Читать книгу Wszystkie kroniki wina - Marek Bieńczyk - Страница 4

Оглавление

PRZEDMOWA

Warren Winiarski, wybitny winiarz kalifornijski, podczas wykładu wygłoszonego w Krakowie, powiedział, że wino pozwala dopełnić w nas to, co niedopełnione, dokończyć to, co niedokończone. Trudno lepiej się nazywać, kiedy robi się wino, i to wielkiej klasy.Trudno lepiej określić, czym jest wino jako substancja magiczna, która czyni z jego wielbicieli nieformalną sektę rozproszoną po całym świecie. Łagodną sektę niedopełnionych: tych, co zrozumieli, że właściwa człowiekowi potrzeba „czegoś więcej” i „czegoś inaczej”, „czegoś do końca” nie wymaga paroksyzmu przemocy, czyli narzucania sobie, a w dalszej kolejności innym, własnych olśnień (ideologii, wiary), lecz raczej wsłuchania się w szept bytu (bytu, który współtworzą natura, człowiek i słońce). Tak często niesłyszalnego, lecz kiedy już uchwyconego (przy takiej czy innej butelce, czasem raz na sto, czasem raz na dwieście razy), to przynoszącego doznanie duchowego bingo!

Podejrzewam, że sekta, o której mówię, należy do najliczniejszych, a w każdym razie najbardziej po świecie rozproszonych i najbardziej kosmopolitycznych. Pamiętam pewne popołudnie w paryskim sklepie winiarskim, do którego wpadałem niby coś kupić, lecz tak naprawdę pogadać o winach z właścicielem; znaliśmy się, czasem nalał kieliszek, można było spocząć na jednym z dwóch krzeseł ustawionych przy szerokiej ladzie.

Tamtego dnia przycupnął na krzesełku z kieliszkiem w dłoni jakiś mężczyzna w średnim wieku i z nieśmiałą twarzą; kiedy wszedłem, uderzyło mnie, z jaką lubością i starannością sączył wino. Zapytałem, co tam ma; jakby tylko czekał na pytanie, podał nazwę i swój komentarz. Rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę o producencie wina i dalej o innych ulubionych z tego regionu, i jeszcze o wielu innych rzeczach, niekoniecznie z winem związanych. Był pilotem samolotowym z Montrealu, miał w Paryżu dzień przerwy. Szybko pojęliśmy, że pochodzimy z tego samego wariackiego miotu i że w tym sklepie i w tej godzinie wszystko nas łączy, choć nie znaliśmy się i nigdy więcej w życiu nie mieliśmy się spotkać. Czasem o tym spotkaniu myślę. Lubię je, daje mi ono siłę, by dalej do Państwa tu mówić.

Dwadzieścia pięć lat temu sam po raz pierwszy na krzesełku usiadłem. O winach nie wiedziałem wiele, lecz wiedziałem już, że coś się zaczyna. Pięć lat później napisałem pierwszą kronikę i do dzisiaj pisać o winie nie przestałem. Dwa tomiki winiarskich kronik ukazały się wcześniej, w roku 2001 i 2011. Do ich przedruku w tym zbiorze dorzucam część kolejną, Trzecie kroniki wina, złożoną z tekstów pisanych w ostatnich latach, w tym także niepublikowanych. Całość nazywa się Wszystkie kroniki wina, lecz nie obiecuję Państwu, że kolejnych więcej nie napiszę.

Kiedy przeglądam dawniejsze kroniki, widzę, że stały się w dużej mierze dokumentem historycznym; nie poprawiam ich, bo przeszłości korygować nie należy. Dwadzieścia lat temu winomanów w Polsce była garstka, a wiedza o winie raczej szczątkowa. Podobnie jak Zbigniew Herbert, który tłumaczył kiedyś rodakom, pisząc Barbarzyńcę w ogrodzie, czym jest pizza, taki placek z mąki oblewany sosem pomidorowym, tak i ja – bez megalomanii: porównanie z Herbertem na tym się kończy – radośnie i nie bez naiwności odkrywałem Amerykę, nie tylko dla czytelników, lecz i dla siebie samego. Od tamtego czasu tyle się zmieniło; winomanami można by – i dobrze by było – wypełnić stadion Legii albo Lecha, wydanymi zaś u nas książkami o winie tak długie półki, że musiałyby się ścieśnić dzieła Szekspira. Niemało moich opinii i informacji podanych w kronikach się zdezaktualizowało lub zbanalizowało i stało równie oczywistymi jak to, że po dniu przychodzi noc, a po wódce kac. Wiele też stwierdzeń, cytatów i opisów na przestrzeni tych dwudziestu lat się powtarza, ale co robić, jeśli się lubi burgundy albo pewną niezwykłą dla mnie scenę z paryskiego Dworca Lyońskiego.

Ci, którzy po raz pierwszy siadają na krzesełku obok kanadyjskiego pilota i mnie w naszym wyimaginowanym wspólnym klubie, znajdą może w tych tekstach parę podpórek, które pomogą w rozpalaniu pasji. Ci, którzy umieją wymienić czterdzieści nazw lokalnych odmian winorośli we Włoszech i blisko sześćdziesiąt apelacji w Bordeaux, mogą sobie przypomnieć, jak to się zaczynało i jak to kiedyś w sofii melnik albo winie zwanym pięknie „Bycza krew” dostrzegano pierwsze kontury absolutu. Chętnie bym też widział wśród ewentualnych czytelników zabłąkane owce, które winem się nie interesują. Nie musimy przecież kochać Laury, czytając sonety Petrarki do Laury. Mówiąc inaczej: można też pić tylko słowa, byłbym za to bardzo wdzięczny.

Tym bardziej że w kronikach tych nie ma dużo wiedzy specjalistycznej, technicznej. Wykładają ją winiarskie pisma i przewodniki, a tutaj, w tym zbiorze, wszystkie chwyty czy wszystkie słowa są dozwolone. Bo też zawsze sobie powtarzam te dwa sprzeczne zawołania: to tylko wino, to aż wino.

To tylko wino: są inne ważne sprawy, nie bądźmy przesadnie poważni i dokładni, bądźmy w naszej pasji szaleńcami, lecz na postronku. To aż wino: warto było.

Wszystkie kroniki wina

Подняться наверх