Читать книгу Wszystko albo nic. #jak Pola Negri - Magdalena Lamperska - Страница 5

Оглавление

Warszawa, 22 maja. Stałam zamyślona przed lustrem, szukając w pamięci tych dwudziestu sześciu przełomów w moim życiu, które miały nastąpić. Na samą myśl o ponownym sporządzaniu listy planów na przyszłość robiło mi się słabo. Poczucie bezsensu tworzenia kolejnej „mapy gwiazd” spowodowane było bezsilnością mojego „anonimowego marzyciela”, który zaczynał wydawać wewnętrzne komendy: Daj spokój, odpuść. I co ja mam z tym zrobić? Poddać się, choć za rogiem może leżeć ten szczęśliwy los na loterii z napisem „superstar”? Żyć ze świadomością, że nigdy nie dostanę orderu chwały, nie założę korony sukcesu, nie odbiorę miliona gratulacji od tych ważnych z górnej półki, mojej twarzy nie rozświetli blask reflektorów, nie potknę się na czerwonym dywanie. Będę anonimowa. Brzmi jak animowana, bo jedyne, co pozostanie, to ciągłe przywoływanie niespełnionych pragnień, pogłos, który sprawi, że życie zmieni się w kreskówkę.

Widok mojego porannego odbicia w lustrze nie zachwycał. Zdecydowanie nie nadawałam się dziś do publicznej prezentacji. Moja atrakcyjność niewiele ma wspólnego z modelowym wyglądem tysiąca twarzy zdobiących pierwsze strony katalogów mody. Proste włosy w kolorze pospolitego blondu przysłaniają figlarne zielone oczy, które kryją jeszcze nienazwany seksapil. Na określenie „pulchna” reagowałam nerwowo, szukając synonimów, jednak ani „pękata”, ani „klocowata” – tym bardziej „bombiasta” czy „bulwiasta” – nie zaspokajały mojej kobiecej próżności i chęci bycia idealną. Można jednak powiedzieć, że paradoksalnie mój rubensowski wygląd budził sympatię. Wiele razy usłyszałam, że „małe” mają lepiej – dostają więcej propozycji filmowych, a przede wszystkim łatwiej im dobrać scenicznego partnera, bo w moim przypadku większość kolegów aktorów jest ode mnie o głowę niższa. „Artystka ze spalonego teatru” – to określenie pojawiało się przy każdym rodzinnym obiedzie, wieńczonym łatwą do przewidzenia pointą: „Teatr się spalił, artystka została”. „Aktorstwo to nie jest poważny zawód” – deklamowali bliscy, odwiedzając mnie w Warszawie. Sugerowali głupotę i bezmyślność w projektowaniu przyszłości, która w żaden sposób nie pokrywała się z ich oczekiwaniami. Marzyli o moim nawróceniu. Jednak – pomimo podważania mych aktorskich planów przez najbliższych mi ludzi – już od najmłodszych lat trenowałam w sobie zasadę „padnij – powstań”, która okazała się bardzo przydatna w budowaniu własnej legendy.

Następna: Anna Mazur. Usłyszałam to wiele razy. Na korytarzu wytwórni filmowej, przed drzwiami wielu agencji aktorskich, przed dyrektorskimi gabinetami w teatrach. Wywoływane „następstwo” mogło sugerować konsekwencję w toczących się wydarzeniach, kierujących się w stronę sukcesji. Jednak dla mnie to zwykła kolejkowa powinność, przyśpieszana przez rozpoczynającą casting świętą komendę: „Kamera – łączyć – akcja”. Atmosfera pogoni za marzeniami unosiła się w studyjnych labiryntach, co nie tylko zwiększało koncentrację nad przygotowywanym materiałem zdjęciowym, ale również wzmagało czujność swojego terytorium i konieczność informowania każdej osoby obok o krótkiej wycieczce do toalety. Problem zaczynał się, kiedy porządek następstwa przerywał tzw. deszcz gwiazd, które proszone na godziny, beztrosko mijały szereg anonimowych marzycieli, rujnując w ten sposób mantryczny spokój, wyćwiczony od porannych godzin oczekiwania. Aktorstwo było naznaczone czuwaniem. Pełna gotowość i mobilizacja w chwili uchylających się drzwi jakiegokolwiek gabinetu oraz przysłowiowe „pięć minut” na opowiedzenie skróconej wersji siebie i historii, jaką się ze sobą niesie.

