sieci?
W XX wieku masy buntowały się przeciwko wyzyskowi i starały się znaleźć jakieś przełożenie swej decydującej roli w gospodarce na władzę polityczną. Teraz masy boją się, że są nieistotne, i rozpaczliwie starają się wykorzystać to, co pozostało z ich władzy politycznej, zanim będzie na to za późno. Dlatego brexit i dojście do władzy Trumpa mogą stanowić przeciwną trajektorię wydarzeń niż ta, którą widzieliśmy w tradycyjnych rewolucjach socjalistycznych. Rewolucji rosyjskiej, chińskiej i kubańskiej dokonali ludzie, którzy mieli kluczowe znaczenie dla gospodarki, brakowało im natomiast władzy politycznej; w 2016 roku Trumpa i brexit wspierało wielu ludzi, którzy wciąż cieszą się władzą polityczną, boją się natomiast, że tracą swą wartość ekonomiczną. Być może w XXI wieku populistyczne bunty będą skierowane nie przeciwko ekonomicznej elicie, która żyje z wyzysku innych, lecz przeciwko ekonomicznej elicie, która już innych nie potrzebuje6. I może to być z góry przegrana sprawa. Dużo trudniej walczyć z tym, że jest się bez znaczenia, niż z wyzyskiem.
Liberalny feniks
Opowieść liberalną nie pierwszy raz dotyka kryzys zaufania. Już od momentu, gdy zaczęła wywierać wpływ w skali globalnej, czyli od drugiej połowy XIX wieku, narracja ta przyjmowała cios za ciosem. Pierwsza era globalizacji i liberalizacji zakończyła się rzezią w czasie pierwszej wojny światowej, kiedy polityka imperializmu ukróciła globalny marsz postępu. Po zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie okazało się, że wielkie mocarstwa dużo bardziej wierzą w imperializm niż w liberalizm, więc zamiast jednoczyć świat dzięki swobodnej i pokojowej wymianie handlowej, skupiły się na tym, by siłą zdobyć dla siebie jak największy kawałek planety. Mimo to liberalizm przetrwał trudne chwile i wyszedł z tej zawieruchy silniejszy niż przedtem, obiecując, że była to „wojna, która zakończy wszelkie wojny”. Tamta bezprzykładna masakra nauczyła podobno ludzkość, jak straszną cenę płaci się za imperializm, dzięki czemu po pierwszej wojnie światowej nasz gatunek w końcu był gotów stworzyć nowy porządek świata oparty na zasadach wolności i pokoju.
Potem nastał czas Hitlera: w latach trzydziestych i na początku czterdziestych pochód faszyzmu wydawał się niepowstrzymany. Zwycięstwo nad tym zagrożeniem zapoczątkowało jedynie kolejne niebezpieczeństwo. W okresie Che Guevary, czyli od lat pięćdziesiątych do siedemdziesiątych, ponownie wydawało się, że liberalizm trzyma się resztkami sił, a przyszłość należy do komunizmu. Ostatecznie jednak to komunizm runął. Supermarket okazał się znacznie silniejszy od gułagu. A co ważniejsze, opowieść liberalna okazała się zdecydowanie bardziej elastyczna i dynamiczna niż narracja któregokolwiek z jej przeciwników. Zatriumfowała nad imperializmem, nad faszyzmem i nad komunizmem, przejmując niektóre z ich najlepszych pomysłów i praktyk. W szczególności opowieść liberalna nauczyła się od komunizmu, jak rozszerzać krąg empatii i cenić nie tylko wolność, lecz także i równość.
Na początku opowieść liberalna troszczyła się głównie o wolności i przywileje Europejczyków, mężczyzn z klasy średniej, a wydawała się ślepa na trudne położenie robotników, kobiet, mniejszości i osób spoza kultury zachodniej. Gdy w 1918 roku zwycięskie Wielka Brytania i Francja z podnieceniem mówiły o wolności, nie miały na myśli poddanych swoich ogólnoświatowych imperiów. Na przykład na zgłaszane przez Hindusów żądania samostanowienia odpowiedziano masakrą w Amritsarze w 1919 roku, podczas której brytyjskie wojsko urządziło rzeź setek nieuzbrojonych demonstrantów.
