Читать книгу Saga rodu Cantendorfów. Cena szczęścia Tom 2 - Krystyna Mirek - Страница 4

ROZDZIAŁ 1

Оглавление

P lotka w spokojnie żyjącej społeczności jest niczym pierwsze wiosenne ciepło, które dotyka skutej mrozem rzeki. Wydaje się, że jest wyłącznie delikatnością, a łamie wielkie płyty lodu, które ruszają z nurtem, pchane potężną siłą. Pędzą z coraz większą prędkością, zderzając się. Tak samo jedna cicha pogłoska potrafi odmienić porządek społeczny, zanegować stałe zasady i odwrócić kolejność rzeczy. Postawić wszystko do góry nogami. Można to zjawisko obserwować z fascynacją, zlekceważyć i zająć się własnymi sprawami. Wybór należy do człowieka. Nie sposób uczynić tylko jednego – powstrzymać żywiołu.

A ten rozpętał się na dobre. Nad małym miasteczkiem położonym u stóp zamku Cantendorf rozpoczęła się prawdziwa burza. Jedno zdanie wypowiedziane mimochodem przy straganie na targu sprawiło, że dotychczasowe układy spojone podziałami klasowymi, uświęcone tradycją i scementowane pieniędzmi nagle zaczęły się kruszyć.

– Hrabia Aleksander Cantendorf zaręczył się z zupełnie nic nieznaczącą, pod każdym względem zwyczajną, absolutnie nieodpowiednią dziewczyną. Pozbawioną posagu, bez tytułów, liczącego się nazwiska, koneksji, manier, umiejętności, klasy… – lady Metcalf na chwilę zabrakło tchu, by kontynuować listę braków tej najgorszej kandydatki, jaką tylko można było sobie wyobrazić, do tytułu pani na zamku. Wiadomość o zaręczynach zaskoczyła ją tak bardzo, że po raz pierwszy w życiu nie mogła opanować emocji. Wzburzenie pokonało nawet jej wrodzoną niechęć do dzielenia się plotkami w miejscu tak pospolitym, jak sklep z kapeluszami.

Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Szła spokojnie przez targ. Dzień był wyjątkowo piękny i miała ochotę pooglądać wystawione na sprzedaż towary. Nie spodziewała się, że przeżyje taki szok. Już sama informacja o zaproszeniu nieszczególnie cenionej rodziny Miltonów wraz z ich skromnymi, pozbawionymi klasy córkami na obiad do zamku była czymś, co mogło wzburzyć środowisko. Ale wieść o nagłych zaręczynach hrabiego z rudowłosą Kate była czymś bez precedensu. Wydarzenie było do tego stopnia nieprawdopodobne, że lady Margaret Metcalf wypuściła z rąk jedwabny szal, po czym odeszła na bok, by z dala od ludzkich oczu uspokoić emocje.

– To niemożliwe – powtarzała w kółko. – Nie do uwierzenia. Mógł przecież wybierać wśród najlepszych.

Miała rację. Hrabia Aleksander Cantendorf, najbogatszy, niezwykle przystojny, choć tajemniczy człowiek, stanowił od lat najlepszą partię w okolicy. Korzystał z tych przymiotów bez ograniczeń. Oświadczył się już cztery razy i tyle samo przenosił piękne, posażne i dobrze urodzone żony przez próg wiekowego zamku.

Kolejka kandydatek do jego serca nigdy się nie kończyła, chociaż z upływem lat hrabia cieszył się coraz gorszą sławą. Jego żony umierały w tajemniczych okolicznościach, które mimo wysiłku władz i miejscowych ciekawskich plotkarzy nigdy nie zostały wyjaśnione. Oficjalne przyczyny zgonów, czyli suchoty oraz komplikacje porodowe, choć często spotykane wśród młodych mężatek i dość prawdopodobne również w tych przypadkach, nikogo do końca nie przekonywały.