Najbardziej niepokojąca była wieczna niewiadoma. Brak możliwości ustalenia planu dnia, planu życia wychodzącego poza castingowe kolejki, numerki, łatki i oceny wszystkiego, co kamera może uchwycić. Mogłoby się wydawać, że umiejętność przetrwania w tych spartańskich warunkach jest wrodzona. Chcesz tego. A może nie masz wyjścia, zwyczajnie nie możesz tego nie chcieć? Przecież każdego dnia sprawdzasz skrzynkę e-mailową w poszukiwaniu wiadomości od agenta „Następne twoje pięć minut, będziesz?”. Pytanie?! Oczywiście, że będę! Nie możesz powiedzieć „nie”, nawet jak umierasz na zapalenie gardła lub po prostu twój stan nie zachęca do jakiejkolwiek publicznej prezentacji, bo ten wewnętrzny kat – dręczyciel, którego nazywasz pasją, zrobi wszystko, żeby nie odpuścić gotowości. Napędza cię cel. Marzenie, które kiedyś miałeś, teraz zaczyna mieć ciebie. W tym przypadku hasło „Stop akcja” już cię nie zatrzyma.

Dzień urodzin zawsze kojarzył mi się z oczekiwaniem na to, by ktoś pamiętał. Dla pewności informowałam wszystkich domowników parę dni wcześniej, żeby zminimalizować możliwość pominięcia mojego corocznego jubileuszu. W dzieciństwie swoje przyjście na świat traktowałam jak zjawisko wyjątkowe, wręcz narodowe. Jako pomyłkę losu tłumaczyłam sobie swoje rozczarowanie, że na stole stoi zwykły tort, zamiast kawioru, ostryg, szampana i truskawek. Kolejny prezent w postaci piżamy w wyobraźni prezentował się jak oscarowa kreacja wysadzana prawdziwymi diamentami. Ten dzień zawsze zaczynał mój rok kalendarzowy. Sylwestrowy maj przejmował funkcję noworocznych postanowień, a kolejny rok miał być przełomowy. W moim przypadku tych zbawiennych zmian nie było widać. Pozostawało urodzinowe oczekiwanie, które na dobre zadomowiło się w aktorstwie. Najpierw czekasz na telefon od agenta. Później czekasz na termin castingu, czekasz w kolejkach do pokoju przesłuchań, czekasz na odpowiedź… Najbardziej upragnione jest czekanie na planie, niestety dane tylko wybranym.

W moim urodzinowym odbiciu lustrzanym widziałam zmęczenie. Nie chciałam tak dalej żyć. Potrzebowałam jakiegoś znaku, aby wiedzieć, w jakim kierunku ruszyć. Nie wiesz, co robić, to stój! Jednak ja tkwiłam w tym miejscu, które stało się moją zgorzkniałą strefą komfortu, już bardzo długo. Postanowiłam uczcić ten początek niby wyjątkowego dnia tak samo jak legendarna gwiazda Hollywood lat sześćdziesiątych, Audrey Hepburn, która mawiała, że żyje jedynie dzięki dymkowi papierosa i filiżance kawy, po którą sięga zawsze, gdy traci energię na planie. Zainwestowałam w czarną kawę rozpuszczalną bez wymarzonej planowej perspektywy.

– Dziś są moje urodziny – powiedziałam do siebie. – Sto lat!