Nawet po drugiej wojnie światowej zachodni liberałowie nadal mieli ogromne trudności z przekonaniem ludzi spoza Zachodu do swych ponoć uniwersalnych wartości. Na przykład gdy w 1945 roku Holendrzy wyszli spod pięcioletniej brutalnej nazistowskiej okupacji, nieomal pierwszą rzeczą, jaką zrobili, było stworzenie armii i wysłanie jej na drugi koniec świata w celu ponownego zajęcia dawnej holenderskiej kolonii w Indonezji. W 1940 roku Holendrzy zrezygnowali z własnej niepodległości po niecałych czterech dniach walki, natomiast próbując stłumić niepodległościowe dążenia Indonezyjczyków, toczyli z nimi zaciekłe bitwy przez ponad cztery długie lata. Nic dziwnego, że wiele ruchów narodowowyzwoleńczych na całym świecie pokładało swe nadzieje raczej w komunistycznej Moskwie i Pekinie niż w samozwańczych orędownikach wolności na Zachodzie.
Stopniowo jednak opowieść liberalna poszerzała swe horyzonty i przynajmniej teoretycznie zaczęła cenić swobody oraz prawa wszystkich ludzi bez wyjątku. W miarę powiększania się kręgu wolności narracja liberalna coraz bardziej uznawała również znaczenie wzorowanych na komunizmie programów opieki społecznej. Wolność niewiele jest warta, jeśli nie idzie za nią jakaś forma systemu zabezpieczeń społecznych. Socjaldemokratyczne państwa opiekuńcze łączyły demokrację i prawa człowieka z finansowaną przez państwo edukacją i opieką medyczną. Nawet ultrakapitalistyczne Stany Zjednoczone zdały sobie sprawę, że ochrona wolności wymaga zapewnienia przez państwo przynajmniej niektórych elementów opieki społecznej. Głodujące dzieci nie mają żadnych swobód.
Na początku lat dziewięćdziesiątych zarówno myśliciele, jak i politycy odtrąbili „koniec historii”, twierdząc śmiało, że rozstrzygnięto już wszystkie wielkie polityczne i ekonomiczne kwestie z przeszłości, a jedyną opcją pozostał odnowiony liberalny pakiet składający się z demokracji, praw człowieka, wolnych rynków oraz państwowej opieki społecznej. Wydawało się, że musi się on rozprzestrzenić po całym świecie, pokonać wszystkie przeszkody, wymazać granice między państwami i przekształcić ludzkość w jedną swobodną globalną społeczność7.
Historia jednak się nie skończyła, a po okresach, które wyznaczyły postaci Franciszka Ferdynanda, Hitlera i Che Guevary, znaleźliśmy się w czasach Trumpa. Tym razem jednak opowieść liberalna nie napotyka żadnego spójnego ideologicznego przeciwnika, jakim był dawniej imperializm, faszyzm czy komunizm. Etap Trumpa jest dużo bardziej nihilistyczny.
Podczas gdy wszystkie główne ruchy XX wieku miały jakąś wizję dla całego ludzkiego gatunku – czy była to globalna dominacja, rewolucja czy wyzwolenie – Donald Trump niczego takiego nie oferuje. Wprost przeciwnie. Zasadnicze przesłanie, jakie głosi, brzmi: opracowywanie i propagowanie jakiejś globalnej wizji nie jest zadaniem Ameryki. Podobnie brytyjscy zwolennicy brexitu nie mają żadnego planu dotyczącego przyszłości Podzielonego Królestwa – a przyszłość Europy i świata znajduje się daleko poza ich kręgiem zainteresowań. Większość ludzi, którzy głosowali na Trumpa i za brexitem, nie odrzuca liberalnego pakietu w całości – stracili wiarę głównie w tę jego część, która dotyczy globalizacji. Nadal wierzą w demokrację, wolny rynek, prawa człowieka i odpowiedzialność społeczną, uważają jednak, że tych szczytnych ideałów mogą doglądać w ramach swoich granic. Co więcej, sądzą, że aby ocalić wolność i dobrobyt w Yorkshire czy w Kentucky, najlepiej wybudować na granicy mur i prowadzić nietolerancyjną politykę wobec obcokrajowców.
