Читать книгу Pokocham cię po ślubie - Yvonne Lindsay - Страница 3

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Оглавление

– Wszystko będzie dobrze, mamo – Imogene zapewniła rodzicielkę chyba po raz setny.

Nie wątpiła, że matka zbyt dobrze pamięta, jaka załamana wróciła z wolontariatu w Afryce, kiedy jej pierwsze małżeństwo się rozpadło. Tym razem wszystko miało być inaczej. Przyszłych małżonków dopasowano do siebie po szczegółowej analizie dokonanej przez zespół psychologów i terapeutów zajmujących się związkami.

Imogene doświadczyła już wzlotów miłości od pierwszego wejrzenia i ledwie przetrwała upadek po odkryciu, że to wszystko kłamstwo.

– Gotowa? – spytała organizatorka ślubów uspokajającym i odpowiednio modulowanym głosem.

Imogene wygładziła suknię z jedwabiu i organzy, w niczym nieprzypominającą wypożyczonej koktajlowej sukni, którą miała na sobie podczas pierwszego ślubu, i skinęła głową.

– Oczywiście.

Organizatorka ślubów posłała jej szeroki uśmiech. Dała znak pianiście, by zagrał melodię na wejście panny młodej. Imogen zawahała się w drzwiach. Potem, biorąc matkę za rękę, ruszyła wolnym, lecz pewnym krokiem w stronę mężczyzny, z którym zamierzała stworzyć z dawna wyczekiwaną rodzinę. Jej twarz przeciął łagodny uśmiech, kiedy na moment spotkała się wzrokiem z przyjaciółmi i nielicznymi członkami licznej rodziny, którzy przyjechali na tę uroczystość.

Formalność podpisania dokumentów miała się odbyć osobno, co było zgodne ze zwyczajem agencji matrymonialnej „Stworzeni dla siebie”, polegającym na tym, że państwo młodzi po raz pierwszy spotykają się przy ołtarzu. Imogene mówiła sobie, że to odpowiednia forma dla staromodnej dziewczyny wyznającej tradycyjne zasady. Tym razem nie zostawiła niczego przypadkowi.

Kiedy wychodziła za mąż po raz pierwszy, towarzyszyła jej ekscytacja i szalone pożądanie. I proszę, jak to się skończyło. Skrzywiła się. Tego dnia brakowało szampańskiej radości i zdecydowanie nie było pożądania. Przynajmniej jeszcze nie. Była za to ciekawość.

Tym razem nie padła ofiarą powodującej zawrót głowy namiętności, która poprzednio przytłumiła jej wrażliwość, nie wspominając o rozsądku. Tym razem miała określony cel. Tak, mogłaby zostać samotną matką, ale naprawdę chciała mieć podobnie myślącego towarzysza. Kogoś, kogo mogłaby pokochać. Kto by jej gwarantował, że miłość będzie trwała.

A jeśli miłość się nie pojawi? Czy potrafi się bez niej obejść? Oczywiście, że tak. Miała za sobą małżeństwo zawarte pod wpływem impulsu. Gdy się rozpadło, była zdruzgotana. Tym razem przedsięwzięła wszelkie środki ostrożności, by się przed tym zabezpieczyć. Tam, gdzie jest troska i wzajemny szacunek, wszystko jest możliwe.

Czy aranżowane małżeństwo to coś złego? Jej rodzice tak uważali. Ojciec nawet nie przyjechał na ceremonię ślubną do Waszyngtonu, tłumacząc się ważną sprawą, nad którą właśnie pracował. Jego niesmak wywołany tym, że Imogene szukała męża za pośrednictwem ekskluzywnej agencji, był oczywisty. Dla ojca pomysł poznania męża przy ołtarzu to recepta na katastrofę, ale reguły agencji były jasne. Przyszli małżonkowie musieli bezkrytycznie zaufać procesowi doboru par.

Imogene zerknęła na matkę, która zgodziła się odprowadzić córkę do ołtarza, gdzie czekał na nią obcy człowiek. Caroline O’Connor na moment spotkała się z nią wzrokiem. W jej oczach widniał niepokój o los córki.

Imogene spojrzała na pana młodego, który stał do niej tyłem. Jego postawa wskazywała na to, że przywykł do wydawania poleceń. Przeszedł ją dreszcz. Kiedy zbliżyły się do pierwszej ławki, matka cmoknęła Imogene w policzek, po czym zajęła swoje miejsce.