Dlaczego polska wersja życzeń zawiera akurat tę określoną liczbę? Przed moimi oczami pojawił się ten czekający mnie czas. Właśnie w tej chwili zostałam skazana na stuletnie marzycielstwo? „Happy Birthday Anna” – przecież to zdecydowanie lepiej brzmi! Zamiast dmuchania świeczek na torcie wyciągnęłam papierosy i poddałam się rozkoszy, jakiej zawsze dostarczała mi przyjaciółka nikotyna. Poczułam ulgę. Wolność od reakcji nerwowych na każdy dźwięk telefonu między godziną 10.00 a 18.00 była moim marzeniem. Chciałam odpuścić. Czy to nie jest przerażające, że aktor to zawód na telefon? Gapiąc się w czarny ekran, postanowiłam dokleić sobie uśmiech do twarzy, zahasztagować i oświadczyć wirtualnej publiczności, że mam się urodzinowo dobrze.

Oczekiwanie na końcową liczbę polubień było uzależniające. Problem zaczynał się, kiedy relacje międzyludzkie nawiązywane w sieci stawały się bardziej interesujące, bardziej śmiałe niż te w realu, bo ukryte za ekranami urządzeń elektronicznych, co umożliwiało swobodną manipulację rzeczywistością. Najważniejsze było nieustanne kreowanie wizerunku. Prezentowanie najciekawszych momentów z życia, złapanych w odpowiednim kadrze i przefiltrowanych przez milion upiększających kontrastów. Można stwierdzić, że moje poranne urodzinowe selfie i wymyślone „happy girl” w tytule jest totalną mitomanią. Czyż nie jest to współczesny sposób tworzenia legendy?

Korzystając z tego filmowego poranka, nie mogłam odebrać sobie przyjemności spaceru przez warszawski Central Park, czyli Łazienki Królewskie, kiedy szłam do najczęściej odwiedzanego miejsca przez wszystkich marzycieli, czyli do wytwórni filmowej przy ulicy Chełmskiej. Nie liczyłam na to, że urodzinowa wizyta w agencji zmieni moje życie, jednak ten wewnętrzny obowiązek meldowania się tam co jakiś czas dawał mi poczucie obecności. Zawsze gdy mijałam szlaban, towarzyszyła mi absurdalna wdzięczność; wszak nie wszystkim dane jest odwiedzać to miejsce, a rozpoznawalność przez portiera była zaszczytem – sugerowała przynależność do grupy „chełmskich” filmowców. W labiryncie korytarzy zobaczyłam zakręcającą aż do wyjścia kolejkę już znanych mi twarzy anonimowych marzycieli. Nie dostałam e-maila! – pierwsza myśl zaznaczyła moje pominięcie w organizowanym castingu. Dlaczego?! – krzyczało ego. Za gruba? Za chuda? Za niska? Za bardzo blond? Co tym razem?! Nie wytrzymując wewnętrznej wojny, w której ambicja wygrywała ze zdrowym rozsądkiem, zaczepiłam pierwszą dziewczynę stojącą przy samym wyjściu.

– Do czego dziś? – zapytałam pewnie.

– Do Apolonii Chałupiec – odpowiedziała sucho.

– Chalupec! – poprawiłam ją stanowczo.

To był skandal! Jak można próbować wcielić się w osobę, której nawet nie zna się prawidłowego nazwiska. Chałupiec to spolszczenie, które zadomowiło się na dobre w świadomości ludzi i było powszechnie używane. Pola Negri nazywała się Chalupec. Moja castingowa rywalka spojrzała na mnie z pretensją. Jej ignorancja wobec mojej idolki była nie do zniesienia.

– Czy ktoś zniekształca twoje nazwisko? – dodałam z przekąsem i odeszłam.