Z kolei rosnące chińskie supermocarstwo prezentuje niemal idealne lustrzane odbicie takiego podejścia. Chiny nie chcą liberalizować polityki wewnętrznej, ale w odniesieniu do reszty świata przyjmują zdecydowanie bardziej liberalne podejście. Jeśli chodzi o wolny handel i współpracę międzynarodową, to Xi Jinping wygląda jak prawdziwy następca Obamy. Odłożywszy marksizm-leninizm na później, Chiny wydają się dość zadowolone z liberalnego ładu międzynarodowego.
Odradzająca się Rosja uważa się za dużo silniejszego rywala globalnego porządku liberalnego, ale choć zrekonstruowała swą potęgę militarną, pod względem ideologicznym jest bankrutem. Władimir Putin cieszy się bez wątpienia popularnością zarówno w Rosji, jak i wśród różnych ugrupowań prawicowych na całym świecie, nie dysponuje jednak żadnym globalnym światopoglądem, który mógłby zainteresować bezrobotnych Hiszpanów, niezadowolonych Brazylijczyków czy chodzących z głową w chmurach studentów w Cambridge.
Rosja faktycznie oferuje model alternatywny względem liberalnej demokracji, nie stanowi on jednak spójnej ideologii politycznej. Jest to raczej rodzaj praktyki politycznej: pewna liczba oligarchów monopolizuje większość bogactwa i władzy w kraju, po czym wykorzystując kontrolę nad mediami, skrywa własne działania i cementuje swoje rządy. Demokracja opiera się na zasadzie sformułowanej przez Abrahama Lincolna: „Można oszukiwać wszystkich przez pewien czas, a pewnych ludzi przez cały czas, ale nie da się oszukiwać wszystkich przez cały czas”. Jeśli jakiś rząd jest skorumpowany i nie działa na rzecz poprawy życia obywateli, to w końcu znajdzie się wystarczająco wielu ludzi, którzy zdadzą sobie z tego sprawę i zastąpią ten rząd innym. Gdy jednak rząd kontroluje media, logika Lincolna przestaje obowiązywać, ponieważ taka sytuacja uniemożliwia obywatelom poznanie prawdy. Wykorzystując swój monopol w stosunku do mediów, rządząca oligarchia może bezustannie przerzucać na innych winę za własne zaniedbania i przekierowywać uwagę na zagrożenia zewnętrzne – czy to prawdziwe, czy urojone.
W krajach rządzonych przez tego rodzaju oligarchie zawsze znajdzie się jakiś kryzys, który okazuje się ważniejszy od tak nudnych spraw, jak ochrona zdrowia czy zanieczyszczenie środowiska. Gdy krajowi grozi inwazja z zewnątrz albo potworna działalność wywrotowa wewnątrz, nikt nie będzie się przejmował przepełnionymi szpitalami i zanieczyszczonymi rzekami. Produkując niekończący się potok kryzysów, skorumpowana oligarchia może przedłużać swą władzę w nieskończoność8.
Mimo swej praktycznej stabilności ten oligarchiczny model do nikogo ani do niczego się jednak nie odwołuje. W odróżnieniu od innych ideologii, które dumnie głoszą swoje wizje, oligarchie u władzy nie chwalą się tym, co robią, i na ogół wykorzystują inne ideologie jako zasłonę dymną. A zatem Rosja udaje demokrację, a jej władze deklarują przywiązanie do wartości rosyjskiego nacjonalizmu i prawosławia, nie zaś do oligarchii. Owszem, prawicowi ekstremiści we Francji i w Wielkiej Brytanii mogą korzystać z pomocy płynącej z Rosji i wyrażać podziw dla Putina, ale nawet ich własny elektorat nie chciałby mieszkać w państwie, które rzeczywiście byłoby kopią rosyjskiego modelu – w państwie nękanym powszechną korupcją, gdzie służby funkcjonują niewłaściwie, brakuje praworządności, a nierówności są astronomiczne. Według niektórych wskaźników Rosja jest jednym z krajów dotkniętych największą nierównością na świecie: 87 procent bogactwa skupione jest w rękach 10 procent najbogatszych9. Ilu zwolenników Frontu Narodowego z francuskiej klasy robotniczej chce skopiować ten model podziału bogactwa we własnym kraju?