Po każdym pogrzebie uczucia wobec właściciela zamku ulegały ochłodzeniu. Hrabia odczuwał pustkę wokół siebie, a panny na wydaniu wysyłano w podróż, by je chronić przed ewentualnymi oświadczynami. Czas jednak płynął i niebezpieczeństwo szybko zaczynało blednąć. Zamożne rodziny przekonywały się nawzajem z coraz większym zaangażowaniem, że hrabia to nieszczęśliwy niewinny mężczyzna, którego życie mocno doświadcza. Komplikacje porodowe zdarzają się w każdej sferze, delikatne panny łatwo się przeziębiają.

Ale ta konkretna dziewczyna, ich córka… Ona z pewnością da sobie radę.

Wyścig zaczynał się od nowa.

Wielkie pieniądze mają ogromną moc i niewielu potrafi się oprzeć pokusie.

Hrabia Aleksander słynął z tego, że szybko podejmował decyzje w sprawach osobistych. Łatwo się zakochiwał i nigdy nie można było przewidzieć, w jakich okolicznościach to się stanie. Zapobiegliwe matki panien na wydaniu, po pierwszym szoku spowodowanym śmiercią czwartej żony Aleksandra, szybko zwarły szyki i zaczęły układać taktyczne plany, szacując szanse ich córek na powodzenie. Pierwszych ostrożnych posunięć dokonano na wiosennym balu, który dopiero co się odbył i jeszcze nie zdążono go dobrze omówić, wyciągnąć wniosków i opracować dalszych kroków, gdy w okolicy gruchnęła wstrząsająca wieść.

Hrabia się zaręczył.

– To niemożliwe. – Lady Metcalf powtarzała te słowa jak zaklęcie.

Ona też podjęła pewne starania. Zamówiła wyjątkowo piękną sukienkę dla swojej córki na wiosenny bal, snując nieśmiałe plany i dopieszczając w głębi serca marzenia o wielkiej miłości, jakiej ona sama nigdy nie zaznała. Z tego snu została wyrwana wyjątkowo brutalnie.

– Hrabia zaręczył się z Kate Milton. – Te słowa usłyszane przypadkiem na targu pozbawiły lady Metcalf tchu. Nie sposób było postawić kroku, by nie usłyszeć kolejnych szczegółów. Nie mówiono dzisiaj o niczym innym, a sensacyjna wieść powodowała, że kupcy mylili rachunki, a kobiety zapominały, po co przyszły.

Lady Metcalf odeszła na bok, rozejrzała się wokół, a potem oparła dłoń o pień drzewa. Było jej słabo. Całe życie dbała o zachowanie pozorów, wierność konwenansom. Dni płynęły jej w przewidywalny, bezpieczny, ale pozbawiony większych emocji sposób. Jej największą miłością była córka. Lady Margaret zawsze przestrzegała norm, nie zawalczyła o najmniejsze nawet pragnienie, które mogłoby kogoś zbulwersować, na jej temat nigdy nie pojawiła się żadna plotka.

I jaką dostała za to nagrodę?

Wiadomość, że to rudowłose ladaco, córka niedoszłego bankruta, zwykłego dzierżawcy, drobnego szlachetki bez majątku i własnego domu, dziewczyna, która wsiadła z mężczyzną do powozu bez przyzwoitki, dostała to, o czym inne bezskutecznie marzyły przez całe życie – miłość wyjątkowego człowieka. Hrabiego Aleksandra Cantendorfa. Prawdziwe uczucie. Cóż innego mogło bowiem skłonić go do oficjalnych zaręczyn?

– Niemożliwe – wyszeptała Margaret i otarła malutkie kropelki potu z czoła. Ta wiadomość wstrząsnęła nią nie tylko ze względu na plany wobec córki. Naruszyła coś o wiele poważniejszego – fundamenty jej świata, który opierał się na posłuszeństwie zasadom i rezygnacji z własnych marzeń dla dobra rodziny oraz nazwiska.

Margaret nigdy nie zdobyła się na protest, niekonwencjonalne działanie czy choćby głośne wyrażenie własnego zdania. Myślała, że życie wynagrodzi jej to umiarkowanie. Tymczasem ono poszło z workiem pełnym darów do niepokornej dziewczyny, która balansowała na granicy przyzwoitości, ryzykowała utratą dobrego imienia, wciąż pojawiała się w miejscach, gdzie nie powinno jej być, i mówiła słowa, których wypowiadanie nie przystoi osobie w jej wieku. Kate się jednak z tym nie liczyła. Była odważna i sięgnęła po to, czego pragnęła.