Nie mogłam w to uwierzyć… To będzie film o Poli Negri! Czy ten zbieg okoliczności miałam traktować jako zrządzenie losu czy zwykły fart? Moja marzycielska natura odnajdywała w tym momencie pełno metaforycznych znaków, otwierających upragnioną świetlaną przyszłość. To miała być ta długo wyczekiwana zmiana, która swój początek ma w moich nastoletnich latach, kiedy to w moje trzynaste urodziny, opakowana w piękny papier, książka Pola Negrilegenda kina zagościła na rodzinnym stole obok tortu. Zaczytywałam się w historii tej niezwykłej międzynarodowej gwiazdy filmowej, Polki urodzonej w Lipnie. Wspaniałej, wszechstronnej aktorki o niepospolitym temperamencie i wyjątkowej urodzie. Uzdolnionej tanecznie i wykształconej w tym kierunku. Jedynej polskiej aktorki, której nazwisko widnieje na Hollywoodzkiej Alei Gwiazd. Słynnej z głośnych romansów z Charliem Chaplinem i Rudolfem Valentino. Jej wspomnienia budziły we mnie fascynację i nadzieję, że american dream może wydarzyć się naprawdę, a nie tylko na ekranie kina. Utonęłam w marzeniach o niezwykłym życiu artystycznym, ogromnych sukcesach, przygodach dalekich od szarej rzeczywistości. Ta niewinna dziecięca zabawa wpłynęła na to, w jakim miejscu dzisiaj jestem i jaki wybrałam zawód.

W moim oczach pojawiły się łzy jak kryształy, które spływając po twarzy, zadawały z każdą kroplą ból rozczarowania. Pominięcie mojej osoby w zaproszeniu na zdjęcia próbne było nie do zniesienia. Przecież tyle o niej wiem! Tak bardzo ją kocham! Tak dobrze mogę ją zagrać! To nie było zwykłe rozczarowanie, tylko złamanie tej dziecięcej, czystej nadziei, która trzymała mnie na drodze aktorskiej do dnia dzisiejszego. Wybiegłam z budynku, w którym było aż duszno od rywalizacji. Usiadłam na ławce i schowałam twarz w dłoniach. To koniec. Nie chcą mnie. Nie zniosę kolejnej porażki, kolejnego odrzucenia, kolejnej oceny. Bolało nie tylko urażone ego, ale rany zadawane przez ciągłą niepewność, w której tkwiłam od tylu lat. Bo praca nie była wyłącznie sprawą ambicji, ale życia, a raczej przeżycia do kolejnego miesiąca. Zaczynając projekt, świętujesz sukces, lecz po paru miesiącach kończysz i znowu dołączasz do grona bezrobotnych. To był ten moment odpuszczenia.

– Zanotuj to – powiedziałam do siebie pod nosem. – Będziesz miała dowód.

Wyciągnęłam z torebki swój wiekowy notatnik. Na pierwszej stronie widniały słowa, które zapisałam w dniu swoich trzynastych urodzin: „Legenda zobowiązuje – Pola Negri”. Ten cytat, zanotowany dawno temu, dziś w końcu odnalazł sens. Nie mogłam się poddać bez walki.

W euforycznym stanie wpadłam do agencji. Nie trać czasu – brzmiał sygnał mojej intuicji, która za wszelką cenę chciała zmobilizować mnie do wzięcia udziału w bitwie o rolę.

– Dlaczego mnie nie zapraszają? – pytam.

Agent zaprezentował listę moich braków, zapisaną na niewielkiej samoprzylepnej karteczce, która doskonale nadawała się na listę zakupów, a nie na propozycje życiowych zmian, które należy przeprowadzić. „Za gruba. Blond włosy. Charakterystyczna. Chyba nie tańczy”.

– A tańczysz? – zapytał nieśmiało, wiedząc, że nie jest to najbardziej taktowne pytanie w obecnej chwili.

Oczywiście, że tańczę! Mogę zawsze schudnąć, zmienić kolor włosów, mogę być nijaka albo taka, jaka chcą, żebym była… Bez charakteru jak plastelina. Miękka i do formowania. Niech mnie lepią… To wszystko nabierało tonu desperacji, w który pchała mnie moja niewinna pasja. Wszystko, żeby grać.

Agent obiecał, że spróbuje porozmawiać z tymi z górnej półki i załatwić mi przepustkę na pięciominutową prezentację mojej osoby. Patetyczne sformułowanie było w pewnym stopniu zrozumiałe, ponieważ informacje o atmosferze panującej w kolejkach do pokoju przesłuchań bardzo rzadko docierały do biurek agentów, wiszących non stop na telefonie. Jednak już teraz czułam się jak po wygraniu pierwszej rundy, z przysłoniętą przez dumę perspektywą, że droga do sukcesu jest jeszcze bardzo długa.