Ludzie głosują nogami. Podróżując po całym świecie, w wielu państwach spotykałem mnóstwo ludzi, którzy chcieliby wyemigrować do USA, do Niemiec, do Kanady albo do Australii. Spotkałem też nielicznych, którzy chcą się przenieść do Chin czy Japonii. Ale nie pamiętam, by choć jedna ze spotkanych przeze mnie osób marzyła o wyjeździe do Rosji.
Jeśli chodzi o „globalny islam”, to pociąga on głównie osoby urodzone w jego kręgu. Może on przemawiać do części ludzi w Syrii i Iraku oraz do wyobcowanych muzułmańskich chłopaków w Niemczech i Wielkiej Brytanii, trudno jednak sobie wyobrazić, by taka choćby Grecja czy Afryka Południowa – nie mówiąc już o Kanadzie czy Korei Południowej – miała się przyłączyć do globalnego kalifatu, widząc w tym remedium na swe problemy. Również w tym wypadku ludzie głosują nogami. Na każdego młodego muzułmanina z Niemiec, który wyjeżdża na Bliski Wschód, by żyć pod rządami islamskiej teokracji, przypada pewnie setka młodych z Bliskiego Wschodu, którzy chcieliby odbyć podróż w przeciwnym kierunku i zacząć nowe życie w liberalnych Niemczech.
Mogłoby to oznaczać, że obecny kryzys wiary jest mniej poważny niż poprzednie. Liberał, którego doprowadzają do rozpaczy wydarzenia ostatnich kilku lat, powinien po prostu sobie przypomnieć, o ile gorzej wyglądała sytuacja w roku 1918, 1938 czy 1968. W ostatecznym rozrachunku ludzkość nie porzuci opowieści liberalnej, ponieważ nie ma innej opcji. Rozzłoszczeni ludzie mogą dać temu systemowi porządnego kopniaka, ale skoro nie mają innego wyjścia, w końcu do niego wrócą.
Ewentualnie ludzie mogą całkowicie zrezygnować z posiadania jakiejkolwiek globalnej opowieści, a zamiast tego poszukać schronienia u miejscowych nacjonalistów i w religijnych bajkach. W XX wieku ruchy nacjonalistyczne były niezwykle ważnym politycznym graczem, brakowało im jednak spójnej wizji przyszłości świata poza wspieraniem podziału globu na niepodległe państwa narodowe. Na przykład indonezyjscy narodowcy walczyli przeciwko holenderskiej dominacji, a wietnamscy chcieli wolnego Wietnamu, nie było jednak ani indonezyjskiej, ani wietnamskiej opowieści dla całej ludzkości. Gdy przychodził moment, w którym należało wyjaśnić, w jaki sposób Indonezja, Wietnam i wszystkie inne wolne kraje mają się do siebie odnosić oraz w jaki sposób ludzie mają sobie radzić z globalnymi problemami, takimi jak groźba wojny jądrowej, nacjonaliści niezmiennie sięgali albo do rozwiązań liberalnych, albo komunistycznych.
Jeśli jednak obecnie zdyskredytowany został zarówno liberalizm, jak i komunizm, to być może ludzie powinni porzucić pomysł, że ma istnieć jakaś jedna globalna opowieść. Czy bowiem wszystkie te globalne opowieści – nawet komunizm – nie były wytworem zachodniego imperializmu? Dlaczego wietnamscy wieśniacy mieliby wierzyć w pomysł, który zrodził się w głowie jakiegoś Niemca z Trewiru czy przemysłowca z Manchesteru? Być może każdy kraj powinien obrać inną, specyficzną dla siebie ścieżkę, którą wyznaczą jego własne pradawne tradycje? Może nawet mieszkańcy Zachodu powinni przestać próbować rządzić całym światem, a skupić się dla odmiany na własnych sprawach?