Imogene wzięła głęboki oddech i znów skupiła się na stojącym przed nią nieznajomym. Czekał na nią. Coś w jego ramionach i kształcie głowy wydało jej się znajome.

Kiedy się odwrócił, Imogen osłupiała i przystanęła gwałtownie kilka kroków od ołtarza.

– Nie – powiedziała w szoku. – Nie ty.

Ledwie słyszała słowa płynące z ławek, gdzie siedzieli bliscy pana młodego: „Tylko znów nie to”. Wlepiała wzrok w mężczyznę, który stał naprzeciw niej.

Valentin Horvath.

Mężczyzna, z którym rozwiodła się przed siedmioma laty. Powinna czuć satysfakcję, widząc jego równie osłupiałą minę, lecz zdominowały ją złość i zakłopotanie.

Stała jak zahipnotyzowana, patrząc na człowieka, z którym była tak intymnie blisko jak z żadnym innym człowiekiem na ziemi. On zaś nie tylko złamał jej serce, lecz je zmiażdżył. Potrzebowała naprawdę dużo czasu, by w ogóle wziąć pod uwagę kolejne małżeństwo.

A jednak poza złością, poza pewnością, że ten ślub się nie odbędzie, poczuła dobrze znaną iskrę erotycznego napięcia, która doprowadziła do ich pierwszego pospiesznego, gorącego i krótkiego związku. Ze wszystkich sił starała się nie zwracać uwagi na narastające w niej pożądanie. To tylko fizyczna reakcja, powiedziała sobie. To nic nie znaczy.

On nic nie znaczy.

Valentin wyciągnął do niej rękę.

– Nie – powtórzyła. – To się nie stanie.

– Nie mogę się nie zgodzić – rzekł stanowczo jej były mąż. – Wyjdźmy stąd.

Wziął ją za łokieć, a ona z ociąganiem pozwoliła mu poprowadzić się na bok, cały czas usiłując ignorować świadomość, że choć tyle lat spędzili osobno, ogień, który zawsze ich łączył, zapłonął na nowo jakby nigdy nic.

Czuła ciepło emanujące z ciała Valentina, zapach, który znała. Starała się wymazać go z pamięci, ale wydawał się na stałe odciśnięty w jej układzie limbicznym.

Starsza kobieta z chmurą siwych włosów i czujnymi niebieskimi oczami wstała ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie po stronie, gdzie siedzieli goście pana młodego.

– Valentin?

– Nagy – odparł – chyba powinnaś z nami pójść. Musisz nam coś wyjaśnić.

Imogene ściągnęła brwi, coraz bardziej zagubiona. Rozpoznała zdrobnienie węgierskiego słowa oznaczającego babkę z czasów, kiedy Valentin opowiadał jej o rodzinie. Ale co jego babka miała z tym wszystkim wspólnego?

– Tak, widzę – odparła starsza kobieta. Odwróciła się, by uspokoić zebranych uśmiechem. – Proszę się nie martwić, zaraz wracamy.

Wracamy? Imogene bardzo w to wątpiła, ale poszła z Valentinem w ślad za jego kroczącą z determinacją babką.

– Wyjaśnij mi to – rzekł Valentin do babki, gdy zamknęła za nimi drzwi.

– Zrobiłam to, o co mnie prosiłeś. Znalazłam ci żonę.

– Nie rozumiem – wtrąciła Imogene.

Valentin też nie rozumiał.

Informacja, jaką przekazał Alice, była prosta i jasna. Chciał się ożenić i założyć rodzinę. Po pierwszym nieudanym małżeństwie, kiedy odrzucił rozsądek, którym zwykle się kierował, i skoczył na głęboką wodę z zamkniętymi oczami, postanowił podejść do sprawy racjonalnie. Nie spodziewał się, że tego dnia ujrzy byłą żonę. Niezależnie od tego, jak bardzo wypiękniała, odkąd ostatnio ją widział.

Przez chwilę patrzył na nią, podziwiając jej urodę. Wciąż miała ciemnokasztanowe włosy i zielonoszare oczy, które teraz rzucały pełne złości błyski.

Jej alabastrowa cera, na której zawsze widać było każdy ślad jego zarostu, też się nie zmieniła. Kiedy byli razem, golił się dwa razy dziennie. Zrobiłby dla niej wszystko, golenie się dwa razy dziennie było najmniejszym wysiłkiem. Ale to była przeszłość, i tak powinno pozostać.