Moje powroty do domu często różniły się dwoma czynnikami: prędkością, z jaką pokonywałam schody, i hałasem wyrzucanych przeze mnie rzeczy z torebki w poszukiwaniu kluczy. Pośpiech zawsze zapowiadał nowe filmowe wyzwanie. Porządek nigdy nie był moim przyjacielem, o czym doskonale wiedział mój współlokator Karol, sugerujący początkowe symptomy sklerozy w tak młodym wieku. W pokoju, który zajmowałam, zwykle panował artystyczny nieład. Za każdym razem musiałam cofać się w czasie, rysując w wyobraźni zapamiętaną mapę zdarzeń, aby ustalić, gdzie poszukiwany obiekt mógłby się ewentualnie znajdować. Odnalazłam karton materiałów źródłowych podpisany: „Być jak Pola Negri”.

Tyle czasu spędziłam nad historią jej życia. Jednak czy wiedza miała być w tym przypadku gwarancją dostania roli? No tak… Masz mało czasu. Przygotuj się dobrze. Kto skrywa się pod pseudonimem zapożyczonym od włoskiej poetki Ady Negri, owinięty w futra i obwieszony diamentami? Czy znasz tak naprawdę Polę Negri? Naturalnie! A może taki obraz Poli Negri to jedynie precyzyjnie skomponowany mit, legenda, którą aktorka stworzyła o sobie samej? Po raz pierwszy – po wielu latach – przyszła refleksja nad historią, w którą tak długo wierzyłam. Czułam się zagubiona wśród wszystkich myśli, które konfrontowały się z wykreowanym wizerunkiem mojej idolki z dzieciństwa. Muszę zdobyć scenariusz filmowy – to było jedyne koło ratunkowe, aby zrozumieć perspektywę opowiadanej historii.

Najgorsze poranki to te, kiedy podnosząc rano głowę, orientujesz się, że nocną funkcję poduszki przejął kuchenny stół, zaś za kołdrę posłużyły wszystkie wertowane wczorajszego wieczoru książki. Zapach kawy unosił się w mieszkaniu, co świadczyło o tym, że Karol już wstał. Jest pewnie bardzo niezadowolony z porannego kuchennego widoku, więc powinnam się jak najszybciej ewakuować. Mój przyjaciel należał do artystów twardo stąpających po ziemi. Może to cecha grafików, którzy całe swoje skupienie artystyczne trzymają w rękach, jak powtarzał. Jego racjonalność zawsze mi imponowała, a jednocześnie budziła przerażenie, kiedy jego plan zawodził lub mój artystyczny nieład nielegalnie wychodził za próg mojego pokoju. Przede mną stanął duży kubek kawy. Na twarzy poczułam współczujący męski wzrok, przysłonięty przez okulary, w których ujrzałam swoje agonalne odbicie.

– Wszystkiego najlepszego, Aniu! – wykrzyknął wesołym tonem.

Cóż, moje wczorajsze urodziny nie zakończyły się huczną imprezą nad Wisłą, tylko detektywistycznym procesem badawczym.

– Robią film o Poli Negri. Bardzo mi zależy, żeby dostać się na zdjęcia próbne, ale…

Właśnie, w moim przypadku tych „ale” było bardzo dużo…

Nie wyślą mi scenariusza. Jest ściśle tajny dla anonimowych marzycieli. Dostępność tego typu wiadomości zawsze łączyła się z wielkością i liczbą osiągnięć artysty. Ci ważni z górnej półki decydowali o rozdzielaniu poufnych informacji i zapraszaniu na casting tych, którzy zagwarantują rekordowy „box office” nawet jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Realistycznie patrząc, moje szanse były marne, jednak wrodzona ambicja nigdy nie odpuści próby. Karol znał środowisko filmowe. Dla tych ważnych często wykonywał użytkowe prace graficzne. Tylko on mógł zdobyć potajemnie scenariusz!