Możliwe, że właśnie ten proces dokonuje się teraz na całym świecie, gdy powstałą po niepowodzeniu liberalizmu próżnię próbuje się niepewnie wypełniać nostalgicznymi fantazjami o tej czy innej lokalnej złotej epoce z przeszłości. Donald Trump połączył swoje apele o amerykański izolacjonizm z obietnicą, że „uczyni Amerykę znów wielką” – jak gdyby Stany Zjednoczone z lat osiemdziesiątych czy pięćdziesiątych były społeczeństwem idealnym, które Amerykanie powinni w jakiś sposób odtworzyć w XXI wieku. Zwolennicy brexitu marzą o tym, by Wielka Brytania stała się niepodległym mocarstwem, jakby wciąż żyli w czasach królowej Wiktorii i jakby „wspaniała izolacja” stanowiła realistyczną politykę dla epoki internetu i globalnego ocieplenia. Chińskie elity odkryły na nowo swe rodzime dziedzictwo cesarskie i konfucjańskie, widząc w nim coś, co może uzupełnić albo nawet zastąpić podejrzaną marksistowską ideologię, którą sprowadziły z Zachodu. W Rosji oficjalna wizja, którą realizuje Putin, nie polega na tworzeniu skorumpowanej oligarchii, lecz na wskrzeszaniu dawnego imperium carów. Sto lat po rewolucji bolszewickiej Putin obiecuje powrót do dawnej carskiej świetności: chce sprawować despotyczne rządy, które umocni rosyjski nacjonalizm, a prawosławna pobożność będzie szerzyła jego potęgę od Bałtyku aż po Kaukaz.
Podobne nostalgiczne marzenia, w których przywiązanie do nacjonalizmu łączy się z tradycjami religijnymi, stanowią podstawę ustroju państwowego w Indiach, Polsce, Turcji i wielu innych krajach. Najbardziej skrajną postać przyjmują te fantazje na Bliskim Wschodzie, gdzie islamiści chcą skopiować system wprowadzony tysiąc czterysta lat temu przez proroka Mahometa w Medynie, a fundamentalistyczni Żydzi w Izraelu potrafią prześcignąć nawet islamistów i marzyć o tym, by cofnąć się o dwa i pół tysiąca lat, do czasów biblijnych. Członkowie obecnej izraelskiej koalicji rządowej mówią otwarcie o nadziei na rozszerzenie granic współczesnego Izraela, tak by lepiej odpowiadały granicom Izraela biblijnego, o przywróceniu biblijnego prawa, a nawet o odbudowaniu starożytnej Świątyni Jahwe w Jerozolimie na miejscu meczetu Al-Aksa10.
Liberalne elity patrzą z przerażeniem na ten rozwój wypadków i mają nadzieję, że ludzkość zdąży wrócić na liberalną ścieżkę, by zapobiec nieszczęściu. W swym ostatnim przemówieniu na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych we wrześniu 2016 roku prezydent Obama przestrzegał słuchaczy przed cofnięciem się „do świata ostrych podziałów, a w końcu konfliktu, przebiegającego wzdłuż starych jak świat linii narodu, plemienia, rasy i religii”. I p o d k r e ś l a ł, ż e t o „zasady otwartego rynku i odpowiedzialnych rządów, demokracji i praw człowieka oraz prawa międzynarodowego […] pozostają najtwardszym fundamentem ludzkiego postępu w tym stuleciu”11.
Obama słusznie zauważył, że mimo wielu swoich braków liberalizm wciąż ma dużo większe osiągnięcia niż jakakolwiek alternatywna wizja. Obecnie, pod egidą liberalnego porządku z początku XXI wieku, większość ludzi żyje w pokoju i cieszy się większym dobrobytem niż kiedykolwiek wcześniej. Po raz pierwszy w dziejach choroby zakaźne są przyczyną śmierci mniejszej liczby ludzi niż starość, po raz pierwszy głód zbiera mniejsze żniwo niż otyłość, mniej ludzi ginie też w wyniku przemocy niż w wypadkach.
