Читать книгу Dziewczynka z Luna Parku: część 2 - Zofia Dromlewiczowa - Страница 4
ROZDZIAŁ PIERWSZY.
Оглавление— Anetko pośpiesz się!
Anka poprawiła kapelusz, wciągnęła niciane rękawiczki i ukazała się oczom Kazia i Tadzia, którzy jak zwykle spojrzeli na nią z całkowitem uznaniem.
— Możemy już iść — zdecydował Kazio.
Tadzio, który zawsze udawał niezmiernie punktualnego i skrupulatnego, spojrzał poważnie na zegarek:
— Wystarczy jeżeli wyjdziemy stąd za siedem minut — zdecydował.
— Za siedem i pół — roześmiał się Kazio wykrzywiając twarz pociesznie.
— Nie błaznuj — upomniał go brat.
— E, jesteś za poważny mój drogi — zdecydował Kazio — do kina przecież idziemy, a nie na jakąś poważną uroczystość.
Rzeczywiście Anka i obaj chłopcy wybierali się do kina.
Zachęcił ich do tego wielki afisz, oznajmujący wyświetlanie nowego filmu z Mary Pickford. Afisz nie zdałby się wprawdzie na nic w zwykłych warunkach, gdyż zajęcie Anki, która w popołudniowych godzinach stawała się niezmiennie „ księżniczką Anicetą” oraz „dziewczynką z Luna Parku“, nie pozwalało jej na wychodzenie w tym czasie.
Szczęśliwym jednak zbiegiem okoliczności Anka miała kilk dni wolnych. Przemalowywano bowiem estradę w sali, w której występowała i dzięki temu dziewczynka mogła udać się do kina.
Mieli iść w trójkę, Anka, Kazio i Tadzio.
— Żałuję, że to nie jest lotniczy film — odezwał się Kazio.
— Niedługo już zagrają lotniczy także — pocieszał go brat,— widziałem afisze, zapowiadające jakąślotniczą bujdę.
— Bujdę,? — oburzył się chłopiec — dlaczegp. uważasz, że bujdę.
— Czy ty myślisz, że oni to wszystko naprawdę kręcą?
— Naprawdę kręcą, wiem nawet, że się jeden lotnik zabił podczas zdjęcia.
— Nie wierzę w to.
— Czytałem w gazecie.
— No, może, wiesz to byłoby straszne, aby się zab ć podczas takiego zdjęcia. Napiszę o tem wiersz — postanowił po chwili.
— Chodźmy już — zawołał Kazio, — już najwyższy czas.
— Chodźmy — powtórzyła Anka i dzieci udały się w stronę wyjścia.
— Anka zatrzymała się nagle.
Lubiała przebywać w towarzystwie Kazia i Tadzia. Obaj chłopcy lubieli ją szczerze i nawet podziwiali trochę, co naturalnie podobało się dziewczynce. Wiedziała więc, że w ich towarzystwie spędzi bardzo miłe popołudnie, zwłaszcza, że w kinie była zaledwie kilka razy.
Teraz jednak poczuła, że ma ochotę spędzić owe zapowiadające się przyjemnie godziny w towarzystwie „smutnego Michasia“.
Tak, Anka czuła już niejednokrotnie, że Kazio i Tadzio byli dla niej niązmiernie sympatycznymi i wesołymi towarzyszami, lecz przyjacielem, prawdziwym przyjacielem był tylko „smutny Michaś”. Zwłaszcza od czasu jego choroby Anka czuła dokładnie, jak bardzo jest jej Michaś bliski i drogi.
— Chciałabym, aby pan Michaś poszedł z nami — oznajmiła chłopcom.
Ci nie mieli nic przeciwko niemu. Wprawdzie Michaś budził w obu chłopcach pewien jakgdyby lęk, wprawdzie nie bardzo wiedzieli, jak do niego mówić, jak pokonać jego małomówność i nieśmiałość, mimo to czuli podziw dla jego lalek, które modelował z taką zręcznością i podobała im się myśl, że pójdą w jego towarzystwie razem do kina.
— Ale prędko — zakomenderował Kazio.
— Już pędzę po niego.
— Czy on tylko będzie chciał — wątpił Tadzio.
Ania też nie była tego pewna.
— Już lecę — zawołała raz jeszcze i pobiegła do pracowni.
„Smutny Michaś” siedział w pracowni i oglądał badawczem spojrzeniem szeregi woskowych postaci. Obok niego stał Jan Kurek.