Takie prośby zawsze wiązały się z przekupstwem i obietnicą sprzątania całego mieszkania do końca moich dni. Karol wiedział, że wilk zmienia skórę, ale nie naturę, jednak mój zdesperowany ton głosu nie pozwalał żyć, dopóki nie osiągnąłby dźwięków rozpaczy.

– Się zrobi – odpowiedział tylko po to, żebym się uspokoiła i – to przede wszystkim – stworzyła konkretny plan swoich aktorskich przygotowań.

Mój przyjaciel nigdy nie polegał na improwizacji. W przeciwieństwie do mnie. Była ona powszechna w moim działaniu. Jednak w tym przypadku musiałam wszystko dobrze zaplanować, bo każdy dzień działał na moją niekorzyść.

Wydrukowane trzy kartki z tekstem scen do przygotowania na casting doprowadziły mnie do szaleństwa. Jak mam to zrobić? Pół strony opisu postaci. Dwie wyrwane z kontekstu sceny do zagrania. Co by na to powiedział Stanisławski, którego Pracę nad rolą każą czytać w każdej europejskiej szkole aktorskiej? Takie sytuacje zawsze najbardziej dotykają anonimowych marzycieli, którzy po opisie postaci mają domyślić się konwencji filmowej oraz wizji reżysera i intuicyjne wcielić się w castingową postać tak, żeby w czasie pięciu minut na prezentację wszystkim kopara opadła.

Stanęłam przed lustrem, zdejmując wszystkie części garderoby w celu obiektywnej i rzeczowej oceny sylwetki. Musiałam przecież jak najszybciej zacząć przypominać baletnicę. Masakra. Zagłada. Klęska. Wszystkie najgorsze określenia cisnęły mi się na usta. W Hollywood to przynajmniej masz czas chudnąć, jeszcze Ci za to płacą. Taka jest powszechna wiedza zaczerpnięta z kolorowych czasopism. W rzeczywistości zawsze wygrywa połączenie konsekwencji z siłą charakteru i ciężką pracą. Na to trzeba postawić.

Ubrałam się na „cebulę”, żeby efekt termogenezy był silniejszy. Po kilkunastu minutach biegu czułam, że wkraczam na drugą stronę człowieczeństwa, tę zdecydowanie mniej aktywną. Moja motywacja była jednak tak silna, że szczęśliwie zakończyłam godzinną mękę w stanie krytycznym. Wróciłam do domu totalnie mokra, odwodniona, czując podświadomie znaczący spadek wagi. Buraczany kolor moich policzków w żaden sposób nie nawiązywał do porcelanowej, eterycznej twarzy primabaleriny. Chciałam poczuć kości miednicy, odstające żebra, które doskonale widać przy każdym piruecie. Cel uświęca środki. Czasu jest bardzo mało. Pożądany efekt musi być natychmiastowy.

Wyciągnęłam z szuflady nożyczki i jednym ruchem pożegnałam się z pięknymi, długimi pasmami włosów, decydując się na geometryczną fryzurę do ramion, nazwaną przez specjalistów „bobem”. Ten zdecydowany ruch spowodował kolejny znaczący ubytek w mojej wadze. Na głowie zrobiło się lekko. Jednak nie byłam przekonana do kolejnego punktu z listy. W pewnym sensie był zamachem na moją tożsamość, choć jednocześnie pociągał mnie i intrygował. Powoli zaczęłam nakładać czarną maź na swoje naturalne włosy, z obawą czy jeszcze coś z nich zostanie. Zmiana koloru była kluczowa. Miała mi pomóc w przekonaniu tych z górnej półki, że podobieństwo między mną a Polą Negri jest duże, a przede wszystkim otwierała mój castingowy plan badawczy. Po rzetelnym wykonaniu instrukcji w lustrze zobaczyłam nową osobę, która niczym nie przypominała humorystycznej dziewczyny z sąsiedztwa. Przeszedł mnie dreszcz. Moje odbicie było mocne. Fatalistyczne. Mroczne. Oczy świeciły inaczej niż zwykle, pełne erotycznej tajemnicy. Czarną kredką podkreśliłam dolną powiekę, usta pomalowałam czerwoną szminką. Zrzuciłam ręcznik. W tym momencie moje poczucie humoru, które zwykle towarzyszy mi w życiu, zatrzymało się wraz z oddechem, nie z powodu zachwytu nad samą sobą, tylko nad historią, którą do dzisiaj nazwisko Negri ze sobą niesie. Poczułam odpowiedzialność, która zostanie powierzona jednej aktorce. Jak przygotować się do takiej roli filmowej? Jak przejść transformację wewnętrzną postaci, zapomnieć o włosach i zająć się duszą. Bałam się. Czułam podświadomie, że to droga w mroczne obszary życia gwiazdy, te najbardziej emocjonalne, zawiłe, niewytłumaczalne. Droga do prawdy o człowieku, który przez całe życie budował legendę o sobie samym. Żeby tworzyć mit, trzeba wiedzieć, co należy ukryć…