Liberalizm nie potrafi jednak dać nam żadnych oczywistych odpowiedzi na największe problemy, jakie przed nami stoją: co zrobić w obliczu katastrofy ekologicznej i gigantycznego przełomu technicznego? Tradycyjnie liberalizm liczył na to, że wzrost gospodarczy będzie w czarodziejski sposób rozwiązywał trudne konflikty społeczne i polityczne. Że będzie godził proletariat z burżuazją, wierzących z ateistami, miejscowych z imigrantami, a Europejczyków z Azjatami, obiecując każdemu większy kawałek tortu. Póki tort ciągle rósł, było to możliwe. Jednakże wzrost gospodarczy nie ocali globalnego ekosystemu – wprost przeciwnie, to on jest przyczyną kryzysu ekologicznego. Wzrost gospodarczy nie rozwiąże też problemu olbrzymiego przełomu technicznego – konieczność zapewnienia wzrostu pociąga za sobą opracowywanie kolejnych, coraz liczniejszych rewolucyjnych wynalazków technicznych.
Opowieść liberalna oraz logika wolnorynkowego kapitalizmu rozbudzają w ludziach wielkie oczekiwania. Pod koniec XX wieku każde kolejne pokolenie – czy to w Houston, Szanghaju, Stambule czy São Paulo – cieszyło się lepszą edukacją, lepszą opieką medyczną i wyższymi dochodami. W nadchodzących dekadach jednak, w wyniku połączenia przełomu technicznego i krachu ekologicznego, może się okazać, że młodzi będą mieli szczęście, jeśli uda im się zachować status quo poprzedniego pokolenia.
W konsekwencji przypada nam w udziale zadanie stworzenia dla świata zaktualizowanej opowieści. Tak jak wstrząsy towarzyszące rewolucji przemysłowej zrodziły nowatorskie ideologie XX wieku, tak też nadchodzący przełom w biotechnologii i technologii informacyjnej będzie prawdopodobnie wymagał świeżych wizji. Dlatego kolejne dziesięciolecia mogą być naznaczone głęboką refleksją i próbami formułowania nowych modeli społecznych oraz politycznych. Czy liberalizm będzie umiał jeszcze raz znaleźć nowy pomysł na siebie, tak jak to zrobił w następstwie kryzysów lat trzydziestych i sześćdziesiątych, gdy za każdym razem wychodził z nich jeszcze bardziej atrakcyjny niż dotychczas? Czy odpowiedzi, które umykają liberałom, będą w stanie dostarczyć tradycyjna religia i nacjonalizm i czy będą one potrafiły wykorzystać starożytną mądrość do ukształtowania nowoczesnego światopoglądu? A może nadszedł czas, by zdecydowanie odciąć się od przeszłości i opracować całkowicie nową opowieść, która będzie wykraczać nie tylko poza dawnych bogów i narody, lecz nawet poza fundamentalne nowoczesne wartości, jakimi są wolność i równość?
Obecnie ludzkości daleko do osiągnięcia jakiegokolwiek konsensusu co do odpowiedzi na te pytania. Wciąż tkwimy w nihilistycznym momencie rozczarowania i złości, po tym jak ludzie stracili wiarę w dawne opowieści, ale nie zdążyli jeszcze przyswoić sobie nowych. A zatem co dalej? Pierwszym krokiem jest złagodzenie przepowiedni głoszących zagładę i przełączenie się z trybu paniki na zdumienie. Panika to pewna forma nieposkromionej pychy. Wynika ona z zadowolenia z siebie i poczucia, że dokładnie się wie, dokąd zmierza świat: w dół. Zdumienie jest postawą pokorniejszą i dlatego przenikliwszą. Jeśli masz wrażenie, że biegniesz ulicą, krzycząc: „Nadciąga apokalipsa!”, spróbuj sobie powiedzieć: „Nie, to nieprawda. Po prostu nie rozumiem, co się dzieje w świecie”.
