Читать книгу Wysłannik Arghora Cykl: Ludy Wedoru część 1 - ZoeRocks - Страница 4

PROLOG
1982 rok

Оглавление

— Kochanie, zbudź się …

Zacisnął powieki i odwrócił się na drugi bok, z nadzieją, że nerwowy szept był tylko sennym bełkotem.

— Ernest, obudź się! — Uderzyła go w ramię, wpijając paznokcie w napiętą skórę. Lubił

w sypialni odrobinę pikanterii, ale nie w środku nocy, gdy tak dobrze mu się spało.

— Co się stało?

— Miałam okropny koszmar …

Powieki ciążyły mu jak ołowiane odważniki.

— Ernest? — Ponownie go walnęła. — Ernest! — Zapaliła światło, przysiadając okrakiem na jego ciele, opatulonym wełnianą pościelą. Ciążowy brzuch ważył już całkiem sporo.

— Gnieciesz mi flaki.

— I dobrze. Miałam okropny koszmar i muszę się wyżalić.

Ciąża Barbary nie przebiegała książkowo i daleko jej było do stanu błogosławionego, opiewanego przez inne kobiety. Przestała dobrze sypiać, przez co całymi dniami słaniała się na nogach.

— Śniło mi się, że spałam w naszym łóżku, w tym pokoju … Ernest, słuchasz mnie?

— Mhm.

— Poczułam przejmujący chłód, a gdy tylko otworzyłam oczy, zobaczyłam pysk wielkiej poczwary z łbem obrośniętym gęstwiną kłaków. Krzyk zamarł mi w gardle, nie mogłam złapać oddechu. Wiedziałam, że śpisz obok mnie, ale … Ernest? Ernest, słuchasz mnie do jasnej cholery?

Musiał pochrapywać, gdyż znowu go walnęła. Dla oszczędzenia ręki, podciągnął się do pozycji siedzącej i objął ją ramieniem.

— Już cię słucham, mów.

— Zaczynasz mnie wkurzać.

— No dalej, kochanie.

— Wiedziałam, że śpisz obok mnie, ale nie mogłam cię obudzić. Byłam sparaliżowana. Patrzyłam tylko na potwora, na kościste łapy, długie szpony, pęciny i kopyta. Cały powleczony był żylastą skórą, a za wychudzonym zadem podrygiwał cienki ogon.

— Czyżby sam czort złożył ci wizytę?

— Ernest!

— Nic dziwnego, jesteś piekielnie ponętna.

Basia wymierzyła mu słabego kuksańca, z trudem utrzymując poważny wyraz twarzy.

— Nie żartuj ze mnie, to poważna sprawa. Wciąż jestem rozdygotana.

— To tylko koszmar. — Przyłożył dłoń do jej piersi, czując pośpieszne bicie serca.

— Posłuchaj do końca, jeszcze nie skończyłam.

Westchnął ciężko, składając brodę na jej ramieniu.

— Stwór przewiercał mnie na wskroś czarnymi ślepiami, jakby chciał mnie wciągnąć w głąb samego piekła. Ciężką łapą dotknął brzucha, powodując skurcze i... — Przytulił ją, gdy głos jej zadrżał. — Tak bardzo bałam się o dziecko. Przed oczami miałam wizję rozszarpanego niemowlęcia.

— To tylko koszmar — zapewnił z irytacją. Nie akceptował myśli o żadnym niebezpieczeństwie grożącym jego rodzinie. — Dziecko najwyraźniej wyostrzyło ci wyobraźnię. – Uśmiechnął się pokrzepiająco i pogłaskał ją po rudych włosach. – Wracaj do snu, wszystko będzie dobrze.

Jego słowa okazały się jednak pobożnym życzeniem.

Zwątpienie dało o sobie znać o świcie, gdy dostrzegł grudki ziemi na dywanie

i wyświechtanym parkiecie. Skontrolował mieszkanie, nie spuszczając oczu ze śpiącej Barbary. Wyglądała tak bezbronnie z palcami zaborczo zaciśniętymi na wydatnym brzuchu.

Zaparzył kawę i spróbował zebrać myśli, jednak półgodzinne dywagacje na niewiele się zdały. W pierwszej kolejności wykluczył wizytę zbirów z konkurencji. Gdyby któryś chciał nastraszyć, pozostawiłby po sobie stosowną adnotację, aby Zakrzewski wiedział, co go czeka i kto z miłą chęcią spuści mu manto. Bardziej prawdopodobne wydawało się lunatykowanie Baśki, które mogło mieć związek z chronicznymi koszmarami. Takie wyjaśnienie współgrało z brakiem śladów włamania, ale kłóciło się z czystą pościelą, kapciami i stopami żony. Sfrustrowany wysilał mózgownicę, dopóki kwestia tajemniczych śladów nie rozwiązała się sama.

