Читать книгу Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie. Wyd. II - Luca Caioli - Страница 7

Dzień po dniu
Rozmowa z Frédérikiem Hermélem, korespondentem „L’Équipe” w Madrycie

Оглавление

Codziennie, przez pięć lat, był pan blisko Zidane’a. Jaki to był czas?

Musiały minąć dwa lata, zanim nawiązaliśmy relacje, a później nastały kolejne trzy lata pełne zaufania i szacunku. To zaszczyt móc przeżyć pewną epokę w historii futbolu.

Zacznijmy jednak od końca: Zizou ogłasza, że odchodzi...

Chodziło mu to po głowie od pewnego czasu. Już od lipca 2005 roku wiedział, że to będzie jego ostatni sezon. Powrót do reprezentacji i mistrzostwa świata dały mu motywację, by grać dobrze. Chciał zdobyć jakiś tytuł z Realem Madryt, bo sukcesów brakowało już od dłuższego czasu. A później sprawy ułożyły się tak, a nie inaczej. Mimo że w styczniu był we wspaniałej formie, gra drużyny nie uległa poprawie. Do dymisji podał się Florentino Pérez – człowiek, któremu Zizou zawsze był wdzięczny, ponieważ aby sprowadzić go do Realu, dokonał olbrzymiego wysiłku finansowego. Atmosfera w klubie znacznie się pogorszyła. To były dwa miesiące pełne niepokoju i stąd ogłoszenie zakończenia kariery. Postanowił, że z szacunku dla kibiców zrobi to w ośrodku treningowym. Chciał w dobrym stylu odejść z klubu, w którym spędził ostatni etap kariery.

Wrażenia korespondenta?

Byłem na wszystkich konferencjach prasowych Zidane’a od momentu jego przybycia do Madrytu. Ta pożegnalna była najlepsza. Nigdy wcześniej tak dobrze nie mówił. Nigdy tak sprawnie nie posługiwał się językiem hiszpańskim.

A jak pan tłumaczy tę decyzję?

Zrzucił sobie ciężar z serca, publicznie podzielił się decyzją, która go dręczyła i którą rozważał od dłuższego czasu. Uwolnił się spod presji mediów, prześladujących go w związku z tym tematem. To nie przypadek, że gdy wszystko się skończyło, już za bramą Valdebebas zatrzymał się jak zawsze, żeby rozdawać autografy. Uśmiechnięty. Zrelaksowany.

Długie brawa na zakończenie konferencji prasowej. To nie jest typowe, prawda?

Tak. To oznaka szacunku, jakim dziennikarze zawsze darzyli Zizou. Podziękowanie za to, co robił na boisku, ale także za to, jak zachowywał się wobec mediów. Nigdy nie był rozkapryszoną gwiazdą. To uznanie dla wielkiego piłkarza, który odchodzi. Przyznaję, że podczas jego pożegnalnego meczu na Santiago Bernabéu, kiedy komentowałem spotkanie dla francuskiego radia, załamał mi się głos. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzyło. Przez chwilę nie byłem obiektywnym dziennikarzem, lecz jednym z wielu kibiców, którzy żegnali mistrza. Słuchacze to zrozumieli, słyszeli, że emocje były ogromne. I nie tylko u tych, którzy byli na trybunach. Dwa dni wcześniej Zidane wyznał mi: „Bardziej boję się tego pożegnalnego meczu niż finału mistrzostw świata”.

A kim był Zidane dla Realu Madryt?

Zaskarbił sobie sympatię kibiców za sprawą swojej gry i sposobu bycia. Stał się jedną z piłkarskich legend klubu. Razem z Di Stéfano i Butragueño. Od momentu, gdy strzelił gola w finale Ligi Mistrzów w 2002 roku, był nietykalny. Nie był już obcokrajowcem, Francuzem, który przybył tutaj, żeby zakończyć karierę, lecz mistrzem, który szanował białą koszulkę.

A jednak Zidane przeżywał w tej drużynie również trudne chwile.

Tak, na początku, kiedy przyszedł z Juve. Bardzo dużo kosztowało go przystosowanie się, zrozumienie hiszpańskiej mentalności, radzenie sobie z presją ze strony prasy, odnalezienie się w drużynie, która nie grała dla niego. Jednak później nadeszły dwa wspaniałe lata.

A później znowu kryzys…

Po wyeliminowaniu z Ligi Mistrzów przez Monaco, w kwietniu 2004 roku, Real Madryt załamał się i nie był w stanie zdobyć już żadnego tytułu. To nie Zidane grał słabo, to cała drużyna nie funkcjonowała jak należy. A on jest piłkarzem, który gra cudownie, kiedy funkcjonuje kolektyw.

Trenerzy i koledzy: kogo lubił najbardziej?

Vicente del Bosque, z którym łączyły go znakomite relacje; razem wygrali Ligę Mistrzów, czego im brakowało. Spośród kolegów najlepiej czuł się w towarzystwie Ronaldo i Figo. Z Portugalczykiem, chociaż on ostatecznie przeszedł do Interu, utrzymywał stały kontakt. Ten wzajemny szacunek można było zobaczyć w dniu półfinału mistrzostw świata.

Zidane był liderem także w szatni?

Nie, on nigdy nie dowodził. Liderem najpierw był Fernando Hierro, a później Raúl. On nigdy nie starał się narzucić swojej władzy. Jednak wcale tego nie potrzebował: był liderem na boisku.

Jego najlepsza cecha?

Największą jest bez wątpienia to, że nigdy nie zapomniał, skąd pochodzi. Ze skromnej, prostej, biednej rodziny. Sława i pieniądze nigdy nie uderzyły mu do głowy. Kolejna to jego dyspozycyjność dla dzieci. Uwielbia je, nigdy nie odmówił żadnego autografu, zdjęcia, zawsze ma dla nich czas. Jest dobrym ojcem.

A najgorsza?

Jest introwertyczny. Nieśmiały. Pod tym względem nie jest jak Michel Platini: gadułą o ekstrawertycznym charakterze.

Przez lata opowiadał pan francuskim czytelnikom o wyczynach Zidane’a na hiszpańskiej ziemi. Ale co reprezentuje Zizou w oczach swoich rodaków?

Jest legendą zjednoczonej Francji, Francji, która wygrywa. Uosabia jedną z podstawowych wartości Republiki Francuskiej, l’egalitè (równość). Jest przykładem syna emigrantów, który dzięki naszemu społeczeństwu, naszym normom, naszemu prawu, naszemu systemowi edukacji zdołał zajść tak daleko. Jednocześnie pozostał prostą osobą. To on poprowadził Les Bleus do zdobycia Pucharu Świata i pozwolił otrzeć się o następny. W krytycznym momencie przywrócił blask całemu krajowi.

Zinedine Zidane. Sto dziesięć minut, całe życie. Wyd. II

Подняться наверх