W kolejnych rozdziałach będę próbował wyjaśnić niektóre ze zdumiewających nowych możliwości, jakie przed nami stoją, i pokazać, jakimi ścieżkami możemy podążać. Zanim jednak zbadamy potencjalne rozwiązania trudnej sytuacji ludzkości, musimy lepiej uchwycić wyzwanie, jakie stanowi dla nas technika. Rewolucje w technologii informacyjnej i biotechnologii są jeszcze we wczesnym stadium i jest kwestią dyskusyjną, do jakiego stopnia to rzeczywiście one odpowiadają za obecny kryzys liberalizmu. Większość ludzi w Birmingham, Stambule, Sankt Petersburgu i Bombaju ma zaledwie mglistą świadomość (o ile jakąkolwiek), że nadchodzi sztuczna inteligencja i że może ona mieć ogromny wpływ na ich życie. Niewątpliwie jednak rewolucje dokonujące się w technice nabiorą w kolejnych kilku dekadach rozpędu i wystawią ludzkość na najcięższe próby, z jakimi kiedykolwiek miała ona do czynienia. Każda opowieść, która stara się zdobyć serce ludzkości, zostanie sprawdzona przede wszystkim pod względem tego, czy poradzi sobie z podwójnym przełomem w obu omawianych dziedzinach. Jeśli liberalizm, nacjonalizm, islam albo jakieś nowe credo chce kształtować świat w 2050 roku, musi nie tylko rozumieć sztuczną inteligencję, algorytmy oparte na big data oraz bioinżynierię – ale też włączyć je w nową, sensowną narrację.
By zrozumieć naturę tego technicznego wyzwania, być może najlepiej będzie zacząć od rynku pracy. Od 2015 roku jeżdżę po całym świecie i rozmawiam z urzędnikami państwowymi, przedstawicielami świata biznesu, działaczami społecznymi i uczniami na temat trudnej sytuacji ludzkości. Ilekroć moich rozmówców niecierpliwi albo nudzi dyskusja o sztucznej inteligencji, o algorytmach opartych na big data czy o bioinżynierii, zazwyczaj wystarcza, że wymówię tylko jedno magiczne słowo, by z powrotem zainteresowali się tematem: praca. Rewolucja techniczna może niedługo wypchnąć miliardy ludzi z rynku pracy i przyczynić się do powstania ogromnej, nowej, bezużytecznej klasy, co doprowadzi do zmian społecznych i politycznych, z którymi nie potrafi sobie poradzić żadna z obecnych ideologii. Całe to rozprawianie o wynalazkach technicznych i ideologii może się wydawać niezwykle abstrakcyjne i odległe, ale bardzo realna perspektywa masowego bezrobocia – albo własnego bezrobocia – nikogo nie pozostawia obojętnym.
1
Zob. np. przemówienie inauguracyjne George’a W. Busha z 2005 roku, w którym amerykański prezydent powiedział: „Wydarzenia, których jesteśmy świadkami, i zdrowy rozsądek prowadzą nas do jednego wniosku: przetrwanie wolności w naszym kraju coraz bardziej zależy od powodzenia wolności w innych krajach. Największą nadzieją na pokój w naszym świecie jest rozszerzanie wolności na całym świecie”. Bush Pledges to Spread Democracy, CNN, 20 stycznia 2005, http://edition.cnn.com/2005/ALLPOLITICS/01/20/bush.speech/ (dostęp: 7 stycznia 2018). Na temat Obamy zob. np. jego ostatnie przemówienie na forum ONZ: Katie Reilly, Read Barack Obama’s Final Speech to the United Nations as President, „Time”, 20 września 2016, http://time.com/4501910/president-obama-united-nations-speech-transcript/ (dostęp: 3 grudnia 2017).
2
W. Neikirk, D.S. Cloud, Clinton: Abuses Put China „On Wrong Side of History”, „Chicago Tribune”, 30 października 1997, http://articles.chicagotribune.com/1997-10-30/news/9710300304_1_human-rights-jiang-zemin-chinese-leader (dostęp: 3 grudnia 2017).
3
E. Bradner, Hillary Clinton’s Email Controversy, Explained, CNN, 28 października 2016, http://edition.cnn.com/2015/09/03/politics/hillary-clinton-email-controversy-explained-2016/index.html (dostęp: 3 grudnia 2017).