Intruz pojawił się znikąd. Jego przybycie zasygnalizowała jedynie gęstniejąca atmosfera zagrożenia. Siedział na kanapie z lewą rękę opartą na masywnym udzie, prawą zaciśniętą wokół długiego harpuna. Potężny, co najmniej dwumetrowy, miał na sobie mundur, szeroki pas z sakwami i wysokie skórzane buty. Jego głowę skrywał głęboki kaptur, a twarz do wysokości oczu maska z czarnej tkaniny. Przypominał lekkozbrojnego wojownika, żywcem wyjętego z powieści przygodowych.

Poczucie bezpieczeństwa we własnym domu, runęło niczym domek z kart i dopiero po dłuższej chwili Ernest doznał otrzeźwienia. Chwycił nóż kuchenny i wrócił do salonu, mierząc ostrzem w nieruchomą postać.

— Kim jesteś i czego chcesz!? — Stał w odległości umożliwiającej taktyczny odwrót, gdyż ewidentna dysproporcja sił nie przemawiała na jego korzyść. Intruz odpowiedział

w niezrozumiałym języku, głosem zniekształconym przez grubą materię maski.

— Nie rozumiem ani słowa. Wynoś się z mojego mieszkania albo zadzwonię na milicję!

Obcy zerwał się z impetem czołgu, taranując wszystko, co stało mu na drodze. Zablokował przedramieniem cios Zakrzewskiego, po czym uderzył go w twarz i pchnął na ścianę, nieomal krusząc potylicę. Żadna przebyta w młodości potyczka, nie przygotowała Ernesta na tak silnego przeciwnika. Ciosy intruza były dewastujące i po każdym odrobina gruntu osuwała mu się spod nóg. Agresor chwycił go w żelazny uścisk i cisnął przez długość przedpokoju, na dłuższą chwilę pozbawiając woli walki.

Leżał, obserwując, jak wróg wyszarpuje Baśkę na korytarz. Dzwoniło mu w uszach,

a sylwetka intruza stała się mglista i niewyraźna. Tylko wrzask ukochanej kobiety zmotywował go do działania. Mimo plam przed oczami i świdrującego bólu czaszki dźwignął się na roztrzęsionych nogach, upatrując swojej szansy w osłabionej czujności agresora. Intruz nie oglądał się za siebie, zaciskając palce na podbródku Barbary. Kobieta wyrywała się

i stawiała opór, wyzwalając w Erneście nowe pokłady siły. Miał o co walczyć i póki serce biło w piersi, zamierzał atakować z całą zajadłością. Ten dziwoląg, ten bydlak miał czelność wtargnąć do jego domu! Chwycił nóż, który opuścił wcześniej i natarł na śmiertelnego wroga.

— Uciekaj! — Wbił ostrze w plecy przeciwnika, który odwrócił się gwałtownie, sięgając łapą rany. — Zamknij się w łazience!

Basia pospiesznie wykonała polecenie, podczas gdy intruz wyprostował się i zamachnął

w stronę Ernesta. Pod wpływem adrenaliny, Zakrzewski nie tracił już rezonu. Wskoczył na plecy giganta, zaciskając ramiona na masywnej szyi. Był pewien, że ciosy wroga złamały mu przynajmniej jedno żebro, lecz ból był niczym, w obliczu narastającej wściekłości. Zaciskał duszącą obręcz, dopóki intruz nie zatoczył się, tracąc grunt pod nogami. Gdy tylko padli na ziemię, Zakrzewski doczołgał się do trzymanej w szufladzie broni.

W mieszkaniu zabrzmiał huk wystrzału, który powtórzył się, gdyż Ernest nie potrafił wycelować. Ręce mu drżały, a obraz zniekształcały mgliste mazy przed oczami. Udało mu się jednak przedziurawić brzuch intruza, powstrzymując go przed zadaniem ostatecznego ciosu. Tego uderzenia Ernest by nie przeżył.

In hua an en! — Intruz opadł na kolana. – Arghor, ason...

Masywne ciało uderzyło o podłogę, barwiąc posoką wyświechtany dywanik. Gdy znieruchomiało, Ernest pozwolił sobie na moment odprężenia. Był nieprzytomny ponad pół godziny, dopóki nie otrzeźwił go dotyk i lament Barbary. Dla niej ponownie poczuł ból.

— O Boże, Ernest! Tak się bałam! — Przytuliła go do piersi, kołysząc w ramionach. — Myślałam, że już po tobie!

Jej rozpacz nie była w stanie przegnać czarnych wizji, które zaatakowały jego roztrzęsiony umysł. Spodziewał się rychłego walenia w drzwi i odgłosu syren, ale słyszał jedynie swój charczący oddech.