Lady Margaret zachwiała się. Łapczywie nabierała powietrza i starała się oddychać tak głęboko, jak tylko pozwalał ciasno zasznurowany gorset. Gdy trochę doszła do siebie, zauważyła, że przypadkowi przechodnie już się jej przyglądali z daleka. Nie chciała, by ktoś się zaniepokoił jej stanem i zaproponował pomoc. Włożyła sporo wysiłku w to, by opanować emocje. Na drżących nogach weszła do chłodnego wnętrza sklepu z kapeluszami, po czym odwróciła się tyłem do sprzedawcy i pozostałych klientów, by uniknąć uprzejmej pogawędki, jaką musiałaby toczyć. Udawała, że pilnie ogląda jeden z najnowszych modeli nakrycia głowy, a tak naprawdę nie widziała ani gładkiego atłasu, ani wyjątkowo dobrze skomponowanej dekoracji z kwiatów. Przed oczami miała tylko swoje życie i setki zmarnowanych okazji, by zrobić to, czego naprawdę pragnęła.

– Czy mogę w czymś pomóc? – Właściciel sklepu zgiął się prawie do połowy. Podszedł osobiście, by obsłużyć zamożną klientkę.

– Dziękuję. Dzisiaj niczego dla siebie nie znalazłam – odpowiedziała szybko i wyszła.

Nie chciała już słyszeć kolejnych komentarzy na ten sam temat. Niedowierzanie mieszało się z pierwszymi ostrożnymi spekulacjami dotyczącymi przyszłości. Nie miała ochoty słuchać przypuszczeń, co teraz będzie. Jak bardzo to wydarzenie zmieni układy towarzyskie. Pragnęła tylko zamknąć się we własnym pokoju i ochłonąć. Ruszyła w stronę powozu o wiele szybciej, niż przystało prawdziwej damie.

***

W tym czasie Kate Milton, której od momentu zaręczyn nie wypuszczano z domu, kończyła czwartą już godzinę ćwiczeń gry na fortepianie. Madame Eleonor, jej surowa opiekunka, była jedyną osobą w całym hrabstwie, która przyjęła wieść o oświadczynach hrabiego z chłodnym spokojem.

– Dobrze, że nie zgodziłaś się na szybki ślub – powiedziała łaskawie, wysłuchawszy całej relacji. – Ale karnawał to też niezbyt odległy termin. Najlepiej brać się do pracy od razu – zarządziła i tego samego wieczoru nakazała haftowanie dla uspokojenia emocji, a rano, bladym świtem, doskonalenie gry na instrumencie.

Nikt nie zaprotestował. W tym wyjątkowym momencie rodzina Miltonów była wdzięczna losowi za obecność madame Eleonor. Nie mieli pojęcia, co robić. Wiele osób pragnie nagłej radykalnej odmiany losu, ale kiedy ich marzenia zaczynają się spełniać, ogarnia ich strach, bo widzą, że brak im przygotowania do nowej roli.

Ostatniej nocy nikt w domu Miltonów nie spał. We wszystkich sypialniach panowała jednak cisza. Nie było radosnych rozmów ani pełnych emocji spekulacji. Te już zaczynały krążyć po miasteczku, rozpalając wyobraźnię mieszkańców, ale sami zainteresowani nie mogli znaleźć odpowiednich słów na skomentowanie nowej sytuacji.