4
Ch. Graham, R. Midgley, Mexico Border Wall. What is Donald Trump Planning, How Much Will It Cost and Who Will Pay for It?, „Telegraph”, 23 sierpnia 2017, http://www.telegraph.co.uk/news/0/mexico-border-wall-donald-trump-planning-much-will-cost-will/ (dostęp: 3 grudnia 2017); M. Schuman, Is China Stealing Jobs? It May Be Losing Them, Instead, „New York Times”, 22 lipca 2016, https://www.nytimes.com/2016/07/23/business/international/china-jobs-donald-trump.html (dostęp: 3 grudnia 2017).
5
Kilka przykładów z XIX i początku XX wieku: The Landscape of Stalinism. The Art and Ideology of Soviet Space, red. E. Dobrenko, E. Naiman, Seattle 2003; W.L. Guttsman, Art for the Workers. Ideology and the Visual Arts in Weimar Germany, New York 1997. Na temat ogólnego omówienia zob. np. N.J. Cull, Propaganda and Mass Persuasion. A Historical Encyclopedia, 1500 to the Present, Santa Barbara 2003.
6
Na temat tej interpretacji zob. I. Tharoor, Brexit. A modern-day Peasants’ Revolt?, „Washington Post”, 25 czerwca 2016, https://www.washingtonpost.com/news/worldviews/wp/2016/06/25/the-brexit-a-modern-day-peasants-revolt/?utm_term=.9b8e81bd5306; J. Curtice, US election 2016. The Trump–Brexit voter revolt, BBC, 11 listopada 2016, http://www.bbc.com/news/election-us-2016-37943072.
7
Najsłynniejszym przykładem pozostaje oczywiście Francis Fukuyama oraz jego Koniec historii i ostatni człowiek, wstęp P. Kłodkowski, przeł. T. Bieroń, M. Wichrowski, Kraków 2017.
8
K. Dawisha, Putin’s Kleptocracy, New York 2014; T. Snyder, The Road to Unfreedom. Russia, Europe, America, New York 2018; A. Garrels, W kraju Putina. Życie w prawdziwej Rosji, przeł. M. Moskal, Kraków 2017; S.L. Myers, Nowy car. Wczesne lata i rządy Władimira Putina, przeł. M. Potulny, Katowice 2016.
9
Credit Suisse, Global Wealth Report 2015, 53, https://publications.credit-suisse.com/tasks/render/file/?fileID=F2425415-DCA7-80B8-EAD989AF9341D47E (dostęp: 12 marca 2018); F. Novokmet, Th. Piketty, G. Zucman, From Soviets to Oligarchs. Inequality and Property in Russia 1905–2016, lipiec 2017, World Wealth and Income Database, http://www.piketty.pse.ens.fr/files/NPZ2017WIDworld.pdf (dostęp: 12 marca 2018); Sh. Walker, Unequal Russia, „The Guardian”, 25 kwietnia 2017, https://www.theguardian.com/inequality/2017/apr/25/unequal-russia-is-anger-stirring-in-the-global-capital-of-inequality (dostęp: 12 marca 2018).
10
A. Shani, The Israelis Who Take Rebuilding the Third Temple Very Seriously, „Haaretz”, 10 sierpnia 2017, https://www.haaretz.com/israel-news/.premium-1.805977 (dostęp: styczeń 2018); Israeli Minister: We Should Rebuild Jerusalem Temple, „Israel Today”, 7 lipca 2013, http://www.israeltoday.co.il/Default.aspx?tabid=178&nid=23964 (dostęp: 7 stycznia 2018); Y. Yanover, Dep. Minister Hotovely: The Solution Is Greater Israel without Gaza, „Jewish Press”, 25 sierpnia 2013, http://www.jewishpress.com/news/breaking-news/dep-minister-hotovely-the-solution-is-greater-israel-without-gaza/2013/08/25/ (dostęp: 7 stycznia 2018); Israeli Minister: The Bible Says West Bank Is Ours, Al Jazeera, 24 lutego 2017, http://www.aljazeera.com/programmes/upfront/2017/02/israeli-minister-bible-west-bank-170224082827910.html (dostęp: 29 stycznia 2018).
11
K. Reilly, Read Barack Obama’s Final Speech to the United Nations as President, „Time”, 20 września 2016, http://time.com/4501910/president-obama-united-nations-speech-transcript/ (dostęp: 3 grudnia 2017).