— Ktoś mógł wezwać... — Ledwie mówił, czując pulsowanie w żuchwie. Obcy pozbawił go co najmniej kilku zębów, a z każdym słowem, po jego brodzie spływała krwawa ślina.

— Pod kamienicą pusto. Nikt się nie dobijał!

— Całe szczęście.

— Powinien obejrzeć cię lekarz.

— Zwariowałaś?

— Nie mówię o wzywaniu pogotowia, tylko Tomasza. To przecież mój brat, możemy mu zaufać.

— Wykluczone.

— Jesteś cały zakrwawiony! Oddech masz nieregularny i przekrwione oko... — Rozpłakała się histerycznie, ale gdy tylko spróbował ją objąć, zacisnęła palce na jego strzaskanej dłoni.

— Już po wszystkim — szepnął pokrzepiająco. — Uspokój się. Mam nadzieję, że ten gnój nic ci nie zrobił?

— Chyba nie — odparła niepewnie, wspominając dotyk intruza na krągłości brzucha i jego słowa, wzbudzające kolejne wątpliwości. — Nie skrzywdził mnie fizycznie, ale myślisz, że mówił prawdę, o tym, że dzieci jest dwoje?

— Zrozumiałaś, co mówił?!

— Dlaczego miałam nie zrozumieć?

— Przecież mówić w obcym języku.

— Nie mówił w obcym języku … — zawahała się, lecz po krótkiej analizie nakryła usta palcami. — Boże, masz rację. Rozumiałam jego słowa jakby przez osłuchanie.

— Co jest grane? — Spojrzał zdezorientowany. — Skąd znasz ten język?

— Nie mam pojęcia! Myślisz, że mnie to nie przeraża?

— Co ci powiedział?

— Że w brzuchu mam bliźnięta i że jedno z nich jest hybrydą.

— Hybrydą? Co to kurwa znaczy?

— Skąd mam wiedzieć!? — wrzasnęła. — Nie patrz tak na mnie!

— Niby jak?

Pochodzenie Basi tkwiło w ich świadomości niczym wieczna zadra. Nikt poza Ernestem

i Tomaszem nie znał kluczowych faktów na temat jej przeszłości. Była sierotą, dzieckiem tułającym się po ulicach powojennego Gdańska, które pod swe skrzydła przygarnęły siostry zakonne. Nie pamiętała swoich rodziców, krewnych, ani daty urodzenia. Nigdy nie chorowała, nie krwawiła, a wszelkie urazy goiły się u niej w zastraszającym tempie. Wzbudzała skrajne, rozbieżne emocje, uznawana za błogosławioną albo przeklętą. Gdyby nie adopcja przez inteligencką rodzinę Raczewskich, prędzej czy później wylądowałaby na bruku.

— Patrzysz na mnie, jakbyś łączył tego stwora z moim pochodzeniem i moimi dziwactwami, jakbyś wierzył, że mam z nim coś wspólnego!

— A masz?

— Jak możesz!

— Wybacz, że nasuwa mi się skojarzenie, skoro on pojawia się znikąd, ty jesteś sierotą

i oboje porozumiewacie się w nieznanym języku.

W pierwszej chwili Basią targnął gniew, który szybko ustąpił pod naporem zwątpienia.

— Mógł coś wiedzieć o moim pochodzeniu …

— Nie tylko o pochodzeniu. Wiedział dokładnie gdzie cię znaleźć.

— On wygląda jak …

— … nie z tego świata, jak pieprzony kosmita.

Basia zacisnęła palce na podrygującym brzuchu.

— Dzieci strasznie kopią.

— Dzieci? Tak na słowo mu uwierzyłaś?

— Oczywiście, że nie, ale trzeba to sprawdzić. — Przymknęła powieki i oparła głowę

o ścianę, zastanawiając się, jak Tomek mógł przegapić ciążę mnogą. Potem spojrzała na ciało intruza, posyłając Ernestowi porozumiewawcze spojrzenie.

— Ani się waż — zaoponował, gdy podniosła się niezdarnie z zamiarem przeszukania nieboszczyka.

— Przecież jest martwy.

— Ani się waż! — Zerwał się z miejsca i odprowadził żonę na bok. Potem dokuśtykał do intruza, wymierzając w ciało solidnego kopniaka. Ani drgnęło. Upewnił się, że delikwent nie oddycha, po czym przyjrzał się dziwnej twarzy z masywnym nosem i wąskimi ustami. Przeszukał mundur, nie znajdując ani portfela, ani dokumentów. W salonie pozostał jednak harpun, a w sakwach intruza mogły znajdować się ciekawe znaleziska. Gdy Ernest zabrał się za przetrząsanie poszczególnych kieszonek, Basia uporczywie zaglądała mu przez ramię.

— Coś taka narwana? — Miał chęć odtrącić jej wścibskie dłonie.

— Tam mogą być informacje o mnie!