Kate całą noc wpatrywała się w doskonale znany sufit swojej sypialni. Księżyc w pełni oświetlał jej pokój. Jego światło wpadało przez otwarte na oścież okno. Ciepła wiosenna noc pobudzała siły życiowe, sprawiała, że krew burzyła się w żyłach, a całe ciało rwało się do mężczyzny, którego dotyk odczuwało wszystkimi zmysłami. Wciąż pamiętała zapach wody perfumowanej, którą kamerdyner skrapiał ubrania hrabiego, i dotyk ręki Aleksandra, który rozpoznałaby na końcu świata i z zamkniętymi oczami. Smak jego ust, niepowtarzalne doznanie pierwszego razu. Potrafiła odtworzyć każde słowo, które między nimi padło, wraz z intonacją i wszystkimi pauzami. Szepty i wołania. Dotyk. Jego delikatność, jego natarczywość. Każdy kawałek skóry, który miał styczność z jego dłońmi i ustami, zdawał się różnić od tych jeszcze wolnych od tego przejmującego doznania. Jej ciało stało się mapą dzielącą się na dwa nierównomierne obszary domagające się z całych sił ujednolicenia.

Na to jednak trzeba było czekać wiele miesięcy. Do ślubu.

Zaproponowała odległy termin wbrew własnym pragnieniom, za to zgodnie z radami dwóch niezwykłych opiekunek, które bezpiecznie doprowadziły ją do tego zupełnie nieprawdopodobnego punktu – zaręczyn z hrabią Cantendorfem. Był to duet, o którym nikt nie wiedział. Dwie kobiety, różne pod każdym względem. Elegancka, zawsze opanowana madame Eleonor, bona wychowująca dziewczynki z najbardziej utytułowanych rodzin, oraz kobieta poza wszelkimi towarzyskimi kręgami, czyli zielarka, zwana mniej życzliwie wiedźmą. Stworzyły kobiecą frakcję o dużej mocy i imponującej skuteczności.

Ich usługi miały jednak swoją cenę.

Kate nagle poczuła chłód nocnego powietrza. Wyskoczyła z łóżka i zatrzasnęła okiennice.

W jednym momencie ochłonęła. Ze świata rozmarzonej, zakochanej do nieprzytomności dziewczyny natychmiast wróciła do zimnej rzeczywistości. Wciąż znajdowała się we dworze dzierżawionym przez rodziców od hrabiego. Długi zostały wprawdzie anulowane, ale wszystko tak naprawdę zależało od jednego słowa Aleksandra Cantendorfa.

Zadrżała. Cały czas pamiętała o obietnicy, którą złożyła w ciemno, nie mając pojęcia, jaką cenę przyjdzie jej zapłacić za niespodziewanie podarowaną miłość.

Ale czy takie szczęście może mieć zbyt wysoką cenę?

Kate wróciła pod kołdrę i szczelnie otuliła się dłońmi, na których wciąż czuła ślady pocałunków. W tej chwili nie wierzyła w złe zakończenia.

***

Caroline Milton, matka Kate, również wpatrywała się w sufit. Nie było chyba w okolicy drugiego domu, w którym sufity byłyby tej nocy tak dokładnie obejrzane. Ale Caroline nie mogła się teraz skupić na niczym bardziej wymagającym niż biała powierzchnia z nielicznymi pęknięciami. Musiała się uspokoić. Miała wrażenie, że cały świat wiruje. Nic już nie jest na swoim miejscu.

Przesunięć było za wiele.

Przyczyną zamieszania stała się oczywiście Kate. Nieposłuszna córka. Ta, która nie słuchała dobrych rad, nie panowała nad swoim językiem, zbyt często mówiła, co naprawdę myśli. Taka taktyka źle się kończyła. Życie dostarczało na to dostatecznie dużo dowodów. To właśnie dlatego dorośli karmili dorastające dzieci ostrzeżeniami, zakazami i pouczeniami – by je uchronić przed klęską. Jednak w tym przypadku wszystko wymykało się znanym zasadom. Kate została wynagrodzona za swoje niekonwencjonalne działania.

Teraz było już wyraźnie widać, że najmłodsza córka najpierw uratowała rodzinę przed bankructwem, a teraz otworzyła przed bliskimi niewiarygodne perspektywy.

Zaręczyny z hrabią Cantendorfem.

Brzmiało to całkowicie niemożliwie, a jednak okazało się prawdą.