Z butelką czerwonego wina usiadłam na balkonie. Odpalałam papierosa od papierosa. Niezwykłe jest to, że za czasów dzieciństwa Apolonii Chalupec dzielnica Powiśle, gdzie mieszkam, była naznaczona smrodem i biedotą, w przeciwieństwie do obecnych czasów, kiedy mieszkanie w niej jest hipsterskim wyznaczaniem trendów, cechującym się codzienną „sweet focią” z modnym jedzeniem wegańskim w tle. Z pewnością określa luksus, a ceny mieszkań na ulicy Browarnej, gdzie żyła aktorka z matką, są zawrotne. Jutro tam pójdę. Wpisując do telefonu kolejny obowiązek, rozluźniona czerwienią spożywanego trunku, zobaczyłam siebie w aparacie telefonu. Czarna postać spowita światłem latarni, podkreślona przez milion filtrów, podpisana „New face – coming soon” została wpuszczona w internetową rzeczywistość. Po chwili mój telefon nie przestawał sygnalizować pojawiania się kolejnych lajków i gratulacji w opisach. Niesamowite, że taka wirtualna kreacja ma oddźwięk i to w tak krótkim czasie. Pola Negri w autopromocji była mistrzynią, jednak w tamtych czasach nie było to takie proste jak obecnie. Nie wszyscy mogli opowiadać o kolejnych zaręczynach z Charliem Chaplinem czy namiętnie spożywanym makaronie nazwanym na cześć aktorki „Polinese” przez samego Rudolfa Valentino. Ponadto media śledziły jej kolejne stylizacje niczym blogerki modowej. Zdecydowanie XXI wiek ułatwiłby aktorce szybkość i zasięg publikowanych informacji. Zaznaczyć trzeba, że aktorka bardzo kontrolowała sensację wypuszczaną do mediów. Można domyślać się, że bawiło ją budowanie tajemnicy, którą się otaczała. Zdecydowanie podkreślała swoją egzotyczność w zachowaniu, sposobie bycia i w wyglądzie.

W tym momencie chciałam poczuć się jak moja bohaterka. Pewność siebie nie była moją mocną stroną, a tym bardziej jakieś internetowe przechwalanki. Nie umiałam prezentować siebie na wyrost, choć niewątpliwie w internetowej kreacji własnej osoby właśnie o to chodziło. Szczerze zazdrościłam wszystkim znajomym, którzy bez wstydu publikowali zdjęcia z każdym napotkanym aktorem na planie. Jednak po raz pierwszy w życiu pragnęłam pożegnać trwającą dwadzieścia sześć lat relację ze strachem, który bez przerwy powtarzał: Co inni powiedzą? Miałam dosyć braku wiary najbliższych w moje marzenia. Byłam zmęczona ciągłym kwestionowaniem własnej osoby i dostosowywaniem się do innych. Czas zmian dopiero się rozpoczynał.


Wszystko albo nic. #jak Pola Negri

Подняться наверх