Przeniósł uwagę na babkę, która z wdziękiem i wrodzoną aurą dowódcy opanowała się i podjęła:

– Imogene, pozwól, że coś ci wytłumaczę. Ale najpierw, proszę, usiądź. Valentin, ciebie też to dotyczy. Wiesz, że nie toleruję tego twojego krążenia w kółko. Nigdy nie potrafiłeś usiedzieć na miejscu.

Valentin powstrzymał się przed oznajmieniem, że w tej sytuacji ma pełne prawo krążyć. Zamiast tego wskazał Imogene krzesło i sam usiadł na drugim krześle. Tak blisko niej, że czuł zapach jej perfum. Nowy, nie ten, którego zwykła używać, lecz równie silnie przemawiający do jego zmysłów. Sięgnął po pomoc do swojej nieugiętej woli, by ignorować tę woń, która zapraszała, by nachylił się ku Imogen. Skoncentrował uwagę na babce.

Alice usiadła za biurkiem i oparła na nim pokryte plamami dłonie. Zastanawiała się, co i jak powiedzieć.

– Chciałabym wam przypomnieć, że podpisaliście umowę zobowiązującą was do zawarcia małżeństwa w dniu dzisiejszym.

– Nie z nim.

– Nie z nią.

Odezwali się jednocześnie i z równą emfazą.

– Nie przypominam sobie, żeby któreś z was zgłosiło jakiekolwiek zastrzeżenia, kiedy pojawiliście się w agencji. Prawda? – Uniosła brwi i spojrzała na nich znacząco. – Nie, oczywiście, że nie. Podpisując umowę, zobowiązaliście nas do znalezienia wam idealnego życiowego partnera. Co ja – zawahała się i poprawiła – my zrobiliśmy.

– Co? – Imogene otworzyła usta i przeniosła wzrok na Valentina. – Twoja babka bierze w tym udział?

Valentin skinął głową.

– Tak, zwykle jest w tym świetna, ale w naszym wypadku popełniła błąd.

Alice westchnęła i przewróciła oczami.

– Ja nie popełniam błędów, Valentin. Nigdy, a zwłaszcza w tym wypadku.

– Chyba nie oczekujesz, że w to uwierzę – odparował, podnosząc głos. – Rozstaliśmy się siedem lat temu z powodu różnic nie do pogodzenia.

– Niewierności – wtrąciła Imogene. – Twojej.

Valentin był na skraju cierpliwości.

– Jak powiedziałem, różnic nie do pogodzenia. O ile wiem, nic się między nami nie zmieniło, więc nie rozumiem, jak Imogene może być dla mnie idealną partnerką. Tym razem instynkt cię zawiódł.

– Instynkt? – odezwała się Imogene lodowato. – Zdawało mi się, że dobieraniem par zajmują się tu specjaliści, a nie wróżki. Czy to nie znaczy, że to pani naruszyła kontrakt?

Babka Valentina przyjrzała się jego byłej żonie.

– Te wróżki, jak to z pogardą powiedziałaś, dobrały was wedle naszych profesjonalnych zasad, co jest określone w punkcie 24.2.9 podpunkt a. O ile pamiętam, brzmi to „Subiektywna ocena „Stworzonych dla siebie”.

– To idiotyczne – zaprotestowała Imogene.

– Pozwól, że ci przypomnę, że nikt nie zmuszał cię do podpisania tej umowy – zauważyła chłodno Alice.

– Tak czy owak – podjął Valentin, zanim Imogene wyrzuciła z siebie słowa, które miała na końcu języka – to, co zrobiłaś, to potworna manipulacja. Umowę można zerwać. Myślę, że mówię w imieniu swoim i Imogene, twierdząc, że nie dojdzie do tego ślubu.

– A ja mówię w imieniu „Stworzonych dla siebie”, że dojdzie. Pasujecie do siebie.

– To niemożliwe! – Imogene prychnęła. – Podkreśliłam, że jeśli mój ewentualny partner nie może obiecać mi wierności, nie wezmę pod uwagę małżeństwa. Co w tym jest niejasnego?

Przerabiali to już przed siedmioma laty. Imogene nie chciała zaakceptować wyjaśnień Valentina ani jego obietnicy i zostawiła go, nie oglądając się za siebie.