Caroline była tego świadkiem. Widziała na własne oczy, jak hrabia zaprosił jej męża, nieudacznika na skraju bankructwa, do swojego gabinetu, okazując mu daleko idącą uprzejmość, a następnie poprosił go o rękę córki, jakby Richard miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia. Zaskoczeni byli wszyscy. Służba zamkowa z groźną gospodynią na czele, sama Kate, ale najbardziej chyba lady Isabelle, kochanka hrabiego wciąż przebywająca pod jego dachem. Niedawno owdowiała i z pewnością liczyła na to, że jej związek z Aleksandrem doczeka się wreszcie formalnego usankcjonowania. Tyle lat mieszkała na zamku, znosiła upokorzenia i walczyła o swoją pozycję. I gdy nie było już prawnych przeszkód, by odmienić swoje położenie, dostała taki cios. Zemdlała i długo nie można jej było docucić. Potem leżała na kanapie i pustym wzrokiem patrzyła w przestrzeń.

Caroline nie wiedziała, jak jej pomóc. Sytuacja była wyjątkowo niezręczna. Przez chwilę nawet żal jej było nieszczęsnej, mocno pobladłej kobiety, o której kłopotach finansowych wszyscy już wiedzieli. Pani Milton, upojona własnym nagłym szczęściem i odmianą losu rodziny, chciała dobra dla wszystkich. Szybko jednak wskazano jej właściwe miejsce w szeregu.

Kiedy tylko Isabelle otrząsnęła się z pierwszego szoku i uświadomiła sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę, wstała i spojrzała na zebranych z naturalną wyższością osoby przyzwyczajonej myśleć o sobie, że jest kimś lepszym niż otaczający ją ludzie. Choć jej ciemne włosy trochę się rozsypały, a policzki wciąż pokrywała niezdrowa bladość, wyglądała bardzo elegancko. Jednak w jej pięknych oczach odbijała się teraz tylko czysta nienawiść.

Isabelle podniosła się z kanapy o własnych siłach, starannie ominęła Kate, jakby ta cierpiała na wyjątkowo groźną i bardzo zaraźliwą chorobę, po czym skierowała się w stronę drzwi.

Nie wypowiedziała ani jednego słowa.

Cała jej postawa wyrażała jednak groźbę, manifestującą się w każdym geście: dumnie uniesionej głowie, wyniosłym lekceważącym milczeniu i braku pożegnania.

– Co teraz będzie? – wyszeptała Caroline, wspominając tę nieprzyjemną scenę.

Strach sprawił, że zadrżała pod cienką kołdrą i jak tysiąc razy wcześniej zatęskniła za kimś bliskim, z kim mogłaby dzielić sypialnię. Kiedy wychodziła za mąż, miała różne romantyczne wyobrażenia o tym, co ją czeka. Spodziewała się wszystkiego, ale nie takiej dojmującej samotności. Nie tylko psychicznej, wynikającej z braku zrozumienia, ale też fizycznej. Nikt jej nie dotykał, nie przytulał, nie usiadł obok ramię w ramię, nie poszedł na spacer, trzymając ją za rękę, nie pocałował nawet w czoło. I tak od wielu lat. Kiedy dziewczynki były małe, nie odczuwała tego braku tak mocno. Miała dzieci, które mogła tulić, kołysać, całować. Przybiegały do niej w nocy i sprawiały, że szerokie małżeńskie łóżko nie wydawało się aż tak puste. Ale córki już dorosły, a samotność tylko czekała na ten moment, by pokazać swoją moc. Na chwilę przydeptana dziecięcymi stopami, zduszona ich radosnym uśmiechem, musiała się wycofać. Nie poddała się jednak. Wróciła.

W ciągu tych lat, kiedy Caroline w całości poświęciła się dzieciom, problemy małżeńskie odsuwając najdalej, jak tylko się dało, poczucie osamotnienia wzmocniło się i teraz sprawiało wrażenie niepokonanego.

Kate była silną dziewczyną. Dokonała rzeczy wielkich. Uchroniła rodzinę przed poniżającym bankructwem, otworzyła przed nią możliwości, o jakich inni mogli tylko śnić, ale jednego nie była w stanie zrobić – sprowadzić pod dach tego domu szczęścia.

