Читать книгу Wacław - Juliusz Słowacki - Страница 6

V

Оглавление

Choć w zamku gości częstują wspaniale,

Gospodarz dawno nie schodzi na sale.

Niegdyś widziano go w gromadnym kole,

Jak trup śród ludzi, jak upiór przy stole.

Zimne po sercach przechodziło mrowie,

Kiedy co mówił, gdy pił jakie zdrowie;

A gdy wziął kielich w rękę trupią, siną,

W kielichu krew się zdawała, nie wino.

Każdy, co z gości do stołu zasiadał,

Nie znał go prawie, nigdy z nim nie gadał;

Gdy wszedł – nie wstawał nikt przed tym człowiekiem,

Choć orderami był srebrny i wiekiem;

Ani posłane z poselstwem od matki

Kiedy go w rękę całowały dziatki;

Jakby przed marą piekielną, szkaradną,

Stają przed ojcem zalęknione; bladną

I uciekają nie wyrzekłszy słowa

Lub kamienieją. Nie twarz to surowa —

Bo miłą miał twarz ten człowiek z natury;

Ani wzrok jego dziki i ponury —

Bo na swe dziatki patrząc łzy miał w oku;

Lecz przerażenie z boskiego wyroku

Wisiało nad nim jako krwawa tęcza;

A gorzej – wiedział to sam, że odstręcza;

Że coś pomiędzy nim a światem stoi,

Czego się sługa, dziecko, słońce boi.

Więc już od dawna zaniechał z rozpaczą

Przepraszać serca, które nie przebaczą;

Ujmować dusze, co chcą nienawidzić;

A nie mógł nimi pogardzać i szydzić.

Nawet choć wiedział, że tłumną hołotą

Rzucał się sprośny lud na jego złoto,

Tak wielką znalazł pokorę w swej winie,

Że nie pogardził i otworzył skrzynie;

A wtenczas sercu jego biczem jędzy

Był brzęk liczonych po zamku pieniędzy.


Wacław

Подняться наверх