Prawdę mówiąc, zakończenie wspólnego życia przyszło im zbyt łatwo. Z drugiej strony lepiej, że stało się to raczej wcześniej niż później, kiedy być może trzeba by brać pod uwagę dzieci.

– Przestańcie się zachowywać jak para sprzeczających się smarkaczy – skarciła ich Alice. – Wasz dobór został poparty dokładnymi testami. Dla żadnego z was nie ma lepszej pary. Wierzysz mi, Valentin?

– Mówiąc szczerze, już nie jestem tego pewien, Nagy. – Potarł brodę.

– Cóż, szkoda. – Alice pokręciła nosem z dezaprobatą. – Ale może zdacie sobie sprawę z waszych błędów. Możecie stworzyć dobry związek niezależnie od tego, jak nieszczęśliwie zakończyła się wasza poprzednia próba.

– Próba – powiedziała Imogene. – Mówi pani, jakby decyzja opuszczenia Valentina przyszła mi tak łatwo. Mogę panią zapewnić, że nie było łatwo.

Alice machnęła szczupłą ręką, jakby słowa Imogene były bez znaczenia.

– Liczy się to, że każde z was, podpisując umowę z agencją, szukało partnera życiowego. Wszystkie dane zgromadzone podczas badań przesiewowych wspierają moją – naszą – decyzję, żeby was połączyć. Jestem świadoma, że macie do rozwiązania pewne… kwestie sporne.

– Kwestie sporne? – tym razem odezwał się Valentin.

– Wysłuchaj mnie, proszę. – Alice zmierzyła go wzrokiem. – Czy możecie szczerze powiedzieć, że widząc się znów po latach, nic nie czujecie?

Valentin poprawił się na krześle, świadomy, że jego fizyczna reakcja na widok Imogene była jak dawniej gwałtowna i natychmiastowa. Wciąż pamiętał pierwszy raz, gdy ją ujrzał. Przywiozła dziecko ze swojej szkoły na oddział ratunkowy, gdzie był specjalistą od urazów. Choć zachowywał się profesjonalnie, jej obecność zrobiła na nim wrażenie. Teraz, kiedy siedziała obok, unikając jego wzroku, widział jej dumnie wyprostowane szczupłe ciało i zaciśnięte z determinacją wargi. Wargi, które całował. Instynktowne pożądanie, jakie zawsze w nim budziła, znów się odezwało. Wrócił spojrzeniem do babki.

– Nie, nie mogę – rzekł z niechęcią.

– Imogene? Kiedy zdałaś sobie sprawę, że to Valentin czeka na ciebie przy ołtarzu, co czułaś?

– Zakłopotanie – odparła szczerze.

– I? – dopytała Alice.

– No dobrze, pociąg. Ale to nie wystarcza, żeby małżeństwo działało. Już to udowodniliśmy.

– Owszem – przyznała Alice. – Ale skoro ta namiętność wciąż istnieje, nie sądzisz, że jesteście to sobie winni, żeby w innych okolicznościach podjąć prawdziwą próbę małżeńskiego życia?

– Zrobiłam wówczas o wiele więcej niż próbę – zaprotestowała Imogene. – Kochałam Valentina całym sercem, a on je złamał.

Alice westchnęła, kładąc ręce na kolanach.

– Rozumiem. Wciąż boli, tak?

Imogene sztywno kiwnęła głową.

– Czyli wciąż czujesz coś do mojego wnuka, tak?

Valentin próbował zaoponować.

– Nagy, to nie fair. Ona już dawno podjęła decyzję. Nie możesz nas do tego zmuszać. To okrutne i niepotrzebne.

– Stawianie czoła słabościom nigdy nie jest łatwe – oznajmiła Alice, powoli się podnosząc. – Zostawię was na parę minut, porozmawiajcie. Bardzo was zachęcam, żebyście dali sobie drugą szansę. Od tamtej pory okoliczności dramatycznie się zmieniły. Żadne z was nie jest już tak młode ani tak gwałtowne i, pozwolę sobie zauważyć, żadne nie znalazło dotąd partnera. Porozmawiajcie jak rozsądni dorośli ludzie, żebyście przez resztę życia nie żałowali swojej decyzji. Nie każcie mi zbyt długo czekać.

Pokocham cię po ślubie

Подняться наверх