Wszystko, co radosne, zaraz stąd zniknie – pomyślała Caroline, zaciskając dłonie na chłodnej kołdrze. – Kate przeprowadzi się do męża. Miesiące narzeczeństwa miną prędzej, niż ktokolwiek się spodziewa. Amelia weźmie ślub jeszcze szybciej. Ojciec Alfreda, jej narzeczonego, tak mocno zaciera ręce z pełnego satysfakcji zadowolenia, że chyba już niedługo jego dłonie będą wymagać interwencji lekarza.

Stary wyjadacz – pomyślała ze złością. – Szczwany lis. Kombinował, zwlekał, kręcił przy ustalaniu terminu ślubu i nie ma co ukrywać, doczekał się. Prezentu od losu, którego z pewnością się nie spodziewał. Będzie blisko rodziny Cantendorfów, która dotąd znajdowała się na innej niż on planecie. Była dla niego całkowicie niedostępna. Po ślubie Kate te relacje się zmienią.

Korzyści płynące z nowego statusu jej córki nie miały końca.

A może nie? – pomyślała Caroline i zacisnęła dłonie na zimnej kołdrze. Miała ogromną ochotę zerwać zaręczyny Amelii. Nie było wątpliwości, że ojciec Alfreda nie cofnąłby się przed takim krokiem, gdyby Miltonowie nie rozwiązali swoich kłopotów finansowych. Nie był z nimi w trudnym czasie, nie zasłużył więc, by spijać śmietankę w okresie prosperity.

Miltonowie mogli pozwolić sobie teraz na działania, o jakich wcześniej nie odważyliby się nawet myśleć. Ale Caroline nie uśmiechała się tak ochoczo do nowego życia, jak można by się spodziewać. Niosło ono nie tylko szansę, ale też ciężar. Miltonowie staną się ważną w społeczności rodziną, bacznie obserwowaną. Ich sprawy, dotychczas ważne tylko dla nich, będą teraz własnością publiczną. Podjęcie jakiejkolwiek kontrowersyjnej decyzji będzie właściwie niemożliwe. Byle drobiazg spowoduje falę plotek, których zakładnikiem zostanie Kate. Zadziorna, silna, ale przecież wciąż tylko młoda dziewczyna, która nie pokona całego świata.

Caroline wiedziała, że od tej pory będzie musiała się zachowywać wzorcowo. Oznaczało to życie w wiecznym kłamstwie. Udawanie, że szanuje własnego męża, o którego opuszczeniu teraz mogła jedynie pomarzyć. Będzie wieść samotne życie, smutek skrywając pod maską uprzejmego uśmiechu. Do tej pory też tak robiła, ale było jej łatwiej, bowiem nikt nie interesował się jej sprawami osobistymi. Nie musiała wkładać w udawanie aż tak wiele wysiłku. Teraz to się zmieni.

Obróciła się na bok. Czuła, że się dusi. Pierścień konwenansów, zasad i układów ściskał ją coraz mocniej. Z trudnością łapała oddech.

Marzyła o chwili snu, który dałby jej szansę na odpoczynek i zebranie sił. Ale wytchnienie nie przyszło nawet na chwilę. Świt zastał ją z otwartymi oczami. Powinna była wstać, wydać poranne dyspozycje, udać się na targ. Jednak na samą myśl o tym, że znajdzie się w tłumie rozpalonym ciekawością, gęstym od natarczywych pytań, poczuła, jak opuszcza ją odwaga. Nie wiedziałaby, co powiedzieć. Nie miała pojęcia, kim teraz jest. Z żony bankruta w krótkim czasie przemieniła się w matkę narzeczonej hrabiego Aleksandra Cantendorfa. Nie czuła się sobą w żadnej z tych ról.

Westchnęła i z ciężkim sercem podniosła się z łóżka.

W tym czasie na targu aż huczało od spekulacji, jak bardzo wielkie szczęście spotkało rodzinę Miltonów.

Zza ściany zaczęły płynąć dźwięki męczonego od rana fortepianu. Madame Eleonor nie spała chyba nigdy, a każda pora wydawała się jej odpowiednia, by czegoś nauczyć swoją podopieczną.

Saga rodu Cantendorfów. Cena szczęścia Tom 2

Подняться наверх