Podążał on za spojrzeniem syna, patrząc na figury z prawdziwą niechęcią.
— Jużbym wolał Michaś, abyś się czem innem zajął —powtarzał ostatnio często do syna.
Michaś uśmiechał się pobłażliwie i znowu wracał do swego zajęcia. Jan Kurek teraz również mruczał pod nosem coś niebardzo pochlebnego dla woskowych figur, gdy do pracowni wbiegła Anka.
— Co to, nie poszłaś jeszcze — zdziwił się Michaś.
— A prawda, do kina miałaś iść — przypomniał sobie Jan Kurek, uśmiechając się przyjaźnie do dziewczynki, zaraz jednak westchnął i dodał:
— Co też ci ludzie wymyślają, mój Boże!
— A co? — zdziwiła się Anka.
— Bo i po co ci kino, dziewczyno. Dawniej ludzie nie wiedzieli co to kino i było dobrze, a teraz to się tylko wszystkim w głowie niepotrzebnie przewraca.
— To pan Kurek nie lubi kina? — zdziwiła się Anka.
— Lubię, nie lubię, tak sobie mówię.
— A przecież ojciec chciał kino zakładać!
— E, co ty tam wiesz, co wy się wogóle na tem znacie. Interes, to interes. Ale żeby dziewczyna tak do kina w biały dzień latała niewiadomo poco, to też inna rzecz!
— Niech się zabawi, po co jej ojciec zabawę psuje?
— Ja jej nic nie nie psuję. Ona wie.
I rzeczywiście Anka wiedziała, że Jan Kurek tak sobie tylko wzdycha i narzeka z przyzwyczajenia, a gdyby kto inny zabronił jej pójścia na jaką przyjemność, to by się pierwszy oburzał i gniewał.
— A ja właśnie chciałam prosić pana Michasia, aby z nami poszedł.
— Dokąd? — zdziwił się Michaś.
— Do kina.
— Nie, ja nie pójdę, ja jestem zajęty — tłumaczył Michaś, ale Anka spostrzegła, że jej propozycja zrobiła mu przyjemność.
— Niech pan Michaś pójdzie z nami — powtórzyła — będzie nam weselej.
„Smutny Michaś” uśmiechnął się niepewnie, jakby nie Wierząc, że jego obecność może powiększyć czyjąś przyjemność.
Natomiast Jan Kurek szybko podtrzymał projekt Anki.
— A idź, naturalnie, że idź — zawołał, patrząc na mizerną twarz syna. — zabawisz się choć trochę.
— A przecież ojciec na kino narzekał — uśmiechnął się Michaś.
— Narzekałem — zmieszał się Jan Kurek lecz zaraz odzyskał zwykłą pewność siebie. — Narzekałem, bo ja sobie zawsze jaką rozrywkę i bez kina wynajdę. A ty, to tu siedzisz i siedzisz i tylko z temi kukłami gadasz.
Michaś patrzył niezdecydowanie, lecz Anka pociągnęła go za rękaw.
— Niech pan Michaś pójdzie z nami, bo bezpana Michasia jakoś mi się iść nie chce.
— Dobrze, pójdę — zgodził się posłusznie Michaś.
Oboje wyszli z pracowni.
Chłopcy oczekiwali ich na dole.
— No, a teraz prędko — zakomendarował Kazio.—Nie mamy wiele czasu.
— Osiem minut opóźnienia — zameldował Tadzio, przyśpieszając kroku. Poszli więc szybko naprzód, gdy zatrzymał ich nagłe głos Jana Kurka:
— A nie biegnijcie tak, jak szaleni.
Obejrzeli się
Jan Kurek biegł za nimi. Jego lśniąca, poczciwa twarz rozjaśniła się dobrodusznym uśmiechem.
— Co się macie sami bawić —wolał zdaleka — pójdę z wami.
— Kto to do kina chodzi, — zawołała Anka.
Lecz Jan Kurek udał, że jej nie słyszy.
Chciałem twego ojca zabrać, ale gdzie tam, zajęty przy karuzelach, coś mu się nie podoba. No więc trudno, pójdę z wami.
Kazio i Tadzio patrzyli z pewnem onieśmieleniem na właściciela Luna Parku, który jednem spojrzeniem mógł zmusić wszystkie karuzele do kręcenia się, wszystkie łódki do kołysania, jednem machnięciem ręki mógł zatrzymać amerykańską kolejkę.