— Albo bomba lub coś trującego! — Rozumiał jej punkt widzenia, ale ból przytępiał wyrozumiałość. Jeden po drugim zaczął wydobywać przedmioty przypominające rekwizyty

z filmu kostiumowego, skórzany bukłak, ochłap suszonego mięsa, zakorkowaną fiolkę

z zielonkawą substancją, drewniane pudełko z suszonymi ziołami, fajkę oraz granatowy kamień z mieniącej się substancji.

— Tylko tyle? — Westchnęła rozczarowana. — Liczyłam na coś więcej.

— Na list z wyjaśnieniami?

— Nie bądź złośliwy.

— Też liczyłem, na coś więcej — przyznał polubownie. — Na wytrych albo klucz uniwersalny, który wyjaśniłby, jak ten gnój wszedł do naszego mieszkania.

— Na pewno przez jakiś portal.

— Tak po prostu, przez portal? — Spojrzał na nią z politowaniem, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku, a ten podpowiadał, że najbardziej naglącym problemem było uprzątnięcie ciała oraz mieszkania i zabezpieczenie się przed potencjalnym atakiem kolejnych dziwadeł. Ze zwłokami mógł pomóc Marek, z drugim kłopotem, jedynie przeprowadzka. Ogarnięcie sytuacji wymagało wysiłku oraz planowania.

— Nie odpływaj na miłość boską, bo zadzwonię po Tomasza! — Kuksaniec wyrwał go

z gorączkowego natłoku myśli.

— Próbuję ogarnąć ten bajzel!

— Dla mnie najważniejsze jest sprawdzenie, co z dziećmi i czy naprawdę jest ich dwoje.

— Poprosimy twojego brata, jest pieprzonym ginekologiem.

— I powiemy mu prawdę?

— Oczywiście, że nie. Nikt poza Markiem, nie może dowiedzieć się o zwłokach. — Ernest miał nadzieję, że Sokolski za odpowiednią opłatą podzieli jego brzemię. Ostatecznie druhami byli od lat. Razem przetrwali służbę wojskową, niejednokrotnie karani za niesubordynację

i naganną postawę obywatelską. Wspólnie wstąpili w szeregi gangu szmuglerskiego, handlując wódą, narkotykami i towarami zza żelaznej kurtyny. Podobne doświadczenia spajały ludzi na długie lata, a nierzadko i do grobowej deski. — Spotkasz się z Tomkiem, powiesz, że się pokłóciliśmy i przez jakiś czas u niego zostaniesz, dopóki nie pozbędę się trupa i po nim nie posprzątam.

Basia nie dyskutowała. Przezwyciężenie uporu Ernesta stanowiło nie lada wyczyn, a ona nie miała ochoty na dalsze pomieszkiwanie w miejscu krwawej masakry.

— Co zrobisz z jego rzeczami?

— Jeszcze nie wiem.

— A co z mieszkaniem?

— Sprzedamy. Zamelduję nas w hotelu robotniczym, dopóki nie znajdziemy czegoś nowego. Może na Śląsku?

— To na drugim końcu kraju!

— Im dalej, tym lepiej.

— I co tam będziemy robić, skoro wszystkie sprawy mamy tutaj?

— Założę spółkę pośredniczącą w handlu węglem. — Od dawna nosił się z tym zamiarem, mając dosyć narażania skóry za marny procent w gangsterskiej hierarchii. Ostatecznie sprytu miał sporo, a inteligencja nie szwankowała. — Zarządy kopalń są skorumpowane. Za dobrze rozlokowane łapówki będę w stanie sprzedawać kiepski węgiel po zakłamanej cenie.

— A jak się wkręcisz w biznes? Nikogo tam nie znamy.

— Pamiętasz Jureckiego? Tego Ślązaka, który spieprzał przed wyrokiem i ostatecznie wyjechał do Szwecji?

Basia wzruszyła ramionami, nie nadążając za ksywkami kolegów z gangu.

— Jego kuzyn działał w branży. Zamierzam się z nim skontaktować.

— Skąd wiesz, że cię nie sypnie?

— Pewności nie mam, ale zakładam, że swój pozna swego.

— Dużo ryzykujemy — stwierdziła niechętnie, czułym gestem gładząc napiętą skórę brzucha. — Wiem, że masz wrodzoną smykałkę do mnożenia brudnej forsy, ale ze struktur gangu nikt po dobroci nie odchodzi. Będą się bali, że zaczniemy sypać.

— Wykupimy się.

— Niby jak?

— Oszczędności plus kasa za sprzedaż mieszkania powinny wystarczyć. W ostateczności poprosimy twojego brata o pożyczkę.

— Nie chcę narażać Tomasza.

— Zrobimy, co będzie konieczne!

Wysłannik Arghora Cykl: Ludy Wedoru część 1

Подняться наверх